Dębski Rafał - Cena spokoju.pdf

(118 KB) Pobierz
343001873 UNPDF
Rafał Dębski
Cena spokoju
S&C
Exlibris
– Wznoszę toast za zdrowie moich miłych gości!
Kielich powędrował w górę, wysoko nad głowę earla Gilberta.
Gwałtowność ruchu spowodowała, że kilka kropli z przepełnionego
naczynia spłynęło po ściankach i skapnęło na czoło gospodarza.
Wyglądało to niepokojąco, jakby zaperliła się na nim krew. Niecierpliwym
gestem otarł twarz i rozejrzał się czujnie po twarzach biesiadników.
Przesądni Saksończycy gotowi uznać tak błahe zdarzenie za złą wróżbę.
– Za zdrowie wszystkich miłych gości! – powtórzył.
Prawie niedostrzegalnie zmarszczył ciemne, wyraziste brwi. Nie
wszystkich, niestety, mógł tak nazwać z czystym sumieniem. Ot, choćby
ten klocowaty, zwalisty Wilibald, pan na Cormick, jeden z filarów
opozycji – człowiek sprytny i bezwzględny, zajadły wróg „najeźdźców z
Francji”, jak uparcie nazywał normandzkich rycerzy, mimo iż od bitwy
pod Hastings niebawem minie półtora wieku. Lecz bodaj gorszy jeszcze
był Cedric z Coolsey, który nigdy nie krył, że wszystkich Normandów
najchętniej ujrzałby wiszących w charakterze ozdób wzdłuż ważniejszych
traktów. W zacietrzewieniu przypominał swego głównego przeciwnika,
diuka Ewarysta de Chardin, ulubieńca księcia Jana, siedzącego tuż obok
gospodarza. Ten z kolei podobnie uczyniłby z całą saską szlachtą.
Mimo to spotkali się dzisiaj przy wspólnym stole.
Earl natychmiast postarał się wygładzić twarz uprzejmym uśmiechem.
Odrobina dziegciu może zepsuć smak miodu, ale to jeszcze nie powód,
żeby kulturalny człowiek nie przełknął go w towarzystwie nie dając po
sobie poznać wstrętu. Upił łyk z kielicha.
– Wypijmy za zgodę! Po to wszak, by do niej doprowadzić,
zgromadziliśmy się w tutejszym zamku! Dzięki wam składam za
przybycie, tym z was szczególniej, którzy w mej osobie położyli zaufanie i
przyjechali wraz z rodzinami, aby dać świadectwo pokojowych zamiarów.
Spojrzał wymownie na Wilibalda. Sas nawet na czas uczty nie chciał
odpasać broni, wyperswadowali mu to dopiero właśni ziomkowie, a
powód nieobecności małżonki wyjaśnił tak, że earl wolał o nic więcej nie
pytać. Pan na Cormick uśmiechnął się uprzejmie i skinął łaskawie głową.
Zupełnie jakbym to ja był gościem na jego ziemi, a nie odwrotnie,
pomyślał ze złością Gilbert. Podał roztruchan Ewarystowi, ten upił łyk i
puścił naczynie dalej.
Edgar z Killarmy szturchnął w bok Wilibalda.
– Twoja żonka gdzie? Trzeba było ją zabrać, niechby niewiasta zobaczyła
kawałek świata poza tym twoim kurnikiem.
Cormick skrzywił się niechętnie.
– Odpowiem ci tak, jak to uczyniłem gdy mnie Gilbert o to zapytał. Otóż
obawiam się, że tutejszy klimat, mimo zapewnień Normandów, może się
okazać zabójczy. I nie chodzi o wilgoć. Powiedz lepiej, czemu ty jesteś bez
małżonki? Czyżbyś bał się tego samego?
Tym razem Edgar wykrzywił oblicze.
– Gdzież tam! Gdybym przypuszczał, że jej co tutaj grozi, przymusiłbym
do wyjazdu, choćby siłą. Wiesz wszak, jak ze sobą żyjemy. To zresztą
wiedzą wszyscy. Jędza została w domu, żeby zrobić mi na złość, bo to
niby przyłapała mnie z podkuchenną w komorze! Łeż to jest i babska
imaginacja! Żebyś słyszał jaką mi urządziła awanturę! Ledwiem cały łeb
wyniósł gdy zaczęła we mnie praskać sprzętami w kuchni! Diabli, nigdy
nie przypuszczałem, jakie to niebezpieczne i pełne zabójczych
przedmiotów miejsce!
Wilibald patrzył na rozmówcę z pobłażliwą ironią. Wszyscy wiedzieli, że
Edgar i Hermina kochają się do szaleństwa, a jeżeli żona robi mu awantury
o amory ze służbą, to nie jest temu z pewnością winna tylko jej
wyobraźnia. Albo więc Edgar został rzeczywiście przyłapany na
obmacywaniu jakiejś dziewki, albo skorzystał z takiego pretekstu, żeby nie
narażać ukochanej Herminy na najmniejsze nawet niebezpieczeństwo.
– Ciekawe, czy kiedyś w końcu podadzą wieczerzę – mruknął, gładząc się
po brzuchu. – Pięknymi słówkami Gilberta raczej trudno się nasycić.
W tej samej chwili earl klasnął w dłonie. Na stoły zaczęły wjeżdżać
potrawy. Atmosfera natychmiast uległa rozluźnieniu, rozpoczęły się
pierwsze głośniejsze rozmowy, prowadzone nieco na siłę, gdyż
przemieszani ze sobą przy stołach Saksończycy i Normandowie mieli
trudności ze znalezieniem wspólnych, w miarę bezpiecznych tematów.
Jednak wino szybko zaczęło robić swoje. Języki się rozwiązały, zapanował
gwar.
– Nie wiem, czy to był dobry pomysł – Gilbert pochylił się do diuka
Ewarysta – żeby ich tak rozsadzić. Niektórzy Sasi słabo rozumieją po
francusku, albo raczej udają, że tak jest, zaś z kolei nasi rycerze najczęściej
ani w ząb nie znają ich mowy.
– Może to i dobrze – de Chardin skrzywił się. – Przynajmniej od razu się
nie pobiją. Wyobrażasz sobie, earlu, że są w stanie rozmawiać tak, żeby się
nawzajem nie podrażnić? Zbyt nas te psy... – ugryzł się w język. Nie
wolno przy ugodowym Gilbercie używać takich słów. Słowa potrafią
zdradzić boleśniej niż rozwiązła małżonka. – Zbyt nas miejscowi
nienawidzą, żeby czegoś nie naszczekać między sobą...
Gilbert spojrzał bystro na rozmówcę. Czego spodziewać się po prostej
szlachcie, jeżeli ten, który powinien świecić przykładem wciąż traktuje
miejscową ludność jak stado niewolników. Z westchnieniem rozejrzał się
po sali.
Za Wilibaldem stanął starszy wiekiem, przygarbiony pachołek, szczelnie
okryty płaszczem. Długie siwe włosy wymykały się spod nasuniętego
głęboko kaptura. Earl spojrzał z ciekawością. Do pilnowania poziomu
wina w kielichach zatrudniano raczej młodych chłopców. Czyżby fortuna
Wilibalda podupadła tak bardzo, że musi się posiłkować wysłużonymi
ludźmi? Wzruszył w duchu ramionami – w końcu co za różnica... W tym
momencie podchwycił spojrzenie starego. Te oczy... paląca nienawiść i
groźba, duma i niezwykłe skupienie. To nie były oczy sługi. Kogo
Cormick przywlókł ze sobą? Z pewnością coś knuje, jak zawsze. Pytanie
tylko – co?
* * *
Kobiety, zgromadzone w północnym skrzydle zamku, zajęte dzieleniem
się plotkami ze świata, posłyszały śpiewy i krzyki biesiadników. Uczta
najwyraźniej nabierała rumieńców. Po chwili dołączyła do niewiast
Henrietta, żona earla Gilberta, jako jedyna białogłowa obecna na
zgromadzeniu.
– Znowu popiją się jak świnie – mruknęła z niechęcią. – Już mają nieźle w
czubach.
– Co chcesz, kochana – zaszczebiotała Margot, towarzyszka diuka
Ewarysta. – Po to się mężowie wpierw wadzą, żeby przy kielichach
Zgłoś jeśli naruszono regulamin