Czary i stosy w Polsce.pdf

(64 KB) Pobierz
Czary i stosy w Polsce
Czary i stosy w Polsce
Autor: Joanna Żak-Bucholc
" ...Oskarżonego wprowadza się do izby tortur,
gdzie najprzewielebniejszy biskup i
czcigodny ojciec inkwizytor jeszcze raz go zapytują.
Jeśli się nie przyzna, rozbiera się go i rozpoczyna tortury ".
Tomasz Menghini
" Praktyka urzędu Świętej Inkwizycji, czyli Święty Arsenał "
dzieło dedykowane papieżowi Innocentemu XII, byłemu inkwizytorowi
i nuncjuszowi w Polsce, .
Wiele razy już stwierdzano, że Polska ustrzegła się szaleństwa polowań na czarownice, i
biorąc pod uwagę to, co działo się w Europie Zachodniej - na pewno nasz kraj wyróżniał się
pozytywnie. Ani procesów nie było tu dużo, ani inkwizycja w Polsce (faktycznie zniesiona w
1572 r.) i jej ramię, czyli dominikanie (sprowadzeni do Polski przez biskupa krakowskiego Iwo
Odrowąża w roku 1222), nie wykazywała się takim "zębem" jak w innych krajach.
Ale są opinie badaczy europejskich stwierdzających co następuje: " Najostrzejszy przebieg
miały polowania na czarownice odbywające się na terenach Niemiec, Szwajcarii, Francji, Polski
i Szkocji (...). " (cytat z H. Ellerbe, op. cit., powołującej się na: Levack, "The Witch-Hunt in Early
Modern Europe", s. 105).
Przy niepewnych i dość ostrożnych obliczeniach określa się liczbę ofiar na terenach
Rzeczpospolitej na kilka tysięcy ! Podstawowe opracowanie tej materii należy do Bohdana
Baranowskiego ( Procesy czarownic w Polsce w XVII i XVIII wieku , 1952). Autor oszacował
liczbę ofiar polowania na czarownic w Polsce na ok. 10 tysięcy . W FiM ukazał się artykuł
sugerujący, że spalonych w Polsce czarownic mogło być nawet 30 tysięcy, niektórzy szacują ich
liczbę jeszcze wyżej. Sądzimy jednak, że te przypuszczenia dokonane zostały na wyrost. W
artykule z Focusa nr 2/2001 autorka, piszącą dośc prokościelnie poprzez minimalizowanie
znaczenia tych zbrodni, oszacowała jednak liczbę ofiar w Polsce na 15 tysięcy
Prześledźmy ślady nietolerancji, a nawet zbrodni, tylko na podstawie źródeł dotyczących
jednej diecezji - kaliskiej i tylko na przestrzeni 80 lat. Właśnie w aktach miejskich może
znajdować się jeszcze wiele tajemnic i nieznanych szerzej faktów oraz nazwisk ofiar.
I tak:
1542 r. - ekscesy antyżydowskie w Kaliszu, profanacja synagogi i pism Tory,
1561 r. - król Zygmunt August nakazał władzom miejskim oddawać pod sąd kościelny
wszystkich innowierców,
1574 r. - biskup Stanisław Karnkowski sprowadza jezuitów do Kalisza i Poznania w celu
walki z innowiercami w Wielkopolsce,
1580 r. - pierwsze w Kaliszu procesy o czary (Barbara z Radomia skazana na spalenie),
1584 r. - pewną kobietę oskarżono o czary i wygnano z miasta,
1587 r. - procesy o czary (brak szczegółów),
1616 r. - spalenie znachorki Reginy ze Stawiszyna,
1620 r. - szantaż wobec pewnego mieszczanina, że jeśli w ciągu 2 tygodni nie przejdzie z
protestantyzmu na katolicyzm zostanie wygnany z miasta.
Kalisz, jak wiele miast miał też własnego "twórcę" antysemickich pisemek - był nim
Sebastian Sleszkowski, wspomniany przez nas nadworny lekarz Zygmunta III, zabraniający
leczyć się u żydowskich lekarzy. (Dane opr. na podstawie stron internetowych miasta Kalisza).
Wiele podobnych zapisów można odnaleźć w aktach innych miast. Na przykład Opalenica:
1652 r. opalenicki sąd miejski uznał Maruszę Staszkową z Jastrzębnik za czarownicę i
skazał na spalenie na stosie;
1660 r. to kolejne procesy czarownic; spalone na stosie zostają: Ewa Kałuszyna, Dorota
Mielkowa, Jadwiga Rybaczka, Katarzyna Moskwina, Agnieszka Odrobina.
Eskalacja polskich procesów o czary przypada na XVII w., wiek kontrreformacji.
W samej Wielkopolsce i w okolicach stosy płonęły w Rydzynie, Tomyślu, Bedlewie,
Opalenicy, Srocku, Trzemesznie, Witkowie, Wągrowcu, Poznaniu, Zbąszyniu. W aktach
miejskich tego ostatniego miasta zachował się np. taki opis relacjonujący przebieg procesu o
czary: w 1681 roku odbyło się w tu posiedzenie sądu, w trakcie którego kilkunastu osobom,
miedzy innymi Krystynie Flanderce ze Starej Kramnicy i Jadwidze Ciemnej z Pierszyna
zarzucano udział w sabacie czarownic na Łysej Górze, jak również to " że przyczynili narodowi
wiele szkód w bydle i koniach oraz za pomocą czarów swoich robili żywe koniki polne z
koniczyny " (sic! Tak jest w aktach). Jak uwierzyć w to, że wierzono w to ?!
[Dane te dotyczące wyłącznie Wielkopolski podaje R. Borowczak w Głosie Wielkopolskim
z 18 kwietnia 1997 r.] Ucieleśnienie polskiego katolicyzmu ksiądz Chmielowski z całą powagą
pisze, że: " czarownice wyrzekają się wiary, Chrystusa Pana (...), czarta za pana obierając ".
Powszechnie wierzono w sabaty czarownic, i jeszcze dziś każdy wie co to takiego Łysa Góra.
Wyżej mowa była o szkodach w koniach i bydle - bo też czarownice spełniały (jak zresztą i
inne prześladowane mniejszości, np. Żydzi) rolę "kozła ofiarnego" albo w mniej dramatycznej
formie "tematu zastępczego". Zginęły konie - ktoś musi być winny. Gniew ludzi spowodowany
jakimiś traumatycznymi wydarzeniami kumulowano i obracano na wybrane ofiary. Takie, które
były w zasięgu ręki, bezbronne, idealne jako obiekt służący do wyładowania gniewu, frustracji,
wątpliwości. Inaczej może trzeba by ludowi tłumaczyć dlaczego dobry Bóg dopuszcza do takich
wydarzeń i dlaczego kapłani, choć tak bliscy sfery boskiej, są bezradni wraz ze swym
splendorem, bogactwem i nadzwyczajnymi rzekomo prerogatywami... Kropidła nie pomagały
jakoś wobec choroby bydła. Nic zatem dziwnego, że właśnie w ciężkich czasach we Lwowie,
gdy w roku 1651 wybuchła epidemia, rozpętały się procesy i zapłonęły stosy.
Swoistą zemstę na Kościele, choć może wcale nieświadomie wywarły kobiety oskarżone o
czary podczas procesu w Nysie na Śląsku (nie należącym wtedy do Polski), gdzie podczas tortur
piętnastu "czarownic" padło pewne zeznanie, które dodaje sytuacji swoistej tragicznej pikanterii -
kobiety wskazały bowiem na ...biskupa jako najpotężniejszego czarownika !
Lud, choć to jego sfery dotykał najczęściej koszmar stosu, trzymany w ciemnocie i
podżegany przez księże kazania, a także głodny rozrywki, jaką było oglądanie kaźni, wprost nie
znosił sytuacji, gdy sąd uniewinniał oskarżonych o czary. W takich sytuacjach nieraz dochodziło
do linczów. Na takim właśnie tle doszło w Gnieźnie do zamieszek w roku 1690.
Nasilenie procesów nastąpiło, gdy w kraju w roku 1614 ukazało się tłumaczenie słynnego
dzieła "Młot na czarownice", dokonane przez Stanisława Ząbkowica z Krakowa. Tłumaczenie to
było szeroko znane, a księża chętnie się nim posługiwali w kazaniach. Nie brak było i dzieł
oryginalnych, nie przekładów. W roku 1595 wyszła w Krakowie książka: "Pogrom,
czarnoksięskie błędy, latawców zdrady i alchemickie fałsze, jak rozprasza Stanisław z Gór
Poklatecki". Innym dziełem była np. "Czarownica powołana, albo krótka nauka i przestroga ze
strony czarownic" ogłoszone w Poznaniu 1639 roku.
Forma dochodzenia sądowego o czary przyszła do Polski z Niemiec. Świadczy o tym
tożsamość procedury sądowej opartej na prawie magdeburskim, a w szczególności na tzw.
Zwierciadle saskim . Postępowanie z posądzaną o czary mogło wyglądać tak: rzekoma
czarownica sadzana była na specjalnej tzw. ławie tortur, aby nie dotykała podłogi lub ziemi
stopami. Do tortur oskarżona lub oskarżony byli przez kata rozbierani prawie do naga, " wszakże
wstyd przyrodzony mając nakryty " (ach, ta delikatność obyczajów !). Wierzono, że diabeł może
zagnieździć się we włosach posądzonej o czary, więc golono je i to bez użycia mydła, aby
przydać rzekomej czarownicy więcej cierpień. Wreszcie następował etap właściwy, ale nie
można o tym pisać bez wzdragania się, zatem poniechamy opisu - chyba wszyscy wiedzą jak
wyglądały inkwizycyjne tortury. Należy też dodać, że narzędzia tortur nosiły nierzadko
bogobojne napisy, i nie omieszkano często polewać je święconą wodą. To się nazywa moralność
!
Sprawami o czary jako problemem karnym zajął się sejm Rzeczpospolitej w 1543 roku,
oddając te sprawy pod jurysdykcję duchowieństwa. Ale w razie czyjejkolwiek szkody
wynikającej z czarów, sądy świeckie miały prawo mieszania się do rozpoznawania przestępstwa.
Skutkiem tego sprawy o czary przeszły praktycznie do sadów świeckich miejskich. Statut
litewski oddawał je pod jurysdykcje starostów. To prawo obowiązywało aż do konstytucji
sejmowej z roku 1776.
W Polsce o czary oskarżano prawie wyłącznie kobiety chłopskiego i mieszczańskiego
pochodzenia, często znachorki i zielarki, na szlachcianki nie śmiano nastawać. Po wojnie
trzydziestoletniej i w klimacie kontrreformacji także u nas nastąpiło nasilenie prześladowań
heretyków i rzekomych czarownic.
Jeden z ostatnich procesów o czary odbywał się w 1775 r. (w Doruchowie k. Wielunia).
Tam kilkanaście kobiet poddano próbom wody, a potem umieszczono w beczkach mających
specjalne otwory na głowę. Oczywiście okrucieństwo okraszono religijnymi hasłami - na
beczkach kryjących storturowane ciała tych kobiet umieszczano bogobojne napisy. W końcu
kobiety spalono. A jeśli któraś z nich miała córkę, nie omieszkano na wszelki wypadek jej
wychłostać. Sprawa w Doruchowie poruszyła opinię szlachecką, sejm podjął stosowne uchwały,
ale jeszcze i to nie zakończyło definitywnie procesów o czary, które odbyły się jeszcze w
Zagościu i Żywcu. Ciekawostki
SABAT CZAROWNIC W SŁUPSKU Sabatem czarownic uczczono w niedzielę 300.
rocznicę spalenia na stosie najsłynniejszej słupskiej czarownicy Triny Papisten. W niedzielne
południe na słupskim Starym Rynku zebrało się kilkanaście wiedźm, czarownic oraz
czarnoksiężników. Na rynek przybyło także kilkuset słupszczan, którzy - jak twierdzą - czują w
sobie magiczną moc. Każda czarownica wpisała się na sabatową listę. "Chyba każdy czuje w
sobie coś niezwykłego, tutaj można śmiało to zaprezentować. Ja wcieliłam się w postać
czarownicy Beatrycze i czuje się w tej roli super" - powiedziała 19-letnia Anita. Chwilę później
orszak wiedźm i czarownic wyruszył ze Starego Rynku w kierunku pobliskiej Baszty Czarownic
oraz Zamku Książąt Pomorskich, gdzie odbywał się Jarmark Gryfitów. Tam czarownice
odtańczyły demoniczny taniec oraz demonstrowały magiczne techniki m.in. wróżenie z kart,
rozdawały amulety, eliksiry oraz jabłka mądrości. Punktem kulminacyjnym sabatu było spalenie
miotły. "To symbol złej magii, dlatego ją palimy" - twierdzili organizatorzy. Impreza poświęcona
była pamięci Trina Papisten, czyli Katarzyny Zimmermann. Według legendy, Trina Papisten
przybyła w okolice Słupska wraz z pierwszym mężem kowalem Martinem Nipkowem, który
zaraz po przyjeździe zmarł. Bardzo szybko ponownie wyszła za maż za rzeźnika Andreasa
Zimmermanna. Pomagała mężowi w prowadzeniu interesów i dzięki niej firma stała się jedną z
najprężniejszych w Słupsku. Podobno inni słupscy sklepikarze czując zagrożenie ze strony
obrotnej Katarzyny posądzili ją o czary. Katarzynę oskarżono o konszachty z szatanem. 30
Zgłoś jeśli naruszono regulamin