Into The Flame 8-11.docx

(46 KB) Pobierz

Rozdział 8

014

Zorana patrzyła jak jej synowie, demony, podchodzili do furgonetki. W ostatniej sekundzie, wszyscy zrobili sprint w kierunku siedzenia kierowcy. Adrik zdobył je przez prostą strategię otwarcia tylnych drzwi i przeskakiwania miejsc.

Głupie dzieci. Nie zmienili się ani trochę.

Gdy Jasha i Rurik stanęli na zewnątrz i wpatrywały się ze złością, Adrik powiedział - Jak za dawnych czasów.

- Tak, jesteś takim samym wrzodem na dupie, jak zawsze byłeś - Jasha powiedział.

- Ja z przodu -Rurik zawołał.

Zorana zeszła po schodach za nimi – Ja z przodu - korzystając z ich przerażenia, skoczyła do frontu obok Adrika - Wy chłopcy z tyłu - gdy żaden z nich nie ruszył się, wyśmiewała się -  Chyba nie myśleliście, że puszczę was samych? 

Jasha jako najstarszy powiedział - Mama, nie wiem czy to jest dobry pomysł. To prawdopodobnie nie będzie miłe.

- Nie troszczę się o to czy będzie miłe. Chcę wiedzieć. - kątem oka, zobaczyła jak Rurik kiwa głową.

- Masz rację, Mama. - Adrik przekręcił kluczyk – Chłopcy wskakujcie, albo będziecie nas gonić do Miss Joyce.

Jak tylko wsiedli, Adrik zapytał - Czy kiedykolwiek ktoś z was podejrzewał Miss Joyce?

- Ani trochę - Jasha odpowiedział - Ale powinniśmy byli. Zawsze kręciła się koło nas, patrząc na nas, wtykając nos w nasze sprawy. 

- Gwoli sprawiedliwości, ona wtyka swój nos w sprawy wszystkich. - Rurik stuknął w ramię swojej matki – Lepiej zapnij pas Mama. Adrik jeździ jak wariat. 

Zorana zapięła swój pas bezpieczeństwa – A to coś nowego? Wszyscy zawsze tak robiliście.

- Adrik jest doświadczony w tej kwestii - Rurik powiedział.

Panna Joyce mieszkała w domu zbudowanym w latach dwudziestych, odpowiednim dla nauczyciela bez rodziny - jedna sypialnia, jedna łazienka, pokój dzienny, maleńka kuchnia i maleńki trawnik otoczony przez biały parkan. Miejsce to było nie daleko od skraju miasta, już odizolowane przez obszar łąki, a mieszkańcy miasta szanowali prywatność panny Joyce.

Zorana pociągnęła drzwi z siatką przeciw owadom i zapukała. Prywatność. Tak. Panna Joyce chciałaby by prywatność ukryła prawdę o niej przed jej uczniami, jej sąsiadami... i resztą ludzkości. Była potworem. Potwór.

Cisza była przenikliwa. Zimowe słońce świeciło na jaskrawoniebieskim niebie, rzucając nagłe cienie ale nie roztaczając wokół siebie żadnego ciepła.

Zorana poczekała kilka chwil, wtedy spojrzała z powrotem na swoich synów, którzy stali wspólnie przy furgonetce zaparkowanej na poboczu drogi.

Jasha wyglądał na stałego i rzeczowego, a nic w jego wyglądzie nic nie wskazywało na namiętną duszę, która zdobyła Ann.

Rurik zachował odrobinę pragmatyzmu pilota wojskowego i jednego z czołowych archeologów świata.

Adrik... Adrik wciąż leczył kość roztrzaskaną w walce, w której prawie stracił jego Karen. Zagłębił się w dnie zła i ledwie uciekł z tego. Był twardszy niż dwaj pozostali, rozbity i odbudowany jako inny człowiek, a Zorana nie była tam dla żadnej ze swoich rozpraw.

- Za to co mi zrobiła, sprawię, że będzie bardzo żałowała - Zorana ślubowała cicho.

Podniosła swoją rękę pukając jeszcze raz. Wtedy usłyszała to: powłóczenie nogami po drewnianej podłodze. Zasłona na oknie drgnęła.

Wolno, zamki zaskrzypiały, drzwi otworzyły się na kilka cali i Panna Joyce przyjrzała się jej.

Panna Joyce wyglądała na zadziwiająco niską. Prawie... skurczoną.

- Zorana, jak się cieszę, że znowu cię widzę. Szkoda, że nie zadzwoniłaś... Jestem w trakcie czegoś ważnego.... - machnęła niejasno ręką do domu.

- Mam niespodziankę dla ciebie. - Zorana położyła swoją rękę na drzwiach i otworzyła - Wiadomości o jednym z twoich uczniów. Zawsze uwielbiasz słyszeć wiadomości o twoich uczniach.

- Powiedz mi - Miss Joyce powiedziała płaczliwie.

- Pozwól, że Ci pokażę.

- To bardzo miło, kochana -  jej głos drżał jak starej kobiety którą była, ale zawsze pokazywała niewiele oznak wieku – Ale niezbyt dobrze się czuję.... 

- Nie przyjmę odmowy do wiadomości. - Zorana uśmiechnęła się ale była nieprzejednana.

Panna Joyce popatrzała we wszystkie strony, badając drogę ucieczki.

Zdała sobie sprawę, że czas oceny nadszedł - Wezmę mój płaszcz i kapelusz. 

- Poczekam w środku. - Zorana otworzyła drzwi.

Uderzył w nią straszny smród.

Panna Joyce, która zawsze utrzymywała wzorowy dom teraz mieszkała w brudzie, z gazetami ułożonymi w stos na podłodze, kurzem na wszystkich powierzchniach i... gdzieś, coś gniło tu.

- Wybacz mi ten bałagan. Nie miałem okazji posprzątać. - Panna Joyce chwyciła swój płaszcz, wciągnęła rękawiczki i złapała duży kapelusz z półki przy drzwiach. Wypychając Zoranę na zewnątrz, wyszła za nią.

Zorana stanęła wstrząśnięta. Światło słoneczne pokazało, wszystkie zmiany, które zaszły w nauczycielce.

Zawsze była dumna. Była wysoka i wyprostowana. Teraz wszystko było zmienione: jej wydatny nos był małą kroplą, jej uparta broda oddaliła się, jej kości wygięły się i zakrzywiły - była teraz mniej więcej wysokości Zorany. I ten zapach. Zapach jej domu.

Coś gniło w niej.

- Nie wyglądasz dobrze - Zorana powiedziała łagodnie.

Panna Joyce przestała się uśmiechać i wymamrotała -  To bardzo długa zima. - przywdziała swój kapelusz i obejrzała się – O co chodzi z tym uczniem? 

Zorana wskazała w kierunku podjazdu.

Panna Joyce uchwyciła się poręczy i bardzo powoli zaczęła schodzić.

Zorana nie dotknęła jej. Nie pomogła jej. Głęboko zakorzeniona odraza nie pozwoliła jej zbliżyć się do niej. Kiedy panna Joyce doszła na dół i Zorana wiedziała, że łatwo nie wróci domu, zawołała - Chłopcy! 

Jasha, Rurik, i Adrik wyszli zza furgonetki i podeszli do nich.

Panna Joyce poprawiła swoje okulary na nosie i wpatrywała się w nich - Tak, tak, to są twoi trzej chłopcy. Widzę to. Podobieństwo rodzinne -  zatrzymała się, wysapała – Demony Wildersów. Wszyscy trzej. 

Adrik zatrzymał się przed nią - Tak. To jest prawda, Panno Joyce. Ja żyję. 

- Miło - Panna Joyce zrobiło krok do tyłu - Miło. 

- Miło? - z prędkością jastrzębia, Rurik przeszedł za nią i odciął jakiejkolwiek drogę ucieczki - To wszystko co możesz powiedzieć o powrocie Adrika zza grobu? 

Jasha podszedł do niej z innej strony. – Ty jesteś tą która przyniosła nam wiadomość, że został zabity. Pamiętasz? Podeszłaś do naszych drzwi z kopertą i powiedziałeś nam, że poczta dostarczyła ci to przez pomyłkę. 

- Jakie to dogodne że to właśnie Tobie ze wszystkich ludzi zostało dostarczone - Zorana powiedziała.

- Znałaś nas. - Rurik cicho przesunął się między Pannę Joyce a jej dom - Wiedziałaś gdzie dostarczyć wiadomości. 

- Szczęście - panna Joyce chrypiała.

- A koperta była otwarta. - Jasha dołączył do Rurika, przemierzając odległość z ostrożnością wilka.

- Śmiałaś się gdy czytałaś wiadomość? - Zorana zapytała.

- Nie. nie! To straszne! Nie, oczywiście, że nie. Nie śmiałabym się ze śmierci jednego ze swoich ulubieńców... , jednego z moich uczniów. - Panna Joyce obejrzało się po kręgu nieprzyjaznych oczu – Ja muszę usiąść. 

- Oczywiście. Jak niegrzecznie z naszej strony, że nie wzięliśmy pod uwagę twojej choroby.  Jasha skoczył na równe nogi na ganek, złapał drewniane krzesło i umieścił za nią - Siadaj. 

- Wolałabym w środku. Albo na ganku. - Panna Joyce popatrzyła na jaskrawoniebieskie niebo - Mam chorobę skórną. 

Zorana nie wierzyła w to ani przez moment - To dlatego nigdy nie widzieliśmy, jak obnażasz się do słońca? 

Adrik pochylił się i wyrwał jej kapelusz z szerokim rondem.

Panna Joyce przykryła swoje oczy, zachwiała się do tyłu i przylgnęła do oparcia krzesła. Stopniowo opuściła ręce.

Światło słoneczne wyjawiło to co próbowała zamaskować pod kapeluszem. Jej skóra była pokryta siateczką bladych blizn, które natychmiast zaczerwieniły się na słońcu.

- Więc pogłoski są prawdziwe - Zorana powiedziała - Zostałaś zaatakowana przez twoich uczniów.

- Drobni łajdacy… oni pocięli mnie swoimi nożami. Rozbili moje kości żelazem. Śmiali się... - Panna Joyce spiorunowało wzrokiem synów Zorany - Oni wykręcili się od kary. Zostali potraktowani jako małoletni, dostali minimalną karę. Nienawidzę... Nienawidzę... 

- To nie byli moi chłopcy, którzy zadali Ci ból - Zorana wskazała.

- Oni wszyscy są tacy sami. Mężczyźni... szkodniki... - Panna Joyce objęła się. Skurczyła się w sobie i popiskiwała - Myślałam, wiem ale światło słoneczne szkodzi mojej skórze i nic nie widzę.

Łata jej włosów odpadła, ukazując świecącą różową skórę głowy.

- Czy to dlatego zawarłaś z nim umowę ? - Adrik zapytał.

- Nie wiem kogo masz na myśli, kochany.

- Z diabłem. Czy to dlatego zawarłaś z nim umowę ? Zielono – złote  oczy Adrika patrzyły na Pannę Joyce bez współczucia. - Dla zemsty? 

- Nie! - Panna Joyce szarpnęła się jakby zaskoczona własnymi słowami.

- Więc dlaczego? - Rurik zapytał.

Obejrzała się po pułapce, którą zastawili na nią. Rozejrzała się i dostrzegła ich nieugiętość i zawodziła jak dziecko.- To z bólu. Nie wiesz co znaczy mieć wszystkie twoje stawy rozbite, zostać spalonym i pociętym. Byłam atrakcyjną kobietą, silną i oddaną. Wydałam ich ponieważ ich gang był złem, czystym złem, kradzież, gwałcenie, zabijanie i co dostałem w nagrodę? Prawie zostałam zabita. Okaleczona. Lekarze powiedzieli mi, że nigdy nie będę chodzić. Powiedzieli, że będę przyjmować leki przez resztę swojego życia. A kiedy chciałam umrzeć, powiedzieli mi nie, żyłabym długie życie. Chciałbyś tego? Chciał? 

- Kiedy więc diabeł przyszedł do ciebie, zgodziłaś się na jego transakcję. Złagodził ból i przeniosłaś się tutaj i wykonywałaś jego polecenia. - Adrik wydawał się rozumieć zbyt dobrze.

- Tak - panna Joyce wysyczała. 

- Dlaczego diabeł nie zniszczył nas samodzielnie? - Jasha zapytał.

Panna Joyce wykręcała swoje ręce i za każdym razem gdy to zrobiła, kości wewnątrz rękawiczek wydawały się wypaczyć trochę bardziej – To nie działa w ten sposób. On nie może mieszać się bezpośrednio. On może tylko tyle że udziela trochę pchnięcia i szturchnięcia i zatrudnia ludzi by pracowali dla niego. On nie zarządza, wiesz o tym. Proszę. Rurik. Mówiłeś bardzo mało. Oczywiście nie pochwalasz prześladowania twojego ulubionego starego nauczyciela. Daj mi mój kapelusz. 

- Źle to rozumiesz, Panno Joyce - Rurik powiedział płynnie - My nie prześladujemy cię. Prosimy o prawdę. Czyżbyśmy zbyt wiele oczekiwali? 

Wszyscy trzej chłopcy obeszli ją dokoła  podczas gdy Zorana stanęła spokojnie przed nią, ze krzyżowanymi ramionami na piersi .

- Zorana... - Panna Joyce osłabła - Ja zawsze byłam twoją przyjaciółką.... 

- Odebrałaś mi dziecko. 

- Tak. Gdy ten głupi lekarz zemdlał i nie mógł tego zrobić - Panna Joyce nie mogło spojrzeć Zoranie w oczy.

- Powracam myślami i pamiętam - był pijany gdy przybył. Dał mi leki, których nie chciałam. I potem przewrócił się, słyszałem głuchy odgłos. Znokautowałaś go? 

- Dlaczego miała bym to zrobić? 

- Żeby wymienić mojego syna na dziewczynkę. 

Panna Joyce oddychała z trudem – Dlaczego tak myślicie? 

- Nie myślimy. Wiemy to. - Zorana zrobiła krok w przód  i uklęknęła przed Panną Joyce. Wpatrywała się w jej oczy - Czy wyobrażasz sobie co poczułam gdy zdałam sobie sprawę, że mój syn został mi odebrany? Nie, oczywiście ty nie możesz. Nigdy nie myślisz o innych. Myślisz tylko o sobie. 

Panna Joyce śmiała się, długo i głośno i na ich oczach pozbyła się swojej udawanej opiekuńczości i dobroci - Biedna Zorana! Biedna mała imigrantka z jej przystojnym mężem i jej silnymi synami i jej szczególnymi darami, zawsze otaczana przez miłość i wsparcie. Powinnam Ci współczuć ponieważ wzięłam jedno z twoich dzieci? Tak i co? Zostawiłam ci inne w jego miejsce. I byłaś dumna z niej. Znalazł ją i przyniósł do mnie i powiedział mi co robić. Może nie cieszyłam się z powodu robienia tego ale przypomniał mi co byłam mu winna. Nie straciłaś niczego przez to co zrobiłam. - uśmiechnęła się z wyższością, sparaliżowana jej własnym przyznaniem się – Z wyjątkiem tego, że nigdy nie rozbijesz paktu ponieważ nie masz czterech synów przy sobie. 

- Wiesz o pakcie? On wie o przepowiedni? 

- On wie wszystko. On widzi wszystko. 

Adrik prychnął drwiąco - I co, powiedział ci? 

- On jest diabłem. On nie mógł -

- Okłamać Cię? - Zorana skończyła łagodnie.

Panna Joyce uświadomiła sobie jak głupio zabrzmiała. Jaka głupia była. Od razu jej ramiona gwałtownie spadły ze słyszalnym pęknięciem. Wzdrygnęła się, łapała oddech i walczyła by mówić – Masz rację. Okłamał mnie. Powiedział mi, że złagodzi mój ból i pozwoli mi żyć pod warunkiem, że zrobię co zechce. Gdy jednak twoje dzieci dorosły i wygłosiłaś swoją cholerną przepowiednię, nie chciał mnie już. - zaczęła nagle zawodzić – Jestem pogrążona w bólu. Przez cały czas w bólu i choćby nie wiem co robię, on nie wróci do mnie. Składam się mu w ofierze mu. Gnijąc podczas życia. 

- To wygląda jakby słońce przyspieszało ten proces. - Rurik popatrzył jako blizna na jej policzku otwarła się do szpiku kości.

Panna Joyce rzuciła mu spojrzenie pełne jadu, cofnął się.

- Co zrobiłaś z moim dzieckiem? - Zorana wstała ponad nią – Co zrobiłaś z moim synem? 

Panna Joyce obróciła się wstydząc - Co zrobisz dla mnie jeśli ci powiem? 

- Jak bardzo chcesz przeżyć? - Zorana zapytała łagodnie.

Panna Joyce podniosła swoją zniekształconą rękę aby ocienić oczy i wpatrywała się w Zoranę - Zmusisz swoich synów do zabici mnie? 

- Zabiję cię własnoręcznie. 

Panna Joyce wpatrywała się w oczy Zorany i zobaczyła w nich prawdę. Zorana nie tylko mogła ją zabić – ona tego chciała.

- Umieściłam to w samochodzie i zawiozłem do Nevady. Krzyczał całe osiem godzin. - w tonie dumy, powiedziała - I wystawiłam to w nocy, na pustyni i ruszyłam z miejsca. Ale nie zamordowałam tego. To sprawiłoby, że stała bym się taka jak chłopcy, którzy zaatakowali mnie.  Ślina spieniła się na kącikach jej ust. Stara kobieta umierała na skutek szaleństwa.

Zorana wolno cofnęła się od niej - Moje dziecko nie było rzeczą. Było chłopcem. 

- Jeszcze lepszy powód by zabić przed tym zanim mógł urosnąć tak jak oni. - Panna Joyce machnęła swoją zdeformowaną ręką na synów Zorany.

Zorana zacisnęła swoje pięści i zrobiła krok do przodu.

Panna Joyce skuliła się, z ramionami nad jej głową.

Rurik chwycił ramię Zorany - Nie, Mama - szepnął.

- Jestem starą kobietą, która została porzucona przez jej mistrza i zostawiona na pewną śmierć w bólu - Panna Joyce szepnęła ochryple – To jest dostateczną karą. 

Chłopcy popatrzyli po sobie z odrazą wymalowaną na ich twarzach.

Rurik podał Pannie Joyce jej kapelusz.

Gdy założyła go na swoją głowę, Zorana złapała go, błysk tryumfu skrzył się w jej oczach.

Wyrywając kapelusz, Zorana spiorunowała wzrokiem swoich synów - Nie. Nie, nie, nie!

- Mama, jesteś pewna? - Adrik objął ją ramieniem - Nie rób nic, czego później pożałujesz. 

- Podjęła pracę nauczyciela, opiekuna  i nauczyła nas ufać jej podczas gdy używała swojej władzy by zniszczyć nas. Adrik, ona powiedziała nam, że nie żyjesz. Firebird uciekła z powodu zdrady tej kobiety. – szlochając złapała oddech, Zorana szepnęła – A najgorsze z tego wszystkiego, że wyrwała mojego syna z moich ramion. Pozbawiła cię brata. Przez nią, nigdy nie możemy rozbić paktu, a twój ojciec będzie smażyć się w piekle przez całą wieczność. Zostawiła na pewną śmierć moje dziecko - na śmierć głodową i odwodnienie, albo śmierć od mrozu pod obojętnymi gwiazdami, albo zjedzenie przez zwierzęta. - zgniotła brzeg kapelusza między swoimi pięściami – Ona nie może znieść słońca ponieważ zawarła umowę z diabłem. Jeśli zdąży z powrotem do domu, ona będzie żyć. 

- To nie w porządku! – Panna Joyce powiedziała.

Zorana spojrzała ostatni raz na trędowatą Pannę Joyce -  Będzie jak Bóg zechce. I tak masz większą szansą niż ty dałaś mojemu dziecku. 

- Masz rację, Mama. - biorąc kapelusz, Adrik rzucił go na gałęzie wysokiej sosny.

Zorana podeszła do furgonetki – Chodźcie moi synowie. Wracajmy do domu. 

 

 

Rozdział 9

015

Doug Black był pierwszy na miejscu, wszystko co wiedział to że matka i jej dwoje dzieci zginęli przejeżdżając  Shoalwater State Park ich SUV- em.

Gdy podjechał, zauważył późny-model Denali GMC w połowie ukryty w lesie. Gałęzie i mech zostały porozrzucane wszędzie, rododendrony poszły w strzępy, a poszycie było zaorane w dół za igłami do brudu.

Tak, potoczyli to, w porządku.

Świadek wypadku, biała kobieta w średnim wieku, podbiegła do jego samochodu jak tylko zaparkował przy lesie. Otworzył drzwi i pochwycił ślad krwi w zimnym powietrzu.

Ktoś był ciężko ranny.

Świadek zaczął mówić bardzo szybko - Kupiłam pączka i kawę w Rocky Cliffs i zatrzymałam się na parkingu na śniadanie. On jest pusty o tej porze roku. Cichy. Przyjrzałam się, jak wjechała na drogę. Przyspieszyła. Była na haju. Prowadziła bardzo szybko. 

Gdy Doug wyciągnął swój awaryjny komplet ze swojego bagażnika, ocenił swojego świadka. Była w szoku, blada i spocona, utrzymywała się w pozycji pionowej tylko przez potrzebę poinformowania o tym co zobaczyła.

- Znam ją. To Ashley Applebaum. Biedactwo. Zobaczyłam, jak obejrzała się. Spadła, potoczyła się trzy razy. Mój Boże, to było okropne. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Nie w rzeczywistości. - świadek trząsł się z chłodu i ze strachu.

- Jesteś panią Shaw? Wezwałaś nas? - wyszedł zamaszystym krokiem z parkingu do lasu.

Pani Shaw poszła za nim, wciąż rozmawiając szybko - Tak, tak, ja zadzwoniłam od razu, wtedy poszłam pomóc. Z Ashley... naprawdę źle.

Nagle pani Shaw nie szłam za nim.

Spojrzał za siebie.

Oparła jedną rękę o drzewo i zwymiotowała.

Przeskoczył przez jakieś kamienie, zobaczył rozbity pojazd i ocenił wprawnym okiem Wszystkie okna były rozbite. Metal zgnieciony jak folia aluminiowa.

Tak. Mieliby szczęście gdyby nikt nie został zabity.

Wtedy pani Shaw znowu pojawiła się za nim - Ashley kazała mi wyjąć dzieci. Spróbowałam, ale nie dałam rady. Przepraszam. Jestem taka żałosna! - Zaczęła szlochać tak bardzo, że współczuł by jej gdyby nie był tak skupiony na swojej pracy.

- Wszystko w porządku, pani Shaw. Zrobię to. - dzięki Bogu dzieci zostały przypięte, bo nigdy nie przeżyliby w tej pogniecionej skorupie pojazdu.

- To wybuchnie? Myślisz, że to wybuchnie? 

- Możliwe - z całą pewnością wybuchnie pożar.

- Nie zniosła bym jeśli -

Przerwał jej  - Z dziećmi wszystko w porządku?

- Tak myśle.

- W jakim są wieku? 

- Chłopiec ma siedem lat, tak myślę. Maleństwo trzy miesiące. Cały czas płacze, ale oprócz małych cięć, ona wygląda nieźle. Chłopaczek jest w bardziej kiepskim stanie. Myślę, że może jego ręka jest złamana ale - Pani Shaw przerwała i zaczęła całą historię jeszcze raz - Ona jechała bardzo szybko. Zobaczyłam, jak obejrzała się. Obejrzała się. Dlaczego obejrzała się? 

- Pewnie rozmawiała z dziećmi. - zatrzymał panią Shaw w miejscu osłoniętym od wiatru w drzewach - Zostań tu. Przyniosę Ci ich. 

Pani Shaw nie przerywała mówienia nawet gdy oddalał się – Myślę, że nie rozmawiała z dziećmi. to wyglądało inaczej. To przypominało jak by się bała,  patrzyła na drogę za nią. 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin