Chrześcijański mąż stanu.doc

(86 KB) Pobierz
Chrześcijański mąż stanu

Chrześcijański mąż stanu

W RELIGIJNYM ODCZUCIU Bóg i król, Niebo i państwo pozostają ze sobą w ścisłym związku, niezależnie od tego, czy pojmuje się króla jako ustanowionego przez Boga, a państwo jako ziemską część Nieba, czy też króla jako adwersarza Boga, a państwo jako wspólnotę tych, którzy Boga się wyrzekli. Św. Augustyn odrywa od siebie Państwo Boże i państwo ziemskie, nie burząc jednak mostu między nimi. Hegel spaja je ze sobą, nie zamykając jednak szczeliny. W idei hierarchii panowanie Boga i panowania człowieka zlewają się w jedno, poprzez państwo Bóg tka ludzką historię. Ale w świeckiej filozofii panowanie Boga staje się ideologicznym odbiciem władzy ziemskiej, nierzeczywistym urojeniem. Pomiędzy czystą hierarchią a całkowicie świeckim państwem mieści się mnogość mniej lub bardziej dualistycznych koncepcji.

Jeśli pragniemy wniknąć w ową głębię duszy, z której ciągle na nowo rodzi się przymus, by łączyć ze sobą Boga i króla, Niebo i państwo, czy to w zgodzie czy w przeciwstawieniu, to najlepiej, jeśli zdamy się na językowe pojęcia, które nie są arbitralne, a więc nie służą żadnemu celowi. Pytamy: skąd to się bierze, że język wyraża rzeczy niebiańskie poprzez parabole, które, oprócz paraboli rodzinnej (Ojciec - dzieci), zaczerpnięte są z form politycznych, w jakich żyją narody? Najpierw: które to słowa unoszą parabole?

W Nowym Testamencie Bóg to Kyrios i Basileus. Jego panowanie to basilea, a nie polis czy politea. Zgodnie z tym w Wulgacie Bóg nazywany jest Dominus i Rex, a Jego panowanie regnum. Niemożliwe jest określenie Boga jako imperatora, a Jego panowanie jako imperium, a tym bardziej jako res publica. Św.Augustyn mówi w każdym razie o Civitas Dei dlatego, że chodzi mu o członki Królestwa Bożego; czyni to w osobliwie prowokacyjny sposób, aby nadać temu określeniu sens przeciwstawny do Civitas terrena (civis, czyli obywatel państwa jest przeciwieństwem hostis czyli wroga państwa). Civitas Dei jest określeniem literackim, a nie pierwotnym. - W języku niemieckim używamy odpowiednio do terminów greckich i łacińskich słów "Pan", "Król" i "Królestwo" [Reich]. Nazywamy wprawdzie Boga księciem "niebieskim" [Himmelfűrst], ale nigdy samym "księciem"; albowiem kiedy tylko używamy w stosunku do Niego określenia "książę niebieski", to zawsze myślimy równocześnie o jego przeciwieństwie - "księciu piekielnym". Właściwie nie możemy nazwać panowania Boga "państwem". Opierając się na Augustynie, przyzwyczailiśmy się wprawdzie mówić o "Państwie Bożym" [Gottesstaat], zważmy jednak, że nawet ten literacki słowotwór jest możliwy jedynie w starej formie dopełniaczowej; możemy mówić o "Państwie Boga" [Gottesstaat] ale nie o "Państwie Boga" [Staat Gottes], bo wówczas nazbyt wyraźnie brzmiałaby świecka treść słowa "państwo". (Tak samo możemy mówić o "warownym zamku" Boga [Gottesburg], ale nie o zamku czy wręcz pałacu Boga.) Nosicielami paraboli, w której niebo jest rodzajem "państwa", są przeto stare słowa, u Niemców słowa z czasów germańskich. Nowsze nazwy określające formy wspólnoty politycznej są tu odczuwane jako niestosowne. Słowa, które unoszą parabolę, pochodzą z czasów, kiedy państwo było jeszcze wspólnotą kultu. Służba państwowa i służba Bogu nie były jeszcze rozdzielone, wspólnota religijna i wspólnota polityczna pokrywały się. Podobnie było w wypadku rodziny, która również tylko dlatego mogła stać się parabolą stosunku Boga i człowieka, ponieważ była pierwotnie wspólnotą kultu. (Dla porównania wystarczy rozważyć, jak bardzo niemożliwe jest ujmowanie stosunku Boga do ludzi w obrazach typu przedsiębiorca-robotnik, dyrektor generalny - urzędnik.) Rozdzielenie funkcji kultowych i świecko-urzędowych na kościelne i państwowe ma olbrzymie historyczne znaczenie. Sprawia ono między innymi, że sekularyzacja państwa nie pociąga za sobą równoczesnej sekularyzacji sfery kościelnej i że państwo może się zregenerować dzięki wpływowi religii. Ponieważ tak jest, to również w zsekularyzowanych państwach ciągle na nowo budzą się pradawne impulsy: próbuje ono w jakiś sposób stać się wspólnotą kultu, choćby tylko w świeckiej formie "wspólnoty kulturalnej".

Jedynie w tej mierze, w jakiej posiada ono, czy to bezpośrednio czy pośrednio przez Kościół, metafizyczną sankcję (można to rozumieć na sposób religijny, widząc w państwie egzekutora woli Bożej, lub filozoficzny, definiując je jako strażnika wartości wspólnoty), może państwo wysuwać roszczenie do posiadania czterech regaliów, które wynoszą je ponad poziom samej tylko administracyjnej i gospodarczej jednostki. Te cztery prawa suwerennej władzy, które czynią państwo naprawdę "państwem" to: wojna, kara śmierci, przysięga, prawo łaski.

Prawo do prowadzenia wojny (jus belli) oznacza, że obywatele, w pierwszym rzędzie najsilniejsi, najlepsi i najdzielniejsi, muszą być gotowi, aby narazić swe życie dla państwa. Ofiary z życia można zażądać jedynie wówczas, gdy działa się z Boskiego nadania lub w służbie świętych wartości, w przeciwnym razie byłby to tylko morderczy przymus. Dlatego też państwo świeckie próbuje koniecznie znieść wojnę. Pacyfizm jest ze swej istoty likwidacją państwa. - Prawo wymierzania kary śmierci (jus vitae et necis) oznacza, że państwu wolno zanegować doczesną egzystencję określonych jednostek. Zniszczenie życia może być usprawiedliwione tylko wówczas, gdy dokonuje się z nadania instancji wyższej niż ziemska. Inaczej kara śmierci byłaby niczym innym jak uzurpowaniem sobie prawa do mordu. Dlatego świeckie państwo próbuje koniecznie znieść karę śmierci. - Prawo przysięgi (jus jurandi) oznacza, że sumienie obywatela związane jest czymś więcej niż prawem, którego przestrzeganie można wymusić. Prawo przysięgi żąda osobistej wierności i zobowiązuje do prawdy bez względu na korzyść. Taka przysięga ma sens tylko wówczas, jeśli jej skutki są natury metafizycznej. Każda przysięga bez metafizycznej sankcji jest ze swej istoty jedynie kontraktem. Złamanie umowy pomiędzy świeckimi ludźmi pociąga za sobą nie zemstę bogów, ale tylko karę, jaką wymierza ludzki sędzia (o ile ci, którzy złamali umowę, dostaną się w zasięg jego władzy). Dlatego świeckie państwo próbuje koniecznie znieść przysięgę. - Prawo łaski (w istocie jus juris intermittendi) oznacza, że ustanowione prawa nie są czymś najwyższym, ale że istnieje ponad nimi pan. Jak Bóg - stwórca praw natury może je znieść w określonym punkcie i uczynić "cud", tak samo władca jako ten, który ustanawia prawa może je znieść w określonym punkcie. "Łaska" jest rodzajem cudu. Łaska włada, nie niszcząc ważności praw zapisanych w kodeksach i nie zrywając z nimi związku, a jednak ponad i poza nimi. Łaska jest boskim zniesieniem sprawiedliwości, tak jak niesprawiedliwość jest szatańskim zniesieniem sprawiedliwości. Prawo łaski nie wywiedzione z metafizycznych źródeł jest niczym innym jak porozumieniem pomiędzy współwinnymi: przecież wszyscy jesteśmy w końcu tylko ludźmi... Dlatego świeckie państwo próbuje pozbawić prawo łaski majestatu i uczynić je kwestią "humanitaryzmu" praktykowanego przez urzędników. - Wojna, kara śmierci, przysięga, ułaskawienie są świętymi prawami państwa, które wznosząc się z pradawnych czasów sięgają ku współczesności. Należne są one tylko egzekutorowi boskich nakazów.

Liberalna teoria państwa traktująca wojnę, karę śmierci, przysięgę i ułaskawienie jedynie jako przeżytki barbarzyńskiej epoki, którą jak najszybciej należy przezwyciężyć, może racjonalnie uzasadniać istnienie państwa jego użytecznością. Jednak konserwatywna teoria państwa, która uznaje prawomocność wojny, kary śmierci, przysięgi i łaski, nie jest możliwa, jeśli nie wywodzi państwa ze źródeł metafizycznych.

II

 

(...) Cóż więc czyni Królestwo Boże "królestwem"? Jeśli Królestwo Boże ma być pojmowane nie tylko jako mistyczny punkt albo jako niezróżnicowana jednostajność, to trzeba je widzieć jako porządek złożony z tego co jest nad i z tego co jest pod, czyli jako panowanie. Jeśli nie ma być ono panteistyczną, wszystko obejmującą, nieokreśloną wszechcałością, to musi mieć "granice", musi odróżniać się od innego królestwa. Jeśli ma ono utrzymywać razem różne swoje członki, musi mieć prawo - łączące i wiążące. Panowanie, odgraniczenie i prawo są konieczne, aby Królestwo Boże pojmowane być mogło jako królestwo. Analogicznie, każde ziemskie państwo zawierać musi te elementy: po pierwsze panowanie (dominatio), po drugie rozróżnienie między wrogiem a przyjacielem (discretio), po trzecie uświęcone, nietykalne prawo, którego naruszenie byłoby odstępstwem (nomos).

Cóż jest więc konieczne dla wywiedzenia ziemskiego państwa z metafizyki? Po pierwsze, należy wykazać odpowiedniość (analogię) między Królestwem Bożym a ziemskim państwem. Ta odpowiedniość nie oznacza, że ziemskie państwo jest reprezentantem Królestwa Bożego, ani też, że Królestwo Boże jest jego zadaniem i celem. Oznacza raczej, że konstytutywne warunki jego istnienia odpowiadają konstytucji Królestwa Bożego, tak jak obraz odpowiada rzeczywistości. Wszystko, co ziemskie ma swoje prawo do istnienia tylko przez to, że jest parabolą czegoś Więcej niż Doczesne. To, co stworzone znajduje usprawiedliwienie dla swojego istnienia ("Po co właściwie został stworzony świat?") w tym, że "odpowiada" Niebu, że jest jego "obrazem"; tak samo jak w Księdze Rodzaju stworzenie człowieka jest usprawiedliwione tym, że stworzony on został na "podobieństwo" Boże. Idzie więc o to, aby znaleźć metafizyczną parabolę między Królestwem Bożym a ziemskim państwem. Po drugie, należy pokazać, jak w państwie, będącym częścią stworzenia, działa wola Boga. Trzeba również, co oczywiste, rozpoznać punkt, w którym następuje zepsucie państwa, rozpoznać jego grzech pierworodny.

III

OPISUJąC RAJ, Dante nie potrafi przedstawić go bez hierarchii rang. Wprawdzie wszyscy błogosławieni mają swój udział w niebiańskiej słodyczy, jednak differentemente han dolce vita (["większej lub mniejszej zaznają słodyczy"] Raj 4,35). Nawet Nieba nie możemy sobie wyobrazić bez hierarchicznego ładu. Tam, gdzie nie ma nadrzędności i podporządkowania, tam nie ma wspólnoty. Czy ma to swoją przyczynę tylko we właściwości ludzkiego ducha, który nie potrafi uznać za "wspólnotę" po prostu bezładnego współsąsiadowania, którego nie spaja żaden nadrzędny czynnik? Trzeba tu wskazać na to, że Bóg w objawieniach sam nazywa siebie "Panem" i jako "Pana" określa go Jezus. "Syn Boży" słucha "Boga Ojca" (Getsemani). To posłuszeństwo jest podporządkowaniem się władzy [Fűhrung] Boga. Metafizyczną wskazówką dla ludzkich wyobrażeń i intuicji są również słowa u św.Łukasza: "W domu Ojca mego jest mieszkań wiele" i odpowiedź na spór uczniów o pierwszeństwo w Niebie. O tym, że stworzenie i to w swojej czystej postaci, tak jak wyszło ono z ręki Stwórcy jest uhierarchizowanym porządkiem, "panowaniem", i że wobec tego panowanie jako zasada nie jest wynikiem dopiero grzechu pierworodnego, i nie powstało z pychy, lecz z nakazanego przez Boga obowiązku, o tym świadczą słowa Księgi Rodzaju "czyńcie ją sobie poddaną (katakyrieusate)" i "panujcie (archete)" nad Stworzeniem. Panowanie jest ładem, w którym, jeden rozkazuje, a drugi słucha, jeden jest panem, a drugi sługą, jeden jest ojcem, a drugi synem, jeden idzie na przedzie, a drugi za nim podąża, jeden jest zwierzchnością, a drugi poddanym, krótko mówiąc: Stworzenie to nie tylko współistnienie obok siebie, ale również hierarchiczny ład, czyli panowanie, które w niemniejszym stopniu jest wiecznym ładem raju niż podział na dwie płci. Tak jak mężczyzna i kobieta są rozdzieleni od chwili stworzenia, a przecież jako rozdzieleni są jednością (gonochoryzm), tak pan i sługa, zwierzchnik i poddany są rozdzieleni od chwili stworzenia, a jednak istniejący tylko jako jedność (wspólnota). Mimo iż funkcjonalnie odrębni, tworzą całość (archichoryzm).

Dokładnie tak samo jak podział kobieta-mężczyzna idzie poprzez stworzenie, tak samo idzie przez nie podział na "górę" i "dół". Panowanie jest przeto metafizyczną zasadą Stworzenia i żaden bunt rozumu zmienić tego nie może. Tam, gdzie chce się znieść panowanie, tam przychodzi diabeł i niszczy wspólnotę. Z tego rodzi się jedynie nowe panowanie, które gorsze jest niż poprzednie. Doktryna "równości" jest tylko narzędziem pychy lub zawiści, a więc dewastacji służącej temu żeby wznieść własny tron. Dante: "E puot' egli esser, se giu non se vive diversamente per diversi uffici?" (["A istniałby ten stan, gdyby ziemianie za rozmaitym powołaniem nie szli"] Raj 8,118). Spór może dotyczyć jedynie formy, nigdy zaś zasady panowania.

Panowanie jest zatem ładem Stworzenia. Jest diatage tou Theou (nakaz Boga, Rzym. 13,2), które swoją exuosia (usprawiedliwiona władza) posiada od Boga. Także św.Paweł chętnie widzi ład (taxis) w gminie (Kol. 2,5). W tej mierze, w jakiej państwo jest panowaniem, nie jest ono "złe". Tym samym wykazaliśmy, że państwo zawiera element metafizyczny, który wolno nam określić jako wolę Bożą.

IV

TAK JAK POD WPŁYWEM liberalnych i humanitarystycznych idei przyzwyczajono się upatrywać najwyższy cel ziemskiej wspólnoty nie w "królestwie" [das Reich], lecz w "ludzkości" (nie polityczne, czysto społeczne pojęcie), tak samo przyzwyczajono się pojmować Królestwo Boże jako bezgraniczną błogość wszystkich bez wyjątku dusz. Wieczne potępienie odrzuca się jako coś nieludzkiego i zalicza do religijnych bajek. Ale jasne brzmienie słów Ewangelii separuje od siebie Królestwo Niebieskie i Piekło, oddziela wybranych i potępionych. Żadna filozofia, jeśli chce być uczciwa, nic tu nie wytarguje. Królestwo Boże nie jest więc czymś abstrakcyjnym, ale konkretnym, metafizycznym królestwem, odgraniczonym od swojego przeciwieństwa. Jest nie-ludzkie, ponieważ jest boskie. Jako "królestwo" posiadające granice istnieje ono od chwili, gdy Lucyfer zbuntował się przeciwko Bogu. To odstępstwo tworzy w metafizycznym świecie przeciwieństwo przyjaciel - wróg. Teraz, odwróciwszy się od Boga, Lucyfer rozróżnia (discernit et discriminat) swoich zwolenników od zwolenników Boga a Bóg odróżnia swoich wiernych od odszczepieńców. Do ustanawiającego ład panowania (dominatio) dochodzi walka (discrimen civium et hostium). Gdzie w stworzeniu leży początek rozróżnienia pomiędzy wrogiem a przyjacielem? To jest ta chwila, w której człowiek je z drzewa poznania, chwila kiedy "otworzyły się im obojgu oczy" (Ks. Rodzaju 3,7). Teraz człowiek "rozpoznaje" różnicę pomiędzy "nagim" a zasłoniętym. A tym samym różnicę pomiędzy jawnym i tajnym, prawdziwym i fałszywym, dobrym i złym, sprawiedliwym i niesprawiedliwym, pięknym i szpetnym, świętym i profańskim. Jest to chwila pełna grozy, ponieważ człowiek wydobywa się z boskiej natury i cały świat rozpada mu się na kawałki przeciwieństw. Teraz miłość objawia mu się jako gniew. Bóg staje się dlań mysterium tremendum. Przerażony, człowiek ucieka w zasłonięcie, i zamiast nago i otwarcie wystawić się na miłość, zamiast czynić pokutę, wpełza do kryjówki. Odstępstwo od Boga jest konieczną konsekwencją nieposłuszeństwa. Wraz z nim następuje wynaturzenie człowieka w istotę osłoniętą, a wraz z zepsuciem tego, kto ustanowiony został panem Stworzenia, psuje się całe Stworzenie. Od tej chwili człowiek nie potrafi już być inaczej jak w zasłonięciu, i każde ludzkie odsłonięcie prowadzi jedynie głębiej w zepsucie. Na początku istnieje jedynie nieostre, zmysłowe, a jednak metafizyczne przeciwieństwo pomiędzy tym, co nagie, a tym, co zasłonięte. Ale z niego rozwijają się wszystkie inne przeciwieństwa. U dzieci i ludów pierwotnych w jednym, jeszcze niezróżnicowanym, poplątanym przeciwieństwie dobry-zły, swój-obcy, przyjazny i groźny zawarte są wszystkie inne wartościujące rozróżnienia, które jedno po drugim z niego wypływają. Tak samo tutaj, z istniejącego u prapoczątku przeciwieństwa nagi-zasłonięty rodzi się polityczny podział wróg-przyjaciel. Odkrycie, że przeciwieństwo wróg-przyjaciel jest istotą tego, co polityczne, zawdzięczamy Carlowi Schmittowi. Zwalnia nas ono z konieczności rozwlekłych wywodów na temat polityki i moralności. Tak jak w dziedzinie moralności nie można wartościować za pomocą pojęć typu piękny i szpetny, a sfery sakralnej za pomocą pojęć typu dobry i zły, gdyż wartościowania te nie dotykają istoty rzeczy, tak samo podział ludzi na wrogów i przyjaciół nie daje się przeprowadzić poprzez zastosowanie wartościującego przeciwieństwa - moralnego, estetycznego czy jakiegoś innego. Przeciwieństwo wróg-przyjaciel to przeciwieństwo egzystencjalne, a nie moralne, estetyczne itd. Wrogiem nie jest ten, kto rozpoznany zostaje jako zły lub brzydki, lecz ten kto rozpoznany zostaje jako wróg. Gdy tylko znika przeciwieństwo wróg-przyjaciel, tam również znika to, co w najgłębszym sensie polityczne. Państwo, określając, kto jest wrogiem, a kto jest sojusznikiem, dodaje do swoich zadań administracyjnych, funkcję polityczną: uzbraja się i gotowe jest do walki. Tak jak Bóg i Jego niebiańskie hufce walczą przeciw Lucyferowi i jego kompanom, tak państwo walczy ze swoimi wrogami.

Ponieważ przeciwieństwo pomiędzy wrogiem i przyjacielem jest obrazem metafizycznego przeciwieństwa pomiędzy Niebem i Piekłem, i ponieważ z jednej strony pierwsze odstępstwo od Boga niejako spolityzowało Niebo, a z drugiej strony upadłe stworzenie rozpadło się na przeciwieństwa, dlatego zarówno odstępstwo jak i rozpad nie mogą być zniesione przez człowieka lecz jedynie przez Boga. Stąd daremne są wszelkie ludzkie próby, aby za pomocą moralnych zaklęć usunąć przeciwieństwo przyjaciel-wróg i zdepolityzować świat. Są one nie tylko daremne, lecz są symptomem zepsucia: człowiek - żałosna istota w ciągłej ucieczce, pozostająca na wygnaniu, która ukryła się przed Bogiem (zsekularyzowała) i wierzy teraz, że Boga nie ma, w swej pysze uzurpuje sobie prawo, aby dokonać tego, co Boga jest. Tak, jak od upadku w grzech pierworodny, nie możemy bez Bożej łaski być ani dobrzy, ani sprawiedliwi, ani prawdziwi, ani święci, tak samo nie możemy od tamtej chwili być przyjaciółmi wszystkich ludzi. Kto pragnie, by było inaczej, ten zasłania to, co ludzkie, staje się metafizycznym obłudnikiem. Chcąc być przyjacielem wszystkich ludzi, staje się wrogiem Boga.

Rozróżnienie pomiędzy przyjacielem i wrogiem jest przeto częścią upadku Stworzenia w grzech. Wszędzie tam, gdzie państwo desygnuje przyjaciela i wroga, tam z konieczności staje się grzesznikiem. Gdy jednak chce, w akcie pokornego wyrzeczenia lub pysznego samowywyższenia, znieść to rozróżnienie, staje się podwójnym grzesznikiem uzurpującym sobie suwerenność Boga. Tak więc wykazaliśmy, że w państwie obecny jest element metafizyczny, którym jest odstępstwo od Boga i poprzez który przyjdzie na nie ten sąd, jakiemu podlega całe stworzenie. Samo z siebie państwo nie może oczyścić się z win, tylko sąd Boga może to uczynić.

V

JEśLI ZATEM KRÓLESTWO NIEBIESKIE jest panowaniem będącym przeciwieństwem innego, odszczepieńczego królestwa, to jakieś "prawo" musi wiązać jego członki w jedność. Musi istnieć coś, co wiąże wszystkich obywateli Królestwa Bożego. Pismo święte poświadcza, że tym prawem jest miłość (agape). Ponieważ miłość jest zarazem spełnieniem, doskonałością, a przez to końcem prawa (telos nomou), to oczywiście można mówić o miłości jako o "nomosie" tylko w tym sensie, w jakim mówi się o Bogu-Ojcu jako o "Panu", i o wiecznej słodyczy jako o "królestwie". Ale także św.Paweł (Rzym. 8,2) pisze o "prawie Ducha, które daje życie w Chrystusie Jezusie" (nomos tou pneumatos), i określa sam siebie (1. Kor. 9,21) jako podlegającego "prawu Chrystusowemu" (ennomos Christou). Tym, czym wśród ludzi jest święte prawo, które wiąże ich we wspólnotę, tym w panowaniu Boga jest miłość.

Gdy od tego wyjdziemy, zrozumiemy sens Kazania na Górze: Jezus głosi w nim swoim uczniom prawo wspólnoty Jezusa Chrystusa na ziemi. Tak jak Jezus jest Bogiem, który stał się człowiekiem, tak samo nauka zawarta w Kazaniu na Górze jest ziemskim wcieleniem miłości niebiańskiej (agape) we wspólnocie uczniów. Jest ona "prawem" uczniów wybranych przez Jezusa, którzy mają wiarę, opuścili ojca i matkę, sprzedali swoje majątki i rozdali ubogim, i którzy otrzymali moc czynienia znaków i cudów. Kto chce żyć według Kazania na Górze, ten musi być uczniem Jezusa. Musi czynić cuda jak uczniowie Jezusa. Cóż to jest jednak za pohańbienie świętego prawa, kiedy ci, co unikają rozstrzygnięcia w wierze, nie potrafią czynić cudów lub wręcz im zaprzeczają, twierdzą mimo to, że potrafią żyć według tego boskiego prawa! A właściwie nawet nie według tego prawa, lecz według jego pojedynczych, wyrwanych z kontekstu, błędnie rozumianych zdań, które nie zakłócają mieszczańskiej wygody, spokoju i zadowolenia z życia - cóż jest mniej ważne niż to! Jeśli nie jesteśmy powołanymi uczniami Jezusa, a tylko ludźmi chrześcijańskiej religii, to nie wolno nam stroić się w niebiańską purpurę, bo stajemy się wówczas obłudnikami. Tymczasem bierze się boskie prawo, odrywa odeń Boga, sekularyzuje je do poziomu etyki, i tę pustą, obrzydliwą poczwarę etyki nazywa się potem "chrześcijańską moralnością". Chrześcijańska moralność to wiara i miłość, i świętość, i cuda - nierozerwalne. Ona jest jak tunika Jezusa, nie "szyta, ale cała tkana od góry do dołu" (Jan 19,23). Tymczasem z Kazania na Górze uczyniono narzędzie swarliwych polemik i argument w dyskusjach, używa się go jako taranu, aby rozwalić państwo i główny obyczaj należące przecież do porządku stworzenia. To, co musi być ofiarą życia zamieniono w bezpieczeństwo życia.

Kiedy człowiek uciekł przed Bogiem i przez Boga wygnany został z raju, to mogło się zdawać, że nie będzie zdolny do życia w jakiejkolwiek wspólnocie: sam sobie musiałby być jedynym przyjacielem, wszyscy inni musieliby być jego wrogami, ba sam siebie musiałby znienawidzić. Całe stworzenie winno się roztrzaskać i rozpaść na wrogie przeciwieństwa. Jednak miłość Boga nie pozwoliła, aby stworzenie jej się wymknęło. Dając człowiekowi ziemską miłość (filia) Bóg podtrzymał trwanie świata, nawet jeśli było to trwanie w zepsuciu. Dlatego kobieta i mężczyzna nie poróżnili się, lecz eros złączył ich razem. Dlatego nie poróżnili się bracia i przyjaciele, lecz braterska miłość (filadelfia) złączyła ich razem. Tak też, dzięki "prawu" (nomos) możliwa stała się wspólnota państwa.

Jeszcze po grzechu pierworodnym i po potopie ludzie żyli razem i mówili "jednym językiem". Wtenczas podjęli decyzję: "Chodźcie, zbudujmy sobie miasto i wieżę, której wierzchołek będzie sięgał nieba, i w ten sposób uczynimy sobie znak, abyśmy się nie rozproszyli po całej ziemi" (Rdz. 11,4). Ludzkie uniwersum zbuntowało się w swej pysze - nieuchronny to skutek grzechu pierworodnego - przeciw Bogu. Dążenie do zjednoczonej ludzkości jest butnym dążeniem antyboskiego rozumu. (Nieomylny instynkt każe autorowi Ludus de Antichristo włożyć w usta będącemu u szczytu swojej potęgi Antychrystowi słowa: Pax et securitas universa conclusit, por. 1. Tes. 5,3).

Kiedy odwrócona od Boga ludzkość wzniosła wieżę Babel, wtedy "Pan zstąpił z nieba" i pomieszał ich mowę, "aby jeden nie rozumiał drugiego". Rozszczepienie ludzkiego uniwersum na języki, gminy i państwa jest przeto stwórczym działaniem Boga, które nastąpiło po grzechu pierworodnym, aby uratować ludzi. (W żadnym miejscu nie mówi Księga Rodzaju, że pomieszanie mowy oznacza karę, ono oznacza ratunek. Bóg nie był "zazdrosny" o marmą światową metropolię i wieżowiec w Babel, lecz ulitował się nad głupcami.) (...)

VI

SKORO STANOWIENIE I ŁAD PANOWANIA, skoro stanowienie i oddzielenie wrogów od przyjaciół, skoro stanowienie i poszanowanie uświęconego prawa to trzy wielkie, metafizyczne, konserwatywne zasady (źródła, trwałe i zasadnicze elementy) każdego życia państwowego, skoro "państwo" jest tylko tam, gdzie urzeczywistniają się one w ludzkiej wspólnocie i splatają w jednym "kierownictwie", skoro "państwo" jeszcze nie jest lub już go nie ma tam, gdzie te trzy zasady albo się nie połączyły, albo też oderwały się od siebie, to idealne cnoty męża stanu muszą wywodzić się z tych trzech zasad. Siła ładu, siła walki, siła autorytetu czynią prawdziwego męża stanu. Komu tych sił brakuje, ten nie ma powołania na męża stanu. I jeśli ktoś taki, kto nie jest powołany metafizycznie, zostanie mimo to powołany przez lud, to lud musi za to odpokutować.

Właściwą, twórczą siłą jest panowanie, czyli kierowanie pewną i silną ręką zgodnie z jakąś naczelną wartością, decydowanie i zawiadywanie. Ale słowo "panowanie" nie całkiem oddaje to, co mamy na myśli. Luter używa go często w sensie "władzy despotycznej" lub "stosującej przemoc". Właściwsze byłoby niemieckie słowo "władać" ["walten"], i nie przypadkiem w eposie Heliand Bóg nazywany jest Włodarzem ["Waltandi"]. Ale w wyniku trwającego nieprzerwanie od tysiącleci znieprawiania języka, szlachetne słowo "Gewalt" [moc, władza] uległo, tak samo jak szlachetne słowo "pan", zepsuciu i kojarzy się dziś przede wszystkim z "przemocą". Niewolnicza mentalność wielu współczesnych nie pozwala im pojąć i odczuć czystości tych słów. A przecież "pan" to dominus , co pochodzi od domus czyli dom, zaś, to co dziś rozumie się jako "przemoc" [Gewalt] oznacza autorytet władania, a nie pozbawioną wędzideł siłę natury, oraz siłę prawa, czyli potestas. Panowanie i władanie są siłą i sztuką ojcowską (patriarchalną). U wielkich niemieckich władców (inaczej niż u Aleksandra, Cezara i Napoleona) właśnie ojcowskość stanowi zasadniczą cechę charakteru: przychodzi tu na myśl Karol Wielki, Otton Wielki, Lorenz von Stein, Bismarck. Są oni przede wszystkim ojcami, panami domu, dziedzicami, którzy władają swoją Rzeszą tak jak chłop swoją rodziną, swoimi dziewkami i parobkami i swoją zagrodą. Jako naród cierpimy nieomal na hipertrofię ojcowskości i na brak wojowniczego ducha! Natury ojcowskie mają w sobie coś szerokiego, pełnego, ciężkiego jak ziemia. Tacy ludzie są siewem, co rodzi stukrotnie. Epoki przepojone duchem ojcowskim lubią tęgość i rozłożystość.

Siła oddzielania nie jest w zasadzie twórcza, ale tylko ona może nadać wspólnocie kształt poprzez odłączenie od niej wszystkiego, co nie-przynależne, a więc "wrogie". Ojcowskość nie może się urzeczywistnić bez oddzielenia od własnego domu i własnej służby, tego, co obce. Nie wystarczy, że władca gospodarzy i dba o porządek, musi on także wytyczać granice i ich bronić, tworzyć przestrzeń i niszczyć. Albowiem życie żyje tylko dzięki niszczeniu innego życia. Do tego niezbędne jest opanowanie uczuć i nerwów: odwaga. Odwaga to cnota wojownika. Mąż stanu, który nie potrafi przyjąć na siebie ludzkiego losu nakazującego, aby dla ochrony życia własnej wspólnoty zwalczać inne życie, a więc mąż stanu, w którego żyłach nie płynie krew wojownika, winny się staje śmierci ludu powierzonego jego pieczy. Czysty typ wojownika występuje częściej u Francuzów niż u Niemców. Nawet niemiecki lancknecht, taki jak Georg von Frundsberg ma w sobie coś ojcowskiego. Najbardziej wojowniczy z wielkich Niemców - Fryderyk Wielki, jeszcze w podeszłym wieku, kiedy w naturalny sposób stał się ojcowskim rządcą swego państwa, zachował w sobie do końca element agresywności ("pruskość"). Również Ludendorff był wybitnym typem wojownika. Wojownicze natury działają zawsze niejako w szpicy swojej armii. To nadaje im pewną ostrość, spiczastość [kanciastość] i żar. Tacy ludzie są jak płomień pożerający wszystko co bezsilne, spróchniałe, zgniłe. Epoki przeniknięte duchem wojowniczości lubią [ascetyczną chudość] , ostrość rysów, strzelistość, surowe lśnienie [żelaza]. (Nie należy tego mylić z dekadencką skłonnością epok sportu do miękkiej, chłopięcej smukłości).

Jednak sama ojcowskość jest nieruchawa i syta, sama wojowniczość zaś ostra i sucha, jeśli nie opromienia ich "blask". Przywódcą staje się ojciec i wojownik dopiero poprzez niezgłębiony czar, który "uszlachetnia" to co ojcowskie i co wojownicze, nadaje mu tę wzniosłość, która sprawia, że ludzie schylają głowy przed tym, kto owym urokiem został obdarowany. Chodzi tu o siłę nie dającą się racjonalnie wyjaśnić tak jak obie inne siły. Nie jest ona owocem ludzkim woli, nie można jej ani wyćwiczyć, ani wykształcić. Przydziela ją metafizyczna moc, często już przy narodzinach. Zdarza się, że narodzinom i wzlotowi takich ludzi towarzyszą znaki i przepowiednie. To ów nieuchwytny "blask", który przypuszczalnie nie jest niczym innym jak przebłyskiem metafizycznych przeznaczeń, ustanawia "autorytet". Poprzez to, że wola sprawuje "autorytarną" władzę nad umysłami, jawi się ona jako wola, która wypełnia boską misję.

Dlatego wola władcy staje się dla ludzi prawem. Wszystkich wielkich ludzi opromienia blask "autorytetu", gdyż to jest oznaką ich "wielkości". Dlatego autorytetu nie ma w jednej epoce mniej, a w innej więcej, choć mogą być stulecia, które od określonych osób otrzymują określony autorytet (wiek peryklejski, wiek Augusta, wiek Ludwika XIV). Rzadko zdarzają się postacie, które choć pozbawione elementu specyficznie ojcowskiego i wojowniczego, są autorytarne. Jedyna postać, nie- ojcowska i nie-wojownicza, a jednak autorytarna w absolutnym tego słowa znaczeniu, to Jezus Chrystus.

Trzy cnoty męża stanu wydane są na łup zepsucia tak samo, jak wszystko co ziemskie. Moralne zepsucie jest w istocie niczym innym jak sekularyzacją, tzn. zeświecczeniem świętego i racjonalizacją metafizycznego. Ojcowskość jest skuteczna tylko tam, gdzie jest "pan" - po ojcowsku górujący, wprowadzający ład, łagodzący i rozstrzygający spory, sprawiedliwy, życzliwy i łaskawy. Jeśli brak jest tego zmysłu panowania (dającego się opisać tylko jako zbiór cech, ale w rzeczywistości stanowiącego jednolitą całość), to w miejsce "pana" pojawia się organizator, który, określając jakieś "cele", próbuje administrować i kształtować wspólnotę za pomocą racjonalnych kalkulacji. Właśnie w naszej epoce musieliśmy gorzko doświadczyć skutków tego zastąpienia ojca i pana przez racjonalnego organizatora. - Duch wojowniczości zamienia się po sekularyzacji w ducha adwokackiego. (Stąd Francuzi są dziś tak dobrymi adwokatami.) W miejsce cielesnej odwagi przychodzi ideologiczna agresywność, w miejsce broni niszczącej ciało przychodzą zatruwające ducha: dyskusja, polemika i propaganda. Bitwa zamienia się w "negocjacje", pole bitewne w salę konferencyjną. Te konferencje adwokatów, które, choć ich celem jest osiągnięcie politycznych profitów, z oszukańczym wyrachowaniem organizuje się pod znakiem "porozumienia" (co jest skrajnym przejawem podłości i obłudy), na płaszczyźnie moralnej są niczym innym jak wojną. Ale podczas gdy w wyniku bitwy rozstrzygał sąd boży, a nie racjonalność walczących, to o wyniku "walki ideologicznej" rozstrzyga sąd ludzi, dlatego wynik ów zależy od stopnia sekularyzacji, a więc od sprytu, obłudy i braku skrupułów. Konferencje tego rodzaju są prawdziwymi sabatami czarownic, na których prezentuje się szatańskie adwokackie sztuczki. - Co się zaś tyczy siły autorytetu, to w epokach sekularyzacji zastępuje ją "wybór". Nie ten zostaje rozpoznany i uznany jako wódz [przywódca], kogo wybrał Bóg, lecz ten kogo wybrał tłum. Nie Bóg, ale głos większości obdarza autorytetem. W miejsce autentycznego, przepełnionego duchem autorytetu przychodzi autorytet czysto formalnej kompetencji. Wybraństwo zastąpione zostaje przez wybór, powołanie przez głosowanie. Ten wyłącznie formalny autorytet jest w rzeczywistości tylko "prominencją". W miejsce politycznego przywódcy przychodzi polityczny prominent. Dziwić się, że tego rodzaju pseudo-autorytet zawodzi w czas kryzysu, może tylko ten, komu nie dostępne jest prawdziwe przeżycie autorytetu.

Podsumujmy: prawdziwy mąż stanu jednoczy w sobie ojcowskość, ducha wojowniczości i charyzmę. Po ojcowsku włada on nad ludem powierzonym jego opiece. Odważnie odpiera wszystkie ataki na prawo jego ludu do życia, a kiedy lud mnoży się i rośnie, tworzy dlań, skupiając jego wojownicze siły, przestrzeń życiową. Bóg obdarza go szczęściem i chwałą tak, że lud spogląda ku niemu z czcią i ufnością, i tak waży w swej ręce mąż stanu pokój i wojnę, i prowadzi rozmowę z Bogiem. Jego ludzkie rachuby stają się modlitwą, a jego modlitwy decyzjami. Jego decyzja nie jest jedynie abstrakcyjną kalkulacją rozumu, lecz manifestuje się w niej pełnia sił dziejowych. Jego zwycięstwa i klęski nie są ludzkimi przypadkami, lecz boskimi zrządzeniami losu. Tak zatem jest prawdziwy mąż stanu równocześnie władcą, wojownikiem i kapłanem.

Przełożył Tomasz Gabiś

[Podstawa przekładu: Wilhelm Stapel, Der christliche Staatsmann. Eine Theologie des Nationalismus, rozdział Metaphysik des Staates, Hamburg 1932, s. 159-190]

Artykuł pochodzi z książki "Rewolucja konserwatywna w Niemczech 1918-1933" red.W.Kunicki, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1999. Tekst publikujemy za zgodą Wydawncitwa.

Wilhelm Stapel

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin