Bizantynizm niemiecki.doc

(148 KB) Pobierz
Bizantynizm niemiecki

5

 

Prof. Feliks Koneczny, Bizantynizm niemiecki

             

Pisać o sposobach poprawy stosunków polsko-niemieckich? Jest w tym coś „sztuki dla sztuki...” I czy warto pracować w robocie syzyfowej? robić coś co zapewne na nic się nie zda? Jakaż nadzieja, gdzież choćby cień nadziei? I czy da się tu wymyślić jakiś nowy argument?. Czy dyskusja nie jest wyczerpaną już od wieków? Ale z drugiej strony owo chrześcijańskie sperare contra spem! W takich okolicznościach życia rozumie się dopiero, dlaczego nadzieja jest w katechizmie cnotą i co to właściwie znaczy. A więc dla zasady cnoty chrześcijańskiej; z wszelkimi zastrzeżeniami, że tylko dlatego: „pod nieodpartym przymusem” katechizmu, z obowiązku, który się nawinął, zabieram głos w zagadnieniu o wynalazek środka na pokój wieczysty pomiędzy Polską a Niemcami. Im bardziej akceptuję pogląd, że to jest „wielki problem dziejowy tym mocniej obawiam się, żeby nie powiększyć ilości osób wplątanych w... błędne koło.

Doprawdy, toć temat jest taki „bajkowy”, że człowiek doprawdy nie na żarty odczuwa potrzebę, żeby się usprawiedliwić, że się w to wdaje. Jedno jeszcze wytłumaczenie, już czysto osobiste, indywidualne. Mam zamiar powiedzieć coś, co zdaje mi się być nowością. Nie argument nowy, mający przekonać co do racji i nie racji, ale nową dyskusji metodę.

Kiedy czytam głosy o ideale pokoju polsko-niemieckiego, czy to polskie czy niemieckie, uderza mię zawsze bardzo szczupły stan wiadomości realnych, niezbędnych przy idealnej dyskusji. Płynie z tego ta niedogodność, iż nikt nie zdaje sobie sprawy z przyczyny antagonizmu. Wiemy, o co się biliśmy, bić mamy ochotę i bić się będziemy — ale nikt nie wie, dlaczego? Wskazać przedmiot boju, np. Śląsk, Pomorze, czy całą Polskę w ogóle, nie wystarcza; trzeba wyjaśnić, skąd biorą się u Niemców odmienne na te sprawy zapatrywania. Mam na myśli Niemców dobrej woli. Dyskutuje się w ogóle tylko z ludźmi dobrej woli; na złą wolę nie znam argumentu innego, jak siła fizyczna.

Ograniczmy się wreszcie do niemieckich katolików. Ileż tam wielkich cnót, ile mądrości, ile ofiarności, ile wzlotów wzwyż! Z tymi na pewno mamy wspólne ideały, wspólny światopogląd — a jednak: pierzchnie wszystko, skoro tylko wymówi się wyraz: Polska. Ten ich katolicyzm wydaje się nam jakimś specyficznym, nie obowiązującym w stosunku do Polski. Oto np. przezacny i uczony ks. Muckermann. Przypadkiem wiem o nim dużo, bo w Wilnie siedzę, a tam wspomina się tego kapłana z zachwytem, z rozrzewnieniem i zawsze z wdzięcznością. (Ks. F. Muckermann T. J. przybył do Wilna, jako kapelan wojsk niemieckich, wyuczył się polskiego języka, porywał słuchaczy swymi kazaniami, organizował istniejącą dotąd Ligę, robotniczą. Pozostawszy pod bolszewikami, został wywieziony następnie przez nich. Obecnie redaguje czasopismo niemieckie Graal i pracuje z wielkim powodzeniem wśród katolickiej młodzieży w Niemczech). Długo nie wiedziałem, że jest on Niemcem; lud wileński uważa go za Polaka („gdzieś z Inflant polskich”), za wzór patrioty polskiego. Doprawdy, że nikogo lud wileński (a lud jest tam wyłącznie polski) tak nie kocha, jak ks. Muckermanna!

A więc zacznijmy z nim dyskusję polsko-niemiecką! Od razu zażąda — że taki dobry, więc „tylko” — żebyśmy się wynieśli z Pomorza, bo nasza obecność tam zawadza handlowi niemieckiemu. (Schönere Zukunff).

Tym właśnie specjalnym zagadnieniem zajmowałem się wcale niekrótko. Wyrażone w formie „popularnej” łatwiej utkwi w pamięci, a wyrażając się ściśle, chodzi o to, skąd pochodzi arcydziwny tok myślenia mężów takich, których bardzo cenimy, a z największą przykrością widzimy w nich wrogów państwa polskiego. Jest bowiem rzeczą widoczną, że oni rozumują inną metodą, niż my. Prawdy katolickie są jasne i uniwersalne; czemuż tedy 2x2 = 4 także u Niemca, na polskiej granicy zamienia się w półczwarta lub półpięta?!

W argumentacji zacnych Niemców o kwestiach polsko-niemieckich uderza dużo naiwności, pochodzących z niewiadomości. Jakżeż oni stosunkowo mało wiedzą o Niemczech, a historii niemieckiej z czasów przed-frydrychowskich zazwyczaj nie umieją całkiem. Cóż dopiero o Polsce! Podczas gdy my jesteśmy objuczeni historią, geografią, literaturą etc. niemieckimi zazwyczaj znacznie więcej, niż wypada i potrzeba, niemiecki inteligent mniema np. jakoby Pomorze było krajem niemieckim; nie wie nic a nic o tym, że Krzyżacy zdradą kraj ten opanowali, że w r. 1309 urządzili tam rzeź polskiej ludności (wyrżnęli do 10.000 osób), o co w r. 1311 Klemens V papież zarządził formalne śledztwo. Oczywiście, wobec takiego „tytułu posiadania” należy się restitutio in integrum nie tylko jakiegoś tam „korytarza”, ale całego, caluteńkiego Pomorza. Tak mówi etyka katolicka, tego się wymaga w konfesjonale od każdego penitenta. Czyżby tego rodzaju casus conscientiae przedstawiał się inaczej, jeżeli chodzi o granice Polski? A więc przynajmniej granice z roku 1772.

Absolutnie bowiem nie przypuszczam, żeby jaki katolicki kapłan w Niemczech mógł mniemać, jako moralność polityki nie dotyczy. Nie wdawałbym się w dyskusję z nikim, kto nie podziela mego zdania, jako wszelka nieprawość w życiu publicznym jest również godna potępienia i wzgardy, jak w życiu prywatnym.

Na każdym kroku widzimy w umysłowości niemieckiej rój sprzeczności. Ten sam katolik niemiecki uznaje najzupełniej, jako pierwszym warunkiem rozgrzeszenia jest restytucja, a zażąda (na początek), żeby Pomorze zostało przy Niemczech. Ten sam potępi rozbiory Polski, ale potępi Polskę za to, że posiada Pomorze (na początek!). Czuje się, że istnienie Polski mąci im jakiś obmyślony przez nich „porządek świata”. Gdyby Polski nie było, może by łatwiej było... Kościołowi?

Nie po raz pierwszy mamy do czynienia z takimi objawami. Krzyżacy byli katolikami, nawet „mnichami”. Dominikanin niemiecki, Jan Falkenberg, wystąpił w r. 1417 z twierdzeniem, jako wyprawy wojenne Krzyżaków przeciwko Polsce są nader zbawienne i należy się do nich przyłączyć, bo tępienie Polaków jest najwyższą zasługą około dobra chrześcijaństwa; króla Władysława Jagiełłę trzeba by zamordować, a biskupów polskich należy wywieszać etc. Dzisiejszy katolik niemiecki nie posunie się tak daleko, ale kierunek jest ten sam.

Kierunek został ten sam poprzez wieki. Katolicyzm niejednakowo bywa aplikowany u nas i u nich! Gdzież przyczyna? Niektórzy pisarze niemieccy są na dobrym tropie tego śledztwa, ale do źródła przyczyny nie trafiają, bo to należy do nauki, w Niemczech nie uprawianej, mianowicie do historii porównawczej cywilizacji i z tego ów rój przeciwności w umysłowości niemieckiej. Katolicyzm ich tknięty jest... bizantynizmem.   

Tę sprawę muszą niemieccy uczeni zbadać bliżej, a wtedy otworzą się Niemcom oczy na wiele rzeczy, których istnienia nawet nie przypuszczali. Ta sama kwestia bowiem inaczej przedstawia się ze stanowiska bizantyńskiego, a inaczej z łacińskiego. Działa tu różnica cywilizacji.

W „cywilizacji” mieści się wszystko; jest to pewna metoda, stosowana konsekwentnie do wszystkiego a wszystkiego, co dotyczy bytu ludzkiego. Inaczej zapatruje się na ten byt bramin hinduski, inaczej pastor kalwiński. To są rzeczy powszechnie wiadome, chodzi tytko o to, żeby określić sprawę ściśle i w formułę naukową ująć. Ponieważ życie ludzkie nie może być urządzane inaczej, jak tylko zbiorowo, bo jednostka całkiem izolowana zginęłaby po niedługim czasie — a zatem cywilizacja jest metodą ustroju życia zbiorowego, tj. z prywatnego życia należy tu ustrój życia rodzinnego, tudzież całe życie publiczne.

Nie trzeba wywodzić, jako ustrój ten zależeć musi od tego, co się uważa za dobre, godziwe i pożyteczne, a co za złe, niegodziwe i szkodliwe. W metodzie wyraża się kierunek myśli i uczuć do czego dążymy, a czego pragniemy uniknąć. Przy wspólnym celu może zachodzić zróżniczkowanie skutkiem odmiennego doboru środków. Odzwierciedla się tedy w odmienności cywilizacji rozmaitość uczucia i intelektu, rozmaitość logiczna i psychologiczna. Wszyscy wiemy, jako Chińczyk rozumuje odmiennie od nas; wiemy również, jako kobieta orientalna pragnie być sprzedawaną, byle coraz bogatszemu, dumna z ceny za siebie osiąganej; naigrawa się zaś z Europejki, za którą nie tylko nikt nic dać nie chce, ale jeszcze trzeba dopłacać do niej, żeby jej znaleźć męża. Zupełnie to fałszywe mniemanie, jakoby ludzie wszędzie byli jednacy; nie tylko mózgi, ale nawet serca bywają bardzo a bardzo różne.

To też niema i nie może być żadnej ogólnoludzkiej recepty na uszczęśliwianie ludzi. Co więcej, nie sposób się porozumieć. Np. osadnicy w Ameryce narzekali na Czerwonoskórych, że napadają po zbójecku na ich grunty, nawet na takie, które od nich wykupiono. Długich trzeba było badań etnologicznych, zanim się wyjaśniło, jako Indianie ani przypuszczali, iżby się miała dokonywać sprzedaż, dla tej prostej przyczyny, że nie umieli zgoła sprzedawać i kupować, a zmiana tytułu własności gruntu przechodziła wszelkie ich pojęcia; gdy zaś zorientowali się, co osadnicy europejscy mają na myśli i o co im chodzi, uznali to za rzecz najniegodziwszą. Podobnież Murzyn afrykański organizuje wyprawy na banany sąsiada, który posiada ich według powszechnego mniemania za wiele; gdyż według jego pojęć niegodziwością jest posiadać więcej, niż się potrzebuje. Jakuci żądali od władz rosyjskich, by odebrać łąki takim, którzy siano sprzedawali, a zatem mieli go więcej, niż potrzebowali na własny użytek.

Są więc rozmaite — a sprzeczne z sobą — zapatrywania etyczne i ekonomiczne, a to pozostaje w związku z tamtym, bo wszystko wypływa z pewnej metody, mianowicie z metody ustroju życia zbiorowego.

Zachowanie się człowieka w życiu zbiorowym, czyli człowieka wobec ludzi, wypływa już to z dobrowolnego przekonania, już to z przymusu. Zawsze i wszędzie, poprzez całą historię i całą etnografię, znać obydwa te źródła wszelkich urządzeń w stosunkach człowieka do człowieka.

Dajmy już spokój Indianom, Murzynom i Jakutom i wszystkim ludom mniej lub więcej prymitywnym, ograniczmy się do społeczeństw bardziej rozwiniętych. Im wyższa cywilizacja, tym więcej czynów, wykonywanych dobrowolnie, z przekonania, w imię obowiązku, tym rzadziej trzeba się uciekać do przymusu. Nie byłoby oczywiście życia zbiorowego, gdyby każdy sam na nowo miał osądzać, co uważać za dobre lub złe i co robić dobrowolnie. W imieniu społeczeństwa, mocą tradycji reguluje ten dział życia jakaś władza duchowa, powaga moralna, nie wyposażona w przymus inny, jak tylko w poparcie i uznanie ogółu. Błogo społeczeństwom, w których władza duchowa wywodzi się z objawionej religii.

Tak jest u chrześcijan, ale poglądy co do granic moralnej powagi Kościoła były zawsze rozmaite u rozmaitych chrześcijan. Według katolickiego prawa kanonicznego Kościół ma być zupełnie niezależny od władzy świeckiej, a więc nie może w niczym podlegać wykonywanemu przez władzę świecką przymusowi. Według prawa bizantyńskiego, w schizmie greckiej, wyznanie wiary wtedy jest prawowite, kiedy je uzna głowa państwa. Najnowsze badania nad nawróceniem się Konstantyna Wielkiego wykazały, jako chrześcijaństwo uzyskało stanowisko religii publicznej dlatego, że cesarz uznał je za korzystne dla swych celów państwowych. Gdy Julian Apostata był odmiennego zdania, w lot się to zmieniło — a zmieniło się ponownie na korzyść chrześcijaństwa, gdy zmienił się odpowiednio mózg w głowie państwa. Co w tej głowie, to jest najwyższym prawem — nawet w sprawach religii; oto zasada bizantyńska.

Trojaki może być stosunek władzy duchowej do fizycznej: wyższość duchowej, równouprawnienie obu, lub wyższość fizycznej. Już w tym samem tkwi możliwość trzech metod ustroju życia zbiorowego.

Wszędzie a wszędzie na Wschodzie pierwiastek moralny podporządkowany jest sile materialnej. Niektóre społeczności orientalne wybrnęły z dylematu tego przez kompromis w taki sposób, iż najwyższą władzę duchową złączyły z fizyczną, władzę religijną z państwową — w jednym ręku. Tak jest w islamie, tak było w Bizancjum i w prawosławnej Rosji. Rzekomy ten kompromis czynił religię prostą służką państwa.

Nie zamierzam wdać się ani na jotę w kwestię stosunku Kościoła do państwa, jakim być powinien. Pozostawiam to zupełnie nietkniętym, ażeby tym jaśniej wydobyć same fakty. Chciałbym, żeby one wypłynęły na wierzch — jako prawda — nie zabarwiane bynajmniej jakimkolwiek mym przekonaniem; chciałbym bowiem zyskać uznanie dla prawdy historycznej, która jest jednakową bez względu na przekonania.

Otóż nikt nie zaprzeczy, jako cesarze bizantyńscy zwoływali zgromadzenia kościelne, przewodniczyli na nich i sami mocą swej władzy cesarskiej rozstrzygali wątpliwości teologiczne, sami forsowali nieraz dogmatykę (z jakim skutkiem, to inna sprawa...). Nikt nie zaprzeczy, że patriarcha carogrodzki, głowa Cerkwi, był od nich niewolniczo zawisłym — i samoż prawo kanoniczne greckie wymagało poddania się kleru pod władzę państwową. Jeden tylko był wyjątek: gdyby cesarz zmierzał do pogodzenia się z „łaciństwem”, należało wystąpić z opozycją w imię „czystości wiary”. Z tym jedynym wyjątkiem wszelkie sprawy religijne wymagały aprobaty cesarskiej. Najwyższą na ziemi instancją było państwo.

Ponieważ państwo jest z natury rzeczy formą życia zbiorowego, którego treścią są cele społeczne — uznanie wyższości państwa wiodło do wyższości formy nad treść we wszystkich objawach życia umysłowego. I oto w malarstwie bizantyńskim powstają przepisy, w jaki sposób należy malować dany przedmiot, przepisy wyznaczające i barwy i rozmiary miejsca nawet. Gdyby formę zmienić, Bizantyniec domniemał się zmiany treści. A doszedł do tego, iż nie spostrzegał się zgoła na zmianie treści, gdy forma pozostała niezmienioną. Stąd owo nadzwyczajne, niezrozumiałe wręcz dla umysłu zachodniego, przywiązanie do formy.

W zachodniej Europie, w cywilizacji naszej, chrześcijańsko-klasycznej, góruje treść nad formą; w bizantyńskiej forma ważniejsza od treści.

Umysł bizantyński ma na wszystko gotową zawsze i niezmienną formę, podczas gdy intelekt łaciński szuka coraz to nowych form. Bizantynizm zatracił wreszcie zdolność zrozumienia prądów zmierzających ku zróżniczkowaniu się. Stąd w Cerkwi jeden tylko jest zakon: bazyliański, a założenie nowego jest absolutną niemożliwością.

Chrześcijaństwo nie przestawało być w Bizancjum religią uniwersalną i cesarstwo „wschodnio-rzymskie” uważało się do samego końca w zasadzie za państwo uniwersalne. Uniwersalizm może używać dwóch metod. W jaskrawym przeciwieństwie do Zachodu, pragnącym jednoczyć w imię zasady i zasadniczego celu pomimo rozmaitości szczegółów, pojmowano w cywilizacji bizantyńskiej wszelki uniwersalizm tylko jako ujednostajnienie się, jako bezwzględne zapanowanie pewnego typu na jak najrozleglejszym obszarze danej dziedziny przejawów życia. W danym razie typ taki, typ panujący, mógł opierać swą przewagę na przemocy. Forma raz uznana, była popierana przez państwo, nawet narzucana. Różniczkowanie uchodzi w bizantyniźmie nie tylko za przestępstwo przeciwko państwu, lecz zarazem za kierunek antykulturalny.

Misja cywilizacyjna bizantyńska identyczną jest z wprowadzaniem jednostajności; nie rozumieją bowiem jedności bez jednostajności i mieszają te dwa pojęcia w sposób taki, iż ostatecznie wynikają z tego skutki, pociągające za sobą zastój, a więc upadek cywilizacji. Przeciwnej metody trzyma się cywilizacja chrześcijańsko-klasyczna, zwana też krótko łacińską: tu jedność nie wymaga bynajmniej jednostajności. Słaby to intelekt, któryby nie wiedział, że u ludów cywilizacji łacińskiej przymus jednostajności bywa najkrótszą drogą do zerwania jedności.

Jednostajność nie da się utrzymać bez przymusu. Ponieważ państwo jest właśnie instytucją opartą na przymusie, a zatem musi być uważane za wywyższone ponad wszystko, co tylko da się pomyśleć, ażeby mu ułatwić dopilnowanie jednostajności. W konsekwencji wyniknąć musi z tego przekonanie, że państwu wszystko wolno i że państwo ma prawo do wszystkiego, czyli doktryna wszechmocy państwa. Podczas gdy u Rzymian wolność indywidualna, wolność rodziny, rodu i zrzeszeń społecznych musiała być szanowaną przez państwo, podczas gdy w Rzymie starożytnym obywatel nigdy nie tracił swych praw wobec państwa, byle spełnił swe względem niego obowiązki — w Bizancjum indywiduum, rodzina, ród, wszelkie urządzenia społeczne były zgoła bez znaczenia wobec państwa. Było się w państwie bizantyńskim wolnym obywatelem o tyle — o ile władza państwowa pozwoliła.

Natknęliśmy tedy na stosunek społeczeństwa a państwa. Bizancjum zajmowało pod tym względem miejsce pośrednie między cywilizacją turańską a łacińską.

W azjatyckiej turańszczyźnie, tudzież w eurazyjskiej jej odmianie, w kulturze turańsko-słowiańskiej, tj. moskiewskiej, w rosyjskim porządku rzeczy, społeczeństwo do tego stopnia pozbawione jest praw i znaczenia, iż mu się samemu nawet nie wolno organizować, bo... od tego jest tam państwo. W turańskiej cywilizacji musi przeto władza państwowa być absolutną, z tendencją do despotyczności. Tam — w Azji i w Rosji — społeczeństwa prawniczo niemal

Kto zna historię Azji,...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin