Wodny swiat - COLLINS MAX ALLAN.txt

(343 KB) Pobierz
COLLINS MAX ALLAN





Wodny swiat





MAX ALLAN COLLINS





na podstawie scenariusza PeteraRadera i Davida Twohy

WATERWORLD -



Przelozyl Pawel Korombel



Tytul oryginalu WATER WORLD





Rachel Lemieux-"najlepszej" w kazdym jezyku



Szybko, szybko lodka mknela,

Bezszelestnie prula fale

Slodko, slodko wietrzyk wial -

Gdym sam jeden na niej stal.

Samuel Taylor Coleridge

Rymowanka dawnego marynarza





PROLOG





Mowia, ze nim stopnialy lodowe czapy biegunow, ludzie nie mieszkali w atolach ani wioskach, ale wzniesionych na ladzie "miastach", zyli i pracowali w strzelistych budowlach zwanych domami, a niektore z nich siegaly w niebo wyzej niz ustawione jeden na drugim wiatraki. Nie wszystkie owczesne zwyczaje roznily sie od naszych; rodziny zyly razem w samodzielnych mieszkaniach, ale najskromniejsze z nich przewyzszaly nieskonczenie nasze szalasy; te komfortowe siedziby z drewna i cegly napotykalo sie w miastach, to prawda, ale rowniez tu i tam w falujacym zielonym krajobrazie wsi, gdzie na "farmach" hodowano zwierzeta i uprawiano rosliny, aby wyzywic populacje zamieszkujaca oceany ladu. Kamienne wstegi rozciagaly sie po ladowych oceanach laczac miasto i wies i ladowe lodzie bez przeszkod przemieszczaly sie po tych zestalonych strumieniach, korzystajac z soku pednego, ktory wystepowal obficie jak woda. Mowi sie nawet, ze byly "pustynie" - rozlegle polacie ladu tak bezwodne, ze tylko kolczaste rosliny i kolczaste stwory mogly tam zyc; byl to lad unikany przez ludzi (macie pojecie?!). Za tamtych czasow staly lad nie byl wyjatkiem, ale rzecza powszednia pod stopami zarowno mezczyzn i kobiet, jak i dzieci. Kiedy to bylo? Jak dawno temu? Hm, rzeklabym tak - bylo to, zanim caly swiat pokryla woda. Tak dawno.Ale ta opowiesc, moje dzieci, nie opiewa czasow starozytnych, lecz przeszlosc calkiem niedawna, przeszlosc, ktora sama pamietam, kiedy obie moje rece nie byly zniszczone i powykrecane. Moze trudno wam sobie wyobrazic czas, w ktorym moja twarz byla gladka, a czolo bez zmarszczek, ale nawet najstarsi ze Starszyzny byli kiedys dziecmi.

I wlasnie dawno temu, gdy bylam dzieckiem o gladkiej skorze spotkalam legendarna postac, ktora niektorzy z was czcza pod imieniem Zeglarza, a inni znaja z imienia bardziej starozytnego niz czas owych strzelistych budowli.

Lecz gdy spotkalam Zeglarza, nie nosil jeszcze imienia. Byc moze to dlatego Smierc nie mogla go odnalezc. I nie mial prawdziwego domu ani nikogo, o kogo moglby sie troszczyc. Czy to powod do smutku? Tak i nie. Samotnosc byla mu sila. Nie bal sie niczego, a jego sluch wybiegal naprzod sto mil pod woda. Umial skryc sie cieniu, gdy slonce stalo w zenicie, i umial znalezc sie tuz za twoimi plecami, tak ze nie wiedziales o tym az do ostatniej chwili przed smiercia.

Nie lekajcie cie. On byl bohaterem. Hm, moze nie zrazu, i jesli zasluzyl sobie na to miano, wyparlby sie go, a moze nawet poczul sie obrazony. Ale byl nim. Byl bohaterem. Byl najodwazniejszym czlowiekiem w Wodnym Swiecie, choc nie byl nawet czlowiekiem...





ROZDZIAL PIERWSZY





Woda oplywajaca dzioby trimaranu przypominala raczej ametyst niz blekit, gdy trzykadlubowa nedzna lodz z pojedynczym obrotowym jak wiatrak zaglem kladla za soba trzy blizniacze wstegi na bezkresnej gladzi oceanu.Polnocno - wschodni wiatr dmuchal tak lagodnie, iz Zeglarza kusilo, by sie zanurzyc i poplywac dla czystej przyjemnosci. Upal usprawiedliwial taka pochopna akcje, lecz w istocie bylaby ona pochopna; Zeglarz wiedzial, jak zwodnicza jest pozorna nieruchomosc trimaranu. Znal swoja lodz. Nawet jego plywackie umiejetnosci (ktorym nikt nie potrafil dorownac) zdalyby sie na nic. Chociaz ster byl uwiazany i kurs ustawiony na wiatr, zostawilaby swojego kapitana w mgnieniu oka, smignelaby daleko w rozlegle morze, goniac horyzont samotrzec.

Ale pokusa pozostawala pokusa. Szklace sie morze marszczylo sie tak lagodnie, ze mozna bylo zapomniec o niebezpieczenstwach pod powierzchnia. Oczywiscie nad nia tez czyhaly - rekiny w ludzkiej postaci - ale Zeglarz byl dobrze zaopatrzony i poradzilby sobie z kazda grozba zarowno ze strony zwierzat, jak i przedstawicieli wlasnego gatunku.

Lagodny wiatr zapewnial idealne warunki polowu. Ciagnaca line tralowa lodz byla rupieciarnia z aluminium, plastiku i pleksi, pradawnych wykopalisk skleconych palnikiem, igla, klejem i mlotem w czterdziestostopowa, dziwnie zgrana jednostke, na ktorej wiatr, morska woda i slonce zostawily swoj slad, tak jak na jej kapitanie, i ktora, jak i on, nie dawala soba rzadzic. Trzy rownej wielkosci kadluby laczyla siatka pelniaca role pokladu, dzieki ktoremu przemieszczanie sie z pontonu na ponton bylo dziecieca igraszka. A jednak mimo to zarowno kapitan, jak i jego jednostka byli dziwnie szczupli, i pytanie, czy szczuplosc tych szarych ksztaltow byla przedluzeniem jego osoby, czy tez on byl przedluzeniem lodzi, umykalo wszelkiemu wytlumaczeniu - jak sam Wodny Swiat.

Mieszkal na swojej bezimiennej lodzi. Drzewko cytrusowe, ktorego ciemnozielone owoce zaskakiwaly plama koloru na wszechwladnej szarosci pokladu, bylo tu jedyna forma zycia. Przeszkadzaje wydarte z plyt glownych komputerow i obwodow drukarek cwierkotaly cichutko i zawodzily melancholijnie; zamontowana na dziobie harmonijka grala widmowa nie konczaca sie melodie nie melodie; urzadzenia kontrolne kokpitu poruszaly sie reagujac na prady. Ubranie wyprane w slonej wodzie powiewalo na wietrze. Plamy slonca i cienia, swobodnie hustajacy sie hamak, pokryte zaschnieta krwia dzialko harpunnicze - oto jego stali towarzysze.

Przyzolkly szklany puchar od dawna nie sluzyl celowi, dla ktorego go wycyzelowano. Uryna Zeglarza spadala do niego lukiem tak lagodnym, jak rozleniwione fale, ktore prula lodz. Kiedy zapial rozporek spodni - przycietych dzinsow duzo starszych od swojego wlasciciela - porwal puchar z cennym zolty plynem i zaniosl go do samodzielnie stworzonego systemu odzyskiwania wody. Wlal szczochy do plastikowego lejka, gdzie zaczynal sie caly proces, i stal przytupujac, podczas gdy plyn przeciskal sie przez kule, filtry, rurki i zawory. Schemat urzadzenia sprzedal Zeglarzowi zasuszony kupiec, utrzymujacy, ze wynalazca byl "bardzo wielki uczony z Czasow Ladu. Nazywal sie Rube Goldberg".

Gdy plyn ukonczyl znojna przeprawe, a kurek zostal odkrecony i przefiltrowany produkt pociurkal do pucharu trzymanego przez spragnionego Zeglarza, zolty odcien uryny byl juz tylko marnym wspomnieniem.

Mezczyzna podniosl puchar do ust, odrzucil w tyl glowe i przywrocil plyn cialu. Zaoszczedzil ostami lyk, przecedzil go przez zeby pluczac je w ten sposob, a potem ze zwykla celnoscia splunal ta resztka w ziemie zapelniajaca donice z drzewkiem.

Zylasty Zeglarz z poryta od wiatru i slonca skora - w samych dzinsach, z pasem z pochwa na noz i kolczykiem z muszli w uchu - mial rysy, ktore w innych warunkach bylyby przystojne. Ale oczy wyzieraly ze szparek nad zmarszczonymi od stalego wypatrywania brwiami, a twarz byla ostro zarysowana, pomarszczona i zakryta bujnym zarostem, miejscami laczacym sie z dluga do ramion, wyplowiala od slonca kasztanowa grzywa. Kryla tajemnice.

Lodz nagle drgnela i zaskrzypiala. Zrecznym susem rzucil sie do steru. Ujrzal, ze lina tralowa doprowadzona do kabestanu napiela sie mocno nad elipsa rufy. Starozytny zardzewialy wskaznik informowal, ze na glebokosci czterystu dwoch stop lina o cos zahaczyla...

Szybko i zrecznie zlapal z pokladu zapinany na zamek blyskawiczny wor ratowniczy, zapial na sobie pas narzedziowy, wybral odpowiedni metalowy ciezarek - ani za lekki, ani za ciezki - i przymocowal do recznego hamulca ciernego liny. Potem wyprostowal sie i odwrocil klepsydre zrobiona z plastikowej butelki na mleko. Wysuszony kawior sypal sie na tacke polaczona z kabestanem.

Zeglarza czekalo nurkowanie i przelozenie zawartosci tralu do wora, zanim odmierzony czas dobiegnie konca, dzwignia automatycznie przeskoczy i lina tralowa zostanie wybrana.

Zadanie wymagalo dluzszego przebywania pod rozblyskujaca ametystowa powierzchnia, niz byloby na to stac ludzi o najsilniejszych plucach. Ale Zeglarz nie pomylil sie w obliczeniach. Nie byl glupcem i nie martwil sie.

Jedynie dal sobie kilka chwil na serie glebokich, hiperwentylujacych oddechow. Stal na szeroko rozstawionych stopach, ktorych palce byly zrosniete blona, rozluznial skrzela za uszami pod fruwajaca grzywa.

Skoczyl przez burte. Polknelo go przyjazne morze.





ROZDZIAL DRUGI





Dokladnie w chwili, w ktorej z klepsydry wypadlo ostatnie ziarenko kawioru, dzwignia przeskoczyla i kabestan zaczal wyciagac line - wor ratowniczy wystrzelil na powierzchnie w poblizu trimaranu i wynurzyla sie glowa Zeglarza.Wor specznial od lupu. Byly w nim srebrne krazki z napisami "Plyta kompaktowa, Digital Audio" (do czego one sluzyly? - zachodzil w glowe), gladki kwadrat plastiku z szarym ekranem (ten mial napis "Narysuj na mnie"), kilka pustych szklanych butelek i kilka plastikowych. Na tym nie koniec. Dobry polow. Prawde mowiac, zbyt bogaty, aby wszystko dalo sie wepchnac do wora...

Wdrapal sie na poklad ociekajac woda, zaczerwieniony i zadowolony. Zlozyl kilka cenniejszych przedmiotow na poklad srodkowego kadluba. Zreszta i tak przewaznie byly wieksze od wora; wygiety kijek narciarski, zlamana narta, para odbarwionych butow narciarskich zwiazana sznurowkami (po raz pierwszy udalo mu sie wylowic pare butow!).

Reszta skarbow pozostala w worze. Bedzie musial wyciagnac go na poklad, bo wkrotce prady poniosa go daleko.

Ale dal sobie chwile na przyjrzenie sie jednemu wartosciowemu przedmiotowi. Trafial mu sie juz poprzednio i widywal u innych kupcow dzialajace egzemplarze, ale sam nigdy takiego nie znalazl. Byl na nim napis "Bic", ale Zeglarz slyszal, jak nazywano "zapalniczkami" te okragle, ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin