Imperium galaktyczne #3 Prady przestrzeni - ASIMOV ISAAC.txt

(369 KB) Pobierz

ASIMOV ISAAC

Imperium galaktyczne #3 Pradyprzestrzeni

ISAAC ASIMOV

tytul oryginalny: The Currents of SpaceIMPERIUM GALAKTYCZNE tom3

Przelozyl ZBIGNIEW KROLICKI wyd oryginalne: 1952 wyd polskie: 1993

PROLOG

Rok wczesniej

Czlowiek z Ziemi podjal decyzje. Dlugo ja rozwazal, ale juz postanowil.Minely tygodnie od chwili, kiedy czul pod nogami znajomy poklad swego statku, a wokol chlodna, ciemna oponcze Kosmosu. Zamierzal przeciez tylko szybko zlozyc raport w miejscowym oddziale Miedzygwiezdnego Biura Kosmoanalizy i jeszcze szybciej wrocic w przestrzen. Tymczasem trzymano go tutaj.

Prawie jak w wiezieniu.

Wypil herbate i spojrzal na mezczyzne po drugiej stronie stolu.

-Nie zostane tu ani chwili dluzej - powiedzial.

Ten drugi rowniez podjal decyzje. Dlugo ja rozwazal, ale juz postanowil. Potrzebowal czasu, duzo wiecej czasu. Na pierwsze listy nie otrzymal zadnej odpowiedzi. Rownie dobrze moglby je poslac w zar gwiazdy - skutek bylby ten sam.

Niczego wiecej nie oczekiwal, albo raczej niczego mniej. To byl jednak dopiero pierwszy krok.

Nie ulegalo watpliwosci, ze podejmujac nastepne kroki nie moze pozwolic, aby ten czlowiek z Ziemi wymknal mu sie z rak. Pomacal gladki, czarny pret w kieszeni. Powiedzial:

-Nie rozumiesz, jaka to delikatna sprawa.

Ziemianin rzekl:

-A coz jest delikatnego w zniszczeniu planety? Chce, zebys rozpowszechnil te informacje na Sark; zeby poznali je wszyscy na tej planecie.

-Nie mozemy tego zrobic. Wiesz, ze wybuchlaby panika.

-Przedtem mowiles, ze to zrobisz.

-Przemyslalem sprawe i uznalem, ze byloby to nierozsadne.

Ziemianin zglosil druga pretensje.

-Przedstawiciel MBK nie przybyl.

-Wiem. Sa zajeci opracowywaniem planow przeciwkryzysowych. Jeszcze pare dni.

-Jeszcze pare dni! Ciagle jeszcze pare dni! Sa tak zajeci, ze nie moga poswiecic mi ani chwili czasu? Nawet nie widzieli moich obliczen.

-Proponowalem, ze przekaze im twoje obliczenia. Nie chciales.

-I nie chce. Moga oni zjawic sie tutaj albo ja udam sie do nich. - I dodal ze zloscia: - Zdaje sie, ze mi nie wierzysz. Nie wierzysz, ze Florina zostanie zniszczona.

-Wierze ci.

-Nie. Wiem, ze nie. Widze to po tobie. Bawisz sie mna. Nie rozumiesz moich danych. Nie jestes kosmoanalitykiem. Sadze, ze nawet nie jestes tym, za kogo sie podajesz. Kim jestes?

-Denerwujesz sie.

-Tak, denerwuje sie. Czy to cie dziwi? A moze myslisz sobie: "Biedaczek, Kosmos rzucil mu sie na mozg". Sadzisz, ze jestem stukniety.

-Bzdura.

-Na pewno tak uwazasz. Dlatego chce spotkac sie z tymi z MBK. Oni stwierdza, czy jestem szalony czy nie. Znaja sie na tym.

Tamten przypomnial sobie o podjetej decyzji.

-Nie czujesz sie dobrze - powiedzial. - Pomoge ci.

-Nie potrzebuje! - wrzasnal histerycznie Ziemianin. - Wlasnie zamierzam stad wyjsc. Jesli chcesz mnie powstrzymac, bedziesz musial mnie zabic - ale nie odwazysz sie. Jesli to zrobisz, bedziesz mial na rekach krew mieszkancow calej planety.

Ten drugi tez zaczal wrzeszczec, przekrzykujac pierwszego.

-Nie zabije cie. Posluchaj, nie zabije cie. Nie musze cie zabijac.

-Zwiazesz mnie. Bedziesz mnie tu trzymal. Tak? A co zrobisz, kiedy MBK zacznie mnie szukac? Wiesz, ze powinienem regularnie wysylac im raporty.

-Biuro wie, ze ze mna jestes bezpieczny.

-Taak? Ciekawe, czy oni w ogole wiedza, ze przylecialem na te planete? Ciekawe, czy otrzymali moja pierwsza wiadomosc?

Ziemianinowi krecilo sie w glowie. Zdretwialy mu rece i nogi.

Tamten wstal. Doszedl do wniosku, ze w sama pore podjal decyzje. Powoli ruszyl w kierunku Ziemianina wzdluz dlugiego stolu. Powiedzial uspokajajaco:

-To dla twojego dobra.

Wyjal z kieszeni czarny pret.

Ziemianin wychrypial:

-To psychosonda.

Z trudem wymawial slowa, a gdy sprobowal wstac, jego rece i nogi ledwie drgnely. Wycedzil przez zacisniete skurczem zeby:

-Zostalem odurzony!

-Tak, zostales odurzony! - przyznal tamten. - Posluchaj, nie zrobie ci krzywdy. Kiedy jestes taki wzburzony i niespokojny, trudno ci pojac, jaka to delikatna sprawa. Uspokoje cie troche. Tylko cie uspokoje.

Ziemianin nie mogl juz mowic. Mogl tylko siedziec i myslec tepo: "Wielki Kosmosie! Zostalem odurzony". Chcial krzyczec, wrzeszczec i uciekac, lecz nie byl w stanie.

Tamten juz podszedl do niego. Stanal, spogladajac z gory na siedzacego. Ziemianin odpowiedzial mu spojrzeniem. Jeszcze mogl poruszac galkami oczu.

Psychosonda byla urzadzeniem samoczynnym. Wystarczylo przytknac ja w odpowiednie miejsce.

Ziemianin patrzyl przerazony, az miesnie poruszajace galkami ocznymi rowniez mu stezaly. Nie poczul delikatnego uklucia, gdy ostre, cienkie igly przebily skore i dotknely szwow kosci czaszki.

Krzyczal i krzyczal w ciszy swego umyslu. Wolal: "Nie, ty nie rozumiesz. Chodzi o planete pelna ludzi. Czy nie pojmujesz, ze nie mozna ryzykowac zycia milionow ludzi?"

Slowa tamtego byly ciche i niewyrazne, jakby dobiegaly z konca dlugiego, kretego tunelu.

-Nic ci sie nie stanie. Za godzine poczujesz sie dobrze, calkiem dobrze. Bedziesz sie smial z tego wszystkiego razem ze mna.

Ziemianin poczul lekkie, wibrujace dotkniecie, a potem juz nic.

Ciemnosc zgestniala i pochlonela go. I juz nigdy do konca nie ustapila. Minal rok, nim rozwiala sie przynajmniej czesciowo.

1.

ZnajdaRik odlozyl pomocnik i zerwal sie na rowne nogi. Dygotal tak, ze musial oprzec sie o naga, mlecznobiala sciane.

-Pamietam! - wrzasnal.

Popatrzyli na niego i cichy pomruk posilajacych sie ludzi nagle ucichl. Spojrzaly nan oczy tkwiace w neutralnie czystych i neutralnie ogolonych twarzach, lsniacych i bladych w skapym swietle sciany. Te oczy nie zdradzaly zywszego zainteresowania, jedynie odruchowa reakcje na nagly i niespodziewany krzyk.

Rik wrzasnal znowu:

-Pamietam moja prace. Mialem prace!

-Sza! - krzyknal ktos, a inny glos zawolal: - Siadaj!

Twarze odwrocily sie i znow rozlegl sie gwar. Rik patrzyl przed siebie nie widzacym wzrokiem. Uslyszal, jak ktos mowi, wzruszajac ramionami:. "Stukniety Rik". Widzial, jak inny mezczyzna rysuje palcem kolko na czole. Ich reakcja nie miala zadnego znaczenia. W ogole do niego nie docierala.

Usiadl powoli. Znow zlapal pomocnik - lyzkowaty przyrzad o ostrych brzegach i malych sterczacych z przodu zebach, ktory rownie dobrze sluzyl do ciecia, nabierania i nabijania. Wystarczajacy dla zwyklego robotnika. Rik obrocil go w dloni i spojrzal na wybity z tylu numer, nie widzac go. Nie musial. Znal go na pamiec. Pozostali tez mieli numery rejestracyjne, tak jak on, ale mieli takze nazwiska. On nie. Nazywali go "Rik", poniewaz w slangu robotnikow pracujacych w fabryce kyrtu oznaczalo to kogos w rodzaju kretyna. I czesto mowili na niego "Stukniety Rik".

Moze teraz przypomni sobie wiecej. Pierwszy raz od chwili kiedy przyszedl do fabryki, przypomnial sobie cos, co zdarzylo sie przedtem, nim sie tu zjawil. Jesli wytezy pamiec! Jezeli postara sie ze wszystkich sil!

Nagle stracil apetyt; wcale nie czul glodu. Gwaltownym ruchem wbil pomocnik w galaretowata kostke miesa i jarzyn, odsunal talerz i utkwil wzrok w grzbietach swoich dloni. Wczepil palce we wlosy, tarmoszac je i usilnie probujac siegnac mysla w ten gesty mrok, z jakiego przyplynelo wspomnienie - jedno niewyrazne, niejasne wspomnienie.

Gdy dzwiek dzwonka oznajmil koniec przerwy obiadowej, zalal sie lzami.

Kiedy tego wieczora wychodzil z fabryki, podeszla do niego Valona March. Z poczatku prawie nie zdawal sobie sprawy z jej obecnosci u swego boku. Zauwazyl ja, dopiero gdy zrownala z nim krok. Przystanal i spojrzal na nia. Jej wlosy mialy kolor posredni miedzy zolcia a brazem. Nosila je zaplecione w dwa warkocze, spiete razem malymi namagnesowanymi spinkami z zielonych kamieni. Spinki byly tandetne i wyblakle. Miala na sobie prosta bawelniana sukienke, bedaca jedynym odzieniem potrzebnym w tym klimacie; Rik tez byl tylko w luznej koszuli bez rekawow i bawelnianych spodniach.

-Slyszalam, ze cos bylo nie tak podczas przerwy - powiedziala.

Jak mozna bylo oczekiwac, mowila z wyraznym wiejskim akcentem. Jezyk Rika byl pelen miekkich samoglosek i brzmial lekko nosowo. Smiali sie z niego z tego powodu i przedrzezniali jego sposob mowienia, lecz Valona powiedziala mu, ze to tylko swiadczy o ich ignorancji.

-Nic sie nie stalo, Lona - mruknal Rik.

-Slyszalam, ze cos sobie przypomniales, Rik - nalegala Lona. - Czy to prawda?

Ona tez wolala na niego Rik. Nie mogla nazywac go inaczej. Nie pamietal swego prawdziwego imienia. Rozpaczliwie probowal je sobie przypomniec. Valona starala sie mu pomoc. Kiedys zdobyla gdzies podarta ksiazke adresowa i przeczytala mu wszystkie imiona. Zadne nie wydalo mu sie znajome. Spojrzal jej prosto w oczy i rzekl:

-Bede musial odejsc z fabryki.

Valona zmarszczyla brwi. Jej okragla, szeroka twarz o plaskich i wydatnych kosciach policzkowych wyrazala niepokoj.

-To chyba nie byloby dobrze.

-Musze dowiedziec sie wiecej o sobie.

Valona zwilzyla wargi.

-Mysle, ze nie powinienes.

Rik odwrocil sie. Wiedzial, ze jej troska jest szczera. To ona zalatwila mu prace w fabryce. Nie mial zadnego doswiadczenia z maszynami. A moze mial, ale nie pamietal. W kazdym razie to Lona upierala sie, ze jest zbyt drobny, aby pracowac fizycznie, i zgodzili sie przeszkolic go za darmo. Przedtem, w tych koszmarnych dniach, kiedy z trudem wydawal jakies dzwieki i nie wiedzial, co robic z pozywieniem, dogladala go i zywila. Utrzymala go przy zyciu.

-Musze - powiedzial.

-Czy znow masz te bole glowy, Rik?

-Nie. Naprawde cos sobie przypomnialem. Pamietam, co robilem przedtem... Przedtem!

Nie wiedzial, co chce jej powiedziec. Odwrocil wzrok. Cieplemu, lagodnemu sloncu pozostalo co najmniej dwie godziny drogi do linii horyzontu. Monotonne rzedy robotniczych sypialni, ktore otaczaly fabryke, stanowily meczacy...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin