Metz Melinda - Roswell w kręgu tajemnic 01 - Obcy.pdf

(483 KB) Pobierz
269274085 UNPDF
MELINDA METZ
OBCY
(The outsider)
Roswell w Kręgu Tajemnic
przełożyła Zuzanna Maj
1
Jeden Sigourney Weaver i jeden Will Smith - powiedziała Liz Ortecho, podając
gościom dwie duże bułki, jedną z awokado i kiełkami, a drugą z chili i serem. Nie odchodziła
od stolika, Każdy turysta, który wchodził do kawiarni Latający Talerz, zawsze pytał o... to
wydarzenie, które nazwano Tajemnicą Roswell.
- Czy pani rodzina pochodzi z tej okolicy? - spytał facet w koszulce z napisem
„Zagubiony w kosmosie”. Siedząca naprzeciwko niego blondynka otworzyła sfatygowany
notes, patrząc wyczekująco na kelnerkę.
- Tak - powiedziała Liz. - Mój praprapradziadek odziedziczył gospodarstwo w pobliżu
miasta. Od tego czasu moja rodzina mieszka w Roswell.
Kobieta odkręciła pióro. Mężczyzna odchrząknął. Zaraz się zacznie pomyślała Liz.
- Czy rodzina opowiadała pani o katastrofie UFO? - spytał na.
Niezłe towarzystwo. Założę się, że mają wszystkie tajemnicze wydarzenia nagrane na
taśmę, powiedziała sobie w duchu Liz.
- A więc... - zaczęła z wahaniem. - Chyba mogę państwu to pokazać.
Wyjęła z kieszeni podniszczoną czarno - białą fotografię i położyła ją na stoliku.
- To zdjęcie z miejsca katastrofy zrobił przyjaciel mojej babki - rzekła i dodała: -
Zanim rząd wydał rozporządzenie, by zatrzeć wszystkie ślady.
Dwójka turystów pochyliła się nad niewyraźną fotografią.
- Niech mnie licho porwie - szepnęła kobieta.
- Wygląda dokładnie tak, jak ten kosmita na wideo, nakręconym przez naocznego
świadka! - wykrzyknął mężczyzna. - Wielka głowa i drobne ciało. Muszę to umieścić na
swojej stronie internetowej Tajemnica Roswell.
Wyciągnął rękę po zdjęcie.
- Może pan nie dożyć końca tygodnia. - Liz szybko zabrała fotografię. - Chociaż
minęło już przeszło pięćdziesiąt lat od katastrofy, to wcale nie znaczy, że siły powietrzne
Stanów Zjednoczonych godzą się na ujawnienie całej prawdy. Chcą, by ludzie nadal wierzyli
w historyjkę o balonie meteorologicznym, którą chcieli zatuszować fakty.
Liz rozejrzała się nerwowo, chcąc się upewnić, czy nie ma w pobliżu ojca. Gdyby
usłyszał, co ona opowiada, chyba urwałby jej głowę.
- Nie powinnam była pokazywać państwu tego zdjęcia. Zapomnijcie o tym, dobra? Po
prostu niczego nie widzieliście - powiedziała, szybko wycofując się za bufet.
Maria DeLuca potrząsnęła gwałtownie głową, aż zawirowały jej złote loczki.
- Jesteś niemożliwa.
- Oni będą mieli wspaniałą historię do opowiadania, kiedy wrócą do domu, a ja
dostanę niezły napiwek - wyjaśniła jej Liz.
- Ty i twoje wspaniałe napiwki. - Maria westchnęła. - Jeszcze nie widziałam tak
chciwej kelnerki.
- Wiesz przecież, o co mi chodzi. - Liz wzruszyła ramionami. - Potrzebuję jak
najwięcej pieniędzy, ponieważ...
- Jak tylko skończysz szkołę, powiesz „adios” i „hasta la vista” - przerwała jej Maria. -
Wiem, wiem. Nie masz zamiaru spędzić reszty życia w mieście, które ma dwa kina, jedną
kręgielnię, jedno nędzne kółko teatralne, jedno jeszcze bardziej nędzne kółko taneczne i
trzynaście pułapek na turystów, do których zwabia się ich na kosmitów.
Liz uśmiechnęła się do swojej najlepszej przyjaciółki, która tak dobrze ją znała.
- Chyba często to powtarzam, prawda?
- Nie więcej niż dziesięć razy dziennie, od czasu jak skończyłaś piątą klasę -
zażartowała Maria, wycierając bufet.
- Gdybym nie miała pięciu tysięcy krewnych, którzy stale mnie obserwują, może od
czasu do czasu udałoby mi się trochę zabawić. - Liz ciężko westchnęła. Zaczęła sobie wy-
obrażać, jakie mogłoby być jej życie, gdyby nie musiała uważać na każdym kroku, by nie
zrobić czegoś, co mogłoby spowodować, że jej ogromna kochająca rodzina zaczęłaby się
zamartwiać o jej przyszłość. Była przecież pierwszą córką, która miała iść do college'u, i cała
rodzina pragnęła utrzymać ją na wyznaczonej drodze, aby nie skończyła jak jej siostra Rosa.
Wyciągnęła z kieszeni garść monet i rzuciła je na ladę.
- Och - odezwała się Maria - wspaniałe napiwki. Może ja też powinnam postarać się o
fotografię, która zbyt długo leżała na słońcu. Jakieś zdjęcie lalki. Chociaż nie wyobrażam
sobie - zmarszczyła nos - żebym potrafiła wykonać ten numer z „Możesz nie dożyć końca
tygodnia”, niczego po sobie nie pokazując.
- Ćwicz przed lustrem - poradziła jej przyjaciółka. - Ja tak robiłam.
To by wymagało zbyt dużego wysiłku. Wszyscy wiedzą, kiedy chcę skłamać. Mój
dziesięcioletni brat jest w tym o wiele lepszy ode mnie. Nawet faceci, z którymi chodzi moja
matka, nigdy nie wierzą, kiedy mówię, że miło mi ich poznać.
- Też mi nowina - parsknęła Liz. Otworzyła kasę, by zamienić swój bilon na banknoty.
Trzydzieści trzy dolary do Funduszu Hasta la Vista, a dokładnie trzydzieści trzy dolary i
siedemdziesiąt trzy centy.
Rozległy się właśnie pierwsze tony Close Encounters, kiedy w drzwiach kawiarni
ukazał się Max Evans, wysoki blondyn z zabójczo niebieskimi oczami, i ciemnowłosy
Michael Guerin. Skierowali się do jednego z narożnych stolików. Obaj byli uczniami tego
samego liceum, do którego chodziły Liz i Maria.
- Oczywiście usiedli w twoim rewirze. - Maria żachnęła się.
Na każdą z dziewczyn przypadało po sześć stolików, przedzielonych przesłonami i
ustawionych w kształcie latających talerzy. Klienci najbardziej lubili miejsca przy oknie.
- Ty masz turystów i fajnych chłopaków, a ja tych dwóch. - Wskazała ruchem głowy
stolik przy drzwiach. - Kłócą się jak diabli. Są wściekli, kiedy się do nich zbliżam.
Liz rzuciła okiem na dwóch mężczyzn. Jeden był wysoki i tęgi, a drugi mniejszy, ale
bardziej muskularny. Przechyleni przez stolik, dyskutowali zawzięcie. Byli bardzo
podnieceni.
- Uważam, że należy ci się coś po przeprawach z tymi facetami. Możesz obsłużyć
Maxa i Michaela - zaproponowała Liz.
- Okay, ale o co chodzi? - spytała Maria, mrużąc niebieskie oczy.
Liz objęła ją ramieniem.
- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Czy nie mogę zrobić czegoś dla ciebie po prostu
z dobroci serca?
- Nie - powiedziała Maria, wyzwalając się z objęć Liz. - Pytam ponownie: o co
chodzi?
- O nic - upierała się Liz. - Chcę tylko trochę odpocząć od tych napakowanych
testosteronem typów.
- Możesz mówić jaśniej. - Maria uniosła brwi.
- Mężczyźni - tłumaczyła jej Liz - jestem zmęczona ich... męskością.
- Nie wszyscy faceci są tacy jak Kyle Valenti - zaprotestowała Maria. - Na przykład
Alex. To fajny chłopak.
Alex Manes był rzeczywiście świetny. Liz nie mogła uwierzyć, że ona i Maria
przyjaźnią się z nim dopiero od roku. Wydawało jej się, że zna go od zawsze.
- Masz rację. Alex jest najlepszy. Ale on się nie liczy.
- Dlaczego nie? - spytała Maria, marszcząc brwi.
- Ponieważ on jest Alexem - Liz wzruszyła ramionami. - On nie jest takim samcem jak
Kyle. Żebyś widziała, co Kyle dziś wyprawiał po lekcjach. Nie chciał przyjąć do wiadomości,
że już nie będę z nim chodzić. Rzucił się na kolana i czołgał się za mną przez cały hol.
Wszyscy jego przyjaciele to widzieli i śmiali się jak idioci.
Żałowała, że nie zna karate. Dopiero wtedy przyjaciele Kyle'a mieliby powód do
śmiechu.
- Jakie to romantyczne. Mimo to nie umówiłaś się z nim? - spytała Maria, udając
zdziwienie.
- Zdecydowanie nie. Na razie nie mam zamiaru umawiać się z nikim - oświadczyła
Liz. - Będę siedziała w domu, wypożyczała kasety wideo, robiła sobie kąpiele w pianie i
nosiła stare wygodne dresy.
Naprawdę tego chciała. Co prawda większość chłopaków, z którymi się umawiała - a
nie było ich znowu tak wielu - nie kończyło tak marnie jak Kyle Valenti. Ten był przekonany,
że Liz jest naprawdę zadowolona, kiedy może siedzieć obok niego na kanapie i patrzeć, jak
on gra na komputerze, nie dopuszczając jej do ani jednej gry.
A innych chłopców cechowała „nijakość”. Moje życie miłosne jest godne pożałowania
- skarżyła się Liz. - Potrzebuję teraz czasu dla siebie samej.
Sama mogę ci zrobić mieszankę olejków ziołowych do kąpieli - oświadczyła Maria. -
Ale jeśli przestaniesz umawiać się z chłopakami, to niektórzy z naszej szkoły będą bardzo
nieszczęśliwi.
- Na przykład kto? - spytała Liz.
- Max Evans. - Maria rzuciła okiem na stolik, przy którym siedzieli dwaj nowo
przybyli chłopcy.
- Max? - powtórzyła Liz. - To kumpel. On się mną w ten sposób nie interesuje.
- No wiesz - oburzyła się Maria. - Jak mógłby się nie interesować? Z tymi długimi
czarnymi włosami i owalną twarzą wyglądasz jak hiszpańska księżniczka. A twoja cera...
Poza tym jesteś inteligentna i...
- Przestań! - zawołała Liz, podnosząc obie ręce. Nie znała osoby tak lojalnej jak
Maria, która trwała przy swoich przyjaciołach bez względu na wszystko. Zaprzyjaźniły się już
w drugiej klasie. Połączył je los pisklęcia, które wypadło z gniazda.
- Dobrze, przestanę - zgodziła się Maria. - Uwierz mi jednak, że Max Evans jest tobą
nieprzeciętnie zainteresowany. Myślę, że dał sobie wytatuować na piersi „Własność Liz
Ortecho”. On...
- Cześć, Michael! - zawołała głośno Liz, widząc, że chłopak kieruje się w stronę baru.
Miała nadzieję, że nie słyszał ich rozmowy.
- Hej! - Przeczesał palcami kruczoczarne włosy, przez co jeszcze bardziej podniosły
się w górę. - Pomyślałem, że może macie tu jakiś formularz, żebym mógł zgłosić swoją
kandydaturę.
Liz nie mogła sobie wyobrazić Michaela obsługującego klientów w kawiarni,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin