Czerwone dynastie
prof. Jerzy Robert Nowak
Opracowanie graficzne Sławomir Lgocki© Copyright by Jerzy Robert Nowak, WarszawaWydawnictwo MaRoN, tel. 0-608 854 215
ISBN 83-89033-60-7
WSTĘP
Tak zmieniać, aby nic nie zmienić! - to było faktycznie główną zasadą „przemian" realizowanych po 1989 roku, „przemian", które okazały się tak wielkim oszustwem wobec Narodu.
Gdy trzon władzy politycznej, gospodarczej i medialnej przetrwał nadal w rękach tych samych spowinowaconych ze sobą koterii i rodzin, częściowo tylko przefarbowanych na odcienie liberalno-lewicowe. Jesteśmy nadal ściśle oplecieni pajęczyną po-PRL-owskich układów i powiązań. Najbardziej nawet skompromitowani, przyłapani na złodziejstwie czy działaniach agenturalnych spadają na cztery nogi. Zawsze znajdą obrońców i protektorów. W dzisiejszej Polsce źle jest tylko, gdy się jest uczciwym, odważnym, niepokornym... Tak zabija się ostatnie nadzieje i popycha Polskę na drogę ku katastrofie, ku drugiej Argentynie. Jeśli tego jak najszybciej radykalnie, gwałtownie nie zmienimy, Polska ostatecznie upadnie. Nie ma bowiem miejsca na tej ziemi dla narodów bezbronnych, zakompleksionych, dających się wciąż oszukiwać, pozbawionych instynktu samozachowawczego i poczucia godności.
Chciałbym, by ten tomik wstrząsnął sumieniami, by pokazał jak bardzo pozorowane i oszukańcze były tak szumnie deklarowane przemiany po 1989 roku. Chciałbym pokazać, jak bardzo kastowy charakter ma dzisiejsza Polska, jak wielu ludzi „trzymających władzę", i to nie tylko w polityce, ale również i w mediach (a to media są dziś „pierwszą władzą"), to ludzie wywodzący się ze starych skompromitowanych kręgów komunistycznych, często najgorszego stalinowskiego chowu. Wielka część z nich to ludzie, których ojcowie zaprawiali się do zdrady narodu przez dziesięciolecia, tak jak ojciec marszałka Sejmu M. Borowskiego czy ojciec „nadprezydenta" A. Michnika, już w czasach międzywojennych. To ludzie, którym zabrakło w domu jakiegokolwiek wychowania w ideach drogich przeważającej części Narodu, wśród którego żyją, od wiary do patriotyzmu i poczucia dziedziczenia narodowej historii.
Stąd te pytania, które stawiam wielokrotnie na łamach tego tomiku, zastanawiając się, jak miał się uczyć patriotyzmu np. Jerzy Wiatr (od ojca-agenta gestapo), Cimoszewicz (od ojca - oficera stalinowskiej informacji) czy Dawid Warszawski (od ojca - agenta NKWD.
Porównuję drogi licznych wpływowych ludzi i ich rodziców czy całych familii, zastanawiając się nad wyniesionymi przez nich z domów rodzinnych przesłaniami, które spaczyły ich wychowanie. Znać rodowody, to wiele zrozumieć. Na przykład zrozumieć lewicową tendencyjność Moniki Olejnik, córki pułkownika MSW, czy uprzedzenia do Kościoła katolickiego ze strony wychowanego w ateistycznym środowisku Jerzego Owsiaka, syna wysoko postawionego partyjnego milicjanta.
W tomiku tym pragnę pokazać rozmiary opanowania władzy w Polsce przez synów, zięciów czy bratanków PRL-owskich bonzów. Pokazać, w jak wielkim stopniu mamy dziedziczenie „pseudoelit". Jak dawne rządzące siły PRL-owskie „elity władzy" zostały zastąpione przez ich dzieci. I pokazać, jak ci dziedzice władzy ukształtowali „próżniaczą klasę polityczną", opartą na ograniczonym tylko do nich, do ich układów systemie awansów i karier. Ludzie spoza układów, z tzw. terenu, mają mikroskopijne wręcz szansę przebicia się wyżej, choćby byli najbardziej utalentowani. Mogą tylko kołatać do zamkniętych drzwi, snuć się sfrustrowani po kolejnych urzędach pracy w nikczemnym świecie protekcji i układów.
Bez przesady można powiedzieć, że dzisiaj szansę awansu jakiegokolwiek awansu społecznego człowieka z „prowincji", a tym bardziej z ubogiej rodziny, są dużo gorsze niż kiedykolwiek przedtem w ciągu ostatnich stu lat polskiej historii. Obserwowałem ze smutkiem losy jakże wielu młodych utalentowanych absolwentów „z terenu", skazanych na rozpaczliwe poszukiwanie jakiejkolwiek pracy, nieraz latami. Bo wszystko jest zarezerwowane dla „elitki" z „warszawki" czy „krakówka". Bo taki np. młody Paweł Wujec, syn prominentnego działacza Unii Wolności Henryka Wujca i działaczki tejże Unii Ludmiły Wujec już jako bardzo młody człowiek, w początkach swoich studiów musiał zdobyć pracę dziennikarską w „Gazecie Wyborczej". - Bo ja cały jestem mamy, jej telefon otwiera mi drzwi - jak śpiewano w piosence dawnego STS-u. A Ludmiła Wujec była uważaną za najbardziej wpływową działaczkę Unii Wolności!
Pisząc o czerwonych dynastiach piszę nie tylko o tych, którzy pozostali wierni ideologii komunistycznej wyznawanej przez ich ojców tak jak Borowski czy Cimoszewicz. Piszę również i o tych, którzy także i po wejściu do lewicowej laickiej opozycji pozostali wierni starym uprzedzeniom ich komunistycznych ojców do polskości czy Kościoła. Tych byłych lewicowych opozycjonistach, którzy bardzo boją się dekomunizacji, bo mogłaby odsłonić pełną „hańbę domową" ich rodzin. Czyż nie głównie taki właśnie strach łączył Adama Michnika, brata mordercy sądowego Stefana Michnika, z generałem Wojciechem Jaruzelskim, dążącym do zatarcia własnych jakże ciężkich win, od grudnia 1970 r. na Wybrzeżu, po pacyfikację kopalni „Wujek". Tak zawiązywały się w ostatnich kilkunastu latach szokujące sojusze postkomunistów z lewicowymi liberałami z rodzin o komunistycznych rodowodach. Sojusze, które zniszczyły szansę prawdziwych zmian w Polsce i popchnęły nas na drogę ku katastrofie.
Dziedziczenie obecnych „elit" to również trwałe dziedziczenie biedy. To dalsze pogrążanie Polski w marazmie, który nam zafundowały egoistyczne, obce polskim interesom narodowym, nieudolne pseudoelity. To dalsza blokada jakichkolwiek szans ludzi prawdziwie zdolnych spoza układów. Najwyższy czas, by przepędzić pseudoelity, które zaprzepaściły po 1989 roku tak wiele szans dla Polski! Czas je przepędzić i wyrzucić na margines polskiego życia publicznego. Nie ważne, czy zaszkodziły Polsce przez otwartą zdradę i służalczość wobec obcych, pazerność i złodziejstwo, czy „tylko" przez egoizm, cynizm lub żałosne niedołęstwo. Zaszkodzili Polsce i Polakom i muszą, muszą jak najszybciej odejść! Ci, jakże liczni z nas, którzy jeszcze wierzą w polskie idee, w szansę na odbudowę Polski, muszą zrobić wszystko dla wyłonienia nowych silnych narodowych elit, które nie dadzą połknąć Polski i odzyskają to, co zagrabiono Narodowi. Oby ten tomik przyspieszył te działania, to narodowe przebudzenie! Oby jak najsilniej wsparł tworzenie Polski naszych snów i marzeń. Prawdziwej Polski nadziei, bez agentów i złodziei!
4
I. Dynastie w polityce
BOROWSKI,
SYN WYSOKIEGO FUNKCJONARIUSZA Z ANTYPOLSKIEJ KPPPrzewodzący buntowi wewnątrz SLD przeciwko Millerowi marszałek Sejmu Marek Borowski jest synem wysokiej rangi komunistycznego działacza o bardzo szkodliwej antypolskiej przeszłości. Jego ojciec Wiktor Borowski (właśc. Aron Berman) był w czasach II Rzeczypospolitej trzykrotnie skazywany na więzienie za działalność wymierzoną w interesy Polski. Zaszedł bardzo wysoko w strukturach KPP - partii zdrady narodowej, stając się członkiem sekretariatu jej władz. Został nawet pracownikiem przedstawicielstwa KPP przy Komitecie Wykonawczym Międzynarodówki Komunistycznej w Moskwie. Można więc powiedzieć, że stał się prawdziwą szychą wśród agentury sowieckiej na Polskę.
Po wojnie ojciec Borowskiego należał do najgorszych stalinizatorów polskiej prasy jako redaktor naczelny „Życia Warszawy", a od 1951 r. zastępca redaktora naczelnego głównego dziennika komunistycznego „Trybuny Ludu". Jego wpływy w dobie stalinowskiej powiększał fakt, że był spokrewniony z głównym zarządcą okrutnej bezpieki - Jakubem Bermanem, członkiem Biura Politycznego KC PPR, a potem PZPR, najbardziej wpływowym członkiem triumwiratu rządzącego Polską na przełomie lat 40. i 50. Młody Borowski próbuje dziś maksymalnie pomniejszać znaczenie tych bliskich związków rodzinnych z Jakubem Bermanem. Zapytany przez redakcję „Życia Warszawy", czy łączy go pokrewieństwo ze stalinowskim szefem bezpieczeństwa, odpowiedział: - Nie wiem, ale jeśli nawet, to czy to, że byłbym odległe spokrewniony z jakimś oprawcą, ma mieć jakieś znaczenie? W rzeczywistości te rodowody i pokrewieństwa mają aż nadto wiele znaczenia także dziś, odbijając się w postawach SLD tak mocno blokującego różne formy rozliczenia ze zbrodniami komunizmu i „wielkodusznie" zabiegającego o utrzymanie uprzywilejowanych emerytur dla stalinowskich sędziów prokuratorów (vide: casus S. Morela czy H. Wolińskiej).
Młody Marek Borowski był - według „Wprost" - bardzo mocno związany duchowo ze swym ojcem - stalinowcem. Polityk Unii Wolności Jan Lityński, który chodził z nim do jednej klasy (w sławetnym liceum dla młodzieży bananowej im. Klimenta Gottwalda) wspominał, że M. Borowski już wtedy był ideowym wyznawcą komunizmu. Młody Borowski wcześnie zaprzyjaźnił się z innym synem komunistycznego działacza - Adamem Michnikiem w 1962 r. wstępując do założonego przez Michnika międzyszkolnego Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności. W 1967 r. zostaje członkiem PZPR. W 1967 r., wraz ze „sczyszczaniem" przez moczarowców działaczy z partyjnego lobby żydowskiego tzw. puławian, ojciec Borowskiego traci piastowaną od 1951 r. funkcję zastępcy naczelnego „Trybuny Ludu". To jeszcze bardziej popycha związanego z michnikowcami Borowskiego do opozycyjnego ruchu studenckiego w 1968 r.; odgrywa w nim aktywną rolę. Zostaje wyrzucony z PZPR, co ogromnie przeżywa; jest wręcz zdruzgotany. Pozostał jednak - jak wspominał -nadal wierny wartościom komunistycznym. Pozostał członkiem ZMS-u i dalej studiował na SGPiS-ie. Po ukończeniu studiów zaczął pracować w Domach Towarowych „Centrum", gdzie został przewodniczącym ZMS. Już po kilku latach - w 1973 r. wysłano go na staż do francuskich domów towarowych.
Powrócił do PZPR w 1975 r., w dość szczególnym roku, w którym zaproponowano do konstytucji wpis o wiecznej przyjaźni z ZSRR. Jak pisze w „Życiu" z 3 listopada 2001 r. Joanna Bichniewicz: Wprowadzenie stanu wojennego przyjął niemal z ulgą. - „To było racjonalne i słuszne rozwiązanie" - mówił zarówno wtedy, jak i dziś. Ciekawe, że akurat w dobie stanu wojennego zaczyna się nagły skok jego kariery - zatrudnienie w Ministerstwie Rynku Wewnętrznego. Znalazł jakichś dobrych protektorów. Był to szczególnie dobry czas dla awansów towarzyszy żydowskiego pochodzenia. Jak stwierdzał żydowski publicysta Abel Kainer (Stanisław Krajewski) na łamach podziemnej KOR-owskiej „Krytyki", nr 15 z 1983 r. WRON grała rolę bardziej opiekunki Żydów. Znany izraelski naukowiec profesor Chone Shmeruk mówił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" z 19 kwietnia 1995 r., że: - Władze PRL wiatach 80. też popierały sprawy żydowskie. Było wtedy takie powiedzonko: „Co się nosi w Połsce? Żydów na rękach (...).Red. Bichniewicz przytacza w kontekście ówczesnego awansu Borowskiego wypowiedź jednego z członków SLD i długoletniego działacza PZPR: -Musiał go ktoś dobrze pilotować. Nie było takich cudów, by ktoś, ot tak, wypatrzył młodego zdolnego w domach „ Centrum" i zapragnął go mieć w ministerstwie. Nie w tamtym systemie. Być może o awansie Borowskiego zadecydowały wcale nie znajomości rodzinne i nowa filosemicka moda czasów Jaruzelskiego, lecz jego własne kontakty. Były przewodniczący Klubu Parlamentarnego KPN Krzysztof Król zapewniał, że Borowski prowadził w DT „ Centrum" sklepik za tzw. żółtymi firankami, czyli dla KC i uprzywilejowanych członków partii (według tekstu A. Gargas w „Gazecie Polskiej" z 5 stycznia 1995 r.). Sprzyjało to poznaniu „odpowiednich" protektorów.
Za rządów T. Mazowieckiego Borowski awansował na podsekretarza stanu w Ministerstwie Rynku Wewnętrznego, gdzie odpowiadał za rynek artykułów konsumpcyjnych i nadzorował prywatyzację handlu i turystyki. Anita Gargas, pisząc w „Gazecie Polskiej" o tym okresie kariery Borowskiego przypomniała: To w tym okresie doszła do skutku afera alkoholowa, za co miał odpowiadać przed Trybunałem Stanu przełożony Borowskiego.
W 1993 r. został wicepremierem i ministrem finansów w rządzie pierwszej koalicji SLD i PSL. Jako szef resortu finansów odpowiadał m.in. za fatalnie, z różnymi nieprawidłowościami, przeprowadzoną prywatyzację Banku Śląskiego. Wybuchł prawdziwy skandal wokół całej sprawy, w niemałej mierze dzięki nagłośnieniu jej przez ówczesnego posła PSL, przewodniczącego Komisji Przekształceń Własnościowych Bogdana Pęka. Premier W. Pawlak zdecydował się na odwołanie wiceministra finansów Stefana Kawalca, który bezpośrednio odpowiadał za przekształcenia Banku Śląskiego. Borowski postanowił postawić się premierowi Pawlakowi i wymusić na nim cofnięcie dymisji Kawalca. Złożył swoją dymisję ze stanowisk rządowych i bezskutecznie próbował namówić innych postkomunistycznych ministrów do zbiorowego odejścia z rządu. Bluff Borowskiego zawiódł. Premier przyjął dymisję Borowskiego, który wyraźnie przegrał całą sprawę. Zemścił się wkrótce na pośle B. Pęku, doprowadzając do jego odwołania z przewodnictwa Komisji Sejmowej.
Jako polityk SLD-owski należy do nurtu „czerwonych liberałów" w gospodarce. Ma wyraźne uprzedzenia wobec Kościoła. Należał do tych posłów SLD, którzy wykazywali wręcz „ośli upór" w przeciwstawianiu się ratyfikacji konkordatu. Można przewidywać, że będzie oddziaływał na założoną przez siebie partię w duchu polityki antykościelnej. Po wygranej SLD w 2001 r. Borowski awansował najwyżej - został marszałkiem Sejmu. Na tej funkcji „wsławił się" m.in. brutalną decyzją o usunięciu nocą przez Straż Marszałkowską posła Gabriela Janowskiego, okupującego trybunę z żądaniem debaty o prywatyzacji STOEN-u. Następnego dnia liczni posłowie opozycyjni powitali za to Borowskiego krzykami: „Hańba" i „Łukaszenko"!
Borowski odegrał szczególnie dużą rolę w niedawnych działaniach opozycji SLD-owskiej, zmierzającej do obalenia rządu Millera i stworzenia nowej partii Socjaldemokracja Polska. Wielu widzi w powstaniu tej partii drogę do powstania tak wymarzonej przez Kwaśniewskiego i Michnika wspólnej formacji i tworzącej wreszcie historyczny sojusz byłych komunistów i byłych opozycjonistów z lewicowej opozycji laickiej, głównie też komunistycznego chowu. Widać już teraz bardzo duże zainteresowanie nową partią ze strony liderów bardzo osłabionej w ostatnich latach Unii Wolności.
Warto przypomnieć, że Borowski od początków powstania SdRP, faktycznie od jej zjazdu założycielskiego, należał do ludzi związanych z Aleksandrem Kwaśniewskim. W ostatnim roku między postkomunistycznym prezydentem RP a premierem Millerem bardzo mocno się iskrzyło. Nie było więc chyba przypadkiem, że Borowskiemu przypadła rola autora decydującego ciosu w Millera. Niektórzy widzą w tym, co się stało w rezultacie buntu M. Borowskiego, kolejne odnowienie starego sporu dwóch frakcji w łonie partii komunistycznej: „Żydów" i „chamów"! Stare przyjaźnie Borowskiego z Michnikiem, Lityńskim i innymi przed-marcowymi „komandosami" z prominentnych rodzin żydowskich mogą teraz szczególnie silnie procentować w łączeniu „braci rozdzielonych" z SLD i UW!
SPUŚCIZNA STALINOWSKIEGO POLITRUKA J. WIATRASławomir Wiatr był odpowiedzialny za niezwykle kłamliwą prounijną kampanię informacyjną. Starannie „usypiał" Polaków co do zagrożeń dla polskich interesów narodowych wynikających z fatalnie wynegocjowanych warunków wejścia Polski do UE. Zapytajmy jednak, od kogo ten były sekretarz KC PZPR miał się uczyć poczucia potrzeby obrony polskich interesów? Od kogóż miał się uczyć prawdziwego polskiego patriotyzmu? Wątpię, czy mógłby tego uczyć się od swego ojca Jerzego Wiatra, w połowie lat 90. SLD-owskiego ministra edukacji, a w dobie stalinowskiej politruka niegodnie wysławiającego Józefa Stalina, ludobójcę odpowiedzialnego za śmierć setek tysięcy Polaków.
W wydanej w 1953 r. propagandowej pracy „Obiektywny charakter praw przyrody i społeczeństwa w świetle pracy J.W. Stalina Ekonomiczne problemy socjalizmu w ZSRR' J. Wiatr do spółki z innym fałszerzem, Z. Baumanem, wychwalał już na pierwszej stronie tekstu „ostatnią pracę Towarzysza Stalina" jako potężną dźwignię rozwoju wszystkich nauk, które z bezcennej skarbnicy stalinowskiej filozofii czerpią i czerpać będą. Obaj stalinowscy propagandyści wysławiali pod niebiosa „nieśmiertelne" wskazania Józefa Stalina, a zarazem chwalili kierownictwo PZPR za zdemaskowanie w porę „kliki odchyleńców prawicowych", Gorzko, a donośnie, opłakiwał J. Wiatr śmierć Stalina, pisząc na łamach „Po Prostu" 1953 r.: Dziś, gdy zabrakło wśród nas największego Człowieka naszej epoki, Jego dzieła są nam jeszcze droższe i cenniejsze. Stają się one w coraz większym stopniu busolą kierującą naszą pracą. Dzięki Stalinowi żyjemy w pięknej epoce.
Minęło 13 lat od tego „wiekopomnego tekstu", a wierny komunistycznemu reżimowi J. Wiatr zalecał w poradniku dla nauczycieli „Ideologia i wychowanie" (z 1965 r.): Przestrzeganie internacjonalizmu ruchu socjalistycznego, a w obliczu zagrożenia ze strony imperializmu kapitalistycznego przestrzeganie solidarności z udzielaniem sobie wzajemnej pomocy - w razie potrzeby - również zbrojnej. Nieprzypadkowo więc później tak chętnie usprawiedliwiał wojnę Jaruzelskiego przeciwko swemu Narodowi - stan wojenny, a nawet przyrównywał Jaruzelskiego do Piłsudskiego i Sikorskiego. Doszło nawet do tego, że publicznie domagał się w gazetach, by tępić tych, którzy ciągną nas do tyłu na drodze reform, czyli ludzi „Solidarności" (!) (według „Gazety Wyborczej" z 1-2 czerwca 1996 r.).
Na tym tle tym ciekawszy wydaje się barwny incydent z jakże znamiennej konfrontacji J. Wiatra w połowie lat 90. z byłym twardogłowym członkiem Biura Politycznego KC PZPR generałem Mirosławem Milewskim. Jak pisano na ten temat w „Życiu Warszawy" z 12 lutego 1996 r.: - Kogo w PZPR uważali Rosjanie w 1981 r. za swoich wypróbowanych przyjaciół? - dopytywał się kilka miesięcy temu generała Mirosława Milewskiego szef sejmowej Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej, poseł SLD Jerzy Wiatr. - Na przykład pana -odpowiedział były szef MSW, symbol PRL-owskich służb specjalnych, powiązanych z ZSRR. - No, ja nie byłem tak ważną postacią - spłoszył się Wiatr.
Jako SLD-owski minister edukacji od lutego 1996 r. Wiatr wyraźnie próbował dyskryminować religię w szkołach, wywołując tym protesty Episkopatu, nauczycielskiej „Solidarności" i rodziców. Protestowano też przeciwko powołaniu przez Wiatra jako eksperta dla swego resortu seksuologa Z.L. Starowicza. Wiatr wywołał wówczas powszechne oburzenie deklarując, iż rodzice nie mają prawa decydować o tym, jaki program będą realizowali nauczyciele. Doszło do szeregu demonstracji studentów i nauczycieli przeciwko Wiatrowi jako urzędującemu ministrowi, a nawet do obrzucenia go jajami podczas wizyty na UJ. Wiatr posunął się do nazwania swych oponentów faszystami! (zob. tekst M. Zdorta i M. Janowskiego w „Rzeczpospolitej" z 29 sierpnia 1996 r.). Prezydent Kwaśniewski pospieszył za to z uhonorowaniem J. Wiatra Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Nie wyjaśniono jednak, co wspólnego z odradzaniem Polski miała rola J. Wiatra jako stalinowskiego politruka i ideologa PZPR.
SYN AGENTA GESTAPOZapytajmy z kolei, czy ojciec Sławomira Wiatra - Jerzy Wiatr miał od kogo uczyć się patriotyzmu? Dziś wiadomo, że ojciec Jerzego Wiatra - inspektor szkolny Wilhelm Wiatr został zastrzelony za zdradę na rzecz gestapo z rozkazu zastępcy szefa „Kedywu" Okręgu Warszawskiego AK Józefa Rybickiego. Oto, co pisał w tej sprawie m.in. publicysta „Gazety Wyborczej" (nr z 1-2 czerwca 1996 r.) Jacek Hugo Bader: Jurek Wiatr w czasie wojny tracił po kolei ojca, Boga, matkę i wiarę w rząd polski. To było 22 maja 1943 r. wieczorem. Ktoś zapukał do drzwi. Otworzył ojciec. Przeszli do pokoju. Po chwili padły trzy strzały. Pierwszy wbiegł Jurek. Ojciec leżał na podłodze, obok kartka, że wyrok wykonano w imieniu Polski Podziemnej (...).
W 1988 r. kapitan Stanisław Sosabowski „Stasinek" opublikował swoje wspomnienia. Rozkaz wykonania wyroku na inspektorze szkolnym Wiatrze otrzymał od dowódcy „Kedywu" Okręgu Warszawskiego AK płk. Józefa Rybickiego „Andrzeja". Niemcy zmusili inspektora do wydania spisu nauczycieli, którzy byli oficerami rezerwy. Wielu z nich trafiło potem do Oświęcimia. „Stasinek", który znał inspektora od dziecka, relacjonuje: „Pokazałem jednemu z moich ludzi, gdzie mieszka inspektor. Zapukał do drzwi jako inkasent elektrowni".
Jerzy Wiatr w rozmowie z redaktorem „Wyborczej" zaprzeczał temu, że władze podziemne wydały wyrok na jego ojca. Twierdził, iż był przekonany, że „ojca zabili bandyci" (według „Gazety Wyborczej" z 1-2 czerwca 1996 r.). W numerze z 6-7 lipca 1996 r. „Gazeta Wyborcza" opublikowała jednak rozstrzygający całą sprawę w decydujący sposób list córki zastępcy szefa „Kedywu" Okręg AK Warszawa Józefa Rybickiego - Hanny Rybickiej. Pisała ona m.in.: (...) przedstawiam poniżej stan sprawy iv świetle dokumentów zachowanych w Archiwum Akt Nowych i Wojskowego Instytutu Historycznego. Wspomniane dokumenty wskazują, że wyrok na p. Wilhelmie Wiatrze został wykonany w ramach akcji „C" (czyszczenie), zarządzonej decyzją Komendy Głównej AK. Jej celem było jednoczesne zdecydowane uderzenie w sieci agenturalne policji niemieckiej (podkr. - J.R.N.). H. Rybicka powołała się przy tym na książkę Tomasza Strzembosza „Akcje zbrojne podziemnej Warszawy 1939-1944", wyd. PIW 1978, s. 223-224). Powołała się również na przekazane wiosną 1943 r. szefowi „Kedywu" KG AK płk. Emilowi Fieldorfowi ps. „Nil" pismo szefa Kontrwywiadu KG AK Bernarda Zakrzewskiego, wymieniające wśród osób, które miały przekazane do likwidacji na 26 miejscu nazwisko podinspektora szkolnego w Warszawie Wilhelma Wiatra. Wspomnianą listę pik Fieldorf przekazał 5 maja 1943 r. Komendantowi Okręgu AK Warszawa płk. Antoniemu Chruścielowi „Madejowi" z adnotacją: Przesyłam listę agentów gestapo do jak najszerszego wykorzystania w ramach akcji „C". Według Rybickiej: W niedatowanym sprawozdaniu Komendy Okręgu AK Warszawa czytamy.
„Melduję wyniki z akcji „C" według listy otrzymanej z Kedywu. (...) 1... 2... 4. Wiatr Wilhelm dn. 22 V g. 18.30. W ten sposób córka zastępcy szefa „Kedywu" Okręg Warszawa - Hanna Rybicka udowodniła fałsz twierdzeń J. Wiatra na temat powodów śmierci jego ojca, agenta gestapo.
KARIERA MŁODEGO WIATRAPowróćmy jednak do potomka opisanych powyżej postaci, dziś najbardziej „wsławionego" z klanu Wiatrów - Sławomira.
Sławomir Wiatr już od dzieciństwa uczulony był na przejawy „polskiego antysemityzmu". W rozmowie z redaktorem „Gazety Wyborczej" uskarżał się: Z polskim antysemityzmem zetknąłem się przed r. 1968, w warunkach piaskownicy. Byłem trochę poniewierany, tak wyglądało moje dzieciństwo na warszawskiej Starówce i pierwszy etap uświadomienia sobie żydowskiego pochodzenia.
Od wczesnej młodości wraz z rodziną bardzo wiele czasu spędzał w Wiedniu. Przyszły agent PRL-owskiego wywiadu mógł w Wiedniu bardzo wiele się nauczyć. - Wiedeń jest wtedy światową stolicą szpiegów. Roi się w niej od przedstawicieli komunistycznych partii i dawnych partyzantek, a także rezydentów wywiadów państw demokracji ludowej. Wszyscy żyli w braterskiej komitywie. Bywali u siebie i biesiadowali. Moja lewicowość wyrastała tam, nie w Polsce - mówi Sławomir Wiatr (według tekstu J. Hugo-Badera o S. Wiatrze w „Gazecie Wyborczej" z 24 lipca 1996 r.). Ciągłe pobyty zagraniczne maksymalnie wyobcowały S. Wiatra od Polski i uczyniły go prawdziwie obojętnym na jej interesy, jak to później okazał w toku kampanii przedunijnej. Poczuł się straszliwie ukarany w 1973 r., gdy wyjątkowo nie dostał paszportu z powodu nagłego politycznego podpadnięcia swego ojca. - Całe nieszczęście polegało na tym, że musiałem spędzić w kraju wakacje po raz pierwszy i chyba jedyny -zwierzał się redaktorowi „Wyborczej".
OD KC PZPR DO PROUNIJNEGO WAZELINIARSTWAMłody Wiatr szybko stał się bardzo aktywnym członkiem PZPR, awansując do rangi sekretarza Komitetu PZPR na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Tam „popisał się" niechlubnymi działaniami przy organizowaniu bojówek dla rozbijania nielegalnie działającego tzw. Latającego uniwersytetu. Bojówki zaczęły od prowokowania awantur na nielegalnych wykładach, ale z czasem zaczęło dochodzić nawet do ich rozbijania siłą. W drugiej połowie lat 80. S. Wiatr należał do szczególnie popieranej przez M.F. Rakowskiego i nagłaśnianej w mediach grupy młodych aktywistów. Sam S. Wiatr zwierzał się o tamtych czasach: Mieliśmy wolny dostęp do „Trybuny", radia i telewizji. Nie było dnia, żeby nas nie pokazywali w telewizorze. W grudniu1988 r. S. Wiatr - dzięki L. Millerowi - zostaje kierownikiem wydziału KC PZPR. Szybko okazał się niebywale pomocny - dzięki zmysłowi manipulatorskiemu - w czasie słynnej polemiki między młodymi aktywistami partyjnymi a członkami uczelnianego NZS-u zorganizowanej w stołówce KC. Cynicznie akcentował: Spokojnie, towarzysz sekretarz odpowie na wszystkie pytania, zwłaszcza na te, na które będzie chciał odpowiedzieć. W 1989 r. M.F. Rakowski powołał go na sekretarza KC PZPR. Wszedł do sejmu kontraktowego w 1989 r., ale w ciągu dwóch lat tylko raz odwiedził swoich wyborców (!).
Przegrana w wyborach 1991 r., gdy kandydował z listy SdRP, skłoniła S. Wiatra do skupienia się na sprawach biznesowych, gdzie zyskał ogromnie korzystne wsparcie partyjne. Wiele mówiące pod tym względem były uwagi w cytowanym już wcześniej tekście J. Hugo-Badera w „Wyborczej": Sławomir Wiatr zakłada firmę Mitpol. Jego wspólnikami są adwokat Mirosław Brych, przyjaciel Ireneusza Sekuły, obrońca Bagsika oraz Krzysztof Ostrowski, zastępca kierownika wydziału zagranicznego KC PZPR.
Ostrowski, jak pisał tygodnik „ Wprost", był jednym z tych, którzy w 1988 r., kiedy PZPR zwątpiła już we własną przyszłość, wydali zarządzenie nakazujące przelanie partyjnych zasobów dewizowych z kont w PKO BP na konta w renomowanych bankach zachodnich. „ Wprost" utrzymuje, że przynajmniej część tych pieniędzy przejęła potem SdRP, zapoczątkowując budowę potęgi finansowej partii (...). Mitpol wprowadził na polski rynek ogromny austriacki koncern Billa.
Powstaje firma Billa Polen (znana z sieci supermarketów - J.R.N.) (...) W Billa Polen, obok Mitpołu i Billi austriackiej, udziafy ma austriacka firma Polmarck, której głównymi udziałowcami są Andrzej Kuna i Aleksander Żagiel. Firmą Kuny i Żagla interesują się polska prokuratura i UOP w zioiązku z nadużyciami w Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. W maju 1993 r. Zarząd Śledczy UOP badał dokumenty Polmarcku i Billi w warszawskim sądzie rejonowym.
Z ustaleń sejmowej komisji zajmującej się sprawą Oleksego wynika, że na terenie Polski w firmie Polmarck zatrudniony był pułkownik rosyjskiego wywiadu Władimir Ałganow, który prowadził informatora o kryptonimie „Olin" (...).
Znalazł „odpowiednie" wytłumaczenie dla zatrudnienia w Polmarcku szpiega Ałganowa. - Skąd mogłem to wiedzieć? - mówił. - Dopiero zaczynałem biznes, nie miałem doświadczenia. Nie mogłem żyć i pracować z założeniem, że wszyscy wokół nas to potencjalni przestępcy (według „Rzeczpospolitej" z 4 lutego 2002 r.).
Ciekawe, że szereg firm, w których pracował S. Wiatr deklarowało wysokie poniesione straty (Mitpol w 2000 r. - 121,7 tys. zł straty, Alpine Polska - ponad 210 tys. straty na początku 2000 r., stworzona przez S. Wiatra w 1995 r.
Press Service - ponad 250 tys. straty pod koniec grudnia 1999 r.). Pomimo tych niepowodzeń Wiatrowi zapewniono w 2000 r. miejsce w Radzie Nadzorczej BRE - m.in. obok byłego szefa UOP Gromosława Czempińskiego i biznesmena Jana Kulczyka.
W świetle powyższych faktów trudno nie zgodzić się z wysuniętą przez Antoniego Lenkiewicza oceną: Droga życiowa i obecna pozycja „biznesowa" towarzysza Wiatra Sławomira, najzupełniej jednoznacznie świadczy o tym, że od wczesnego dzieciństwa (urodzony w 1953 r.) należał do rozpieszczonych i gruntownie zdemoralizowanych bachorów PRL, że był i pozostał bezideowym karierowiczem, że w polityce nie jest bynajmniej na uboczu, lecz na sztabowym stanowisku w SLD.
Jako pełnomocnik rządu ds. informacji europejskiej S. Wiatr należy do osób szczególnie odpowiedzialnych za potulne przyjmowanie warunków dyktowanych Polsce przez UE. Otwarcie deklarował na łamach „Tygodnika Powszechnego" z 9 czerwca 2002 r., że strategia tzw. twardych negocjacji to bzdura.
W roli pełnomocnika rządu ds. informacji europejskiej dopuścił się również ogromnej biznesowej „stronniczości", łagodnie mówiąc. Wielka część opozycji sejmowej domagała się jego dymisji po przedziwnym, skandalicznym wręcz przetargu na produkcję filmów „Unia bez tajemnic", promujących wiedzę o Unii Europejskiej. Wygrała go Agencja Z&T, której współzałożycielem i dawnym udziałowcem był rzecznik rządu Michał Tober. Przetarg był dziwnie uproszczony i przeprowadzony w ekspresowym tempie, przy udziale zaledwie pięciu firm, z pominięciem licznych innych, dużo bardziej renomowanych. Zwycięzcą została bardzo mała firma, ale z udziałami SLD-owskiego instytutu. Jak fatalne knoty propagandowe produkowała każdy pamięta. Ważne, że znowu zarobili „kolesie".
Prawdziwym ciosem dla S. Wiatra stała się tylko konieczność ujawnienia w sierpniu 2002 r. tego, że był tajnym i świadomym współpracownikiem służb specjalnych PRL. W pierwotnym swoim oświadczeniu na ten temat skłamał. Wiedział o tym premier Miller, ale mimo to mianował S. Wiatra na stanowisko ministerialne (według B. Wildsteina w „Rzeczpospolitej" z 7 października 2002 r.).
I tak to jakoś dziwnie zamknęło się koło: od agenta gestapo Wilhelma Wiatra do agenta wywiadu PRL-u Sławomira Wiatra. Ciekawe, że nawet tak niechętna lustracji „Gazeta Wyborcza" przyznawała w tekście Piotra Stasińskiego z 30 sierpnia 2002 r.: (...) to wszystko nie oznacza, że ludzie, którzy przyznali się do współpracy ze służbami specjalnymi PRL, mają się teraz hurmem pchać na wysokie stanowiska w państwie. Ich bezwstydu i braku pokory nie powinien w żadnym razie pieczętować demokratyczny rząd. Co innego tolerować ludzi związanych ze służbami specjalnymi PRL, a co innego obdarzać ich przywilejami, awansować i popierać (...). A już zupełnie nieodpowiedzialne jest powierzanie im funkcji politycznych o kluczowym znaczeniu dla kraju. Taką sprawą jest promocja Unii Europejskiej.
12
W. CIMOSZEWICZ
(SYN OFICERA STALINOWSKIEJ INFORMACJI)W październiku 1991 roku doszło do publicznego ujawnienia sprawy przeszłości ojca obecnego ministra spraw zagranicznych Włodzimierza Cimoszewicza. Poseł OKP Jan Beszta-Borowski stwierdził wręcz, że ojciec Włodzimierza Cimoszewicza był członkiem „organizacji przestępczej" - Informacji Wojskowej. Według Beszty-Borowskiego: Szef Informacji Wojskowej w Wojskowej Akademii Technicznej o nazwisku Cimoszewicz miał zwyczaj rozmawiania z ludźmi, trzymając w ręku pistolet i obracając nim na palcu cynglowym. Znany jest fakt śmierci jednego z podwładnych w wyniku takich rozmów (cyt. za „Gazetą Wyborczą" z 11 października 1991 r.).
Oświadczenie posła Beszty-Borowskiego wywołało gwałtowną publiczną ripostę ze strony Włodzimierza Cimoszewicza. Nazwał Besztę-Borowskiego załganym łobuzem, a w innym tekście (w „Gazecie Współczesnej") stwierdził m.in.: Rozumiem, że dla Borowskiego, jego szefów i was, nierozumnych dziennikarzy, babrzących się w takich prowokacjach, wybawcami byli naziści, skoro ci, którzy z nimi walczyli zasługują na miano oprawców. Po wojnie mój ojciec przez 30 lat służył w Wojsku Polskim, w tym także w kontrwywiadzie, instytucji, jaka jest zawsze i w każdej armii. Wy, którzy opluwacie Go dzisiaj, możecie powołać się tylko na fakt służy w tej formacji. Nie przytaczacie, bo nie możecie przytoczyć żadnych prawdziwych zarzutów, dotyczących fego postępowania. „Dowody" Borowskiego są łgarstwem (cyt. za: Piotr Jakucki „Pułkownik Cimoszewicz", „Gazeta Polska" z 4 listopada 1993 r.).
Oburzony stwierdzeniami W. Cimoszewicza poseł Beszta-Borowski skierował przeciwko niemu skargę do sądu, przedstawiając dowody prawdziwości swych zarzutów pod adresem ojca Cimoszewicza. W osobnym liście do „Gazety Lokalnej" (por. nr 14-15 z 1992 roku) poseł Jan Beszta-Borowski przytoczył uzupełniające dane na temat życiorysu ojca Cimoszewicza jeszcze przed objęciem funkcji szefa Informacji Wojskowej na WAT.
Pisał: (...) Oto przyszły pułkownik Cimoszewicz w czasie wybuchu wojny w 1939 roku, mając lat 22, nie uczestniczy w obronie Polski, nie jest żołnierzem Armii Polskiej broniącej ojczyzny przed dwoma najeźdźcami. Przeciwnie - już w październiku 1939 r. jest „poborcą dostaw obowiązkowych w wołkowyskim Rejnopolnamzakie. Czyli jest na służbie jednego z zaborców- bolszewików. Rekwirował płody rolne od polskich rolników na rzecz najeźdźcy. Jakucki w cytowanym wcześniej artykule powoływał się na zeznania świadka Romualda U., który zapamiętał M. Cimoszewicza jako „seksota" (tajnego agenta) komisarza kadr, ówczesnego naczelnika kadr w dziale technicznym parowozowni w Białymstoku. W 1943 roku Cimoszewicz skończył szkołę pracowników politycznych i do końca wojny był w aparacie politycznym.
Od kwietnia 1945 roku robi błyskawiczną karierę w Informacji Wojskowej - w ciągu 3 lat zostaje komendantem w Głównym Zarządzie Informacji, kontrolowanym wówczas przez dwóch sowieckich zbrodniarzy, pułkowników NKWD w Polsce: Wozniesieńskiego i Skulbaszewskiego, a także szefem Informacji Wojskowej na WAT. Robert Mazurek, autor interesująco naszkicowanej sylwetki Włodzimierza Cimoszewicza („Metamorfozy pana C", „Życie Warszawy" z 31 marca 1997 r.) pisał, że ojciec Cimoszewicza w 1951 r. trafia do Wojskowej Akademii Technicznej.
Tam aresztuje komendanta uczelni gen. Floriana Grabczyńskiego. Z jego rozkazu aresztowano też kilkunastu oficerów WAT, którzy wcześniej byli w AK. Dokonując tej bezwzględnej czystki na wyższej uczelni major Marian Cimoszewicz był w tym czasie oficerem bez żadnego wykształcenia. Dopiero kilka lat później - w 1957 roku sko...
mariodebest