Plyncie lzy moje, rzekl policjant - DICK PHILIP K_.txt

(371 KB) Pobierz
DICK PHILIP K.





Plyncie lzy moje, rzeklpolicjant





PHILIP K. DICK





Tlumaczyl Zbigniew A. Krolicki

Wydanie orginalne: 1974 Wydanie

polskie: 1996





Te ksiazke dedykuje ukochanej Tessie. Ona jest moja piesnia.





CZESC PIERWSZA





Plyncie lzy moje poprzez smutku knieje!Wygnani na wieki, niechze was oplacze;

Gdzie czarny ptak nocy haniebna piesn pieje,

Tam dni pedzic bede tulacze.





1





We wtorek, 11 pazdziernika 1988 roku, Jason Taverner Show skonczyl sie trzydziesci sekund przed czasem. Technik, obserwujacy program przez plastikowa banke kopuly kontrolnej, zamrozil na ekranie ostatni wynik, po czym skinal na Jasona Tavernera, ktory zamierzal zejsc ze sceny. Technik postukal palcem w przegub i pokazal na usta.-Nadal nadsylajcie do nas kartki i listy. A teraz pozostancie przed ekranami, zeby

obejrzec Przygody Scotty'ego, nadzwyczajnego psa - gladko powiedzial do mikrofonu

Jason.

Technik usmiechnal sie, Jason odpowiedzial mu usmiechem; wylaczono zarowno fonie, jak i wizje. Godzinny show muzyczno-kabaretowy, zajmujacy drugie miejsce na liscie najlepszych programow telewizyjnych roku, dobiegl konca. Wszystko poszlo dobrze.

-Gdzie zgubilismy pol minuty? - zapytal Jason specjalnego goscia swojego wieczoru, Heather Hart. Byl lekko zdziwiony. Lubil konczyc punktualnie.

-Wszystko w porzadku, swierszczyku - odrzekla Heather Hart. Polozyla mu chlodna dlon na lekko spoconym czole i czule pogladzila kosmyk jego jasnych wlosow.





3





-Czy zdajesz sobie sprawe, jaka masz nad nimi wladze? - spytal Jasona ich agent, Al Bliss, podchodzac blizej - zbyt blisko jak zawsze. - Trzydziesci milionow widzow patrzylo dzis wieczor, jak zapinasz rozporek. To swego rodzaju rekord.-Zapinam rozporek co tydzien - rzekl Jason. - To moj znak frmowy. Czyzbys nie ogladal mojego programu?

-Trzydziesci milionow - powtorzyl Bliss; na jego okraglej rumianej twarzy perlily sie krople potu. - Pomysl o tym. A jeszcze beda powtorki.

-Predzej umre, zanim doczekam sie jakichs pieniedzy za powtorki tego show. I Bogu dzieki - odparl krotko Jason.

-Pewnie umrzesz dzis wieczor - powiedziala Heather - bo na zewnatrz czeka zbity tlum twoich wielbicieli. Tylko czekaja, zeby rozszarpac cie na kawalki wielkosci znaczkow pocztowych.

-Niektorzy z nich to pani wielbiciele, panno Hart - rzekl Bliss glosem zziajanego psa.

-Niech ich szlag - rzucila szorstko Heather. - Czemu sobie nie pojda? Czy w ten sposob nie lamia przepisow, na przyklad o zgromadzeniach?

Jason wzial ja za reke i mocno uscisnal, sciagajac na siebie jej spojrzenie i grozne zmarszczenie brwi. Nigdy nie rozumial jej niecheci do fanow; dla niego byli podstawa publicznej egzystencji, a publiczne istnienie w roli artysty swiatowej slawy bylo kwintesencja istnienia i kropka.

-Skoro tak uwazasz - powiedzial do Heather - nie powinnas byc artystka kaba

retowa. Powinnas dac sobie spokoj, zajac sie dzialalnoscia spoleczna w jakims obozie

pracy.

-Tam tez sa ludzie - odparla ponuro Heather. Dwaj policjanci z ochrony przecisneli sie do Jasona i Heather.

-Oczyscilismy korytarz najlepiej, jak bylo mozna - wysapal grubszy policjant.



-Chodzmy juz, panie Taverner, zanim tlum obstawi boczne wyjscia. Dal znak trzem innym policjantom, ktorzy natychmiast ruszyli ku rozgrzanemu, zapchanemu przejsciu wiodacemu na pograzona w mroku ulice. Czekal tam zaparkowany rolls w calej swojej kosztownej wspanialosci, pulsujac odrzutowym silnikiem na jalowym biegu. Jak mechaniczne serce, pomyslal Jason. Serce, ktore bilo tylko dla niego

-gwiazdy telewizji. No coz, prawde mowiac, pulsowalo rowniez, odpowiadajac na potrzeby Heather.

Zasluzyla na to; tego wieczoru spiewala dobrze. Prawie tak dobrze, jak... Jason usmiechnal sie w duchu. Do licha, spojrzmy prawdzie w oczy, pomyslal. Oni nie wlaczaja tych wszystkich trojwymiarowych odbiornikow telewizyjnych, zeby ogladac specjalnego goscia programu. Na swiecie jest co najmniej tysiac specjalnych gosci programu, a jeszcze kilku w koloniach na Marsie.





4





Wlaczaja telewizory, pomyslal, zeby ogladac mnie. Ja zawsze tam jestem. Jason Ta-verner nigdy nie zawiodl i nie zawiedzie swoich wielbicieli, cokolwiek Heather mysli o swoich fanach.-Nie lubisz ich - mowil Jason, gdy przepychali sie, przeciskali i kluczyli dusznym, cuchnacym potem korytarzem - poniewaz nie lubisz siebie. Uwazasz, ze maja zly gust.

-Oni sa glupi - mruknela Heather i zaklela pod nosem, gdy wielki plaski kapelusz sfrunal jej z glowy i zniknal na zawsze w wielorybim brzuchu napierajacych fanow.

-Sa zwyczajni - rzekl Jason, przyciskajac wargi do jej ucha, czesciowo ukrytego w gaszczu plomienno-rudych wlosow. Ta slynna kaskada wlosow czesto i wiernie byla kopiowana w salonach pieknosci calej Ziemi.

-Nie wymawiaj tego slowa - warknela Heather.

-Sa zwyczajni - powtorzyl Jason - i stuknieci. Poniewaz - skubnal zebami jej ucho - poniewaz trzeba byc stuknietym, zeby byc zwyczajnym. Prawda?

-O Boze - westchnela - znalezc sie w statku lecacym przez pustke. Wlasnie tego pragne: nieskonczonej pustki. Zadnych ludzkich glosow, zadnych ludzkich zapachow ani szczek przezuwajacych plastikowa gume do zucia w dziewieciu opalizujacych kolorach.

-Naprawde ich nienawidzisz.

-Tak - kiwnela glowa. - Tak samo jak ty. Przystanela na moment i obrocila sie twarza do niego.

-Wiesz o tym, ze straciles ten swoj cholerny glos; wiesz, ze wykorzystujesz minione dni chwaly, ktore juz nigdy nie wroca.

Po chwili cieplo usmiechnela sie do niego.

-Czyzbysmy sie starzeli? - powiedziala, zagluszajac pomruki i piski tlumu. - Razem? Jak maz i zona?

-Szostaki sie nie starzeja - odparl Jason.



-Alez tak - rzekla Heather. - Tak. Uniosla reke i dotknela jego falistych jasnych wlosow.

-Od jak dawna je farbujesz, kochanie? Od roku? Od trzech?



-Wsiadaj do statku - rzekl krotko, popychajac ja przed soba przy wyjsciu z budynku i na trotuarze bulwaru Hollywood.

-Wsiade - oznajmila Heather - jesli wyciagniesz wysokie B-dur. Pamietasz, jak...

Sila wepchnal ja do srodka, wcisnal sie za nia i obrocil, zeby pomoc Alowi Blissowi zamknac drzwi; wkrotce byli juz w gorze, na zasnutym deszczowymi chmurami nocnym niebie. Wielkie, rozjarzone niebo Los Angeles bylo jasne jak w bialy dzien. Wlasnie tak jest, dla ciebie i dla mnie, pomyslal. Dla nas obojga, zawsze tak bedzie. Zawsze bedzie tak, jak teraz, poniewaz jestesmy szostakami. Oboje. Czy oni o tym wiedza, czy nie.





5





A nie wiedza, pomyslal posepnie, radujac sie ponurym humorem tego stwierdzenia. Wiedza, jaka oboje posiedli i zachowywali dla siebie, poniewaz tak mialo byc. I zawsze tak bylo... nawet teraz, kiedy wszystko poszlo tak zle, zle przynajmniej w oczach projektantow. Wielkich uczonych, ktorzy zgadywali i pomylili sie. Czterdziesci piec wspanialych lat temu, kiedy swiat byl mlody, a krople deszczu ciagle wisialy na uschnietych teraz drzewach wisniowych w Waszyngtonie, D.C. I zapach wiosny unoszacy sie nad tym szacownym eksperymentem, przynajmniej przez krotki czas.-Polecmy do Zurychu - powiedzial glosno.

-Jestem zbyt zmeczona - odparla Heather. - A zreszta, to miejsce mnie nudzi.

-Dom?

Byl zdumiony. Heather wybrala go dla nich obojga i calymi latami dawal im schronienie - szczegolnie przed fanami, ktorych Heather tak bardzo nie znosila. Heather westchnela i rzekla:

-Dom. Szwajcarskie zegarki. Chleb. Kamienie bruku. Snieg na wzgorzach.

-Na szczytach - poprawil, wciaz rozzloszczony. - No coz, do licha - powiedzial. - Polece bez ciebie.

-I zabierzesz kogos innego? Jason nie mogl jej zrozumiec.

-Czy chcesz, zebym zabral tam kogos innego?

-Ty i ten twoj magnetyzm. Twoj czar. Moglbys zaciagnac do tego swojego wielkiego lozka kazda dziewczyne na swiecie. Chociaz potem nie bylbys juz taki wspanialy.

-Boze - odparl z obrzydzeniem. - Ty znowu o tym. Zawsze te same pretensje. A te calkowicie urojone powtarzasz z najwiekszym uporem.

Obrociwszy sie do niego, Heather powiedziala z powaga:

-Jestes swiadomy swojego wygladu nawet teraz, w twoim wieku. Wiesz, ze jestes piekny. Co tydzien trzydziesci milionow ludzi wpatruje sie w ciebie przez godzine. I nie interesuje ich twoj spiew... tylko twoja niezaprzeczalna uroda.

-To samo mozna powiedziec o tobie - rzekl ostroznie. Byl zmeczony, pragnal odosobnienia i spokoju przedmiesc Zurychu, cicho czekajacych na ich kolejny powrot. Wydawalo sie, ze dom chce, by w nim zostali; nie na noc czy na tydzien, ale na zawsze.

-Po mnie nie widac, ile mam lat - odparla Heather. Zerknal na nia, nastepnie przyjrzal sie uwazniej. Gestwina rudych wlosow, jasna skora z kilkoma piegami, silny rzymski nos. Gleboko osadzone, wielkie niebieskie oczy. Miala racje: nie bylo po niej widac, ile ma lat. Oczywiscie, ona nigdy nie wlaczala sie do seks-sieci telefonicznej, tak jak on. Prawde mowiac, robil to bardzo rzadko. Dzieki temu nie popadl w nalog, nie mial uszkodzonej kory mozgowej ani przedwczesnie sie nie zestarzal.

-Jestes cholernie dobrze wygladajaca osoba - przyznal niechetnie.

-A ty? - spytala.





6





Nie powinno to nim wstrzasnac. Wiedzial, ze wciaz ma swoj urok, charyzme wpisana w chromosomy czterdziesci dwa lata temu. To prawda, ze jego wlosy byly niemal calkiem siwe i musial je farbowac. Tu i tam pojawilo sie kilka zmarszczek. Jednak...-Dopoki bede mial glos - odparl - wszystko bedzie dobrze. Zdobede wszystko, czego zapragne. Mylisz sie co do mnie - to twoja szostacza powsciagliwosc, twoj ukochany, tak zwany indywidualizm. Dobrze, jesli nie chcesz poleciec do domu w Zurychu, to dokad chcesz leciec? Do ciebie? Do mnie?

-Chce cie poslubic - powiedziala Heather. - Wtedy nie bedziemy mowili o twoim czy moim domu, ale o naszym. A ja przestane spiewac i bede ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin