14_Rozmowa.doc

(219 KB) Pobierz
Rozmowa

Rozmowa.

 

Zostaliśmy usadzeni w przestronnym, urządzonym ze smakiem salonie. Nawet Emmett zdecydował się wyjść z samochodu i pokazać obcym swoją obandażowaną twarz, więc teraz siedział w szerokim fotelu, ciągle z laptopem na kolanach. Claire, bo tak miała na imię witająca nas kobieta, ze współczuciem popatrzyła na jego obrażenia i spytała, czy może w jakikolwiek sposób pomóc.

-        Zrobiłem już wszystko, co się dało – wyjaśnił jej Carlisle. – Dziękujemy. Naprawdę w najśmielszych marzeniach nie spodziewaliśmy się tak miłego powitania.

-        Pan żartuje... – Claire spojrzała na niego ze zdziwieniem. – To zaszczyt, że mogę tu was wszystkich gościć! Nie śmiałam marzyć o naszym spotkaniu!

Popatrzyliśmy po sobie. Carlisle uniósł lewą brew w wyrazie niezrozumienia, a Edward uśmiechnął się miło, przechylając głowę. Myśli kobiety musiały mu się podobać, bo nawet bez słów czuć było sympatię, jaką do niej żywił.

-        Wygląda na to, że jesteśmy sławni – zaśmiał się cicho.

-        Och... – Claire aż nabrała powietrza. – Sławni! Przecież to za waszym przykładem zamieszkałam pośród ludzi! Założyłam rodzinę, żywię się krwią zwierząt! Wcześniej byliśmy nomadami, ja i mój partner, Louis. Oboje pochodziliśmy z Francji, ale po przeczytaniu książki Stephenie Meyer postanowiliśmy przeprowadzić się do Stanów.

Carlisle wyglądał na autentycznie zaskoczonego, podobnie jak Esme. Rozumiałam ich, bo sama nie mogłam się temu nadziwić. Owszem, znałam popularność powieści wśród ludzi, którzy byli zachwyceni możliwościami przerażających, a jednocześnie pięknych istot, opisanych przez Stephenie, ale nie miałam pojęcia, że książkę czytały też same wampiry! Teraz, gdy o tym pomyślałam, wydało się to naturalne. Przecież wampiry żyły w tym samym świecie. Choć zwykle unikały przynależności do cywilizacji, to jednak często doskonale zdawały sobie sprawę z aktualnych wydarzeń kulturalnych. Niejednokrotnie chodziły do teatru, kina czy nawet na dyskoteki. Nigdy bym jednak nie pomyślała, że potraktują “Twilight” w ten sposób, bo Claire mówiła o książce niemal jak o Biblii.

-        Od razu wiedzieliśmy, że Stephenie ma kontakt z prawdziwym wampirem – opowiadała rozemocjonowanym głosem. – Za dużo szczegółów się zgadzało, człowiek nie wymyśliłby czegoś takiego sam! Domyśliliśmy się więc, że wy, Cullenowie, naprawdę istniejecie! Żyjecie wśród ludzi, żywicie się krwią zwierząt, chodzicie do szkół... I wtedy ja i Louis, po tylu latach tułaczki, zapragnęliśmy tego samego. Przyjechaliśmy do Forks i nawet odnaleźliśmy wasz dom, czytając między wierszami książki i łapiąc słaby trop wampirów. Ale budynek był opuszczony. Latami musiał stać pusty. Wobec tego ruszyliśmy dalej i znaleźliśmy dla siebie dom tu, w Cinnamon.

-        Kiedy to było? – delikatnie wtrącił Carlisle.

-        Prawie pięć lat temu – odparła Claire, patrząc na niego wiernie i ufnie. Jej piękne, granatowe oczy lśniły podekscytowaniem. – Zabraliśmy ze sobą stosunkowo młodego wampira, Gabriela, poznanego jeszcze we Francji. Kiedy spotkaliśmy go pierwszy raz, siedem lat temu, był nowonarodzonym na skraju załamania nerwowego. Nie mógł zrozumieć, czemu jego organizm nagle domaga się zabijania i potrzebuje tyle ludzkich ofiar. A gdy został zmieniony, miał ledwie osiemnaście lat. Za waszym przykładem zaczęliśmy go przedstawiać jako naszego adoptowanego syna.

Zauważyliśmy, że naszą wizytę przyjęła właściwie bez zdziwienia. Ani razu nie zapytała, jak ją znaleźliśmy i po co przybywamy, bardziej przejęta samą naszą obecnością niż tak przyziemnymi rzeczami. Nie zapytała też o Alice, Jaspera ani Rosalie, ale akurat ta sprawa musiała jej przejść przez myśl, bo Edward nagle, ni stąd ni z owąd, spoważniał i powiedział:

-        Zostaliśmy rozdzieleni... Nie ma ich z nami już od lat...

Claire podniosła na niego ogromne, współczujące, ale i przerażone oczy, więc Carlisle delikatnie opowiedział jej naszą historię, nieco ją skracając. W miarę jak mówił, na twarzy Claire mogliśmy obserwować całą tęczę emocji. Była w szoku, słysząc o odebraniu mi i Edwardowi pamięci, drżała ze strachu na wieść o samotnej wyprawie Jaspera, odetchnęła z ulgą, gdy wyraziliśmy nadzieję, że Renesmee żyje. Przeżywała z nami wszystko i prawdopodobnie dzięki temu wzbudziła nasze zaufanie i sympatię. Gdy Carlisle przedstawił jej w ogólnym zarysie plan, jaki stworzyliśmy wraz ze Stephenie i Robertem, klasnęła w dłonie.

-        To doskonały pomysł! – zawołała radośnie. – Oczywiście! Trzeba się zgrupować, rosnąć w siłę! My na pewno pójdziemy z wami. Możecie na nas liczyć.

-        My? – spytała delikatnie Esme.

-        Dziewczyna w poście pisała prawdę, teraz mam trójkę młodych towarzyszy, których przedstawiam jako swoje dzieci – wyjaśniła Claire, po czym nagle posmutniała. – Tak bardzo chciałabym, żeby Louis był tu z nami... Na pewno całym sercem poparłby wasz plan...

Milczeliśmy, bojąc się powiedzieć cokolwiek w tak delikatnej materii. Wystarczyła nam współczująca twarz Edwarda, żeby domyśleć się straszliwej prawdy. Louis już nikogo nie mógł poprzeć, ale jego dziedzictwo pozostało w delikatnej, ślicznej Claire, która teraz nagle przybrała gniewny wyraz twarzy.

-        To Volturi – oświadczyła mocno. – Uznali go za winnego ujawniania prawdy, bo grupa turystów zobaczyła go w pełnym słońcu w lasach nieopodal Cinnamon, a on pozwolił im odejść. Nie zabił ich, już wtedy gardząc odbieraniem życia ludziom, a Volturi uznali to za zdradę.

-        Zabili go? – wyszeptała Esme.

-        Rozszarpali i podpalili, gdy tylko wjechał do Volterry – Claire zacisnęła wargi. – Dostał zupełnie niewinne wezwanie, niemal zaproszenie. Dopiero po fakcie przesłano nam list z wyjaśnieniem ich motywów. Ten wyrok zawsze wydawał mi się niesprawiedliwy, przecież ci turyści uznali, że to było przewidzenie i nikomu o tym nawet nie powiedzieli. A już na pewno nie rozpoznali Louisa! Ale Volturi nie pytali o szczegóły.

Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Oczywiście, tak właśnie było. Volturi, od wieków uważający się samozwańczo za strażników wampirzych praw, w rzeczywistości uwielbiali podkreślać swoją siłę tego typu widowiskowymi egzekucjami, które ludzie praktykowali w średniowieczu. Jako największy ród, sami mogli czuć się bezkarni i chełpliwie to wykorzystywali. Ale może teraz nadszedł czas, gdy wampiry przejrzą na oczy i zdetronizują zgniłych monarchów po wsze czasy? Może to nasza sprawa będzie tym katalizatorem, który przywróci spokój i bezpieczeństwo w nocnym świecie?

Milczenie panowało tylko kilka sekund, podczas których każdy z nas przełykał tę gorzką pigułkę prawdy o sędziach naszego gatunku. A rozmyślania przerwało nam nagłe poderwanie się Emmetta.

-        Ktoś się zbliża... – powiedział, wystawiając twarz w kierunku północnym. – Wampiry.

Claire też wciągnęła powietrze i uspokajająco pokręciła głową.

-        Nie, nie – powiedziała łagodnie. – To moje dzieci. Całą trójką wybrali się dziś wieczorem na polowanie. Zaraz ich sami poznacie.

Miło byłoby powiedzieć, że to powitanie wypadło tak samo sympatycznie, jak pierwsze spotkanie z Claire. Ale niestety, tym razem tak się nie stało. Ledwie Claire wyrzekła ostatnie słowa, Emmett padł na ziemię, przyduszony ciężarem młodego, prężnego wampira o półdługich, jasnych włosach i smagłej kiedyś cerze, który wskoczył przez okno tak szybko, że żadne z nas nie zdążyło zareagować. Tylko Edward poruszył się niespokojnie, przeczuwając niebezpieczeństwo odrobinę wcześniej, ale nawet on spowolniony był zaskoczeniem z tak gwałtownego natarcia.

Zaraz za młodym wampirem do domu wpadła jasnowłosa dziewczyna, najwyżej w moim wieku i druga, jeszcze jakby młodsza. Obie patrzyły na nas zwężonymi oczami, zachowując bojową postawę i wydając z siebie głuchy warkot.

-        Gabriel! – zawołała karcąco Claire. – Zejdź z niego natychmiast! To przyjaciele!

Blondyn podrzucił głowę i jeszcze przez chwilę się zawahał, ale zaraz posłusznie puścił zaskoczonego Emmetta i odszedł na parę kroków. Był wysoki, smukły i pięknie wręcz wyrzeźbiony, ale na jego twarzy wciąż czaiła się nieufność. Nawet, gdy Claire nas przedstawiła, nie wyglądał na przesadnie zachwyconego i łypał na nas podejrzliwie, w każdej chwili gotów do ponownego ataku.

Dziewczęta ochłonęły nieco szybciej. Słysząc, kim jesteśmy, uśmiechnęły się szeroko i przeprosiły za swoje zachowanie, a za to wlepiły zachwycony wzrok w mojego Edwarda, przez co poczułam się odrobinę nieswojo. Mój mąż jednak uśmiechnął się do nich szczerze, a młodszej puścił nawet oczko.

-        Wybaczcie, rzadko miewamy tu gości – przepraszała ciągle Claire. – To moje córki, Naima i Lily. O Gabrielu już wam opowiadałam.

-        Gabe powiedział, że ktoś obcy jest w domu – usprawiedliwiła się Naima, starsza z dziewcząt. – Przestraszyliśmy się. Byłaś sama. To dlatego tak...

-        Nie ma najmniejszego problemu – wyszczerzył się Edward, którego zachowanie zaczynało mnie denerwować. Na wszelki wypadek lekko go szturchnęłam, na co zresztą i tak nie zareagował. Całkiem możliwe, że w ogóle tego nie poczuł.

-        Gabe jest tropicielem – wyjaśniła Claire. – Sama byłam zadziwiona jego darem. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś o tak silnie wykształconym węchu. Potrafi odnaleźć nie tylko każdego człowieka czy wampira, ale nawet przedmioty! Dzięki niemu wiemy, kto jest bezpośrednio odpowiedzialny za śmierć Louisa, choć żadne z nas nie pojechało z nim do Europy. Gabe zdołał wyczuć osoby, które stały najbliżej niego w chwili śmierci.

-        Z innego kontynentu?! – Carlisle zdawał się nie dowierzać jej słowom.

-        Naprawdę! – Claire z dumą oparła dłoń na ramieniu wyższego od niej Gabriela. – To znaczy... nie umiał tych osób nazwać, ale potem pojechaliśmy we dwójkę do Volterry, żeby dowiedzieć się więcej o okolicznościach śmierci Louisa i wskazał mi dwa mijane w zamku wampiry. To oni go zabili.

-        Niemożliwe... – wyszeptał Carlisle, z podziwem i uwagą przyglądając się milczącemu chłopakowi.

Jak dla mnie, wyglądał na buca. Nie odzywał się wcale i jako jedyny nie przeprosił za napaść na Emmetta, tylko stał ciągle w miejscu, rzucając nam nieufne spojrzenia. O wiele bardziej podobały mi się dziewczęta. Całą trójką byli do siebie tak podobni, że rzeczywiście mogli uchodzić za prawdziwe rodzeństwo. Wszyscy jasnowłosi, po wampirzemu piękni i połączeni jakąś niewidzialną nicią porozumienia, które obejmowało jeszcze i Claire. Poza tym ich rysy były podobnie delikatne, nawet u Gabriela, który miał przecież męską budowę. Jednak dziewczęta były o wiele bardziej sympatyczne. Uśmiechały się szczerze i radośnie, mówiły szczebiotliwie, a nawet ich zachwycone spojrzenia w kierunku mojego męża przestały mi wkrótce przeszkadzać. Zrozumiałam, że do tej pory znały go wyłącznie z książek Stephenie, która przecież opisała go z mojego własnego punktu widzenia. Z punktu widzenia szaleńczo zakochanej dziewczyny, nie dostrzegającej w obiekcie swych uczuć żadnych wad, a wychwalającej go pod niebiosa. Jak można było NIE zakochać się w Edwardzie, patrząc na niego moimi oczami?!

Naima w chwili przemiany miała osiemnaście lat. Lily zaledwie czternaście i przez krótką chwilę zastanowiłam się, czemu Claire  zdecydowała się uczynić ją wampirem. Nie wyglądała nawet na swój wiek, zadziwiająco krucha i po dziecinnemu jeszcze rozkosznie pulchna i słodka. Wielkie oczy miały barwę czystego bursztynu, więc dawno już nie była nowonarodzonym. Teraz zaś uniosła je do góry i z oddaniem spojrzała na Gabriela, jakby chciała uzyskać pozwolenie na zabranie głosu. Chłopak miał wciąż zaciśnięte wargi, ale lekko skinął głową w jej stronę, jednocześnie stając tuż przy jej boku i kładąc dużą, mocną dłoń na jej ramieniu. Ten odruchowy, opiekuńczy gest wydał mi się nagle ważniejszy, niż wszystko, co do tej pory o nim usłyszeliśmy.

-        Przepraszam, ale... dlaczego tu jesteście? – spytała Lily tak delikatnie, że żadna uraza nawet nie przeszła nam przez myśl. – To znaczy, czy coś się stało?

-        Wyjaśniliśmy to już Claire – odparł uprzejmie Carlisle, a choć zwracał się do dziewczyny, jego wzrok wyślizgiwał się ku Gabrielowi. – Chętnie opowiemy wam całą historię jeszcze raz, jeśli poświęcicie nam odrobinę uwagi i czasu, ale w tej chwili należy pomyśleć o pewnych środkach bezpieczeństwa. Nadal nie wiemy, czy nie jesteśmy śledzeni ani czy nie wysłano za nami pogoni.

-        Volturi – wyjaśniła skrótowo Claire, a Gabriel odruchowo obnażył zęby.

-        Ja pójdę – zaoferował Edward. – Będę was słyszał i z zewnątrz, a za godzinę zmieni mnie Emmett.

Carlisle skinął głową, więc musiałam puścić rękę mojego męża i pozostać sama na dużym, miękkim fotelu. Edward przelotnie ucałował moje czoło i wyszedł na zewnątrz, natychmiast znikając w okolicznych krzakach. Domyśliłam się, że w tej chwili już pewnie siedzi w koronie jednego z najwyższych drzew i uważnie przeczesuje okolicę sokolim wzrokiem. A ponieważ naszą historię znowu opowiadał Carlisle, ja mogłam skupić się wyłącznie na obserwowaniu reakcji jasnowłosego rodzeństwa i w ten sposób poznać ich lepiej.

Najżywiej reagowała Naima. To ona chwyciła się za usta, słysząc o rozłączeniu naszej rodziny i odebraniu nam pamięci. Odkąd Edward zniknął z pola widzenia, wyraźnie się rozluźniła i poświęciła trochę więcej uwagi pozostałym z nas. Co więcej, także ona miała nieuświadomione, opiekuńcze odruchy wobec Lily, która teraz siedziała ciasno przytulona do boku Gabriela i otoczona jego ramieniem. Gdy Carlisle mówił o zaginięciu Renesmee, Jacoba i Jaspera, Naima nagle chwyciła dłoń Lily i nie puściła jej aż do końca opowieści, zaś Gabriel zdawał się nie zwracać na to uwagi. Słuchał uważnie, ze zwężonymi w skupieniu oczami, jakby chciał z gestów i mimiki Carlisle’a wyczytać jakiś fałsz lub przekłamanie. A jednak na dźwięk imienia Volturi zrzucił kamienną maskę i mięśnie jego twarzy zadrżały w bezwarunkowym grymasie gniewu.

Gdy Carlisle skończył, wszyscy troje spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Przez chwilę żałowałam, że nie ma z nami Edwarda, który natychmiast zdradziłby mi ich myśli, ale zaraz Lily przemówiła:

-        Znowu Volturi...

Claire odwróciła smutny wzrok, w którym jak duch przemknęło wspomnienie Louisa. Okazało się jednak, że nie tylko o niego chodziło.

-        To przez nich jesteśmy... – Naima urwała i wykonała ręką gest, mający chyba znaczyć “takie, jakie jesteśmy”. – Podpalili nasz dom.

-        Słucham?! – wytrzeszczyłam oczy. Mimo całej nienawiści do Volturi, nie byłam w stanie pojąć, jak mogli tak po prostu podpalić czyjkolwiek dom.

-        Jesteśmy siostrami. Nasza matka została przemieniona w wampira – wyjaśniła Naima. – Wybrała się nocą z naszym ojczymem do miasteczka po dodatkowe zakupy i, gdy się na moment rozdzielili, została zaatakowana przez jakiegoś głodnego nowonarodzonego, któremu nagle ktoś przeszkodził w dokończeniu posiłku. Wampir zbiegł, a nasz ojciec znalazł ją na granicy śmierci, półżywą i zatrutą jadem. Był lekarzem, więc zobaczył, że to kwestia jednej, poszarpanej rany, która obficie krwawiła. Myślał, że upora się z tym sam, w prywatnym gabinecie, w domu.

-        Nie wiedział o wampirach – powiedziała cicho Lily. – Myślał, że to tylko ranka, a mama zemdlała z szoku.

-        Przemył ranę, ale przemiana już się dokonywała – Naima uścisnęła rękę siostry. – Zawiózł ją w końcu do szpitala, gdzie stwierdzili śpiączkę. Uciekła trzy dni później i wróciła do domu, a tam rzuciła się na naszego ojczyma. Narobiło się rabanu, przyjechała policja...

Mogłam sobie wyobrazić, jak to wszystko musiało wyglądać. Dwie przerażone dziewczynki, szalona matka, zraniony ojciec i policja, kompletnie nie ogarniająca całej sytuacji. Ale dalej nie rozumiałam, co doprowadziło do wkroczenia Volturi.

-        Mama nie ugryzła ojczyma, tylko mocno go poturbowała – powiedziała Naima. – Wytłumaczył policji, ze to objaw szoku pourazowego, że jest lekarzem i wszystkim sam się zajmie. Dostali tylko wezwania na komendę następnego dnia, bo policja chciała sprawdzić, czy mama jest poczytalna i czy nie trzeba będzie wystąpić do sądu o nakaz obserwacji psychiatrycznej.

-        Ale następnego dnia już nikogo z nas nie było – dopowiedziała gorzko Lily. – Jeszcze tej samej nocy nasz dom spłonął w pożarze tak agresywnym, że nawet nie znaleziono naszych szczątek.

Widziałam szok na twarzy Carlisle’a i Esme, więc domyśliłam się, że sama wyglądam teraz podobnie. A więc w ten sposób Volturi zdecydowali się pozbyć tak niewygodnego wampira... Podpalili matkę dziewcząt wraz z całym domem i wszystkimi jego mieszkańcami, chociaż dzieci nie miały z tym nic wspólnego. Na tyle liczyło się dla nich ludzkie życie.

-        Niewinne dzieci...? – nie pojmowała Esme, z rozpaczą przesuwając wzrok od Naimy do Lily.

-        Zdaje się, że ostatnimi czasy Volturi zmienili swoje metody... – sarkastycznie wtrącił Gabriel, który do tej pory cały czas zachowywał milczenie. Miał piękny, głęboki głos.

Wszyscy w milczeniu przetrawialiśmy tę wiadomość przez kilkanaście sekund. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić ogromu okrucieństwa, jaki musiał kierować sługami Volturi, którzy podpalili dom z dwojgiem dzieci i niewinnym mężczyzną w środku. Nienawiść, jaką czułam do nich do tej pory, tylko przybrała na sile i nagle wydawała się zupełnie usprawiedliwiona.

-        Był tam zupełnie przypadkowo... – Lily mówiła teraz tak cicho, że nawet my ledwie ją słyszeliśmy. – Wyciągnął nas z płonącego domu, potwornie poparzone, bezwłose i zaczadzone dymem. Byłyśmy nieprzytomne, ale jeszcze żywe, choć na pewno umarłybyśmy niedługo później, nawet w szpitalu. Nie miał wyjścia, musiał przemienić nas w wampiry. A potem doniósł nas na rękach tutaj, do domu w Cinnamon.

-        Louis? – spytałam domyślnie.

-        Skąd! – Lily podniosła na mnie zdziwione oczy. – Nie Louis. Gabriel.

Dopiero wtedy mnie olśniło. Oczywiście, przecież to było jasne od początku! To dlatego Gabriel otaczał dziewczynkę taką opieką, a ona garnęła do niego przy każdej okazji. Choć nadal milczący i nieco nieufny, Gabriel nagle wydał mi się zupełnie inny, niż przy pierwszym wrażeniu. Z łatwością wyobraziłam sobie, jak wskakuje do płonącego domu, w sam środek walki z jedynym żywiołem, który mógł go pozbawić życia, a wszystko tylko po to, by wyciągnąć dwie obce dla niego dziewczynki. Mógł sobie być socjopatycznym mrukiem. Był bohaterem.

-        Louisa nie zdążyłyśmy poznać – wyjaśniła mi Naima. – Volturi zabili go na prawie pół roku przed naszym przybyciem.

-        No właśnie, a Volturi? – spytał nagle Emmet. – Pozwolili ci tak po prostu wyjąć je z ognia?

Gabriel, do którego pytanie było skierowane, wzruszył ramionami.

-        Już ich tam nie było – odparł. – Byli tak pewni sukcesu, że odeszli od razu po podłożeniu ognia. Zresztą, wszystko odbyło się błyskawicznie, mieli jakiś dziwny sprzęcik, od którego cały dom w ciągu sekundy stanął w płomieniach.

-        Gdzie to było? – spytał Carlisle.

-        Osiemdziesiąt mil stąd – Gabriel wskazał ręką na południowy-wschód. – Polowałem w lesie nieopodal domu dziewcząt. Zobaczyłem płomienie, no i...

Nie skończył, ale wszystko było już jasne. Trafiliśmy na rodzinę, która miała równie wiele powodów, co i my, aby nienawidzić Volturi całym sercem. A tak niewiele brakowało, żeby ich przegapić! Postanowiłam specjalnie podziękować Stephenie za jej pomysł z forum.

Edward wrócił chwilę po tym, jak Gabriel wypowiedział ostatnie słowa.

-        Nikogo nie widać, sami ludzie – powiedział skrótowo. – Zdaje się, że na razie możemy być spokojni.

-        Jest prawie ósma, powinniście wychodzić do szkoły – stwierdziła nieuważnie Claire. – Napiszę wam usprawiedliwienie...

-        Włączcie telewizor – wtrącił nagle Emmett, szybko klikając klawiszami laptopa.

Naima posłusznie poszukała pilota i nastawiła pierwszy lepszy kanał, a tam zobaczyliśmy krótką reklamę spotkania Stephenie Meyer z fankami. Ze spotu wynikało, że wieczór uświetni obecność gwiazdy filmów z serii “Twilight”, Roberta Pattinsona, a także występ młodej piosenkarki soulowej, Laurie Cross. Na koniec zaś błysnęło hasło: Dla koneserów – Jeleni Puchar. Podawany w jedynej kuchni na świecie.

-        Czas na nas – stwierdził Carlisle. – Musimy wracać do Forks i modlić się, żeby ktokolwiek zdecydował się być naszym poplecznikiem.

-        Jestem do waszej dyspozycji – powiedział nagle Gabriel, zwężając piękne, bursztynowe oczy.

-        Ja również – wstała z miejsca Claire.

Granatowe szkła kontaktowe zdążyły się już rozpuścić i jej tęczówki także nabrały złotawego odcienia. Przy Gabrielu wyglądała najwyżej na jego starszą siostrę, ale dwie dziewczynki, które wstały za jej przykładem, rzeczywiście mogłyby być jej córkami. Cała czwórka wpatrywała się w nas w natężeniu.

-        Jesteście tego pewni? – spytał Carlisle, znacząco spoglądając na Naimę i Lily.

-        Absolutnie – skinęła głową Claire, a Gabriel krótko przytaknął. – Przydamy wam się wszyscy.

Carlisle podszedł powoli do Gabriela i położył mu rękę na ramieniu.

-        Synu, jeśli jesteś tak dobry, jak mówi Claire... – powiedział. – ... to prawdopodobnie mam przed sobą najlepszego tropiciela na ziemi. Jesteś lepszy niż Demetri...

-        Przekonaj się – warknął Gabriel.

-        W porządku – Edward nagle wstał z miejsca. – Przekonajmy się. Powiedz mi, gdzie w tej chwili jest ta osoba... – to mówiąc, podszedł do Gabriela i podał mu niewielką, kremową chusteczkę.

W pierwszej chwili nie skojarzyłam jej z nikim, ale nagle przypomniało mi się, jak na koncercie w Rouen ściskała ją w dłoni Laurie. Rzeczywiście, po jednej piosence podała ją Edwardowi do przetarcia klawiatury fortepianu, a on nieuważnie wsunął ją później do kieszeni. Jeśli Gabriel wyczuje Laurie, to będzie już duże osiągnięcie.

Ledwie przytknął rożek chusteczki do nosa, prychnął z wyraźną pogardą.

-        Potomac, stan Waszyngton – oznajmił tonem, jakby pytano go o jego imię. – Wcześniej była w Waszyngtonie, a mniej wyraźny ślad jest w Nowym Jorku. Potem długo nic, jednak... – zamilkł na moment i przymknął oczy. – Francja. Na pewno Paryż, tam musiała być dłużej i jeszcze... Rouen. I ledwie wyczuwalna smuga w Cannes, może być kilkutygodniowa.

-        Mieliśmy tam koncert... – Edward spojrzał na niego z zaciekawieniem. – Bardzo osobliwy dar. Zapach układa się w twojej głowie w... kolorowe linie, jak na mapie.

-        Mój Boże... – zdryzgotany Carlisle nie mógł oderwać od Gabriela oczu. – A Paryż?

-        Laurie tam mieszka – wyjaśnił Edward, po czym zwrócił się znowu do Gabriela. – No dobra, a gdzie ja mieszkałem?

-        Cayeux-sur-Mer – odparł tamten natychmiast. – Widzę trasę każdego z was. To dlatego uwierzyłem w waszą opowieść. Jeszcze jakieś pytania?

-        Renesmee – powiedziałam natychmiast.

-        Nie znam jej zapachu – Gabriel potrząsnął głową. – Musiałbym mieć jakąkolwiek rzecz...

Nie było czasu na dłuższe podchody. Musieliśmy jak najszybciej udać się do Forks i być na miejscu, w razie gdyby ktoś zdecydował się do nas dołączyć. Ledwie to powiedzieliśmy, Claire oznajmiła, że wszyscy jadą z nami.

-        Mamy swój samochód – powiedziała. – A jeśli w waszym domu brakuje miejsca, to chętnie wynajmiemy pokój w hotelu.

-        Nie żartuj, miejsca mamy dość – Esme potrząsnęła głową. – Jesteście u nas jak najmilej widziani, tylko... może potrzebujecie czasu, żeby to przemyśleć?

-        Nie ma co myśleć, jesteśmy całym sercem po waszej stronie – stwierdziła Claire nieugiętym tonem. – Ja i Gabriel na pewno przydamy się w walce. A dziewczynki... no cóż, chyba pora, żebyście zobaczyli, co potrafi Lily...

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin