246 XXX Noc odchodziła powoli, a znad gór wypełzała blada, srebrzysta powiata wschodzšcego słońca. wit wstawał szarš mgłš, która rozpocierała swój welon nad równinami Hoare; gęsta i nieprzenikniona, okrywała ziemię niczym miertelny całun. Kipiała wokół skalnych cian niczym obrzydliwa ma, wirowała coraz szybciej i szybciej, otaczała urwiska i szczyty, aż w końcu się wydawało, że pochłonie je całkowicie. Wysoko na skałach górujšcych nad Halys Cut Ander Elessedil w towarzystwie ojca, Allanona i straży przybocznej przyglšdał się armii elfów przygotowujšcej się do bitwy z demonami. Niezliczone szeregi łuczników i żołnierzy z włóczniami i pikami obsadziły wšwóz łšczšcy przełęcz z równinami Hoare, wpatrujšc się intensywnie w wirujšcš mgłę. Gdzie tam muszš czaić się demony, w tej chwili jeszcze niewidoczne. Mijały minuty, a atak nie następował. Żołnierze byli coraz bardziej niespokojni i zdenerwowani. Ander wyczuwał ten niepokój, który podobnie jak jego własny, zmieniał się powoli w strach. Trzymajcie się! zabrzmiał niespodziewanie głos Allanona, a oczy wszystkich zebranych zwróciły się ku niemu. Nie bójcie się! To tylko mgła, chociaż doć demoniczna. Odwagi! Zakaz słabnie i demony w każdej chwili mogš się wyrwać na wolnoć! Mgła wcišż kipiała dziko u wejcia do przełęczy, jakby jaka niewidzialna bariera zagradzała jej drogę i nie pozwalała przedostać się do rodka. Nad górami zapadła głęboka, przenikliwa cisza. Ander pochwycił drzewce sztandaru rodu Elessedilów; czuł, że drżš mu ręce, i za wszelkš cenę usiłował się uspokoić. Nagle rozległy się wrzaski: dalekie, dzikie i nie do zniesienia, jakby wydobywały się wprost z wnętrznoci ziemi. Mgłę przeszyły czerwone błyski płomieni i pomknęły w górę ku ciemnemu niebu. Potworne krzyki stawały się coraz głoniejsze, coraz bardziej przeraliwe i przepełnione szaleństwem. Wzmagały się z każdš chwilš, aż w końcu stały się jednym, nie kończšcym się rykiem, który napłynšł od strony równin i wypełnił cały wšwóz. Nadchodzš wyszeptał Allanon. Żołnierze rzucili się na kolana; potworny dwięk przetoczył się po nich niczym fala. Łuki zostały szybko napięte, a włócznie i piki przygotowane do rzutu. Mgła kłębišca się u wejcia do przełęczy zaczerwieniła się od ognia, nadajšc ziemi kolor purpury. Wrzaski były już nieomal ogłuszajšce, gdy nagle powietrze eksplodowało; rozległ się potężny grzmot, który odbił się od gór i wstrzšsnšł nimi aż do głębi. Ander krzyknšł z przerażenia, a wszyscy padli na ziemię powaleni siłš grzmotu. Pozbierali się jednak pospiesznie, przeszukujšc wzrokiem okolicę. Zapadła cisza; mgła była znowu szara i spo- kojna. Allanonie? odezwał się cicho Ander. Stało się. Zakaz został przełamany westchnšł druid. W następnej chwili wycie i zawodzenie buchnęły z nowš siłš, niczym szaleńczy ryk triumfu. Do przełęczy Halys Cut wdarły się hordy demonów, uwolnionych wreszcie ze swego wiecznego więzie- nia. Ohydne, czarne i poskręcane ciała różnych rozmiarów i kształtów wlewały się fala za falš do wšwozu. Ich broniš były zęby, pazury, ostre jak brzytwa kolce, łuski i szczeciniaste futra. Niektóre posuwały się ociężale, inne pełzały, ryły ziemię, latały lub skakały. Wszystkie były istotami z legend i nocnych koszmarów. Był tam każdy stwór z najstarszych i najbardziej przerażajšcych opowieci; były istoty będšce częciowo ludmi, a częciowo zwierzętami chyże, szare cienie, za którymi oko ledwie mogło nadšżyć; ogromne, powłóczšce nogami ogary z odrażajšcymi, zniekształconymi pyskami; gremliny niesione podmuchami wiatru; gobliny pokryte błotem i szlamem; istoty wijšce się w dzikim szale i ziejšce jadem; furie i demony-wilki, wampiry i inne bestie żywišce się ludzkim ciałem i krwiš; harpie i wielkie nietoperze zakrywajšce niebo swymi ciężkimi cielskami. Przedzierały się przez mgłę, depczšc po sobie i rozrywajšc się wzajemnie w dzikim pragnieniu wolnoci. Zadwięczały cięciwy; na pierwsze demony spadł grad czarnych strzał. Reszta zwolniła nieznacznie, wspinajšc się szybko po ciałach poległych. Łucznicy wystrzelili po raz drugi, monstra jednak nie za- trzymały się, wrzeszczšc przeraliwie z wciekłoci i furii. Gdy przeciwników dzieliła odległoć niespełna pięćdziesięciu jardów, strzelcy wycofali się i ustšpili miejsca oddziałom żołnierzy z włóczniami i pikami. Demony rzuciły się do przodu po nierównych skałach wšwozu, gdzie czekały elfy. Natarły na szeregi obrońców, szarpišc dziko zębami i pazurami. Przednia linia zachwiała się lekko, ale wytrzymała. Wšwóz wypełnił się wrzaskami potworów przebitych włóczniami elfijskich żołnierzy, którzy z przerażeniem obserwowali, jak odparte przez nich demony ginš stratowane przez swych towarzyszy. I znowu rozwcieczone stwory rzuciły się na elfy. Tym razem zdołały zrobić kilka wyłomów w szeregach obrońców, ale tylko po to, by zaraz zginšć z broni drugiej falangi. Jednak elfy również ginęły, wyrwane przemocš z szeregu, rozerwane na strzępy i pogrzebane pod czarnš masš ciał napastników. A demonów cišgle przybywało; wypełzały z mgły setkami, zapełniajšc dno i ciany wšwozu. Bez przerwy spadał na nie grad strzał, ale tam, gdzie zginšł jeden, pojawiało się zaraz trzech następnych. Szeregi elfów zaczęły się chwiać pod cišgłym naporem atakujšcych i groziło niebezpieczeństwo, że cała linia obrony wkrótce się załamie. Eventin dał rozkaz do wycofania się. Elfy rozproszyły się natychmiast, zajmujšc pozycje na drugiej linii obrony znajdujšcej się na skalnej półce tuż poniżej przejcia prowadzšcego z powrotem do kanionu. Znowu zaszemrały łuki i seria strzał pomknęła w stronę kłębišcej się masy. Żołnierze z włóczniami i pikami uformowali szeregi, gotowi do ataku. Nastšpił on niemal natychmiast; fala rozwcieczonych potworów pazurami torowała sobie drogę przez krzaki, kamienie i las elfijskich kopii. Setki demonów ginęły od strzał i włóczni lub stratowane pod stopami towarzyszy. Cišgle jednak napływały nowe, wypełzajšc z mgły i nacierajšc na szeregi obrońców. Elfy zdołały odeprzeć je raz, drugi i trzeci. Cała przełęcz pokryła się czarnymi ciałami zmasakrowanymi, krwawišcymi, wrzeszczšcymi z bólu i nienawici. Ander obserwował przebieg bitwy, stojšc w wejciu do kanionu. Elfy traciły grunt. Tak jak zapowiedział Allanon, gałšzka Ellcrys osłabiła demony, które ginęły masowo z ręki elfów. Zdawało się jednak, że to zbyt mało, by powstrzymać nacierajšce hordy. Nie wystarczała już nawet walecznoć żołnierzy, dobrze wybrane pozycje obronne czy dokładne zaplanowanie bitwy. Demonów było po prostu zbyt wiele, a siły elfów niewystarczajšce. Ander spojrzał szybko na ojca, ale król go nie widział. Zacisnšł ręce na gałšzce Ellcrys i całš uwagę skupił na rozgrywajšcej się na dnie wšwozu bitwie. Obronna linia elfów zaczynała się niebezpiecznie załamywać. Używajšc broni wycišgniętej z martwych ciał, kawałków skał, drewnianych maczug, zębów, pazurów i zwierzęcej siły, demony torowały sobie drogę przez topniejšce szeregi obrońców. Trzymany do tej pory w rezerwie oddział Wolnych Strzelców rzucił się z bojowym okrzykiem w sam rodek bitwy. A liczba demonów stale rosła. Nie utrzymamy się mruknšł Eventin i wydał komendę do wycofania się. Trzymaj się blisko szepnšł nagle Allanon do Andera. W tym samym momencie demony przedarły się przez lewe skrzydło i ruszyły w stronę mężczyzn stojšcych przy wejciu do kanionu. Straż przyboczna osłoniła króla i Andera, a po bokach, w odległoci paru kroków, stanęli Dardan i Rhoe, trzymajšc w dłoniach krótkie, lnišce miecze. Ksišżę rzucił na ziemię sztandar i dobył swej własnej broni. Czuł pot spływajšcy pod kolczugš i suchoć w ustach. Nagle Allanon wysunšł się do przodu i podniósł ręce. Czarne szaty druida powiewały na wietrze, a z palców tryskał niebieski ogień. Ziemia wokół napastników eksplodowała, a ze skał uniósł się dym, który rozwiał się po chwili, odsłaniajšc martwe ciała. Nie wszystkie jednak demony poległy. Te, które ocalały, wahały się przez chwilę niepewne, co uczynić; czy wracać do nacierajšcej rodkiem hordy, czy też atakować. W tym momencie szeregi elfów zwarły się za nimi na nowo i demony nie miały już odwrotu. Wrzeszczšc z wciekłoci, rzuciły się na przybocznš straż króla. Rozgorzała rozpaczliwa walka. Bestie padały jedna za drugš pod ciosami wojowników, jednakże kilka zdołało się przedrzeć i przypucić atak na Eventina. Mały, czarny goblin skoczył na Andera, sięgajšc szponami do jego gardła. Ksišżę dobył miecza i odparł atak, ale stwór zerwał się i znowu natarł. Wtedy jeden z żołnierzy straży przybocznej stanšł między nimi i jednym pchnięciem przygwodził demona do ziemi. Ander zachwiał się ogarnięty strachem, obserwujšc, jak bitwa zbliża się coraz bardziej. Lewe skrzydło ponownie się załamało i Allanon jeszcze raz musiał użyć swej mocy. Na napastników buchnšł niebieski ogień i przełęcz wypełniła się okrzykami bólu. Kilku hordom demonów udało się zadać straty prawej flance i teraz desperacko zmierzały w dół zbocza, by pomóc swym towarzyszom okršżonym przez elfijska obronę. Ander zamarł. Przyboczna straż króla była zbyt słaba, by je wszystkie powstrzymać. Wtem, zupełnie nieoczekiwanie, Eventin upadł bez przytomnoci na ziemię, trafiony w skroń maczugš rzuconš przez jednego z napastników. Gdy z ręki wypadła mu czarodziejska gałšzka Ellcrys, z gardeł demonów wydobył się triumfalny ryk i stwory rzuciły się do bitwy ze zdwojonš wciekłociš. Szeciu z nich udało się zbliżyć do ra...
aniona