List7.txt

(9 KB) Pobierz
39






























    Rozdział 7
          Następnego dnia rano kontynuowałem ucišżliwš walkę z Jackiem Edgecombe'em, który 
    zawzięcie sprzeciwiał się nowym pomysłom. Tłumaczył z nieszczęliwš minš:
           Osiemdziesišt krów na stu akrach to za dużo, panie Wheale, nigdy przedtem tak nie 
    robiono.
          Ledwie powstrzymałem się, by nie wrzasnšć, ale powiedziałem cierpliwie:
           Posłuchaj, Jack, dotychczas paszę dla bydła produkowano na farmie. Dlaczego?
           Zawsze tak było  odrzekł, wzruszajšc ramionami. Zdawał sobie jednak sprawę, że 
    nie było to żadne wytłumaczenie. Cišgnšłem więc dalej:
           Możemy przecież kupić paszę po niższej cenie niż koszty jej produkcji, po kiego 
    więc diabła mamy jš produkować?
          Ponownie przedstawiłem mu plan podany przez komputer, dodajšc tym razem własne 
    argumenty.
           Zwiększymy liczbę krów mlecznych do osiemdziesięciu i umiecimy je na 
    najżyniejszym terenie, a brakujšcš iloć paszy po prostu dokupimy.  Wskazałem na mapę. 
     To wzgórze nadaje się tylko do wypasu owiec, więc ulokujemy tam owce. Chciałbym 
    dorobić się porzšdnego stadka. Możemy karmić owce trochę bardziej ekonomicznie, sadzšc 
    roliny okopowe na tym płaskim terenie nad rzekš i stosujšc płodozmian z dochodowš 
    uprawš jęczmienia słodowego. W każdym razie dajmy już sobie spokój z uprawianiem 
    warzyw na sprzedaż. Ostatecznie to jest farma, a nie ogródek działkowy. Uprawa warzyw 
    pochłania zbyt wiele czasu, nie ma w pobliżu dużego miasta, żeby się to opłaciło. Jack był 
    nieprzejednany w swoim uporze. Tak przecież nigdy dotšd nie robiono, nie widział więc 
    powodu, dla którego miałoby się tak robić teraz.
          Byłem w kłopocie, bo jeżeli nie przekonałbym go, nasza współpraca straciłaby sens.
          Przerwała nam Madge.        
           Jaka pani chce się z panem zobaczyć, panie Wheale.
           Czy przedstawiła się?  spytałem.
           Tak, to pani Halstead.
           Popro, żeby zaczekała kilka minut. Niech się rozgoci, zaproponuj jej herbatę.
          Powróciłem do rozmowy z Jackiem. Zawsze wiedziałem, że nie wszystko można 
    osišgnšć od razu. Doskonale rozumiałem, o co mu chodzi. Gdyby został zarzšdcš farmy, a 
    metody kierowania niš uległyby radykalnym zmianom, naraziłby się na mnóstwo drwin ze 
    strony farmerów, którzy mieszkali w sšsiedztwie. Musiał pamiętać o swojej reputacji. 
    Powiedziałem więc:
           Popatrz na to w ten sposób: jeżeli wprowadzimy w życie mój projekt, to ty będziesz 
    zarzšdzał gospodarstwem, a ja zadowolę się statusem niedzielnego gocia. Jeli ten pomysł 
    nie wypali, będziesz mógł całš winę zwalić na mnie, ty zostaniesz czysty jako ten, który tylko 
    wykonuje moje polecenia. Natomiast jeżeli odniesiemy sukces, o czym jestem więcie 
    przekonany, jeli tylko obaj solidnie przyłożymy się do roboty, to głównš zasługę przypisze 
    się tobie, bo będziesz tym, który wprowadził moje projekty w życie. To ty masz praktykę jako 
    farmer, nie ja. Jestem tylko teoretykiem, ale wydaje mi się, że możemy chłopcom w okolicy 
    pokazać parę numerów.
          Przemylał moje argumenty i wyranie rozpogodził się. Zaproponowałem mu przecież 
    wyjcie z tej sytuacji bez szkody dla jego miłoci. Zaczšł więc mówić, powoli cedzšc słowa:
           Wie pan, podoba mi się ten pomysł z likwidacjš warzyw, zawsze było z tym dużo 
    kłopotów, przede wszystkim za dużo ręcznej babraniny.  Pogrzebał w papierach.  Wie 
    pan, mylę, że jeli zrobimy z tym porzšdek, to można by obrabiać farmę, majšc o jednš 
    osobę mniej.
          Zostało to już wczeniej wykazane  wcale nie przeze mnie, ale przez komputer  
    byłem jednak gotów pozwolić Jackowi, by sobie przypisał ten pomysł.
           No popatrz, jasne że tak! Muszę teraz ić, ale ty zostań i przemyl to wszystko 
    jeszcze raz. Jeżeli wpadniesz jeszcze na co równie dobrego, daj mi znać.
          Zostawiłem go i poszedłem do salonu, by zobaczyć się z paniš Halstead.
           Przykro mi, że musiała pani na mnie czekać  powiedziałem wchodzšc i stanšłem 
    jak wryty. Żona Halsteada była pięknš kobietš. Rude włosy, zielone oczy, zniewalajšcy 
    umiech i figura taka, że każdy facet, który na niš spojrzał, musiał się pilnować, by utrzymać 
    łapy przy sobie. Nawet taki szaraczek jak ja.
           Nic nie szkodzi, panie Wheale. Pańska gospodyni zatroszczyła się o mnie.  Głos 
    dopełniał reszty. Mnie wydawała się jednak zbyt doskonała, aby być prawdziwš.
           Czym mogę pani służyć?  spytałem, siadajšc naprzeciw niej.
           Wydaje mi się, że jest pan włacicielem złotej tacy.
           Zgadza się.
           Czytałam artykuł w gazecie.  Otworzyła torebkę i wyjęła z niej wycinek prasowy. 
     Czy to ta taca?
          Wzišłem wycinek i przestudiowałem go dokładnie. Był to artykuł z Western Morning 
    News", o którym już słyszałem, ale którego nie miałem jeszcze dotychczas okazji zobaczyć. 
    Zdjęcie hyło nieco zamazane.
           Tak, to moja taca.
           Fotografia nie jest zbyt wyrana, prawda? Mógłby mi pan powiedzieć, czy pańska 
    taca przypomina nieco tę?
          Podała mi odbitkę formatu pocztówkowego. Było to lepsze jakociowo zdjęcie tacy, ale 
    nie mojej. Najwyraniej wykonano je w jakim muzeum. Widać było, że taca znajduje się w 
    szklanej gablocie. Odbite od niej wiatło zamazywało ostroć. Wszyscy zasypywali mnie 
    teraz zdjęciami tac, zaczšłem więc zastanawiać się, ile ich w końcu było.
           Wyglšda podobnie. To jednak też nie jest najlepsze zdjęcie.
           Czy mogę zobaczyć pańskš tacę, panie Wheale?
           A po co?  spytałem bez ogródek.  Chce jš pani kupić?
           Tak, gdyby cena okazała się przystępna.
           A jaka cena, według pani, byłaby odpowiednia?  Ponownie jš przycisnšłem.
           To zależałoby od tacy.  Moja rozmówczyni okazała się jednak bardzo dobra w 
    tym słownym pojedynku.
           Wstępna wartoć została ustalona na siedem tysięcy funtów, może jš pani przebić? 
     Powiedziałem to celowo.
           To dużo pieniędzy, panie Wheale  odrzekła spokojnie.  Tak  zgodziłem się. 
     Z tego, co mi wiadomo, takš włanie sumę zaproponował mojemu bratu pewien 
    Amerykanin. Pan Gatt powiedział, że zapłaci tyle po oszacowaniu.
               Nie sšdzę, żeby Paul... mój mšż, zdawał sobie sprawę, że to aż tyle wyniesie  
    powiedziała nieco zmartwiona.
           Powinienem paniš uprzedzić, że otrzymałem jeszcze wyższš ofertę od pana Fallona 
     dodałem, pochylajšc się do przodu.
          Obserwowałem jš uważnie. Na moment zesztywniała, ale był to prawie niedostrzegalny 
    odruch, od razu wietnie opanowany.
           Nie wydaje mi się, abymy mogli konkurować z profesorem Fallonem, gdy w grę 
    wchodzš pienišdze.
           Nie  odparłem.  Ma ich chyba więcej niż większoć z nas.
           Czy profesor Fallon widział tacę?  spytała.
           Jeszcze nie. Zaproponował mi dużš sumę w ciemno. Nie wydaje się to pani dziwne?
           Nic, co robi Fallon, nie może mnie zaskoczyć  odparła.  Mo e to być w moim 
    odczuciu bezwzględne, nawet niezgodne z prawem, ale na pewno nie dziwne. We wszystkim, 
    co robi, ma jaki cel.
           Byłbym ostrożniejszy z mówieniem takich rzeczy, pani Halstead, szczególnie w 
    Anglii. Nasze prawo surowiej karze za oszczerstwo niż wasze  przerwałem jej łagodnie.
           Czy owiadczenie jest oszczerstwem, jeli można je udowodnić?  zapytała.  
    Zamierza pan sprzedać tę tacę Fallonowi?
           Jeszcze się nie zdecydowałem. Pomylała przez chwilę.
           Jeżeli nie będziemy mogli kupić tacy, czy miałby pan co przeciwko temu, aby mój 
    mšż jš obejrzał? Mógłby to zrobić tutaj i zapewniam pana, że nic by się jej nie stało.
          Fallon usilnie prosił, żeby włanie Halsteadowi nie pokazywać tacy. Do diabła z tym!
           Dlaczego by nie  odrzekłem.
           Dzisiaj rano?  spytała z ożywieniem.
           Przykro mi, ale nie, nie mam jej tutaj. Mogę jš mieć dopiero po południu. Urzšdza to 
    paniš?  Kłamałem w żywe oczy.
           O tak  umiechnęła się promiennie. Pomylałem, że kobieta nie ma prawa 
    umiechać się w ten sposób do mężczyzny, który jš nabiera. Osłabia jego postanowienie.
           Nie będę już dłużej zabierała panu czasu, panie Wheale, z pewnociš jest pan zajęty. 
    O której możemy przyjć?
           Około wpół do trzeciej  powiedziałem zdawkowo.
          Odprowadziłem jš do drzwi i przez chwilę patrzyłem, jak odjeżdżała małym 
    samochodem. Ci archeologowie wyglšdali na nieco dziwne towarzystwo. Fallon imputował 
    nieuczciwoć Halsteadowi, pani Halstead za oskarżała Fallona o działanie niezgodne z 
    prawem. Zdawać by się mogło, że wewnętrzne walki w kołach akademickich szły na bardzo 
    ostre noże.
          Pomylałem o zestawie chemicznym, którym bawiłem się jako chłopiec. Był w nim 
    wspaniały zbiór buteleczek i fiolek zawierajšcych różnokolorowe proszki. Gdy je mieszałem, 
    działy się dziwne rzeczy, osobno natomiast były zupełnie obojętne.
          Denerwowało mnie, że spotkania z Fallonem i paniš Halstead niczego nowego nie 
    wniosły. Żadne z nich nie było ze mnš na tyle szczere, by wyjawić prawdziwe powody 
    zainteresowania tacš. Zastanawiałem się, co dziwnego może się zdarzyć, gdy zbiorę ich 
    razem o wpół do trzeciej tego popołudnia.
 
                                       KONIEC ROZDZIAŁU
Zgłoś jeśli naruszono regulamin