Kamien25.txt

(42 KB) Pobierz
201






























  XXV
  
  Poszukiwanie wyjcia z wieży zajęło im resztę nocy. Mieli jedynie do dyspozycji tę jednš pochodnię, 
  którš Crispin umocował na cianie przy wejciu. Kršżyli niezliczonymi korytarzami i schodami 
  prowadzšcymi nieustannie w dół. Wyczerpani przeżyciami kilku ostatnich dni, snuli się obojętnie po 
  starożytnej budowli z oczami utkwionymi w ciemnoć. Nie rozmawiali ze sobš; nie mieli po prostu 
  nic do powiedzenia. Szok sprawił, że poruszali się jak w transie. Pragnęli teraz tylko jednego: 
  wymknšć się tej twierdzy i górze.
  Szybko stracili poczucie czasu, jakby nie miał on już żadnego znaczenia. Może od chwili, gdy zostali 
  zamknięci wewnštrz skały, minęły jedynie minuty, a może godziny lub nawet dni. Nie wiedzieli tego i 
  nie mieli pojęcia, dokšd zaprowadzš ich nie kończšce się korytarze. Zaufali lepo swemu szczęciu i 
  instynktowi. Szli dalej z jakim rozpaczliwym, niewypowiedzianym uporem, mimo że bolały ich 
  wszystkie mięnie, a oczy zachodziły mgłš zmęczenia. Pochodnia wypaliła się już prawie całkowicie i 
  była teraz tylko niewielkim ogarkiem. Kolejny korytarz zaprowadził ich wreszcie na samo dno skały i 
  zaczšł zagłębiać się w ziemi.
  W końcu jednak się skończył i wędrowcy stanęli przed żelaznymi drzwiami zabezpieczonymi 
  podwójnym zamkiem i sztabš. Wil chciał już odbezpieczyć zamki, gdy Amberle chwyciła go za 
  ramię.
   Wil, a jeli po drugiej stronie czekajš na nas demony?  zapytała zmęczonym głosem.  A jeli 
  Kosiarz nie był sam?
  Chłopak popatrzył na niš bez słowa. Nie rozważał na razie tej możliwoci. Nie chciał jej rozważać. 
  Cofnšł się mylami do tego wszystkiego, co wydarzyło się od czasu Drey Wood. Demony zawsze 
  ich odnajdywały. Było to w jaki sposób nieuniknione. Nawet jeli Kosiarz zginšł, byli przecież inni. 
  Poza tym szpieg w Arborlon wszystko słyszał.
   Wil?  Zaniepokojony głos Amberle przywołał go do rzeczywistoci.
   Musimy spróbować  zdecydował.  I tak nie mamy dokšd pójć.
  Łagodnie zdjšł jej rękę z ramienia. Potem zasłonił dziewczynę swym ciałem, ostrożnie zwolnił zamki, 
  odsunšł zasuwę i otworzył drzwi. Przez szczelinę wdarło się zamglone wiatło dnia. Ujrzeli szare 
  wody Mermidonu uderzajšce lekko o ciany groty skrywajšcej doki. Nic się nie poruszyło. Wil i 
  Amberle wymienili szybkie spojrzenia.
  W dokach cumowały przerdzewiałe i bezużyteczne łodzie. Wędrowcy ruszyli wšskim występem 
  prowadzšcym wzdłuż groty, aż w końcu znaleli się na zalesionym brzegu rzeki rozcišgajšcym się u 
  stóp Pykonu. Poza nimi nie było tu nikogo.
  Wstał już dzień. Powietrze było chłodne, a drzewa i krzewy pokrywała zmrożona rosa, dajšc 
  złudzenie niegu. Patrzyli ze zdziwieniem, jak oddechy zamieniajš się w białe obłoczki, i czuli 
  dotkliwe zimno przenikajšce ich wilgotne ciała. Rzeka kipiała i pieniła się hałaliwie, płynšc na 
  wschód wród lasów, a cała jej powierzchnia zakryta była ciężkim całunem mgły. W tę mgłę 
  wdzierały się potężne, czarne iglice Pykonu.
  Wil rozejrzał się niepewnie. Wszystkie łodzie przycumowane w grocie były zniszczone i już nic nie 
  mogło im pomóc. Po chwili dojrzał małš łódkę kołyszšcš się na brzegu rzeki i częciowo zakrytš 
  przez krzaki. Chwycił Amberle za rękę i poprowadził jš wzdłuż zaroniętego brzegu. W końcu 
  dotarli do łódki i stwierdzili ku swej radoci, że znajduje się w całkiem dobrym stanie. Była 
  zabezpieczona linami i zapewne używał jej kto, kto od czasu do czasu lubił łowić ryby w pobliżu 
  groty. Wil odwišzał liny, wsadził Amberle do rodka i zepchnšł łódkę na rzekę. Teraz bardziej jej 
  potrzebowali niż nieobecny rybak.
  Popłynęli na wschód z pršdem rzeki. wit zmienił się w poranek i robiło się coraz cieplej. Amberle 
  owinęła się szczelnie płaszczem i prawie natychmiast zasnęła. Wil również potrzebował snu, ale był 
  tak zmęczony, że nie mógł usnšć. Mylał o wszystkim, co się wydarzyło. Na dnie łódki znalazł małe 
  wiosło, umiecił je w dulce na rufie i usiadł z tyłu. Patrzył w odrętwieniu, jak słońce wyłania się zza 
  gór, rozpraszajšc porannš mgłę i topišc zamrożonš rosę pokrywajšcš pnie drzew. Rzeka niosła ich 
  coraz dalej i w końcu zniknęły również szczyty Pykonu, a w ich miejsce pojawiła się wilgotna zieleń 
  lasów. Niebo było znowu czyste, bezchmurne i jasnobłękitne.
  Po kilku godzinach Mermidon zaczšł powoli zakręcać na południe, aż w końcu skierował się na 
  zachód, ku ciemnemu pasmu Gór Skalistych Szczytów. Było coraz cieplej; wilgoć parowała z ich 
  ciał i ubrań. Na całej długoci rzeki latało mnóstwo ptaków, wypełniajšc przestrzeń niesamowitš 
  feeriš dwięków i barw, a w powietrzu unosił się zapach dzikich kwiatów.
  Amberle przebudziła się i skierowała zaspane spojrzenie na Wila.
   Spałe?  zapytała sennie.
   Nie mogłem.  Chłopiec potrzšsnšł głowš.
   Więc przepij się teraz. W tym czasie ja pokieruję łódkš. Musisz trochę odpoczšć.
   Nie, w porzšdku. Nie jestem zmęczony.
   Wil, jeste wykończony.  W głosie dziewczyny pojawiła się troska.  Musisz się przespać. 
  Chłopak popatrzył na niš badawczo.
   Czy wiesz, co mi się tam przydarzyło?
   Nie.  Amberle potrzšsnęła powoli głowš.  I mylę, że ty też nie wiesz.
   Wiem. Doskonale wiem, co się stało. Próbowałem użyć kamieni i nie potrafiłem... Znowu nie 
  potrafiłem! Nie panuję już nad nimi. Straciłem moc.
   Nie możesz tego wiedzieć. Miałe kłopoty z kamieniami już przedtem, gdy chciałe użyć ich w 
  Tirfing. Może tym razem zbyt mocno próbowałe. Może nie dałe sobie szansy.
   To nieprawda  powiedział cicho.  Zrobiłem wszystko, by wezwać potęgę kamieni, ale nic 
  się nie wydarzyło. Nic. Allanon ostrzegł mnie, że tak się może zdarzyć. To dlatego, że krew elfa 
  miesza się we mnie z krwiš człowieka. Tylko elfia krew włada kamieniami, a zdaje się, że jest jej we 
  mnie zbyt mało. Pojawia się więc jaka blokada. Raz zdołałem jš przezwyciężyć, ale już więcej nie 
  jestem w stanie.
  Amberle przysunęła się bliżej do Wila i położyła dłoń na jego ramieniu.
   Wobec tego poradzimy sobie bez kamieni.
   One sš jedynš broniš, jakš mamy.  Chłopak umiechnšł się blado.  Jeli demony znowu nas 
  znajdš, to będzie nasz koniec. Nie mamy niczego do obrony.
   Więc nie możemy pozwolić, aby nas znalazły.
   Zawsze im się to udawało, Amberle. Mimo różnych rodków ostrożnoci znajdowały nas 
  wszędzie tam, gdzie poszlimy. Znajdš nas i tym razem. Wiesz o tym.
   Wiem, że to włanie ty nalegałe, abymy nie zawracali z drogi po naszej ucieczce z Havenstead 
   odparła.  Wiem, że to włanie ty nigdy nie chciałe się poddać. Wiem, że to włanie ciebie 
  wybrał Allanon na mojego obrońcę. Czy teraz mnie opucisz?
   Nie.  Wil zarumienił się.  Nigdy.
   Ani ja ciebie. Razem zaczęlimy tę podróż i razem jš zakończymy. Musimy na sobie polegać i 
  wspierać się nawzajem. Mylę, że to wystarczy.  Zamilkła na chwilę i umiechnęła się przelotnie. 
   Oczywicie, zdajesz sobie sprawę, że to ty powiniene tak do mnie przemawiać. To przecież ja 
  nie wierzyłam w moje dziedzictwo i słowa druida. Ty zawsze byłe ich pewien.
   Gdyby tylko kamienie mnie nie zawiodły...  zaczšł Wil ponuro.
  Amberle szybko przyłożyła swš dłoń do jego ust.
   Nie bšd taki pewien, że cię zawiodły. Pomyl przez chwilę nad tym, co próbowałe z nimi 
  zrobić. Chciałe ich użyć jako niszczšcej broni. Czy to do ciebie pasuje, Wil? Przecież jeste 
  uzdrowicielem. Twojš zasadš jest chronić życie, a nie niszczyć. Tym włanie zawsze chciałe się 
  kierować. Magia elfów nie jest niczym innym niż tylko przedłużeniem osobowoci człowieka, który 
  niš włada. Może nie powiniene używać kamieni w taki sposób, jak to próbowałe w walce z 
  Kosiarzem.
  Wil zastanowił się przez chwilę. Allanon powiedział, że kamienie łšczš serce, umysł i ciało w 
  jednoć, która tworzy magię. Jeli brakuje jednego elementu...
   Nie.  Chłopak pokręcił stanowczo głowš.  To niemożliwe. Mój dziadek wierzył w życie tak 
  samo mocno, jak ja, a używał kamieni, by niszczyć. I udawało mu się to bez żadnych problemów.
   Cóż, jest jeszcze jedna możliwoć. Allanon ostrzegł cię przed oporem spowodowanym 
  mieszaninš krwi ludzkiej i elfiej. Już raz tego dowiadczyłe. Może to spowodowało, że 
  podwiadomie stworzyłe w swoim mózgu własnš blokadę, która utwierdza cię w przekonaniu, iż 
  moc kamieni jest dla ciebie stracona, gdy w rzeczywistoci tak nie jest. Możliwe, że opór, który 
  odczuwałe w walce z Kosiarzem, został wywołany przez ciebie samego.
  Wil popatrzył w milczeniu na dziewczynę. Czy to możliwe?
   Nie wiem.  Potrzšsnšł głowš.  Nie jestem pewien. To stało się tak szybko.
   Więc posłuchaj mnie.  Amberle przysunęła swojš twarz do twarzy Wila.  Nie akceptuj tak 
  szybko tego, co może być tylko przypuszczeniem. Już kiedy użyłe mocy kamieni. Wezwałe ich 
  potęgę i uczyniłe jš swojš własnš siłš. Nie sšdzę, że łatwo się traci taki dar. Może jest tylko w złym 
  miejscu. Odszukaj go więc w sobie, nim zdecydujesz, że nie należy już do ciebie.
  Chłopak spojrzał na Amberle ze zdziwieniem.
   Bardziej wierzysz we mnie niż ja sam. To bardzo dziwne. W czasie podróży z Havenstead 
  uważała, że jestem niepotrzebny... bezużyteczny. Pamiętasz?
  Dziewczyna odsunęła się lekko.
   Myliłam się. Mówiłam rzeczy, których nie powinnam była mówić. Bałam się...
  Przez chwilę wydawało się, że powie co jeszcze. Ale i tym razem, tak samo jak wtedy, gdy przy 
  innej okazji była tuż o krok od wyjawienia powodów swojego strachu, zamilkła. Wil nie pytał więc o 
  nic więcej.
   Cóż, w jednym masz rację  przyznał, silšc się na swobodny ton.  To ja powinienem 
  pocieszać ciebie, a nie odwrotnie. W ocza...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin