Wybuch.pdf
(
959 KB
)
Pobierz
Wybuch
GRAHAM
MASTERTON
Wybuch
Przekład Piotr Ku
ś
REBIS
DOM WYDAWNICZY REBIS Pozna
ń
2004
Tytuł oryginału Outrage
Copyright © by Graham Masterton, 2003 Ali rights reserved
Translation copyright © 2004 by REBIS Publishing House Ltd., Pozna
ń
Redaktor El
Ŝ
bieta Bandel
Opracowanie graficzne serii, projekt okładki i ilustracja Zbigniew Mielnik
Wydanie I (dodruk) ISBN 83-7301-502-7
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul.
ś
migrodzka 41/49, 61-171 Pozna
ń
tel. (0-61) 867-47-08, 867-81-40; fax (0-61) 867-37-74
e-mail: rebis@rebis.com.pl
www.rebis.com.pl
Druk i oprawa: ABEDIK Pozna
ń
Ś
roda, 12 wrze
ś
nia, godz. 8.34
Jak zwykle dojazd do bramy szkolnej zastawiały matki, nerwowo manewruj
ą
c kr
ąŜ
ownikami
szos do przodu i do tyłu, Lynn pokierowała wi
ę
c swojego explorera do przeciwnego
kraw
ęŜ
nika i zaparkowała go dwoma kołami na trawie.
- Pami
ę
taj, dzisiaj idziesz na lekcj
ę
ta
ń
ca - powiedziała do Kathy, odwracaj
ą
c si
ę
w fotelu
kierowcy. - To oznacza,
Ŝ
e po szkole nie masz si
ę
guzdra
ć
.
- Nie czuj
ę
si
ę
dobrze - zaprotestowała Kathy, kul
ą
c si
ę
na swoim miejscu.
- Nonsens. Nigdy nie wygl
ą
dała
ś
zdrowiej. Twoje złe samopoczucie spowodowane jest na
pewno klasówk
ą
z matematyki.
- Boj
ę
si
ę
,
Ŝ
e zwymiotuj
ę
. Wci
ąŜ
czuj
ę
w brzuchu te wszystkie nale
ś
niki. Zbiły si
ę
w kul
ę
.
Nie lubi
ę
takiego uczucia.
Lynn ponownie zapi
ę
ła pas bezpiecze
ń
stwa.
- Trudno, skoro tak
ź
le si
ę
czujesz... Wracamy do domu, poło
Ŝ
ysz si
ę
do łó
Ŝ
ka, a lekcj
ę
ta
ń
ca
odwołam.
- Ale nie lekcj
ę
ta
ń
ca! Ona jest dopiero o wpół do trzeciej. Do tego czasu poczuj
ę
si
ę
lepiej.
- Nie, odwołam j
ą
. Nie mo
Ŝ
esz podskakiwa
ć
z brzuchem pełnym zbitych w kul
ę
nale
ś
ników.
- Ale ja chc
ę
by
ć
aktork
ą
, tak jak ty. Dlaczego mam si
ę
uczy
ć
matematyki? Ty wcale nie
musisz zna
ć
matematyki,
Ŝ
eby by
ć
aktork
ą
.
Wybuch
Wybuch
- Tak uwa
Ŝ
asz? A je
ś
li b
ę
dziesz aktork
ą
i b
ę
dziesz zarabia
ć
miliony dolarów, tak jak Julia
Roberts, a twój agent zacznie sobie zabiera
ć
trzy i
ć
wier
ć
procenta wi
ę
cej, ni
Ŝ
mu si
ę
nale
Ŝ
y?
Sk
ą
d si
ę
o tym dowiesz, nie znaj
ą
c matematyki?
- To nic trudnego, wszyscy agenci zabieraj
ą
wi
ę
cej pie-
ni
ę
dzy, ni
Ŝ
im si
ę
nale
Ŝ
y. Agenci to kanciarze i oszu
ś
ci. Wszyscy pracuj
ą
dla szatana.
- Na miło
ść
bosk
ą
! Kto ci to powiedział?
- Ty.
- Daj ju
Ŝ
spokój - j
ę
kn
ę
ła Lynn, znowu odpinaj
ą
c pas. - Dalej, chod
ź
do szkoły, zanim pani
Redmond wpisze ci kolejn
ą
uwag
ę
za spó
ź
nienie.
Kathy wysiadła z samochodu i wło
Ŝ
yła beret. Była drobn
ą
dziesi
ę
cioletni
ą
dziewczynk
ą
,
jasne włosy zaplecione miała w warkoczyki, a jej twarz była równie blada jak twarz matki.
Równie
Ŝ
jej zielone oczy błyszczały tak intensywnie jak oczy matki, niczym zielone denka
butelek, znalezione na morskim brzegu. Nogi Kathy były tak chude,
Ŝ
e co chwil
ę
musiała
podci
ą
ga
ć
opadaj
ą
ce z nich długie białe skarpetki.
- Na co masz ochot
ę
po lekcji ta
ń
ca? Mogłyby
ś
my pój
ść
do De Lunghi na spaghetti, je
ś
li
chcesz.
- Je
Ŝ
eli Gene nie b
ę
dzie musiał koniecznie i
ść
z nami.
- My
ś
lałam,
Ŝ
e lubisz Gene'a.
- Nie podoba mi si
ę
jego nos. Wygl
ą
da z nim jak mrów-kojad.
- Nieprawda. Jeste
ś
wstr
ę
tna.
- On te
Ŝ
. Za ka
Ŝ
dym razem kiedy je zup
ę
, macza w niej czubek nosa.
Przeszły Franklin Avenue i zbli
Ŝ
yły si
ę
do szkolnej bramy. Cedars - prywatna szkoła
podstawowa - wcale nie wygl
ą
dała jak szkoła. Mimo
Ŝ
e była to szkoła ko
ś
cielna, dzieliła
budynek z Pierwszym Ko
ś
ciołem Metodystów, wraz z jego kwadratow
ą
wie
Ŝą
i murami z
szarego kamienia. Kilka sal lekcyjnych, chocia
Ŝ
były du
Ŝ
e i jasne, miało w oknach witra
Ŝ
e,
przedstawiaj
ą
ce Jezusa Chrystusa w otoczeniu małych dzieci.
- Pami
ę
taj,
Ŝ
eby zabra
ć
do domu sprz
ę
t do hokeja -poprosiła Lynn.
Jednak w tym momencie Kathy dojrzała swoj
ą
przyjaciółk
ę
Terr
ę
. Pomachała matce na
po
Ŝ
egnanie i pop
ę
dziła w kierunku kole
Ŝ
anki. Matka Terry, Sidne, podeszła do Lynn i obie
patrzyły, jak ich córki wbiegaj
ą
przez bram
ę
na boisko szkolne, gdzie zgromadziło si
ę
ju
Ŝ
od
trzydziestu do czterdziestu rozwrzeszczanych dzieciaków.
- Ból brzucha - powiedziała Lynn.
- Ach, chodzi o klasówk
ę
z matematyki. - Sidne u
ś
miechn
ę
ła si
ę
. - Terra powiedziała,
Ŝ
e ma
tr
ą
d.
- T r
ą
d? Na miło
ść
bosk
ą
!
- Wła
ś
nie. Była to jedyna choroba, jak
ą
potrafiła wymy
ś
li
ć
na poczekaniu. Wiem
przynajmniej,
Ŝ
e czyta Bibli
ę
.
- Czasami te dziewcz
ę
ta s
ą
niemo
Ŝ
liwe. Bardzo mi si
ę
podobaj
ą
warkoczyki Terry.
- Janie je zaplotła. Nie wiem, sk
ą
d bierze do tego cierpliwo
ść
.
Powoli ruszyły w kierunku samochodu Sidne.
- Miała
ś
jakie
ś
wiadomo
ś
ci od George'a Lowenstei-na? - zapytała Lynn.
- Nie, nic. Je
ś
li chcesz zna
ć
moj
ą
opini
ę
, uwa
Ŝ
am,
Ŝ
e szuka kogo
ś
młodszego.
- Ale przecie
Ŝ
byłaby
ś
ś
wietna w roli Corinne!
- Sama nie wiem. By
ć
mo
Ŝ
e. Czasami si
ę
zastanawiam, kiedy przestan
ę
gra
ć
krn
ą
brne córki i
zaczn
ę
przyjmowa
ć
role zn
ę
kanych matek. Mo
Ŝ
e ju
Ŝ
czas? Chyba pójd
ę
dzi
ś
na masa
Ŝ
i na
pedicure. Potem zamówi
ę
u Freddiego deser lodowy z truskawkami, z dodatkow
ą
porcj
ą
kremu.
- Ch
ę
tnie poszłabym z tob
ą
, ale mamy dzi
ś
prób
ę
z czytaniem tekstu.
Lynn po
Ŝ
egnała si
ę
z Sidne i przeszła przez ulic
ę
. Przy jej explorerze czekał ju
Ŝ
niski,
ostrzy
Ŝ
ony na je
Ŝ
a facet o pot
ęŜ
nym karku, w bordowej koszuli z poliestru.
- Do ci
ęŜ
kiej cholery, co to ma znaczy
ć
?! - zawołał.
- Do ci
ęŜ
kiej cholery, co ma co znaczy
ć
? - Lynn nie zamierzała pokaza
ć
,
Ŝ
e si
ę
go chocia
Ŝ
troch
ę
boi.
- Co? Jest pani
ś
lepa? Gdzie jest pani pies przewodnik? Do ci
ęŜ
kiej cholery, zaparkowała
pani samochód na trawie!
- Bardzo przepraszam, ale nigdzie indziej nie było ju
Ŝ
miejsca.
Tak? I uwa
Ŝ
a pani,
Ŝ
e to jest wystarczaj
ą
ca wymówka? Skoro nie było nigdzie miejsca na
parkowanie, powinna pani była je
ź
dzi
ć
dookoła, a
Ŝ
w ko
ń
cu co
ś
si
ę
zwolni. Wszystkie
jeste
ś
cie takie same, wy, kobiety. Wydaje wam si
ę
,
Ŝ
e mo
Ŝ
ecie wyrabia
ć
, na co tylko macie
ochot
ę
, i mówi
ć
, na co macie ochot
ę
, i parkowa
ć
wasze pieprzone s
ą
-
mochody tam, gdzie wam si
ę
tylko spodoba, nie licz
ą
c si
ę
z nikim i z niczym.
Lynn otworzyła drzwiczki explorera i usiadła za kierownic
ą
, jednak m
ęŜ
czyzna stan
ą
ł przy
samochodzie tak,
Ŝ
e nie mogła go zamkn
ąć
.
- Posłuchaj, damulko, nie mam obowi
ą
zku opiekowa
ć
si
ę
t
ą
traw
ą
, a jednak to robi
ę
,
poniewa
Ŝ
znajduje si
ę
przed moim domem i jestem dumny z mojego domu. I wkurza mnie,
kiedy kto
ś
taki jak ty parkuje na mojej trawie swoje przekl
ę
te auto. Co by
ś
powiedziała,
gdybym to ja przyjechał pod twój dom i je
ź
dził moim samochodem po twojej trawie?
- Na razie powiedziałabym,
Ŝ
eby
ś
pu
ś
cił drzwiczki.
- A je
ś
li nie?
- Zawołam ochron
ę
ze szkoły.
Serce Lynn biło jak oszalałe. Z lewej strony nosa m
ęŜ
czyzna miał du
Ŝą
purpurow
ą
brodawk
ę
.
Nie potrafiła oderwa
ć
od niej wzroku i była przekonana,
Ŝ
e on wie, i
Ŝ
ona si
ę
na ni
ą
gapi.
Odwrócił na chwil
ę
głow
ę
, jakby szukał kogo
ś
wzrokiem. Wierzchem dłoni otarł pot z czoła.
Znów popatrzył na Lynn i powiedział:
- Dobrze. Powiem ci, co zrobi
ę
. Przekln
ę
ci
ę
za to. Przeklinam ci
ę
. Dzisiejszy dzie
ń
b
ę
dzie
najgorszy w całym twoim pieprzonym
Ŝ
yciu.
Oderwał dłonie od drzwiczek, a Lynn natychmiast je zamkn
ę
ła i zablokowała. Stał jeszcze
przez chwil
ę
obok explorera, nic ju
Ŝ
nie mówi
ą
c, wytkn
ą
ł jednak ku Lynn wskazuj
ą
cy palec,
jakby chciał podkre
ś
li
ć
: „Wspomnisz moje słowa, damulko, zapami
ę
tasz ten dzie
ń
do ko
ń
ca
Ŝ
ycia".
Ś
roda, 12 wrze
ś
nia, godz. 8.43
Ann Redmond wyjrzała przez okno swojego gabinetu i zmarszczyła czoło. Wokół ławeczki z
boku szkolnego boiska zgromadziła si
ę
grupa dzieci, dziesi
ę
cioro, mo
Ŝ
e dwana
ś
cioro.
Wieloletnie do
ś
wiadczenie w rozró
Ŝ
nianiu ró
Ŝ
nych uczniowskich zbiegowisk podpowiedziało
jej,
Ŝ
e dzieciaki robi
ą
kr
ą
g.
Działo si
ę
to wtedy, kiedy uczniowie mieli co
ś
ekscytuj
ą
cego, co koniecznie chcieli wspólnie
obejrze
ć
, jednak bez wiedzy nauczycieli. Według pani Redmond, która natychmiast ich
rozszyfrowywała, z równym powodzeniem mogli w takiej sytuacji unie
ść
nad głowy tabliczk
ę
z napisem JETE
Ś
MY NIEGRZECZNI.
Ś
ci
ą
gn
ę
ła z nosa okulary do czytania, wyszła z
gabinetu i zatrzymała si
ę
dopiero na frontowych schodach, gdzie dy
Ŝ
ur miała Lilian Bushme-
yer, nauczycielka wychowania fizycznego. Dy
Ŝ
urowała, siedz
ą
c na najwy
Ŝ
szym stopniu
schodów i czytaj
ą
c tani, podniszczony egzemplarz Co si
ę
wydarzyło w Madison County.
- Tam, prosz
ę
pani - powiedziała szorstko, ruchem głowy wskazuj
ą
c na grup
ę
uczniów.
Lilian Bushmeyer osłoniła dłoni
ą
oczy i popatrzyła przed siebie. Po chwili potrz
ą
sn
ę
ła głow
ą
i powiedziała:
- Niczego nie widz
ę
.
- Niech si
ę
pani nauczy ich konspiracyjnej mowy ciała - poradziła pani Redmond ze
zniecierpliwieniem. -Prosz
ę
tam pój
ść
i sprawdzi
ć
, co oni wyrabiaj
ą
.
Pani Bushmeyer niech
ę
tnie odło
Ŝ
yła ksi
ąŜ
k
ę
i z oci
ą
ganiem pomaszerowała we wskazanym
kierunku,
Ŝ
eby sprawdzi
ć
, czego dotyczy całe zamieszanie. Kiedy podeszła bli
Ŝ
ej, usłyszała,
Ŝ
e dzieci chichocz
ą
i rozmawiaj
ą
przyciszonymi głosami. W pewnej chwili dotarły jednak do
niej nerwowe głosy:
- Ciszej, ciszej. Idzie „Buszmenka". Odłó
Ŝ
cie to. Kilkoro dzieci wyłamało si
ę
z kr
ę
gu,
pozostały tylko
dziewczynki, które akurat znajdowały si
ę
w
ś
rodku. Lilian Bushmeyer podeszła prosto do
nich i wyci
ą
gn
ę
ła r
ę
k
ę
.
- Co takiego? - zapytała Jad
ę
Peller. Sko
ń
czyła wła
ś
nie jedena
ś
cie lat i była wy
Ŝ
sza i troch
ę
bardziej dojrzała
ni
Ŝ
pozostałe dziewczynki z szóstej klasy. Miała długie czarne włosy, w
ą
sk
ą
blad
ą
twarz i
zawsze była ubrana na czarno. Jedynie na r
ę
kach nosiła srebrne bransoletki. Jej ojcem był
Oliver Peller, który pisał muzyk
ę
mi
ę
dzy innymi dla Wesa Cravena i Johna Carpentera.
- Cokolwiek to jest, daj mi to - za
Ŝą
dała Lilian Bush-meyer.
- To nic takiego.
- Najwyra
ź
niej bardzo interesuj
ą
ce „nic takiego". Daj mi to.
To tylko głupia gra, pani Bushmeyer - powiedziała płaczliwie Helen Fairfax. Była pulchna,
miała ró
Ŝ
owe policzki i jasne kr
ę
cone włosy. Nie mo
Ŝ
na było w
ą
tpi
ć
,
Ŝ
e kiedy tylko
pozb
ę
dzie si
ę
dzieci
ę
cych kształtów, wyro
ś
nie na równie ol
ś
niewaj
ą
c
ą
pi
ę
kno
ść
jak jej matka
Juliana. Jej ojciec Greg był w Hollywood jednym z najbardziej wzi
ę
tych niezale
Ŝ
nych
producentów, a ostatnio finansował horror Oddech.
Lilian Bushmeyer czekała cierpliwie z wyci
ą
gni
ę
t
ą
r
ę
k
ą
. By
ć
mo
Ŝ
e nie miała jeszcze w sobie
takiego radaru, jakim mogła si
ę
pochwali
ć
pani Redmond, natychmiast i bez bł
ę
du
wychwytuj
ą
cego wszystkie wywrotowe zgromadzenia, potrafiła sobie jednak radzi
ć
z
niegrzecznymi dzie
ć
mi znanych osobisto
ś
ci. Nale
Ŝ
ało działa
ć
zdecydowanie i stanowczo.
Lilian Bushmeyer przychodziło to bez trudu.
W ko
ń
cu Jad
ę
wyci
ą
gn
ę
ła zza siebie kartk
ę
papieru, zło
Ŝ
on
ą
w koron
ę
, i podała j
ą
pani
Bushmeyer. Była to zwykła kartka od zawsze słu
Ŝą
ca dzieciom do losowania wró
Ŝ
b,
zapisanych na składanych trójk
ą
cikach. Tym razem jednak przepowiednie były o wiele
mocniejsze ni
Ŝ
zwyczajne „B
ę
dziesz miała szcz
ęś
cie w miło
ś
ci" czy „B
ę
dziesz bogata i
sławna" albo „Pójdziesz do wi
ę
zienia".
Jedna z przepowiedni głosiła: „B
ę
dziesz obci
ą
gała panu Lomaksowi". Inna mówiła: „Stracisz
obie nogi w wypadku samochodowym". Kolejna zapowiadała: „Zajdziesz w ci
ąŜę
w wieku 13
lat".
- To tylko głupia zabawa, tak jak mówiła Helen - zaprotestowała Jad
ę
, widz
ą
c,
Ŝ
e Lilian
Bushmeyer otwiera trójk
ą
ciki i czyta wszystkie po kolei. Ostatnia zapowied
ź
brzmiała:
„Umrzesz przed swoimi nast
ę
pnymi urodzinami".
10
Sko
ń
czywszy, Lilian Bushmeyer popatrzyła po kolei po wszystkich dzieciach. Bez w
ą
tpienia,
troje albo czworo było autentycznie zafrasowanych i zawstydzonych. Odnosiła wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e
chłopcy czerwieni
ą
si
ę
bardziej ni
Ŝ
dziewcz
ę
ta.
- Czy mam to pokaza
ć
pani Redmond? - zapytała.
- Jasne - odparła Jad
ę
. - Troch
ę
emocji jej nie zaszkodzi.
- Nie - j
ę
kn
ą
ł David Ritter. - Ona nas za to zabije! Albo zabije mnie moja matka. Albo
macocha.
Lilian Bushmeyer przez chwil
ę
si
ę
zastanawiała.
- Wiem,
Ŝ
e w gruncie rzeczy nie chodziło wam o nic złego - powiedziała wreszcie. - Jednak
musicie zda
ć
sobie spraw
ę
,
Ŝ
e ta zabawa jest niesmaczna. Tak wiele złego smaku mamy na
tym
ś
wiecie,
Ŝ
e nie musicie jeszcze wy, młodzi ludzie, pogarsza
ć
sytuacji. Pomy
ś
lcie tylko,
co b
ę
dzie, je
ś
li które
ś
z was naprawd
ę
straci nogi albo zajdzie w ci
ąŜę
, albo stanie si
ę
obiektem seksualnej napa
ś
ci? Jak wtedy poczuj
ą
si
ę
pozostali?
- Oka
Ŝ
e si
ę
,
Ŝ
e moje przepowiednie naprawd
ę
działaj
ą
- powiedziała z u
ś
miechem Jad
ę
.
- Co ty wylosowała
ś
?
- Mam umrze
ć
przed nast
ę
pnymi urodzinami.
- I chcesz,
Ŝ
eby tak si
ę
stało?
ś
eby twoja przepowiednia okazała si
ę
trafna?
- Mo
Ŝ
e by
ć
. W ko
ń
cu, co to jest
ś
mier
ć
? To tak, jakbym si
ę
nigdy nie urodziła.
Ś
roda, 12 wrze
ś
nia, godz. 9.03
Kiedy pani Redmond stan
ę
ła przed rad
ą
pedagogiczn
ą
, sło
ń
ce o
ś
wietliło jej okulary w taki
sposób,
Ŝ
e mo
Ŝ
na było odnie
ść
wra
Ŝ
enie, i
Ŝ
jest
ś
lepa.
- Jak zwykle pa
ź
dziernik przynosi nam pierwsze wielkie wydarzenie nowego roku szkolnego,
ogólnoszkolny obóz. W tym roku wszyscy pojedziemy do Silverwood Lak
ę
w przepi
ę
knych
górach San Bernardino. W czasie weekendu uczniowie i rodzice b
ę
d
ą
poznawa
ć
si
ę
bli
Ŝ
ej,
ś
piewaj
ą
c
11
i snuj
ą
c opowiadania przy ogniskach, wspólnie spo
Ŝ
ywaj
ą
c campingowe posiłki, odbywaj
ą
c
piesze w
ę
drówki, pływaj
ą
c i po prostu piknikuj
ą
c. To doskonały sposób dla nowych rodzin na
wł
ą
czenie si
ę
do społeczno
ś
ci Cedars. Pod koniec pa
ź
dziernika b
ę
dziemy te
Ŝ
po raz pierwszy
w tym roku zbiera
ć
fundusze na szczytne cele. Tym razem b
ę
dzie si
ę
to odbywało w ramach
Fiesty Latynoskiej.
- Arribal Arribal - wykrzykn
ą
ł Tony Perlman, nauczyciel geografii. Zaraz jednak zamilkł i
popatrzył po innych, mocno zakłopotany.
Ś
roda, 12 wrze
ś
nia, godz. 9.06
Unieruchomiony ci
ą
gnik z naczep
ą
całkowicie zablokował zjazd z Hollywood Freeway i
spowodował ci
ą
gn
ą
cy si
ę
na południe ogromny korek, który ko
ń
czył si
ę
dopiero przy Yentura
Boulevard. Frank wył
ą
czył bieg i unieruchomił buicka na r
ę
cznym hamulcu.
- Spó
ź
ni
ę
si
ę
- zaprotestował Danny.
- Przykro mi, mistrzu, ale nic nie mog
ę
zrobi
ć
. Ja tak
Ŝ
e si
ę
spó
ź
ni
ę
, a mam wa
Ŝ
ne spotkanie
w sprawie scenariusza.
- Ale dzisiaj ja miałem pokazywa
ć
rysunki.
- Nie martw si
ę
. Powiem nauczycielce, co nas spotkało. Danny z gniewem popatrzył przez
szyb
ę
, jakby od tego
spojrzenia tkwi
ą
ce w korkach samochody mogły posun
ąć
si
ę
naprzód. Tymczasem musieli
tkwi
ć
w miejscu i czeka
ć
jeszcze ponad dwadzie
ś
cia minut. Policjanci stali tylko, wszyscy w
przeciwsłonecznych okularach, i patrzyli na powi
ę
kszaj
ą
cy si
ę
korek,
Ŝ
artuj
ą
c pomi
ę
dzy sob
ą
i ziewaj
ą
c od czasu do czasu, a kierowcy wysiadali z pojazdów, rozmawiali przez telefony
komórkowe i rozprostowywali nogi. Jaka
ś
kobieta wyci
ą
gn
ę
ła nawet z baga
Ŝ
nika swojego
kombi rozkładane krzesło i spokojnie zacz
ę
ła czyta
ć
gazet
ę
, jakby znajdowała si
ę
w ogródku
przy domu.
- Zało
Ŝę
si
ę
,
Ŝ
e Susan Capelli pokazuje rysunki zamiast mnie - powiedział Danny, głosem tak
zbolałym, jak-
by prze
Ŝ
ywał najwi
ę
ksz
ą
osobist
ą
tragedi
ę
od czasów Hamleta.
- Nast
ę
pnym razem przyjdzie kolej na ciebie.
- Kiedy jest si
ę
do czego
ś
wyznaczonym, trzeba by
ć
niezawodnym.
Frank potrz
ą
sn
ą
ł głow
ą
i nic ju
Ŝ
nie powiedział. Danny zawsze zadziwiał go swoj
ą
powag
ą
.
Mógł sobie by
ć
o
ś
mio-latkiem o k
ę
dzierzawych włosach, zadartym nosie i poobijanych
kolanach, posiadał jednak umysł czterdziesto-o
ś
miolatka. Niedawno powiedział,
Ŝ
e kiedy
doro
ś
nie, chce by
ć
deweloperem i sprzedawa
ć
tanie mieszkania w najdro
Ŝ
szych enklawach
Hollywood, aby biedni i bogaci ludzie mogli si
ę
uczy
ć
Ŝ
y
ć
obok siebie. Bardzo powa
Ŝ
na
wizja jak na o
ś
miolatka.
- Czy powinienem rozmawia
ć
z pani
ą
Pułaski? - zapytał Frank.
- Nie musisz. Sam jej o wszystkim powiem. Min
ę
ło nast
ę
pne pi
ęć
minut, jednak słu
Ŝ
by
ratownicze
Plik z chomika:
Joker89
Inne pliki z tego folderu:
Krzywa Sweetmana.pdf
(972 KB)
Kondor.pdf
(1103 KB)
Katie Maguire.pdf
(942 KB)
Droga Żelazna.pdf
(2347 KB)
Brylant.pdf
(1808 KB)
Inne foldery tego chomika:
■ Andrzej Sapkowski
■ Dokumenty i ebooki
■ EBOOKI - PACZKA
■ J.R.R. Tolkien
■ Kroniki Wampirze
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin