Allende Isabel - Córka fortuny.pdf

(1177 KB) Pobierz
520720 UNPDF
ISABEL ALLENDE
CÓRKA FORTUNY
przełożyła Marta Jordan
Warszawskie
Wydawnictwo Literackie
MUZA S.A.
Tytuł oryginału: Hija de la fortuna
Projekt okładki i stron tytułowych: Elżbieta Chojna
Redakcja: Joanna Skórnicka
Redakcja techniczna: Sławomir Grzmiel
Korekta: Stanisława Staszkiel
© Isabel Allende, 1999
© for the Polish translation by Marta Jordan
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2000, 2002
Cover photograph © by Marcia Lieberman
ISBN 83-7319-161-5 (oprawa twarda) ISBN 83-7319-088-0 (oprawa broszurowa)
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA Warszawa 2002
SPIS TREŚCI
Część pierwsza 1843-1848
Valparaiso 9
Anglicy 31
Panienki 55
Zepsuta opinia 71
Konkurenci 85
Miss Rosę 101
Miłość 118
Część druga 1848-1849
Wiadomość 139
Pożegnanie 162
Czwarty Syn 177
Tao Chi'en 196
Podróż 228
Argonauci 253
Sekret 280
Część trzecia 1850-1853
Eldorado 303
Interesy 324
„Splamione gołąbeczki" 339
Rozczarowania 356
1
String song girls 381
Joaquin 402
Niezwykła para 416
CZĘŚĆ PIERWSZA
1843-1848
VALPARAISO
Każdy rodzi się z jakimś szczególnym talentem, a Eliza
Sommers bardzo wcześnie odkryła, że jej przypadły
W. w udziale aż dwa, a mianowicie dobry węch i świetna
pamięć. Dzięki pierwszemu potrafiła zarobić na życie, dzię-
ki drugiemu - była w stanie je zapamiętać, nawet jeśli
w sposób nie dość precyzyjny, to przynajmniej poetycko
nieuchwytny, niczym astrolog. Jeśli coś odchodzi w nie-
pamięć, to jakby nigdy się nie wydarzyło; ona natomiast
wspomnień, realnych czy też zmyślonych, miała całe mnó-
stwo, więc zdawać się mogło, że żyła dwa razy. Wierny
przyjaciel Elizy, mądry Tao Chi'en, nieraz słyszał od niej, że
jej pamięć przypomina brzuch statku, na którym się po-
znali; jest pojemna i mroczna, pełna skrzyń, beczek i wor-
ków, kryjących w sobie wydarzenia całego jej życia. Na jawie
niełatwo było Elizie odnaleźć coś w tym przeogromnym
bałaganie, ale zawsze mogła to zrobić we śnie, tak jak ją
uczyła Mama Frezja w owe słodkie noce dzieciństwa, kie-
dy kontury rzeczywistości przypominały delikatny rysunek
wykonany wyblakłym tuszem. Wkraczała do krainy snów
wielokrotnie wydeptaną ścieżką i powracała bardzo ostrożnie, aby subtelne wizje nie
roztrzaskały się
w ostrym świetle świadomości. Uciekała się do tego sposobu z taką samą ufnością, jaką
inni żywią
wobec liczb, i tak rozwinęła sztukę przywoływania wspomnień, że potrafiła zobaczyć
Miss Rosę
pochyloną nad skrzynką po marsylskim mydle, która była jej pierwszą kołyską.
— Nie możesz tego pamiętać, Elizo, to wykluczone. Noworodki są jak koty, nie mają
uczuć ani
pamięci - utrzymywała Miss Rosę przy nielicznych okazjach, kiedy rozmawiały na ten
temat.
Niemniej jednak ta patrząca na nią z góry kobieta w sukni barwy topazu i ze zwisającymi
luźno z
koka lokami i wstążkami targanymi przez wiatr była wyryta w pamięci Elizy, która nigdy
nie potrafiła
przyjąć do wiadomości tej drugiej wersji swego pochodzenia.
2
— Masz w sobie angielską krew, tak jak my — zapewniła ją Miss Rosę, kiedy osiągnęła
już
wiek, w którym mogła to pojąć. - Tylko komuś z angielskiej kolonii mogło przyjść do
głowy, żeby
położyć cię w koszyku na progu biura Brytyjskiej Kompanii Importowo-Eksportowej. Ten
ktoś z
pewnością znał dobre serce mojego brata Jeremy'ego i domyślił się, że cię przygarnie. W
tamtych
czasach szaleńczo pragnęłam mieć dziecko i dlatego Pan zesłał cię w moje ramiona,
abym mogła cię
wychować w duchu solidnych zasad religii protestanckiej i w angielskiej kulturze.
— Ty miałabyś być Angielką? Dziecino, nie rób sobie złudzeń, masz włosy Indianki jak ja
obstawała przy swoim Mama Frezja za plecami swej pani.
Narodziny Elizy były w tym domu tematem tabu i dziewczynka przywykła do otaczającej
je
tajemnicy. Ani tej, ani innych delikatnych kwestii nie poruszała w obecności Miss Rosę i
Jeremy'ego
Sommersa, jednakże omawiała je szeptem
10
w kuchni z Mamą. Frezją, która niezmiennie opisywała jej skrzynkę po mydle z Marsylii,
podczas
gdy wersja Miss Rosę z biegiem lat była stale upiększana, aż w końcu zaczęła brzmieć
jak bajka.
Według niej koszyk znaleziony w biurze wykonany był z najdelikatniejszej wikliny i
wyścielony
batystem, jej koszulka była haftowana ściegiem zwanym „plaster miodu", pościel zaś
obszyta
brukselskimi koronkami, nie mówiąc już o tym, że dodatkowo otulona była w kołderkę z
futra z
norek, co już było ekstrawagancją, jakiej nigdy w Chile nie widziano. Z biegiem czasu
doszło do
tego jeszcze sześć złotych monet zawiniętych w jedwabną chusteczkę i notatka w języku
angielskim,
wyjaśniająca, że dziewczynka, chociaż z nieprawego łoża, wywodzi się z bardzo dobrej
rodziny.
Tych ostatnich rzeczy jednak Elizie nigdy nie udało się obejrzeć. Norki, monety i notatka
zniknęły,
jakby komuś wręcz na tym zależało, i po jej narodzinach nie pozostało ani śladu.
Niemniej jednak
wyjaśnienia Mamy Frezji były bardziej zbliżone do jej wspomnień: w pewien poranek u
schyłku lata
pod drzwiami domu znaleziono podrzucone w skrzynce nagie dziecko płci żeńskiej.
3
— Ale żadnej kołderki z norek ani złotych monet, co to, to nie. Byłam przy tym i
pamiętam
dobrze. Byłaś zawinięta w męską kamizelkę i trzęsłaś się jak galareta; nawet pieluszki ci
nie dali, a
byłaś cała obsrana. Zasmarkana, czerwona jak odgrzewana langusta, z żółtym
wiechciem na czubku
głowy — oto jak wyglądałaś. Nie myśl sobie, nie urodziłaś się na księżniczkę i gdybyś
wtedy miała
takie czarne włosy jak teraz, skrzynka z pewnością wylądowałaby na śmietniku —
upierała się
kobieta.
Wszyscy zgadzali się przynajmniej co do jednego, a mianowicie, że dziewczynka
wkroczyła w ich
życie 15 marca 1832 roku, w półtora roku od przybycia Sommersów do Chile, i dlatego
też
przyjęto tę datę jako dzień jej urodzin. Wszystko
11
poza tym było nagromadzeniem sprzeczności i Eliza doszła w końcu do wniosku, że nie
warto tracić
energii na powracanie do tego tematu, gdyż bez względu na to, co okazałoby się
prawdą, i tak nie
można było nic już na to poradzić. Ważne jest to, co człowiek robi na tym świecie, a nie
jak na
niego przychodzi, zwykła mawiać do Tao Chi'ena podczas długich lat ich przyjaźni, ale on
był innego
zdania; nie potrafił wyobrazić sobie swojej własnej egzystencji w oderwaniu od długiego
łańcucha
przodków, którzy nie tylko przekazali mu swe cechy fizyczne i umysłowe, ale i karmę,
Jego los —
tak uważał — był wyznaczony przez postępowanie krewnych, którzy żyli przed nim,
dlatego w
codziennych modlitwach należało oddawać im cześć i drżeć przed nimi ze strachu, kiedy
zjawiali się
w postaci widm, spowici w odświętne szaty, żeby dochodzić swoich praw. Tao Chi'en
potrafił
wyrecytować imiona wszystkich swoich przodków, nawet najdawniejszych i
najczcigodniejszych
prapradziadków, zmarłych przed ponad wiekiem. W czasach gorączki złota jego
największym
pragnieniem było powrócić do swej wioski w Chinach i tam umrzeć, aby zostać
pochowanym
pomiędzy swymi, w przeciwnym bowiem razie jego dusza na zawsze miała się błąkać po
obcej
4
ziemi. Eliza naturalnie skłaniała się ku historii uroczego koszyczka — nikt będący przy
zdrowych
zmysłach nie lubi pojawiać się na tym świecie w skrzynce po szarym mydle - ale chcąc
pozostać w
zgodzie z prawdą, nie mogła jej zaakceptować. Jej węch myśliwskiego psa doskonale
pamiętał
pierwszy zapach jej istnienia i nie unosił się on bynajmniej znad czystej batystowej
pościeli;
zalatywało wełną, męskim potem i tytoniem. Do niego dochodził jeszcze cuchnący,
prostacki, kozi
fetor.
Eliza dorastała, patrząc na Pacyfik z balkonu rezydencji swoich przybranych rodziców.
Dom,
wystający ponad zbocza wzgórz otaczających port Valparaiso, usiłował naśladować styl
12
modny wówczas w Londynie, jednakże wymogi terenu, klimatu i chilijskiego trybu życia
sprawiły, że
trzeba było przeprowadzić w nim zasadnicze przeróbki, których wynik okazał się dość
cudaczny. W
głębi patio, niczym nowotwory w żywym organizmie, zaczęły wyrastać przybudówki
pozbawione
okien, a za to wyposażone w drzwi przypominające wejście do jakichś kazamatów, za
którymi
Jeremy Sommers przechowywał najcenniejsze ładunki Kompanii, jakie w składach
portowych
zginęłyby bez wieści.
— To kraj złodziei, nigdzie na świecie biuro nie wydaje tyle na zabezpieczenie towaru, co
tutaj.
Wszystko rozkradną, a czego nie wyniosą, albo zimą zaleje powódź, albo latem spali
słońce, albo
zmiażdży trzęsienie ziemi — powtarzał za każdym razem, ilekroć muły przywoziły nowe
pakunki,
które wyładowywano na patio jego domu.
Od tego wysiadywania w oknie, kiedy to wpatrywała się w morze i liczyła statki i
wieloryby na
horyzoncie, Eliza nabrała przekonania, że jest córką rozbitka, a nie jakiejś wynaturzonej
matki
zdolnej do porzucenia jej, goluteńkiej, na niepewny los w marcowy dzień. W swoim
dzienniku
napisała, że jakiś rybak znalazł ją na plaży pośród resztek roztrzaskanego statku, owinął
w
kamizelkę i podrzucił przed największym domem w dzielnicy Anglików. Z latami doszła
do wniosku,
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin