Maria Konopnicka - JĂłzik Srokacz.txt

(23 KB) Pobierz
NR ID   : b00102
Tytu�   : J�zik Srokacz
Autor   : Maria Konopnicka


J�zik Srokacz

Moim synom.


Siedzieli�my w�a�nie przy stole.

Dzie� by� prze�liczny, wrze�niowy; mg�y ranne wytar�y si� oko�o po�udnia w s�oneczn� pogod�, w kt�rej bladawym, ju� jesie� zapowiadaj�cym b��kicie polatywa�y lekkie strz�pki paj�czyny. Przez otwarte okna wida� by�o nad drog� z�ote py�y wzbite przez p�dzone do wody byd�o, a w powietrzu, nasyconym j�drn� woni� �wie�o zoranej ziemi, rozleg�o si� pot�ne porykiwanie buhaja. By�o tak ciep�o, �e pszczo�y na p�ne gryki rojem sz�y, a drobniuchne muszki wirowa�y s�upem w ka�dym s�onecznym promieniu. Z ogrodu, gdzie kilka kobiet zaj�tych by�o oko�o warzywa, wpada�y silne zapachy kopru i przywi�d�ych li�ci; ma�y wiatr porusza� firanki przynosz�c z posieczyska wrzaskliwe g�ganie �eruj�cych g�si i echa nawo�ywa� pastuszych.

Wszystkie te odg�osy, przeci�g�e i urwane, silne i echowe, roztapia�y si� w jednostajnym, miarowo wzbieraj�cym i opadaj�cym huku i zgrzycie puszczonej w ruch m�ockarni, na kt�rej odkrytym kieracie siedzia� J�zik Srokacz gwi�d��c weso�ym, ptasim niemal g�osem.

Mimo dnia ciep�ego odziany by� w ko�uch, bo jak go od rana za ch�odu w�o�y�, tak mu si� ju� potem i zrzuca� nic chcia�o. Luzem go wszak�e pu�ci�, rzemie� na nim rozpi�wszy i czapk� z daszkiem ze spotnia�ego czo�a w ty�, na g�stwin� ciemnych w�os�w zsun��. Z batem tylko, na cztery konie w lejc wyszykowanym rady sobie jako� da� nie m�g� i raz w raz go pl�ta� stosuj�c d�ugo�� sznurka do zaprz�onych po parze u d�ugich dyszl�w szkapi�t, kt�rym s�omiane okulary porobi�, �e nic nawyk�e by�y w kieracie chodzi�. Uszykowa� nareszcie bat i potrz�saj�c nim z lekka, przerywa� sobie od czasu do czasu gwizdanie ju� po to, aby jak�� przypomnian� zwrotk� za�piewa�, ju� aby na oci�gaj�ce si� konie krzykn��:

- Wio, malu�kie!... wi�ta! wio!...

Z otwartej na �cie�aj stodo�y bucha� gwar zmieszanych g�os�w. Dziewcz�ta podniecane gwizdaniem Srokacza, kt�ry jedynakiem u matki wdowy by� i sze�� morg�w gruntu, teraz w dzier�aw� oddanych, dziedziczy�, prze�ciga�y si� w robocie, �piewaniu i �artach. Podw�rze by�o tak blisko, �e wszystko to mo�na by�o widzie� i s�ysze� przez otwarte okna jadalni.

Przy stole niemniej by�o gwarnie i weso�o. Panowie wr�cili w�a�nie z polowania, ka�dy wi�c z nich mia� w pogotowiu jak�� nadzwyczajn� histori� o swoim bezprzyk�adnym nieszcz�ciu albo powodzeniu. Dwa pi�kne wy��y kr�ci�y si� ko�o sto�u k�ad�c swe l�ni�ce �by na kolana my�liwych i patrz�c na ich twarze swymi rozumnymi oczami.

W�a�nie si� by� rozogni� sp�r o dobro� u�ytej do dzisiejszych popis�w broni. Dziwna rzecz... Nie interesowa� on mnie w najmniejszej mierze, a jednak z zupe�n� dok�adno�ci� odbi� si� w mojej pami�ci.

- Jak Matk� Bosk� Ukrzy�owan� kocham! - wo�a� gruby szlachcic, kt�ry na punkcie zakl�� mia� r�ne swoje oryginalno�ci - jak Matk� Bosk� Ukrzy�owan� kocham, tak fuzyjka pana Micha�a nicpotem! Na oko cacko, ani st�wa, buzi da�, ale do r�ki...

Tu �cisn�� ramiona, wysun�� spomi�dzy nich g�ow�, wyd�� doln� warg� i tu� pod pachami roz�o�y� obie d�onie; mia�o to oznacza� zupe�ne zw�tpienie o przymiotach fuzji pana Micha�a.

- O, ho! ho!... - roze�mia� si� tubalnie pan Micha�. - Ju� tylko s�siad dobrodziej o mojej fuzji nie gadaj! O wszystkim mo�esz rozprawia� s�siad dobrodziej, nawet o polityce chi�skiej i za�mieniu ksi�yca, tylko nie o mojej lefosz�wce; na tym si� trzeba zna�, mo�ci dobrodzieju!

- Zna�! zna�!... C� tam za straszna historia zna� si� na tym? Lefosz�wka! Wielkie rzeczy? Ja z moj� kozi� nog�...

- Za pozwoleniem! - wtr�ci� si� kto� trzeci. - Pa�ska kozia noga dobra na...

- Na co dobra, to dobra! Jak w moim r�ku, to na "wszystko dobra. R�k� trzeba mie� i oko - ot co!

- Ale, co tam! - hucza� poruszony do �ywego pan Micha�. - S�siad dobrodziej porz�dnej fuzji w r�ku wida� jeszcze nie mia�e�. Moja lefosz�wka...

- Pfi! - odci�� si� przerywaj�c gruby szlachcic. - Wielka parada lefosz�wka! M�j ekonom lefosz�wk� ma, a Biernacic i tak jeszcze nie targuje! Jak Matk� Bosk� Ukrzy�owan� kocham, tak prawda!

�miech buchn�� doko�a sto�u, po czym zacz�to bra� wniesion� potraw�, i to sp�r przerwa�o...

W tej chwili p�owy motyl przez okno wpad� i kr���c nad sto�em uderza� mi�kkimi skrzyd�ami w r�ni�t�, odbijaj�c� promie� s�oneczny karafk�.

- Omacnica! - przem�wi�o jedno z dzieci wyci�gaj�c r�k�, by go sp�oszy�.

- Trupia g��wka! - odezwa�o si� drugie.

Przy stole zrobi�o si� tak cicho, �e wyra�nie s�ycha� by�o niezmiernie szybkie bicie skrzyde� motyla na tle westchnie� i sapa� hucz�cej m�ockarni i J�zikowego gwizdania. Naraz gwizdanie owo urwa�o si� w p� taktu, a J�zik krzykn�� niecierpliwie:

- Prr!... Prrr!... A bodaj ci�...

Maszyna hucza�a dalej. Zdawa�o si�, �e wszystkie tryby jej k� j�cz� i zgrzytaj� w jakim� niezmiernym b�lu.

- Prrr!... A prrr!... - ozwa� si� znowu gniewny g�os J�zika. - A �eby was choroba... A prrr!... - zawo�a� raz jeszcze przeci�gle. Wyra�nie czu� by�o jakby jaki� przestrach w tym wo�aniu.

Podnios�am ku oknu g�ow�, gdy wtem uderzy� w powietrze krzyk ostry, urwany, krzyk �miertelnej walki i trwogi.

- Reta! Reta! - wrzasn�y jednocze�nie prawie zmieszane ludzkie g�osy.

Maszyna przesta�a hucze�, stan�a... Zerwali�my si� od sto�u, jedni biegli do sieni, drudzy do okien - my�lano zrazu, �e gore... Od stod� bieg�a Ulina z r�kami wyci�gni�tymi przed sob� i okropnym wrzaskiem.

- O, Jezu, Jezu, o, Jezu!... O, Jezu, Jezu!...

- Co to? Co si� sta�o?

- J�zik... O, Jezu, Jezu!... J�zik. J�zikowi r�k� urwa�o!...

Rzucili�my si� w podw�rze.

Podw�rzem - nigdy nie zapomn� tego widoku - podw�rzem jak wicher lecia� J�zik, wprost na studni�, lej�c za sob� krwi strug� i rycz�c nieludzkim g�osem. Nim go zatrzyma� zdo�ano, do studni dopad�, okr�ci� si�, za piersi chwyci� i run�� w sam �rodek stoj�cej u poid�a ka�u�y. Tu omdla�.

D�uga chwila up�yn�a, zanim z kupy g��w, nad ka�u�� schylonych, wynurzy�o si� trzech parobk�w nios�cych J�zika. Teraz mo�na go by�o lepiej widzie�. G�ow� mia� zwieszon�, oczy zamkni�te, wargi sine, szcz�ki przykro �ci�ni�te, twarz �mierteln� prawie. Bez ko�ucha by� i lejbik razem z koszul� zerwany z piersi przez po�ow�; u prawego, tu� przy karku napr�dce chustkami przewi�zanego ramienia, wisia�y krwawe mi�sa w d�ugich strz�pach. Drug�, zwisaj�c� bezw�adnie r�k� podtrzymywa� jeden z m�czyzn za grup� t� id�cy. Spora gromadka ludzi otacza�a nios�cych J�zika, a cicho by�o tak jak za pogrzebem.

- W prawo! do oficyn! - zabrzmia�a kr�tka komenda gospodarza - i zn�w cisza.

Jedna z dziewuch zaszlocha�a g�o�niej.

- Baby, precz! - odezwa� si� rozkaz st�umionym wydany g�osem - i uciszy�o si� znowu.

Weszli w sie� nisk�, ostro�nie przest�puj�c pr�g wysoki i schylaj�c g�owy.Przed studni� sta�a ka�u�a krwi, w kt�rej nagle stu promieniami przejrza�o si� s�o�ce; drug� tak� pi�a chciwie ziemia spod kierata, od kt�rego ma�y ch�opak po�piesznie odprz�ga� konie.

Posy�ano je z bryczk� po felczera i doktora.

*

- A ju� to ja - m�wi� zgryziony gospodarz wr�ciwszy z oficyn i cisn�wszy czapk� na st� - zawsze mam takie szcz�cie! Co sobie do tej fornalki ch�opaka dobior�, to mi go jakie� licho we�mie. Mia�em J�drka, o�eni� si� w grunt, mia�em Szymka, do wojska poszed�. A ju� mi si� te� szykuje jak �ydowi rola!

- A ja powiem s�siadowi - rzek� gruby szlachcic - �e mi si� to wszystko wy�ni�o. �ni�a mi si� dzi� s�l. A jak mi si� tylko �ni s�l, regularnie, jak zapisa�, wiadomo�ci o czyjej� �mierci spodziewa� si� mog�. I to jeszcze nie by�a taka bia�a s�l, niby warzonka, ale czarna, w bry�ach, z ziemi�. Oho - my�l� sobie, jakem si� obudzi� - pewno ch�op jaki umrze. Jeszcze rachowa�em, �e mo�e stary Bugaj, wie s�siad, ten, co z brzega od Piotrycha siedzi, bo przychodzi� niedawno po proszki... Kiedy to nawet - powiadam s�siadowi - jak mi klacz, wie s�siad, Jochymka, ta dyszlowa, com ni� w zesz�ym roku je�dzi�, pad�a, to mi si� tak�e s�l �ni�a, jak Matk� Bosk� Ukrzy�owan� kocham, tak prawda!

- I jakim�e si� to sta�o sposobem? - zapyta� jeden z m�czyzn puszczaj�c k��b dymu z cygara, kt�re w oficynie zapali�, bo mu si� niedobrze na widok krwi zrobi�o.

- A takim, �e ten ga�gan Jasiek sp�dzi� j� do piany, a potem...

- Ale ja si� nie o klacz, tylko o tego ch�opaka pytam!

- A c�! - rzek� gospodarz, kt�ry stroskany w okno patrza�. - Najpierw mu si� w tryby bat wpl�ta�, a kiedy go wyci�ga�, chwyci�o ko�uch i r�k�. - I nie m�g� zatrzyma� koni?

- A nie m�g�. Krzycza�, powiadaj�, ale to tam do��, jak si� raz obr�ci...

Machn�� r�k� i westchn��.

- Szczeg�lny wypadek! - wtr�ci� go�� pal�cy.

- A ja powiadam s�siadowi dobrodziejowi - m�wi� gruby szlachcic - �e wszystkie te machiny to diab�a warte. Dawniej ch�op cepem wali� - i dobra. A teraz...

- Ba! pa�szczyzna by�a! Z pa�szczyzn� ka�dy by� m�dry. Najg�upszy szlachcic...

- O, ho, ho!... - przerwa� grubas - byli i oni m�drzy! P�ki by�a pa�szczyzna, przy ka�dym ch�opie ekonoma trzeba by�o stawia�. Nie ma pa�szczyzny - p�aci� sobie ka�� jak urz�dniki w biurze. O, ho! ho!... M�dry to nar�d!

- Ale, to, powiadam s�siadowi - przem�wi� zn�w gospodarz - trzeba na to wszystko mojego szcz�cia. Akurat w przesz�ym tygodniu nie by�o jednego dnia m��cki, my�l� wi�c sobie: ka�� kierat deskami obi�. Zawsze to ostro�no�� nie zawadzi. Ju�em mia� trzyrubl�wk� w r�ku i chcia�am zawo�a� fornala, kiedy diabli nadali Brysia z Uniejowa, wie s�siad, tego czarnego. Zagada�em si�, bo �yd wraca� z �owicza i, jak to s�siad wie, przy gaw�dzie zupe�nie mi wywietrza�o z g�owy. Teraz mi� gryzie...

Zn�w g�ow� odwr�ci� do okna i patrzy� w niskie, ciemne drzwi oficyn, przed kt�rymi na ��tym, �wie�o z rana usypanym piasku wida� by�o wielkie, rude plamy.

- Iii... Co tam gryzie! - pociesza� gruby szlachcic. - �eby tak cz�owiek wszystko do g�owy dopuszcza�, to by zwariowa� trzeba. Jak Matk� Bosk� Ukrzy�owan� kocham, tak prawda! A gdzie s�siad dobrodziej po deski chcia�e� pos�a�? - zapyta� po chwili,...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin