STRESZCZENIE.doc

(518 KB) Pobierz
„Potop” - TOM I - streszczenie szczegółowe

„Potop” - TOM I-III - streszczenie szczegółowe

Wstęp
Na Żmudzi żył ród możny Billewiczów: „od Mendoga się wywodzący, wielce skoligacony i w całym Rosieńskiem nad wszystkie inne szanowany”. Choć nie doszedł nigdy do wielkich urzędów: „ale na polu Marsa niepożyte krajowi

oddali usługi, za które różnymi czasami hojnie bywali nagradzani”. Rodzina zajmowała Billewicze, w których obecnie przebywał miecznik rosieński Tomasz Billewicz. Prócz tego posiadała wiele innych majętności. Gdy „rozpadli się na kilka domów”, członkowie tej możnej rodziny stracili ze sobą stały kontakt. Wszyscy spotykali się tylko wówczas, gdy w Rosieniach odbywał się popis pospolitego ruszenia żmudzkiego lub pod chorągwiami litewskiego komputu i na sejmikach. Liczyć się z nimi musieli sami nawet wszechpotężni na Litwie i Żmudzi Radziwiłłowie.

Za panowania Jana Kazimierza patriarchą wszystkich Billewiczów był Herakliusz Billewicz, pułkownik lekkiego znaku, podkomorzy upicki. Należały do niego Wodokty, Lubicz i Mitruny, leżące na terenie Laudy. W zaściankach należących do Herakliusza mieszkały między innymi wybitne rody Butrymów, Domaszczewiczów, Gasztowtów, Sołłuhubów.

Herakliusz Billewicz, mąż oddany sprawie narodowej, umarł w 1654 roku na wieść o przegranej rządzącego Litwą Radziwiłła w bitwie pod Szkłowem. Wiadomość tę przywiózł Michał Wołodyjowski, który nie pochodził z okolic Laudy, ale miał czynić zaciągi wojska, ponieważ był szczególnie umiłowany przez tamtejszą szlachtę. Wołodyjowski, który zachorował po powrocie z wojny, pozostawał pod opieką Pakosza Gasztowta w Pucenelach, z których wywodziły się najpiękniejsze panny w okolicy.
Herakliusz Billewicz pozostawił po sobie testament. Zapisał w nim wszystkie swoje majątki, z wyjątkiem Lubicza, swojej wnuczce Aleksandrze Billewiczównie. Z kolei wymieniony teren zapisał Andrzejowi Kmicicowi w dowód wdzięczności za zasługi i przyjaźń jego ojca: „od ojca urodzonego Jędrzeja Kmicica jeszcze z młodych lat, aż do dnia śmierci, przyjaźni i zgoła braterskiego afektu doznawał. Z którym wojny odprawowałem i życie mi po wielekroć ratował, a gdy złość i invidia panów Sicińskich wydrzeć mi fortunę chciały - i do niej mi dopomógł”. Podtrzymał także dawną umowę zawartą z ojcem Andrzeja - zgodnie z nią Andrzej i Aleksandra mieli zostać małżeństwem: „Tamże za wspólną zgodą postanowiliśmy obyczajem dawnym szlacheckim i chrześcijańskim, że dzieci nasze, a mianowicie syn jego Andrzej z wnuczką moją Aleksandrą, łowczanką, stadło uczynić mają, aby z nich potomstwo na chwałę bożą i pożytek Rzeczypospolitej wyrosło”. Panna mogła odmówić wyjścia za Kmicica, gdyby ten zhańbił się szpetnymi uczynkami lub gdyby chciała iść do klasztoru. Herakliusz powierzył szlachcie laudańskiej opiekę nad wnuczką.
Szlachta laudańska ruszyła do Grodna, gdzie król Jan Kazimierz wyznaczył generalną zbiórkę przed wojną: „Ruszyli w milczeniu pierwsi Butrymowie, za nimi inni, a Gasztowtowie na ostatku, jak zawsze czynili, bo im od pacunelek żal było odjeżdżać. Szlachta z innych stron kraju w małej tylko stawiła się liczbie i kraj pozostał bez obrony, ale Lauda pobożna stanęła w całości”. Pan Wołodyjowski pozostał na miejscu między pacunelkami, ponieważ nie mógł jeszcze władać ręką. Opustoszały okolice, w Poniewieżu i Upicie zapanowała cisza. Panna Aleksandra również zamknęła się w Wodoktach, nie widując nikogo poza służbą i opiekunami.
 

Tom I
Rozdział I

Był styczeń 1655 roku. Żmudź pokryta była śniegiem, na dworze panował siarczysty mróz. Panna Aleksandra, dziewczyna dwudziestoletnia, urodziwa, o płowych włosach, niebieskich oczach, siedząc w dużej izbie odmawiała po cichu różaniec. Towarzyszyły jej dziewki dworskie, które zajmowały się przędzeniem kądzieli oraz ciotuchna Kulwiecówna. Oleńka myślała o testamencie, pozostawionym niedawno przez zmarłego dziadka. Wolą nieboszczyka było, by panna Aleksandra została żoną człowieka, którego pamiętała z dzieciństwa. Widziała go dziesięć lat temu, gdy ze swym ojcem gościł u nich w Wodoktach. Billewicz – jej dziadek - cztery lata przed śmiercią, będąc w Orszy u Kmiciców, zawarł układ ze starym Kmicicem (ojcem chłopca) o małżeństwie swej wnuczki i młodzieńca. Zaraz po tym wybrany kawaler miał przyjechać do Aleksandry do Wodoktów, lecz plany te uniemożliwił wybuch wojny, w której brał udział. Aleksandra po śmierci Herakliusza, z niepokojem myślała o młodym Kmicicu i chwili spotkania. Obawiała się, czy narzeczony obdarzy ją uczuciem. Słyszała od dziadka o śmierci ojca Andrzeja i postrzeleniu młodego chorążego.

Tak rozmyślając, usłyszała dobiegające z dworu dzwonki nadjeżdżających sań. Po chwili w drzwiach stanął młody mężczyzna i zapytał o pannę Aleksandrę. Gdy stanęła naprzeciw, zdjął czapkę i przedstawił się: „Jam jest Andrzej Kmicic”. Oznajmił następnie, że niedawno dowiedział się o śmierci dziadka dziewczyny, którego szczerze opłakiwał. Wiedział, że przed czterema laty nieboszczyk obiecał mu waćpannę za żonę, lecz jego przyjazd wstrzymywały za każdym razem wybuchające wojny. Oleńka zapytała, czy widział już swą wieś – Lubicz, którą zapisał mu jej dziadek, na co on zaprzeczył (śpieszył się do narzeczonej). Andrzej był oczarowany urodą Billewiczówny i wcale tego nie ukrywał. Ona również odwzajemniała zainteresowanie.

Po pewnym czasie ciotuchna zaprosiła młodych na kolację, podczas której przyjezdny opowiadał o wojnie. Przyjechał teraz z całą chorągwią. Cześć jego ludzi została w Poniewieżu, część w Upicie, a reszta pojechała do Lubicza. O testamencie dowiedział się od ludzi laudańskich, których Oleńka wysłała w poszukiwaniu młodzieńca.

Panna oświadczyła, że wolą dziadka było, by Kmicic przyjął całą szlachtę laudańską (na którą składało się kilkanaście zaścianków) pod swą opiekę. Byli to ludzie godni, dumni i oddani. Panna zapewniała, że będą wiernie służyć młodzieńcowi. Andrzej nie mógł uwierzyć w decyzję Herakliusza, Oleńka zaś rzekła: „Kondycję dziadka nieboszczyka albo trzeba wszystkie przyjąć, albo wszystkie odrzucić – rady innej nie widzę”. Kmicic zgodził się na wszystko. Ze względu na czas żałoby, młodzi datę ślubu ustalili za pół roku.

Pułkownik pożegnał się, a Oleńka zapraszała go do częstych odwiedzin. Kawaler odjechał do Lubicza, gdzie czekał na niego serdeczny towarzysz Kokosiński z kompanami. Oleńka poszła do sypialnej izby. Choć próbowała odmawiać pacierze, nie mogła się skupić, ponieważ jej myśli krążyły wokół narzeczonego.

 

Rozdział II
Gdy Kmicic zjawił się we dworze w Lubiczu, witała go cała czeladź. Zebrani całowali go po rękach, a stary włodarz Znikis powitał chlebem i solą. Kompania Andrzeja nie usłyszała jego przyjazdu, lecz zobaczywszy przywódcę, zaczęła go witać: „Przed innymi szedł olbrzymi pan Jaromir Kokosiński, Pypką się pieczętujący, żołnierz i burda sławny, ze straszliwą blizną przez czoło, oko i policzek, z jednym wąsem krótszym, drugim dłuższym, porucznik i przyjaciel pana Kmicica, “godny kompanion”, skazany na utratę czci i gardła w Smoleńskiem za porwanie panny, zabójstwo i podpalenie. Jego to teraz osłaniała przed karą wojna i protekcja pana Kmicica, który był mu rówieśnikiem, i fortuny ich w Orszańskiem, póki swojej pan Jaromir nie przehulał, leżały o miedzę”. Kmicic wznosił toasty za swoją piękną narzeczoną. Po jakimś czasie dostrzegł obrazy wiszące na ścianach, przedstawiające ród Billewiczów. Między portretami widniały czaszki żubrze, jelenie, łosie w koronach z rogów. Kokosiński wylewnie dziękował, że Andrzej przygarnie ich wszystkich w Lubiczu. Inni również to czynili. Kompania ponownie zaczęła pić, jej dowódca również. Wznoszono toasty, przekrzykiwano się, śpiewano. W pewnym momencie pan Ranicki – wielki fechmistrz, podbuntowany przez kolegę, wyzwał Kmicica na pojedynek, mający polegać na strzelaniu miedzy rogi wiszące na ścianie wśród obrazów. Andrzej przystał na tę propozycję. Założyli się o pięć dukatów. Zend przyniósł pistolety i kule. Ranicki chybił, a jego dowódca trafił do celu. Zabawa

tak się spodobała, że po chwili cała pijana kompania z Kmicicem na czele strzelała, gdzie popadnie, aż wióry leciały ze ścian i ram portretów. Przestrzelono obrazy Bielewiczów, a Ranicki pociął je na koniec szablą. Czeladź przez cały ten czas stała wystraszona. Psy szczekały, dworskie dziewki obległy okna od zewnętrznej strony budynku ciekawe, co działo się w izbie. Zend rzucił hasło do towarzyszy, że dziewczyny są za oknem, a oni pijani wytoczyli się na dwór, wyłapali wszystkie niewiasty. Po przyprowadzeniu ich siłą do izby, zaczęły się tańce, śpiewy, wino przelewało się po całej izbie. „Tak to bawili się w Lubiczu pan Kmicic i jego dzika kompania”.

Rozdział III
Kmicic odwiedzał regularnie swą narzeczoną w Wodoktach. Pewnego dnia oznajmił kompanom, że pojadą z nim do Oleńki. Mieli się dobrze zaprezentować, by nie przynieść wstydu, a potem zorganizować kulig i pojechać obejrzeć trzeci majątek – Mitruny. Cała kompania ubrała się odświętnie i czterema saniami ruszyła do Wodoktów. Kmicic w drodze mówił do siedzącego obok pana Kokosińskiego, że przez ostatnie dni w Lubiczu przeholowali z piciem i zabawą z dworskimi dziewkami, lecz uprzedził, że panna Aleksandra nie może się o tym dowiedzieć. Zamierzał żyć w zgodzie z tutejszą laudańską szlachtą, nie wchodzić w konflikty, ponieważ nieboszczyk podkomorzy całą swą chorągiew, w której byli ludzie oddani i wierni, wyznaczył na opiekunów swej wnuczki. „Kokoszko” zdziwił się bardzo, że Andrzejowi zależało na opinii Oleńki. W czasie rozmowy powiedział kawalerowi, że wśród chorągwi szlachty laudańskiej przebywa sławny rycerz, pułkownik Michał Wołodyjowski, o którym słyszał chorąży.

W Wodoktach kompanii Andrzeja zaprezentowali się pomyślnie. Na widok pięknej panny Billewiczówny zaniemówili z wrażenia. Kmicic ucałował rękę ukochanej i rzekł:
„- Otom ci przywiózł, mój klejnocie; komilitonów moich, z którymi ostatnią wojnę odbywałem.”. Kokosiński wystąpił z szeregu i przemówił w imieniu całej kompanii. Gdy Oleńka gotowa była do drogi (ciotuchna pojechała wcześniej, by w Mitrunach przygotować poczęstunek), wszyscy wyszli na dwór i wsiedli do sań. Panna jechała z Kmicicem. Młodzi podczas podróży wyznali sobie miłość. Gdy dojeżdżali do majątku, dogonił ich jeździec, pędzący na koniu. Był to wachmistrz młodego chorążego - Soroka, który zameldował dowódcy, że w Upicie doszło do bójki i podpalenia dwóch domów przez jego żołnierzy. Andrzej nakazał kompanom powrót do Lubicza, nie chciał ich zabierać ze sobą. Pożegnał też Oleńkę prosząc, by sama pojechała do Mitrunów i przeprosił, że kulig się nie udał. Następnie wsiadł do drugich sań i kazał woźnicy jechać do Upity.
 

Rozdział IV
Upłynęło kilka dni, a Kmicic do tej pory nie wrócił z Upity. Do Oleńki, do Wodoktów przyjechało trzech ludzi ze szlachty laudańskiej: Pakosz Gasztowt z Pacunelów (który gościł obecnie u siebie pana Wołodyjowskiego), Kasjan Butrym (najstarszy człowiek na Laudzie) i zięć Pakosza - Józwa Butrym (bardzo silny, kiedyś kula armatnie urwała mu stopę). Szlachcice planowali wybrać się do Lubicza, by zaprezentować się Kmicicowi, lecz słyszeli, że nie wrócił jeszcze z Upity. Wypytywali Oleńkę o narzeczonego, datę ślubu i o to, czy jest szczęśliwa. Martwili się o podopieczną.
Stary Butrym opowiedział zebranym, jak kompania z Kmicicem na czele, podczas pierwszego dnia pobytu w Lubiczu, strzelała do portretów Billewiczów, by na koniec oddać się rozpuście z dworskimi dziewkami. Teraz szlachtę doszły słuchy, że towarzysze Andrzeja w Upicie zrabowali bydło, pobili chłopów wiozących smołę. Zebrani doradzili Oleńce, by nakazała narzeczonemu odprawienie swych ludzi z okolicy, ponieważ „czynili zło”. Panna była wstrząśnięta tymi wieściami. Obiecała „ojcom”, że porozmawia z Andrzejem. Gdy zaczęła płakać, pocieszyli ją mówiąc, że Kmicic jest jeszcze młody, niewinny, tylko ludzie namawiają go do złego.
Gdy odjechali, dziewczyna zaczęła szczerze nienawidzić kawalera. Miała żal, że ją oszukał. Co wieczór wracał od niej do rozpusty i dziewek, a ona mu zaufała. Czuła się bardzo upokorzona. Wieczorem wysłała parobka Kostka do Lubicza po starego włodarza Znikisa, który po obietnicy panienki, że pozostanie u niej w Wodoktach (a nie u Andrzeja), potwierdził krążące plotki. Mówił, że kompania pana Kmicica to zbóje i zbereźniki, strzelali do portretów i zabawiali się z dziewkami. Zastraszyli całą wieś, wzbudzając strach ludzi. Urządzili we dworze Sodomę i Gomorę.
Następnego dnia do Wodoktów przyjechała kompania Kmicica, prosząc Oleńkę o jej czeladź i strzelby, ponieważ chcieli ruszyć do Upity na pomoc Andrzejowi. Billewiczówna odparła, że nic od niej nie dostaną. Gdy już wyznała, że zna ich przewinienia, oskarżyła mężczyzn o kuszenie jej narzeczonego, rzekła: „-Precz stąd!”. Panowie Kokosiński, Uhlik, Kulwiec-Hippocentaurus, Ranicki, Rekuć i Zend stali osłupiali, nie wierząc w słowa panienki.
Po wyjściu na dwór, byli oburzeni. Jeszcze nikt dotychczas nie ośmielił się tak do nich zwracać. Starali się trzymać nerwy na wodzy (byli zasłużonymi żołnierzami), licząc się z tym, że niesprawiedliwe oskarżenia padły z ust narzeczonej ich przyjaciela. Gdyby nią nie była, sprawę znieważenia załatwiliby inaczej. Swą czeladź (ludzi) odesłali ponownie do Lubicza, ponieważ nie mieli dla niej strzelb. Postanowili jechać do Upity na ratunek towarzyszowi bez niczyjej pomocy.
Przejechali las, za którym ukazała się wieś Wołmontowicze (na pół drogi do Mitrunów). Zatrzymali się w karczmie, w której ludzie na ich widok szeptali o ich wyczynach w Lubiczu. Tymczasem kompania wypiła trochę „dla rozgrzewki”. Rozochocony Kokosiński zapytał siedzącą obok szlachciankę, czy z nim potańczy. Gdy dziewczyna odmówiła, ludzie siedzący w karczmie na czele z Józwą Butrymem zebrali się po przeciwnej stronie izby. Kokosiński, widząc to, spytał, co od nich chcą. Gdy Butrym odparł, by poszli precz, Ranicki uderzył go rękojeścią w pierś i rzucił hasło: „Bij”. Rozpoczęła się walka między kompanami Kmicica a Butrymami z Wołmontowicz.
 

Rozdział V
Tegoż samego dnia wieczorem Kmicic przyjechał do Wodoktów. Opowiedział narzeczonej, że w Upicie poskromił swych żołnierzy, odpowiedzialnych za bójkę i pożar. Oleńka przywitała go z powagą i wyniośle, lecz w sercu czuła radość, że powrócił. Opowiedziała, że wie, co on i jego kompani wyczyniali w Lubiczu, stawiając na koniec przemowy ultimatum – albo ona, albo jego towarzysze, po czym wybuchła płaczem. Kmicic zaczął ją uspokajać, obiecując, że się zmieni i odprawi żołnierzy.
Wracając do Lubicza, Andrzej czuł złość na towarzyszy: „przypuszczał, że pewnie znowu piją i zabawiają się”. Gdy dojechał do domu zdziwił się, że wszystkie drzwi były pootwierane i panowała cisza. Nie dochodziły do jego uszu odgłosy spodziewanej biesiady.

Zsiadłszy z konia, wszedł do sieni i zaczął nawoływać kolegów, lecz nie uzyskał odpowiedzi. Gdy przekroczył próg izby jadalnej, ujrzał ułożone równo pod ścianą ciała ludzi. W pierwszej chwili pomyślał, że kompani spali pijani, lecz gdy zaczął oświetlać ich twarze kagankiem, zdał sobie sprawę, że wszyscy nie żyli: „Włosy powstały mu na głowie, tak straszny widok uderzył jego oczy... Uhlika wyłącznie mógł poznać po białym pasie, bo twarz i głowa przedstawiały jedną bezkształtną masę, krwawą, ohydną, bez oczu, nosa i ust tylko wąsy ogromne sterczały z tej okropnej kałuży. Pan Kmicic świecił dalej... Drugi z kolei leżał Zend z wyszczerzonymi zębami i wyszłymi na wierzch oczyma, w których zeszkliło się przedśmiertne przerażenie. Trzeci z kolei, Ranicki, oczy miał przymknięte, a po całej twarzy cętki białe, krwawe i ciemne. Pan Kmicic świecił dalej... Czwarty leżał pan Kokosiński, najmilszy Kmicicowi ze wszystkich towarzyszów, bo dawny sąsiad bliski. Ten zdawał się spać spokojnie, jeno z boku, w szyi, widać mu było dużą ranę, zapewne sztychem zadaną. Piąty z kolei leżał olbrzymi pan Kulwiec-Hippocentaurus z żupanem podartym na piersiach i posiekaną gęstymi razami twarzą. Pan Kmicic przybliżał kaganek do każdej twarzy, a gdy wreszcie szóstemu, Rekuciowi, w oczy zaświecił, zdało mu się, że powieki nieszczęsnego zadrgały trochę od blasku”. Rekuć wymamrotał Jędrusiowi, że to Butrymy ich pobili, po czym skonał. Na przeraźliwy krzyk Kmicica do izby wpadli żołnierze, którzy przerazili się widokiem, tak jak i on. Dowódca, owładnięty szałem, krzyknął: „-Na koń!”. Około stu osób wybiegło na dwór i wsiadło na konie. Przewodzący wszystkim pułkownik krzyczał: „-Bij, bij! Morduj!”. Skierowali się w stronę Wołmontowicz. Wieś stanęła w ogniu. Ludzie Kmicica mordowali ludność. Czerwona łuna rozświetliła wioskę. Morze ognia szalało nad zaściankiem Butrymów.
W Wodoktach tymczasem ciotuchna obudziła Oleńkę mówiąc, że Wołmontowicze się palą i rozgrywa się tam jakaś straszna bitwa. Panna ze wszystkimi dziewczętami rozpoczęła modlitwę. Nagle zebrane usłyszały kołatanie do drzwi i słowa parobka, że dobija się jakiś człowiek. Gdy młoda gospodyni kazała otworzyć, w progu stanął Andrzej Kmicic – czarny od dymu, zakrwawiony, z „obłąkaniem w oczach”. Prosił narzeczoną o schronienie, gdyż był ścigany, a jego koń padł z wyczerpania w lesie. Na pytanie kobiety, czy to on spalił Wołmontowicze – Andrzej przytaknął. W tej chwili usłyszeli zbliżający się pościg, więc panna ukryła kawalera w izbie przyległej do pomieszczenia czeladnego. Po chwili znajomi mężczyźni wpadli do izby z krzykiem: „- Kmicic spalił Wołmontowicze! (…)Pomordował mężów, niewiasty, dzieci! Kmicic to uczynił!...- My ludzi jego wybili!”. Prosili, by szlachcianka nie ukrywała przestępcy (nazwanego przez Butryma przeklętym), gdy się zjawi. Na to Oleńka odparła: „- Przeklinam go wraz z wami!...”. Gdy w końcu odjechali z zapewnieniami, że i tak odnajdą Kmicica, zawołała narzeczonego i rzekła: „- Nie chcę cię widzieć, znać! Bierz konia i uchodź stąd!..(…) - Krew na waćpana ręku jako na Kainowym! - krzyknęła odskakując jakby na widok węża. - Precz, na wieki !...”.

Rozdział VI
Gdy nastał dzień, w Wołmontowiczach ludzie szukali wśród popiołów ciał swoich bliskich. Szlachta zabiła wszystkich żołnierzy Kmicica i odniosłaby gruntowne zwycięstwo, gdyby udało się jej zabić jeszcze ich przywódcę. Ci Butrymowie, którzy ocaleli, zamieszkali z rodzinami na prośbę Oleńki w Wodoktach. Reszcie pogorzelców Billewiczówna oddała całe Mitruny. Szlachta laudańska ustawiła około stu ludzi do pilnowania Wodoktów, podejrzewając, że Andrzej zjawi się u narzeczonej. Aleksandra czuła ból w sercu, bała się o Kmicica. Obwiniała się o zaistniałą sytuację. Przyjechał do niej jako przyszły mąż, a tymczasem spotkało go tyle nieszczęścia. W głębi duszy czuła, jak bardzo go pokochała.

Sytuacja nie była optymistyczna. Szlachta wniosła przeciw Andrzejowi sto pozwów w sądzie grodzkim. Tymczasem nad krajem zawisła groźba wojny, zbliżającej się do Żmudzi. Janusz Radziwiłł choć mógł: „prawo zbrojną ręką poprzeć, zbyt był sprawami publicznymi zajęty, a jeszcze bardziej pogrążony w wielkich zamysłach tyczących domu własnego, który chciał wynieść nad wszystkie inne w kraju, choćby kosztem dobra publicznego”.

Po upływie miesiąca szlachta zabrała swą czeladź (wojsko) z Wodoktów. Domagała się teraz majątku Lubicz (odziedziczonego przez Kmicica) jako rekompensaty za poniesione straty i szkody, za spalone Wołmontowicze. Chciała zająć rzeczony teren, by następnie oddać go Butrymom. Od tego zamiaru odwiodła ich Oleńka, karząc czekać na sądowe wyroki. Nalegała, by nie ruszali czegokolwiek w Lubiczu, obiecawszy przy tym dać im wszystko, czego brakowało - z Mitrunów. Za to oni mieli zostawić Andrzeja w spokoju, dopóki sąd nie orzeknie o jego winie. Szlachta posłuchała panienki.

Pewnego dnia Aleksandra otrzymała list od Andrzeja, dostarczony przez nieznajomego posłańca. Wyjaśniał ukochanej powody wymordowania szlachty z Wołmontowicz. Czuł ogromny gniew na niesprawiedliwy los

przyjaciół: „Nie będę też zaprzeczał, że i gniew mnie prawie nadludzki opanował, ale któż będzie się dziwił gniewowi, który w krwi przyjacielskiej rozlanej początek bierze?”, lecz jednocześnie zdawał sobie sprawę, że być może zabił niewinnych: „Żal mnie teraz tych ludzi w zaścianku, bo może i niewinnym się dostało, ale żołnierz, mszcząc się krwi bratniej, niewinnych od winnych odróżnić nie umie i nikogo nie respektuje”. Prosił pannę o sprawiedliwy osąd, podkreślając nieustannie siłę uczucia, którym ją darzył: „wszystko zniosę, wszystko przecierpię, jeno ty, na Boga ! nie wyrzucaj mnie z serca (…)Ocaliłaś mi życie, ocalże i duszę moją, daj krzywdy nagrodzić, pozwól żywot na lepsze odmienić, bo już to widzę, że gdy ty mnie opuścisz, to mnie Pan Bóg opuści i desperacja popchnie mnie do gorszych jeszcze uczynków...”. Oleńka z płaczem wręczyła list napisany do Kmicica posłańcowi

, w którym postawiła warunek pojednania. Jeśli otrzyma wybaczenie szlachty laudańskiej, to jej także.
Mijały tygodnie. Wojska Chowańskiego zalewały Rzeczpospolitą: „na ostatni, widać szczebel niemocy zeszła Rzeczpospolita, gdy nie mogła dać oporu tym właśnie siłom, które lekceważono aż dotąd i z którymi zawsze rozprawiano się zwycięsko. Prawda, że siły te wspomagał nieugaszony i odradzający się ciągle bunt Chmielnickiego, prawdziwa hydra stugłowa; pomimo jednak buntu, pomimo wyczerpania sił w poprzednich wojnach, i statyści i wojownicy uręczali, że samo tylko Wielkie Księstwo mogło i było w stanie nie tylko napór odeprzeć, ale jeszcze chorągwie swe zwycięsko poza własne granice przenieść. Na nieszczęście, niezgoda wewnętrzna stawała owej możności na przeszkodzie, paraliżując usiłowania tych nawet obywateli, którzy życie i mienie w ofierze nieść byli gotowi”.

Miasteczka i wsie na Żmudzi przepełnione były ludnością, nie starczało żywności, ludzie umierali z głodu. Na polach, przy drogach prowadzących do wsi leżały skostniałe trupy ludzkie ogryzione przez wilki, które bardzo się rozmnożyły. Całymi stadami podchodziły do wsi i atakowały. Nędzarze palili na polach przy wsiach ogniska, błagając przejeżdżających ludzi o kawałek chleba. Cała Rzeczpospolita żyła jak w gorączce. Na Litwie między Januszem Radziwiłłem a hetmanem polnym Gosiewskim rosła niezgoda. Po stronie tego drugiego stanęli Sapiehowie, którym solą w oku była potęga Radziwiłła (oskarżali go, że pragnąc sławy dla swego domu i siebie „wojsko pod Szkłowem wytracił i kraj na łup wydał”, prześladował katolików, chciał zasiadać w sejmach cesarstwa niemieckiego).

Rozdział VII
Pan Wołodyjowski mieszkał teraz w Pacunelach u Pakosza Gasztowta – najbogatszego szlachcica w okolicy. Jego trzy starsze córki były żonami Butrymów, a trzy młodsze - Tarka, Maryśka i Zonia - jeszcze pannami. Panny były ładne, rosłe, miały rumiane policzki i włosy jasne jak len. Chcąc przypodobać się lubianemu rycerzowi, opiekowały się chorą ręką. Słuchały wówczas jego historii o wojnach. Pewnego wieczoru przybył do Pacunelów do Michała włodarz Znikis z Wodoktów z prośbą o pomoc. Skarżył się, że Kmicic porwał pannę Oleńkę i wywiózł do Lubicza. Słysząc to, szlachta laudańska zwołała oddziały utworzone z Gościewiczów, Butrymów, Domaszewiczów i Gasztowtów. Na czele stanął oczywiście Wołodyjowski, który poprowadził wszystkich do Lubicza. W drodze Butrym zdał relację Michałowi o rzekomym „zwąchaniu się” Andrzeja z Chowańskim lub Zołtareńką, co wywnioskował z obecności Kozaków w oddziale Kmicica.

Gdy w końcu dotarli do Lubicza, było tam już około trzystu Kozaków. Wołodyjowski wydał rozkaz ataku i po chwili na podwórzu rozpoczęła się walka. Ci żołnierze Kmicica, którzy przeżyli, uciekli do budynku i zaryglowali drzwi. Uniemożliwiło to dalszą bitwę, ponieważ Michał i jego towarzysze nie mogli otworzyć ciężkiego wejścia. W końcu zdenerwowany Wołodyjowski wyzwał pułkownika na pojedynek. Obiecał, że jeśli Andrzej go pokona, będzie mógł odjechać wolno. Kmicic przystał na tę propozycję. Po wyjściu na środek podwórza mężczyźni przedstawili się sobie. Narzeczony Oleńki oznajmił, że miał prawo porwać swą ukochaną, ponieważ byli sobie już dawno przeznaczeni. Dalej przyznał się do spalenia Wołmontowicz, lecz nie czuł się winny. Zapewniał potem, że nie miał złych zamiarów, przyjeżdżając na Żmudź. Wysłuchawszy tego, Wołodyjowski oskarżył rycerza o konspirowanie ze zdrajcami. W końcu mężczyźni stanęli naprzeciw siebie i rozpoczęli pojedynek, któremu przyglądało się mnóstwo par oczu.

Michał pokonał Andrzeja, ugodziwszy go szablą w głowę. Nie zabił go jednak, lecz kazał ludziom zająć się rannym. Sam zaś wszedł do domu i odnalazł Oleńkę, której przedstawił się oświadczając, że jest wolna. Panna podziękowała, że darował życie Kmicicowi, a gdy wniesiono rannego mężczyznę, pomogła przytrzymać jego głowę. Gdy Andrzeja położono na łóżku, Aleksandra wyszła na powietrze. Z zaciśniętymi zębami, smutna, słuchała wiwatów na swą część, wykrzykiwanych przez szlachtę laudańską. W drodze powrotnej oczarowany urodą nowej znajomej Wołodyjowski nie mógł przestać myśleć o dumnej pannie Billewiczównie.
 

Rozdział VIII
Wołodyjowski wciąż myślał o Oleńce…
Oddział Kozaków Kmicica został rozdzielony między szlachtę laudańską. Od tej pory mieli pomagać w pracach gospodarskich. Jeden Kozak opowiedział Michałowi o poznaniu z chorążym orszańskim. Kiedyś służył u hetmana polnego, lecz gdy chorągiew nie miała co jeść, ludzie się porozchodzili. Właśnie wtedy przystąpił do oddziału Andrzeja, który go przygarnął. Słysząc to, Wołodyjowski był bardzo zdziwiony. Do tej pory uważał Kmicica za zdrajcę i spiskowca, a było inaczej…
Ubrawszy się odświętnie, Michał pojechał z oświadczynami do Billewiczówny. Panna w pierwszej chwili nie poznała adoratora, a później zaczęli rozmawiać o jej nieżyjącym dziadku, wojnach. W końcu Michał przyznał się, że niesłusznie posądził Andrzeja o zdradę…
Gdy się oświadczył, Oleńka odmówiła. Nie otrzymawszy zadowalającej odpowiedzi, zdenerwowany Wołodyjowski opuścił w pośpiechu Wodokty. Uświadomił sobie wówczas, że dziewczyna nadal kochała Kmicica.
W drodze powrotnej Michał spotkał Charłampa – znajomego porucznika piatyhorskiej chorągwi litewskiej. Otrzymał od niego listy wiezione od księcia wojewody wileńskiego Janusza Radziwiłła z rozkazem, by „zaraz zaczął zaciąg czynić”. Posłaniec

miał dostarczyć taki sam rozkaz Andrzejowi. Wołodyjowski dostał jeszcze prywatny list, w którym wojewoda mówił, że to Michał ma zdecydować, czy Kmicic przyłączy się do walki (hetman bowiem słyszał zarówno o jego złych poczynaniach, jak i zasługach i męstwie), by zmazać swe winy przez służbę ojczyźnie. Jednocześnie książe wojewoda zaznaczał, że w przypadku zgody Michała na przyłączenie się do walki Andrzeja, ten drugi ma nie stawiać się już w żadnych sądach, ponieważ on go rozgrzeszy.
 

Rozdział IX
Wołodyjowski przeniósł się do Upity i z tego miejsca rozpoczął zaciąg. Szlachta chętnie przystępowała do jego chorągwi. Po kilku dniach odwiedził w Lubiczu Kmicica, który mimo słabego stanu, ucieszył się z wizyty. Chory zdawał sobie sprawę, z jak sławnym żołnierzem się pojedynkował. O Wołodyjowskim przecież krążyły legendy… Michał przeprosił Kmicica za nazwanie go zdrajcą, usprawiedliwiając się niewiedzą na temat jego stosunków z Kozakami. Wówczas ranny opowiedział z żalem i szczerością o Wołmontowiczach, pomordowanych kompanach, ciążących na nim procesach. Słysząc to, Wołodyjowski wyznał, że jego oświadczyny zostały odrzucone przez Billewiczównę, która kochała tylko jednego mężczyznę. Słowa te wywołały nagłą bladość Kmicica, który był pewien, że teraz mógł jedynie liczyć na pogardę i odrazę ukochanej. W końcu gość wyjął list od hetmana Janusza Radziwiłła. Ta propozycja miała być szansą zmazania win mordercy. Teraz wszystko zależało od Andrzeja. Gdy chory przeczytał kartkę, powiedział ze łzami w oczach: „- Niechże mnie końmi rozerwą! (…)niech mnie ze skóry obłuszczą, jeślim ja widział zacniejszego człowieka od waszmości... Jeżeliś przeze mnie rekuzę dostał, jeśli mnie Oleńka jeszcze, jako powiadasz, miłuje, inny tym bardziej by się mścił, tym głębiej mnie pogrążył... A waszmość mi rękę podajesz i jako z grobu mnie wyciągasz!”. Michał zaczął pocieszać towarzysza zapewniając, że zyska przychylność szlachty laudańskiej, gdy przysłuży się ojczyźnie. Na pożegnanie rycerze podali sobie ręce.
Wołodyjowski pojechał do Wodoktów przekazać Oleńce dobre wieść o Andrzeju, lecz dowiedział się od jej sługi, że panienka wyjechała niewiadomo dokąd.
 

Rozdział X
„Przepowiadano nowe wojny i nagle, Bóg wie skąd, złowroga wieść poczęła krążyć z ust do ust po wsiach i miastach, że od strony Szwedów zbliżała się nawałnica. Na pozór nic nie zdawało się potwierdzać tej wieści, gdyż rozejm ze Szwecją zawarty miał jeszcze na sześć lat siłę, a jednak mówiono o niebezpieczeństwie wojny i na sejmie, który król Jan Kazimierz złożył 19 maja w Warszawie”.
Bogusław Leszczyński – generał wielkopolski – zwołał pospolite ruszenie szlachty do obrony granic Rzeczypospolitej przed Szwedami. Pułki piechoty łanowej pod wodzą rotmistrzów: Dębińskiego, Włostowskiego, Stanisława Skrzetuskiego, Żychlinowskiego, Jaraczewskiego, Piotra Skoraszewskiego, Kwileckiego, Golca pierwsze dotarły na miejsce zbiórki. Spotkano się w trzech miejscach: pod Piłą, Ujściem, Wieleniem. Utworzono tam obozy i czekano na przybycie szlachty.

 

Pierwszy pojawił się Andrzej Grudziński – kaliski wojewoda. Z licznymi sługami zatrzymał się u burmistrza. Dopiero po paru dniach zaczęli przyjeżdżać kolejni panowie, którzy usprawiedliwiali swą nieobecność czasem strzyżenia owiec i obowiązkami z tym związanymi. Byli to: Krzysztof Opaliński – drugi wojewoda poznański, a poza tym magnat, który przywiózł trzystu hajduków, tłum dworzan i oddział rajtarów. Kolejnym był jego stryjeczny brat, wojewoda podlaski Piotr Opaliński. Przyjechał jeszcze Jakub Rozdrażewski – wojewoda inowrocławski (szwagier Piotra) i kasztelani: Sędziwój Czarnkowski, Stanisław Pogorzelski, Maksymilian Miastkowski, Paweł Gębicki. Łąki otaczające obóz na kilka kilometrów zastawione były namiotami: „Nadjechali i bazarnicy, którzy nie mogąc się w rynku pomieścić wybudowali rząd szop wedle miasteczka. Sprzedawano w nich przybory wojskowe - od szat do broni i jadła. Polowe garkuchnie dymiły przez dzień i noc roznosząc w dymach zapach bigosów, jagieł, pieczeni-w innych sprzedawano trunki. Przed szopami roiła się szlachta, zbrojna nie tylko w miecze, ale i w łyżki, jedząc, popijając i rozprawiając to o nieprzyjacielu, którego jeszcze nie było widać, to o nadjeżdżających dygnitarzach, którym nie żałowano przymówek”.
Przeciw zebranym od strony Szczecina zbliżał się Arwid Wittenberg (dowódca szwedzkich wojska, uczestniczył w wojnie trzydziestoletniej). Nadjeżdżał z siedemnastoma tysiącami wojska. Wraz z nim podążał Hieronim Radziejowski – były podkanclerzy koronny, zdrajca, który uciekł do Szwedów, by przekazywać informacje o słabych stronach oddziałów Rzeczypospolitej.
Szlachta polska była gotowa do bitwy w pierwszych dniach lipca. Szańce były usypane, wały do obrony przygotowane. Jednak po paru dniach… zaczęto wyprawiać uczty. Wszystkim doskwierał dokuczliwy upał. Na wojska wroga czekano już trzeci tydzień, panowała bezczynność i nuda. Czeladź wszczynała kłótnie między sobą i w końcu zaczęła się rozjeżdżać. Pierwszy do domu odjechał starosta średzki – Zygmunt Grudziński. Po nim kilkuset szlachciców również opuściło obóz. Niektórzy wymykali się potajemnie. Coraz więcej żołnierzy było zniechęconych, narzekało na polskiego króla, brak wojska. Duch walki wygasł wskutek długiego oczekiwania. Gdy w obozie polskim nie działo się dobrze, wojsko szwedzkie pod dowództwem Wittenberga specjalnie zbliżało się powoli, ponieważ zdawało sobie sprawę ze zniecierpliwienia rycerzy Rzeczypospolitej. Do słupa granicznego Szwedzi dotarli dwudziestego pierwszego lipca.
Do obozu polskiego przybył szwedzki trębacz z listami od Radziejowskiego i Wittenberga. Po lekturze („Jenerał szwedzki oświadczał, że Karol Gustaw przysyła swe wojska krewnemu Janowi Kazimierzowi jako posiłki przeciw Kozakom, że zatem Wielkopolanie powinni się poddać bez oporu”) zaczęła się narada wśród wojewodów. List pozostał bez odpowiedzi.

Dwudziestego czwartego lica wszystkie szwedzkie oddziały stanęły naprzeciw Piły. Szlachta polska siadła na koń, była gotowa do bitwy. Rozpoczęło się starcie. Okazało się, że szańce były usypane źle, obóz niekorzystnie zorganizowany. Kule armatnie „zagoniły” żołnierzy z powrotem na zajmowany teren. Wojewodowie byli przerażeni. Wiedzieli już, że są kilkakrotne słabsi od wroga.
Szwedzi zaś nocą otoczyli obóz, do którego wysłano posłów w celu zawarcia ugody. W odpowiedzi z terenu okupanta z zielonymi gałęziami przybyli Radziejowski i Wirtz. Weszli do domu burmistrza, w którym stacjonował poznański wojewoda. Zaczęto naradę, trwającą kilka godzin. W końcu z budynku wybiegł Władysław Skoraczewski z przeraźliwym krzykiem na ustach: „Słyszycie, mości panowie, oni tam ojczyznę zaprzedają jak judasze i hańbią ! Wiedzcie, że już nie należym do Polski. Mało im było wydać w ręce nieprzyjaciela was wszystkich, obóz, wojsko, działa. Bogdaj ich zabito!- oni jeszcze podpisali w swoim i waszym imieniu, że wyrzekamy się związku z ojczyzną, wyrzekamy się pana, że cała kraina, grody warowne i my wszyscy będziem po wieczne czasy do Szwecji należeć. Że się wojsko poddaje, to bywa; ale kto ma prawo ojczyzny i pana się wyrzekać?!”...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin