Moore Jane - Cztery asy i pas.pdf

(1135 KB) Pobierz
Fourplay
JANE MOORE
CZTERY ASY i PAS
Przekład Joanna Nałęcz-Żółtańska
Część pierwsza
1
Do dziś nie wie, co ją do tego skłoniło. Może kobieca intuicja. Dzień zaczął się tak samo,
jak każdy inny. Jo krzątała się po domu, zajęta szykowaniem dzieci do szkoły; Jeff krzątał się
po domu, zajęty wyłącznie sobą. Jak zwykle zdążył zadać kilka głupich pytań, jakby był tylko
gościem w domu, w którym mieszkali od czterech lat. „Gdzie są czyste ręczniki? Czy jest
mleko? Jak się reguluje centralne ogrzewanie? Papier toaletowy się kończy”. I tak dalej.
Zupełnie jakby miała jeszcze jedno dziecko.
Problem polegał na tym, że Jeffa wychowywała matka, która wszystko za niego robiła.
Przez całe życie rzucał po prostu swoje ubrania na podłogę i natychmiast przestawał je
zauważać, aż do chwili, kiedy w cudowny sposób pojawiały się znowu w jego szafie,
wyprane, wyprasowane i powieszone starannie na wieszakach. Jo podejrzewała, że matka
Jeffa zawsze była w pobliżu, by schwycić spadające części jego garderoby, zanim zetkną się z
podłogą. Co z pewnością było dla niej powodem do dumy. Bez wątpienia rozczarował ją
wybór syna, który znalazł sobie żonę leniwą i niechlujną. Tego ranka Jo wetknęła
podkoszulek, w którym spała, za pasek wypchanych na kolanach drelichowych spodni, a
ciemnoblond włosy związała byle jak w koński ogon. Na nogach miała za duże skarpety,
zaprojektowane chyba dla osób pozbawionych kostki, pięty i podbicia.
Thomas i Sophie siedzieli przy kuchennym stole. Thomas, lat osiem, miał na sobie tylko
spodnie z wizerunkiem Batmana. Głowę obwiązał sobie górą od piżamy i wyglądał jak
karłowaty komandos. Sztywne jasne włosy sterczały mu na wszystkie strony, jak zwykle
rano. Co chwilę odwracał się W stronę włączonego telewizora, rozrzucając dookoła płatki
kukurydziane.
Jak większość sześcioletnich dziewczynek, Sophie weszła właśnie w „okres różowy”.
Dokładniej mówiąc, był to róż w stylu Barbie. Różowa była jej nocna koszulka i kapcie, a
fryzura – z włosami przerzuconymi zalotnie przez jedno ramię – naśladowała „Barbie idzie do
pracy”. Sophie jedną ręką rysowała na kawałku papieru duże krzywe serce, drugą natomiast
wpychała sobie do buzi tosta z dżemem.
Jo przygotowywała drugie śniadanie dla dzieci. W pośpiechu smarowała masłem kromki
chleba, kiedy do kuchni wtargnął Jeff, przyciskając do twarzy dwie chusteczki higieniczne.
Zaciął się przy goleniu.
– Znowu goliłaś sobie nogi moją maszynką? Jest zupełnie tępa.
– Nie.
Jo wytarła zatłuszczony palec w spodnie. Cóż, właściwie nie było to kłamstwo. Owszem,
używała maszynki – ale goliła pachy.
Jeff wyglądał bardzo profesjonalnie w granatowym garniturze od Jaspera Conrana i
błękitnej koszuli. Włosy, jeszcze wilgotne po porannym prysznicu, zaczesał dc tyłu w stylu
rekinów biznesu preferowanym przez yuppie lat osiemdziesiątych. Gdy wyschły, opadały mu
na czoło miękką falą, z czym, zdaniem Jo, wyglądał jak prawdziwy prawnik. Jeff był
wspólnikiem w kancelarii zajmującej się głównie sprawami spadkowymi, rozwodami i
159949550.001.png
poradami prawnymi. Nie był to może Artur Andersen, ale na życie wystarczało.
– Gdzie jest moja...
– Za drzwiami – rzuciła Jo, zanim zdążył dokończyć pytanie, które zadawał każdego
ranka.
Łapiąc teczkę, pośpiesznie ucałował każde z dzieci w czubek głowy.
– Bądźcie grzeczni. Oboje – powiedziała bezgłośnie Jo.
– Bądźcie grzeczni. Oboje – powiedział głośno Jeff, dokładnie w tej samej chwili.
– Tatusiu, zobacz! – zawołała Sophie radośnie, wymachując kartką, kiedy już wychodził
z kuchni. – To dla ciebie.
Jeff, wyraźnie zniecierpliwiony, zatrzymał się wpół kroku i wrócił do stołu. Na sercu
widniał nagryzmolony napis: Ela, Jatuota od Sophie.
– Śliczne jabłuszko, kochanie, naprawdę śliczne. – Jeff rzucił okiem na rysunek i zostawił
go na stole.
Na widok rozczarowania na twarzy córki Jo poczuła, że coś ściskają za serce.
– Niemądry tatuś, to przecież serduszko, prawda, kotku? – powiedziała, podnosząc
obrazek i wyciągając go w stronę Jeffa. – Masz, weź to do pracy i powieś sobie nad biurkiem.
Z ostentacyjnym westchnieniem, które wyraźnie mówiło: gestem – bardzo – zajętym –
człowiekiem”, Jeff położył teczkę na stole i szybko ją otworzył. Na wierzchu leżała koperta
ze zdjęciami.
– O, byłbym zapomniał, dałem ten film do wywołania. Masz tu parę fajnych zdjęć z
dzieciakami, z tego weekendu u twoich rodziców. – Rzucił kopertę na stół.
– Dzięki. O której wrócisz? – Jo starała się, by zabrzmiało to lekko. Bardzo nie chciała
zmienić się w zrzędzącą żonę, ale przy panu „Wrócę – dziś – później” trudno było tego
uniknąć.
– Nie wiem. Chyba mamy jakieś spotkanie po południu. Zadzwonię.
I już go nie było.
Jo patrzyła, jak zamykają się za nim frontowe drzwi. Próbowała uzmysłowić sobie, kiedy
w ich stosunkach zaszła ta subtelna zmiana. Kilka miesięcy temu Jeff przestał całować ją rano
na pożegnanie i właściwie teraz wyglądało na to, że niewiele ich łączy poza dziećmi i
hipoteką.
Wysłała dzieci na górę na poranny rytuał mycia zębów i twarzy, a sama poszła do dużego
słonecznego salonu. Zajmowali połowę wiktoriańskiego bliźniaka w ładnej zielonej części
Londynu.
Stanęła przy oknie i przez chwilę oddychała życiem innych ludzi. Blok naprzeciwko
zawsze dostarczał jakiejś rozrywki. Tam zawsze coś się działo; jeśli para gejów nie
awanturowała się akurat przy otwartych oknach, to za firanką czaiła się pani Hobbs,
osiemdziesięcioletnia staruszka z parteru. Kiedy Jo wprowadziła się z Jeffem do tego domu,
zadała sobie trud, żeby ją poznać. Wiedziała, że czujne oko sąsiadki może się przydać, kiedy
wyjadą na wakacje. Kiedy pewnego dnia plotkowały o innych mieszkańcach bloku, pani
Hobbs poruszyła temat Dereka i Erica, romantycznej pary spod numeru 4c.
– Oni są homosapiens, wie pani – oznajmiła konspiracyjnym szeptem, krzywiąc
159949550.002.png
pomarszczoną twarz w wyrazie głębokiej dezaprobaty.
– To tak, jak ja – zaśmiała się Jo.
Od tego czasu pani Hobbs wyraźnie zaczęła jej unikać.
Tego ranka z bloku wyszła para dobrze ubranych młodych ludzi. Oboje nieśli teczki i
parasole. Zaczęło trochę mżyć, więc mężczyzna wyjął dziewczynie parasol z ręki, rozłożył i
podał go jej. Ten zwykły dowód troski uzmysłowił Jo, jak bardzo ona i Jeff oddalili się od
siebie. Drobne gesty są takie ważne. Podanie drinka, zanim zdążysz o to poprosić, nalanie
wody do wanny, kiedy jesteś zmęczona, rozłożenie parasola, kiedy ty jeszcze o tym nie
pomyślałaś. Ostatnio Jeff zrobił dla niej coś takiego ponad pół roku temu, kiedy się czymś
zatruła. I to tylko dlatego, że nie miał innego wyjścia, pomyślała z goryczą. Młodzi ludzie
pocałowali się czule na pożegnanie i każde ruszyło w swoją stronę.
Jo westchnęła i wróciła do kuchni, zatrzymując się po drodze u stóp schodów.
– Hej, wy tam, pospieszcie się. Mundurki leżą na łóżkach. W kuchni wzięła do ręki
fotografie, które leżały na stole, zasłaniając częściowo serce Sophie, którego Jeff jednak nie
zabrał.
Na dwóch pierwszych zdjęciach był jej ojciec, Jim. Stał koło starej szopy przy domu w
Oksfordzie, gdzie zajmował się rozsadzaniem roślin, choć tak naprawdę robił tam zupełnie
inne rzeczy. To była jego kryjówka. Chronił się w niej przed Pam, matką Jo, by czytać stare
kryminały albo w spokoju wypalić papierosa, nie słuchając przy tym zrzędzenia żony. Jo
często się zastanawiała, dlaczego jej rodzice ciągle są razem, skoro mają ze sobą tak niewiele
wspólnego. Kilka lat temu zadała nawet to pytanie ojcu, który stwierdził gorzko, że
oszczędzają w ten sposób życie dwojga innych ludzi.
Na kilku kolejnych zdjęciach była jej matka, sztywna i chłodna. Stała z dziećmi na
niewielkim patio na tyłach domu. Nie była zbyt uczuciowa i chyba z trudem znosiła ich
obecność. Thomas nie cierpiał tam jeździć, bo telewizor dziadków był stary i nie można było
przystosować do niego Play-Station – co Jo uważała za prawdziwe błogosławieństwo. Twarz
matki widzącej na ekranie swojego telewizora scenki z Mortal Combat znajdowała się na
czele listy rzeczy, których Jo za nic nie chciałaby oglądać. Obok kolejnej powtórki koncertu
Status Quo.
Jeśli chodzi o Sophie, Jo cały czas bała się o los wszystkich tych ohydnych, a
niezliczonych bibelotów ozdabiających mały czysty bungalow, z oknami w wykuszach i
koronkowymi firankami. Dodatkowy stres wiązał się z faktem, że Jo pracowała jako
dekorator wnętrz i od lat świerzbiły ją ręce, żeby się dobrać do tych koszmarnych ozdóbek.
– Daruj sobie te swoje pomysły – rzuciła ostro matka, kiedy za którymś razem Jo
ośmieliła się zasugerować pewne zmiany. – Nam się podoba tak, jak jest.
Resztę zdjęć zrobiono na przyjęciu wydanym z okazji szóstych urodzin Sophie, które
odbyło się w ich domu kilka tygodni po wizycie w Oksfordzie.
Jo i Jeff zaprosili piętnaście koleżanek Sophie i wynajęli fachowca, który miał
organizować gry i zabawy. Niestety, rano, w dniu przyjęcia Wesoły Jake zadzwonił z
wiadomością, że ma grypę i nie może przyjść, więc Jeff wyciągnął swoją starą gitarę i
usiłował zabawić dzieci własną, niezbyt udaną wersją Smoke on the Waler. Po chwili jedna z
159949550.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin