Benford Gregory - Centrum Galaktyki 02 - Przez morze słońc.rtf

(887 KB) Pobierz

GREGORY BENFORD

 

 

 

Przez morze słońc

Tom 2 sześcioksięgu Centrum Galaktyki

 

(przekład: Cezary Frąc)


Davidowi Hartwellowi

 

 

 

Po ostatecznym “nie” nie pojawia się “tak”,

A od niego zależy przyszłość świata.

“Nie” było nocą. “Tak” jest dzisiejszym słońcem

Walace Stevens


CZĘŚĆ PIERWSZA

2056 RA


1

 

Ogień kotłuje się za rufą, pchając statek z prędkością bliską tej, z którą rozchodzi się światło. Magnetyczne gardziele marszczą gładkie pole dipolowe.

Strzała mknąca poprzez czerń...

Niebiesko-biały pióropusz syczącego wodoru...

Granitowoszara asteroida napędzana przez ryczący palnik gazowy...

Zasysa pył międzygwiezdny. Miesza go w kotle izotopów. I wypluwa je, ultrafioletowy płomień w przepastnej otchłani.

 

Wewnątrz statku Nigel Walmsley jadł ostrygi.Resztka wina, pomyślał markotnie, zaglądając do kubka. I tak było. Jeśli można wierzyć plotce, nikt inny na statku nie zabrał więcej niż butelkę i zapas został znacznie nadwątlony w ciągu dwóch minionych lat.

Podniósł kubek i przełknął ostatni schłodzony haust. Pinot chardonnay zmył lekko metaliczny smak ostryg, pozostawiając tylko aromat morza i soczystą fakturę, wspomnienie Ziemi. Nigel z rozkoszą wysączył z muszli resztkę zimnego płynu. Osiem lat świetlnych od Ziemi, wyciszyło się echo Golfsztromu.

- Takie jest życie - mruknął Nigel.

- Aha... co?

Zdał sobie sprawę, że zaniedbuje swojego gościa. Z drugiej strony, Ted przybył bez zapowiedzi, i to dokładnie w porze kolacji.

- Wątpię, czy będę w stanie zastąpić czymś kalifornijskie chardonnay, a już z pewnością nie ostrygi.

- Aha. Nie, nie sądzę. Jesteś... jesteś pewien, że te ostrygi były jeszcze dobre? - Ted Landon niezdarnie zmienił pozycję.

- Zostały zapakowane próżniowo na lata, więc w czym problem? -Nigel wzruszył ramionami. - Zobaczymy. - Rozłożył się na macie tatami, omal nie strącając łokciem lampki z laki. Teda krępowała jego nagość. Sam siedział ze skrzyżowanymi nogami, co nie było wygodne. Znów się poruszył, przesuwając ścierpnięte nogi. Cóż, nie miał wyboru; Nigelowi brakło czasu, żeby sklecić parę krzeseł w warsztacie.

Ted wyjął kapciuch.

- Mogę?

Nigel pokiwał głową. W czasie posiłku miałby zastrzeżenia, ale Ted zapewne już to wiedział. On wiedział wszystko. Mieli długą na metr charakterystykę jego osobowości, nawet w ferrytowym archiwum. Sam ją widział.

Ted rozpoczął niespieszny, wykonywany z pietyzmem rytuał nabijania fajki.

- Wiesz, kiedy usłyszałem, że planujesz mieszkanie w Strefie Niskiego Standardu, pomyślałem, że lubisz ascetyczny tryb życia. Ale tutaj jest kapitalnie.

Nigel pokiwał głową i rozejrzał się po salonie, próbując ujrzeć go oczami Teda.

...karmazynowy wazon z bladożółtym kwiatem, tacka z samotnym płatkiem tlącego się kadzidła, szkatułka z drewna lękowego, cienkie jak pajęczyna tapety na ścianach, ukośne ostrza żółtego światła pociągające w górę pyłki kurzu - a niech jeszcze Ted poczuje potrzebę i znajdzie ubikację, otwór ocembrowany porcelaną prosto z Korei, przykrywany drewnianą klapą, po obu stronach kamienie pod nogi w kształcie stóp dla tych, którzy wolno się uczą: przykucnij i wypróżnij się, po co zakładać maskę na cenną chwilę dnia...

- O co biega? - zapytał Nigel, przeskakując na transatlantycki slang.

Ted popatrzył na niego bez wyrazu, nadal lekko rozdrażniony.

- Reorganizuję personel.

- Ty jesteś nowym dyrektorem fabryki.

- To nie jest trafne określenie, ale... słuchaj, Nigel, czeka mnie parę trudnych decyzji.

- Faktycznie.

Ted uśmiechnął się. Uśmiech był krzepiący i szeroki, ale przelotny - zniknął równie szybko, jak się pojawił.

- Dotychczas brałeś udział w operacjach zewnętrznych.

- W sieci, tak. - Nigel był za stary, by wykonywać pracę, siłą własnych mięśni, lecz nikt nie miał zastrzeżeń do jego koordynacji ruchów i refleksu. Z tego względu, co prawda wspomagany przez stały medserwis, został połączony z serworobotami, które pracowały na zewnątrz statku.

- Widzisz, mam długą listę oczekujących na ten rodzaj pracy, a ty jesteś...

- Za stary - dopowiedział bez ogródek Nigel.

- Cóż, mnóstwo ludzi tak uważa. Kiedy dojdzie do głosowania, kto i co będzie robić w przestrzeni Izydy, dostaniesz mnóstwo czerwonych chorągiewek.

-Nic dziwnego.

- Jestem tutaj, aby prosić cię o rezygnację. Wycofanie się z operacji zewnętrznych.

- Nie.

- Co?

Z pewnością nie mogło to być takie trudne do zrozumienia.

- Nie.

- Ale głosy naszej społeczności są prawie decydujące.

- Nie, są zaledwie sugestią. Moi koledzy z zespołu nie wyleją mnie w taki sposób. To ty jesteś strukturą dowodzenia, Ted. Z pewnością wiesz, że możesz uchylić każdy wynik głosowania z wyjątkiem bezwzględnej większości.

- Cóż...

- Mamy tysiąc dwustu sześćdziesięciu sześciu głosujących i wątpię, żeby większość chciała mnie wysiudać. Większość albo nic nie wie o mojej pracy, albo o nią nie dba.

Ted miał drobny nawyk. Zaciskał szczęki i napinał usta tak nieznacznie, że Nigel ledwo dostrzegał, jak blednie czerwień jego warg. Potem zwierał zęby i pocierał nimi o siebie delikatnie i metodycznie, jakby je ostrzył. Mięśnie pofałdowały skórę na jego szczęce.

- Teoretycznie, Nigel, masz rację.

- Otóż to.

- Ale ze względu na dobro społeczności musisz zrozumieć, że aktywna opozycja znaczącej mniejszości jest, no cóż, sprzeczna z długofalowymi interesami naszej misji i...

- Cholera jasna!

Ted znów zazgrzytał zębami, napinając mięśnie żuchwy.

- Uważam, że alternatywne zajęcie uznałbyś za całkiem atrakcyjne.

- Mianowicie?

- Ciężka praca w odlewni.

Topienie skały asteroidy, wywoływanie naprężeń wstępnych w materiale z celu polepszenia jego własności wytrzymałościowych, posługiwanie się laserowymi nożami i wiązkami elektronów.

- Wgniazdowany?

- Eee... tak, jasne.

Podłączają cię do wielkich maszyn przez gniazda umieszczone na biodrze, kolanie, łokciu i nadgarstku. Delikatne elektroniczne interfejsy połączone są bezpośrednio z nerwami. Wtedy czujesz maszynę, czujesz jak maszyna, pracujesz jak maszyna, służysz maszynie, jesteś maszyną.

- Nie.

- Ostatnio często używasz tego słowa, Nigel.

- Jest wyjątkowo ekonomiczne.

Ted westchnął - spontanicznie czy z wyrachowaniem? Trudno powiedzieć - i zacisnął wielkie ręce na kolanach. Było mu niewygodnie w pozycji zazen, nawet bez butów. Z jakiegoś powodu większość gości siadała w ten sposób, choć sam Nigel zwykle rozkładał się na poduszkach. Być może kanciasta prostota orientalnego wnętrza narzucała ludziom w nim przebywającym dyscyplinę prostowania kręgosłupa. Jemu to otoczenie sugerowało coś wręcz przeciwnego.

- Nigel, wiem, że nie chcesz odchodzić od operacji zewnętrznych, ale myślę, że po przejściu do odlewni poczujesz się...

- Jak ostemplowany znaczek.

Ted poczerwieniał.

- Do licha, od każdego członka załogi spodziewam się poświęcenia! Proszę cię o zmianę pracy, choć w zasadzie...

Nigel machnął ręką, nakazując mu milczenie. Odkrył, że ten gwałtowny gest, kończący się wysunięciem palca wskazującego, prawie zawsze powstrzymuje szybkostrzelne słowne ataki Teda. Bezcenna sztuczka.

- A jeśli nie posłucham? Wtedy co, sloty spowalniające?

To wywarło zamierzony efekt. Nagłe wyciągnięcie slotów spowalniających na środek sceny znacznie podniosło stawkę, co z kolei zakłóciło prowadzenie negocjacji w sposób ulubiony przez administratorów - w pełni kontrolowany. Poza tym przypomniało Tedowi, że Nigel przyczynił się do ich rozwoju jako dobrowolny królik doświadczalny; już zapłacił cenę, która była bardziej niż metaforyczna.

- Nigel... - zaczął, powoli kręcąc głową. - Jestem zdziwiony, że myślisz takimi kategoriami. Nikt w społeczności “Lansjera” nie chce zapakować cię do spalni. Przyjaciele po prostu próbują dać ci do zrozumienia, że być może nadszedł czas odstąpienia od zadań wymagających refleksu, zręczności i wytrzymałości, które to cechy, spójrzmy prawdzie w oczy, stopniowo tracisz. My wszyscy...

- Racja. Innymi słowy, zawsze postrzegaliście mój przydział do prawdziwej, fizycznej roboty na zewnątrz jako polityczną rybkę rzuconą trójwymiarowej, wysoko postawionej foce.

- Twarde słowa, Nigel. I, oczywiście, zupełnie nieprawdziwe.

Nigel uśmiechnął się i splótł ręce na karku. Leżał teraz z wysoko uniesionymi łokciami, co napinało mięśnie dolnych partii pleców.

- Nie tak chybione, jak mógłbyś myśleć - wymruczał niemal sennie. - Nie tak dalece... - W jego umyśle migały stare obrazy: wtargnięcie Obcych do Układu Słonecznego, perłowa sfera “Snarka”, statku zwiadowczego, z którym spotkał się tylko na chwilę, za Księżycem; wrak z Mare Marginis, księżycowego Morza Brzegowego - zmiażdżona skorupka jaja, która spadła z gwiazd milion lat temu; pokrętna logika komputera obcych z “Marginis”, komputera, który nauczył ich, jak zbudować “Lansjera”. Był tam, widział to wszystko, ale teraz obrazy spłowiały.

 

- Miałem nadzieję, że wywrę na tobie wrażenie wagą głosowania. - Powiedział poważnie Ted. - Za parę miesięcy znajdziemy się w przestrzeni Izydy. Zespoły powierzchniowe muszą rozpocząć ćwiczenia na serio. Nie mogę wszystkim dogodzić...

- Przejdę na status wsparcia - rzucił nonszalancko Nigel.

- Co?

- Wstaw mnie do rezerwowej jednostki badawczej. Z pewnością będą się zdarzały martwe chwile, kiedy znajdziemy się na powierzchni. Czas, kiedy większość załogi śpi albo pracuje nad czymś innym. Chyba nie chcesz, żeby serwomoduły stały bezczynnie na powierzchni, prawda? Ja będę tylko stać na posterunku, będę pełnić wartę, dopóki do akcji nie wkroczy właściwa ekipa robocza.

- Hmm, nie to dokładnie miałem...

- Mam w nosie twoje plany, jeśli chcesz znać prawdą. Proponuję kompromis.

- Wsparcie nie jest pełnoetatowym zajęciem.

- Wezmę jakąś dodatkową robotę.

- Cóż...

- Coś w hydro. Może w agro. Tak, to mi się spodoba.

Przyglądał się, jak Ted przetrawia tę nową możliwość. Ten człowiek traktował pomysł jak małe szybkie zwierzątko, prawdopodobnie niegroźne, ale nieprzewidywalne, które z równą łatwością może zatopić kły w jego kciuku, co czmychnąć w niespodziewanym kierunku. Nigel nie był jednak ani wężem, ani jesiotrem, a Ted nie lubił rzeczy bez etykietek. Za kierowaną grupowo polityką “Lansjera” kryła się tradycyjna drabina kierownicza z instynktami starymi jak Tyr.

Ted uśmiechnął się niespodziewanie.

- Dobrze. Dobrze. Nigel, jestem szczęśliwy, że umiałeś spojrzeć na to naszymi oczami.

- Niewątpliwie.

- Nigel...

Zapadła napięta cisza.

- Jest jeszcze coś, Ted.

- Tak, jest. Chyba powinieneś uświadomić sobie, że jesteś... że diametralnie różnisz się od swoich kolegów. To może wywrzeć wpływ na głosowanie.

- Inne pokolenie.

Ted omiótł wzrokiem stonowane płaszczyzny pokoju. Większość wnętrz w “Lansjerze” pokrywały świeże widoki lasów, oceanu, gór. Tutaj były surowe kąty i żadnych namiastek naturalnych przestrzeni. To budziło w Tedzie wyraźny niepokój. Nigel patrzył, jak gość znów zmienia pozycję, i spróbował odczytać jego myśli. Przejrzenie ludzi pokroju Teda stawało się coraz trudniejsze bez angażowania się w wyczerpujący proces całkowitego wnikania w ich świadomość. Poza tym Ted był Amerykaninem. Nigel mieszkał w Stanach Zjednoczonych przez większą część życia, ale zachował angielski sposób myślenia. Wiele z wyższych stanowisk na “Lansjerze” zajmowali goście w rodzaju Teda - ulizane, ugrzecznione amerykańskie typy z kadry kierowniczej - i Nigela odgradzało od nich coś więcej niż różnice wynikające z wieku.

- Słuchaj - zaczął znowu Ted głosem stanowczym i rzeczowym - wszyscy wiemy, że jesteś... cóż, że twoja aktywność nerwowa została powiększona przez komputer “Marginis”. Podobnie jak twoje sensory wejścia, przetwarzania, korelacji danych - to wszystko może u ciebie zachodzić na mnóstwie poziomów. Jednocześnie. Przejrzyście.

- Ho-ho.

- Musisz wydawać się trochę dziwny, to jasne. - Uśmiechnął się zwycięsko. - Ale czy musisz zachowywać się z taką rezerwą? Gdybyś choć spróbował do nas dotrzeć, gdybyś choć odrobinę okazał, że chcesz pokazać nam, jak to jest, to...

- Tanaka i Xiaoping i Klein i Mauscher... - Nigel monotonnym głosem wyrecytował nazwiska. Ci ludzie przyszli po nim i eksperymentowali z siecią komputerową obcych na “Marginis”. Wszyscy zostali zmienieni, wszyscy myśleli teraz inaczej, wszyscy meldowali, że postrzegają świat pod zupełnie innym kątem.

- Tak, znam ich prace - przerwał mu Ted. - Mimo to...

- Czytałeś ich opisy. Widziałeś taśmy.

- Jasne, ale...

- Nie wiem, czy to jakaś pomoc. Sam nie do końca rozumiem te materiały.

- Doprawdy? Przypuszczałbym, że wszyscy macie dużo wspólnego.

- Mamy. Na przykład, żaden z nas nie umie o tym opowiedzieć.

- Dlaczego?

-A po co? To zaledwie jeden ze sposobów.

- Raport w trójwymiarze, zrobiony przez Xiaopinga, ma dla nas wielkie znaczenie. Gdybyś...

- Ale nie dla mnie. I sam ten fakt jest ważniejszy niż wszystko inne, co mogę ci powiedzieć.

- Gdybyś tylko...

- Dobrze. Słuchaj, są cztery stany świadomości. Jest “Aha!” i “Mniam-mniam” i “Ojoj!” Ale przez większość czasu dominuje “Ho-ho”. - Nigel obłąkańczo wyszczerzył zęby.

- Okay, okay. Powinienem być mądrzejszy. - Ted uśmiechnął się lekko. Siorbnął fusy herbaty. Nigel zmienił pozycję, odciążając kość ogonową. Mieszkanie leżało w znacznej odległości od osi obrotu “Lansjera”, więc siła odśrodkowa była tutaj większa niż w jego starej kwaterze w kopule. Gdy się poruszył, jego skóra zmarszczyła się jak zbyt długo używana torba. Nadal był żylasty, wiedział jednak lepiej niż ktokolwiek inny, że jego mięśnie robią się wiotkie i niepewne. Popatrzył na czerwone plamy na rękach i pozwolił sobie na westchnienie. Ted mógł mylnie zinterpretować ten dźwięk, ale pal go diabli.

Ted zaśmiał się.

- Muszę to zapamiętać. Ho-ho, tak. Aha, słuchaj - rzucił z ożywieniem, zbierając się do odejścia - twoja reakcja na tę sprawę z robotą była pierwsza klasa. Cieszę się, że zadziałało. Cieszę się, że rozwiązaliśmy problem, zanim stał się, no cóż, trudniejszy.

Nigel się uśmiechnął. Wiedział doskonale, że nie rozwiązali absolutnie niczego.


2

 

- Jak myślisz, o co naprawdę chodzi Tedowi? - zapytała Nikka.

Spacerowali ścieżką, która biegła wewnątrz obwodu kopuły. Najlepszy odcinek tworzył długi na sto metrów zagajnik, gęsty od sosen, dębów i zielonych krzaków. Mogła to być tylko sztuczka wyobraźni, ale tutejsze powietrze wydawało się lepsze.

- Prawdopodobnie o nic więcej niż mówi. Na razie.

- Myślisz, że ze mną będzie to samo?

Delikatna mgiełka sunęła nad czubkami drzew, przysłaniając pola uprawne, które wisiały wprost nad ich głowami. W oddali, wzdłuż osi, Nigel mógł zobaczyć drugą stronę kopuły. Kłaczki bawełny -chmury - zgromadziły się wzdłuż osi o zerowej grawitacji i widział przez nie odległy zielony dywan, tak daleki, że dawały się rozróżnić tylko geometryczne kreski obsadzonych rzędów: strefa ogrodu.

- Nic takiego nie mówił. - Nigel odwrócił się ku niej i rozpostarł ramiona. - A w ogóle, dlaczego pytasz?

- Jestem, zaraz po tobie, najstarszym członkiem załogi.

- Do licha, przecież nie jesteś stara.

- Nigel, mamy po dwadzieścia lat więcej od innych.

Wzruszył ramionami.

- Moja praca wymaga zdolności motorycznych. Mają cholerną rację, robię się sztywny i niezdarny. Ale ty jesteś w doskonałej kondycji. Nie ma...

- Lata, które spędziłeś w spowalniaczu, opóźniły proces starzenia.

- W pewnym stopniu. Nie tak bardzo.

Nikka przyspieszyła; jej zniecierpliwienie objawiało się w denerwującym sposobie kołysania biodrami. Pomyślał, że nadal jest w zdumiewającej formie. Proste czarne włosy, związane na czubku głowy, niczym czarna kaskada spływały do połowy pleców. Nigel zmusił się do spojrzenia na nią tak jakby była obca, jakby oceniał ją z perspektywy Teda. Z wiekiem skóra napięła się jej na wydatnych kościach policzkowych. Nie miała już dawnej siły, to zrozumiałe, ani energii wczesnego wieku średniego. Ale nadal przypominała wspaniałą, strzelistą budowlę, która nie wykazuje żadnych tendencji do nachylania się ku ziemi.

Wdychała powietrze z wyraźną przyjemnością. Tutaj, w pobliżu roślin i cystern z algami, było ono zdecydowanie świeższe. Z zamkniętymi oczami można było niemal uwierzyć, że jest się w prawdziwym lesie. Nie słyszało się nawet stłumionego basowego dudnienia nieustannego płomienia syntezy jądrowej.

- Nigel, tyle czasu - poskarżyła się niespodziewanie Nikka.

Pokiwał głową. Minęło dwanaście lat, od kiedy “Lansjer” odstrzelił akceleratory i przyspieszył, z wysiłkiem zbliżając się do prędkości światła. Nigel ujął rękę Nikki i uścisnął. Wszyscy wypełniali sobie ten czas pracą, badaniami, eksperymentami w rodzaju slotów spowalniających, obserwacjami astronomicznymi. Ale lata miały swoją wagę i odciskały swoje piętno.

 

“Lansjer” powstał w ekspresowym tempie.

W dwa tysiące dwudziestym pierwszym roku gigantyczna sieć radiowa, rozpięta po drugiej stronie Księżyca, odebrała dziwny sygnał. Był to słaby zmienny wzór, modulowany amplitudowo. Pojawił się wyraźnie na częstotliwości stu dwudziestu megaherców, na środku radiowego pasma komercyjnego. Sieć radiowa do prowadzenia badań astrofizycznych została rozpięta w zakresie niskiej częstotliwości, w dół od dziesięciu kiloherców. Projektanci w Goldstone, Bonn i Pekinie dopiero niedawno zainstalowali sprzęt zwiększający zakres systemu do megaherców, ponieważ pasma komercyjne stały się tak hałaśliwe, że z powierzchni Ziemi nie można było przeprowadzać pomiarów astrofizycznych. Księżyc stanowił tarczę skutecznie eliminującą zakłócenia odbioru.

Emisja, jak mówili znawcy, wyróżniała się nieprzypadkowymi elementami. Wybijała się nad galaktyczny radiowy szum tła, a potem, zanim sekwencja modulacji amplitudowych mogła utworzyć spójny wzór, niewyraźne drżenie elektromagnetyczne zanikało.

Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie mówiło, że to jakiś sporadyczny proces naturalny, być może przypominający emisję fal decymetrowych przez Jowisza. Źródłem promieniowania tego typu były roje elektronów w pasach magnetycznych otaczających planetę. Fale przechodzące przez pasy zbijały elektrony, które w konsekwencji promieniowały jak naturalna antena. Emisje Jowisza miały fale długości setek metrów, sporo poniżej zakresu megaherców. Aby wyjaśnić pochodzenie nowych emisji, astronomowie wysunęli postulat gigantycznej gazowej planety z dużo silniejszymi polami magnetycznymi albo większą koncentracją elektronów.

Kiedy zlokalizowali źródło, ten model nabrał sensu. Chodziło o BD +36°2147, nikłą czerwoną gwiazdę oddaloną o osiem i jedną dziesiątą roku świetlnego i mającą, jak się wydawało, wielką planetę. Sytuacja stała się nieco kłopotliwa.

Agencja finansująca program, ISA, zastanawiała się, dlaczego gwiazda leżąca tak blisko nie została rutynowo sprawdzona pod kątem niezwykłych emisji. Nasuwało się oczywiste wyjaśnienie: badania i pieniądze koncentrują się na wysokoenergetycznych, spektakularnych obiektach - pulsarach, kwazarach, radioźródłach. Małe czerwone gwiazdy nie budziły zainteresowania. Ogólnie rzecz biorąc, były pospolite, trudne do zobaczenia, a poza tym wiodły wyjątkowo nieciekawy żywot. Obiekt BD +36°2147 nigdy nie został nazwany. Zlepek liter i cyfr oznaczał po prostu, że gwiazda po raz pierwszy została zarejestrowana w katalogu Bonner Durchmeisterung w dziewiętnastym stuleciu. Kąt deklinacji wynosił plus trzydzieści sześć stopni, a 2147 oznaczał numer kolejny w katalogu, nawiązujący do innej współrzędnej gwiazdy - rektascensji.

Na podstawie lekkich perturbacji gwiazdy można było wydedukować, że wokół niej obraca się coś wielkiego i ciemnego. Nasuwał się logiczny kandydat: planeta typu superjowiszowego. W tym czasie za pomocą orbitalnych teleskopów optycznych znaleziono już setki ciemnych towarzyszy wokół pobliskich gwiazd, co dowodziło, iż systemy planetarne są naprawdę pospolite - i w ten sposób zakończył się spór trwający stulecia.

Pierwszy niepokojący fakt wyszedł na światło dzienne, kiedy ISA pogrzebała w starych raportach badawczych radioteleskopów operujących z Ziemi. Okazało się, że BD +36°2147 była systematycznie obserwowana. Nie wykryto wówczas żadnych emisji. Obecne transmisje fal radiowych musiały się zacząć w ciągu trzech ostatnich lat.

Druga niespodzianka wyskoczyła parę miesięcy później. W czasie jednego z rzadkich dwuminutowych interwałów zaznaczył się silny wzór fali. Modulowany amplitudowo sygnał był falą nośną, jak w komercyjnym radiu. Przefiltrowane, przyspieszone i dostarczone do wyjścia fonicznego, całkiem wyraźnie zabrzmiało “i”. Nic więcej. Po tygodniu kolejna trzyminutowa porcja została odczytana jako “Nil”. Wielkie ucho radiowe było teraz nastawione bez przerwy na BD +36°2147. Siedem miesięcy później wychwyciło słowo “po”.

Słowa nadchodziły z przerażającą powolnością. Niektórzy radioastronomowie dowodzili, że być może mają do czynienia z jakimś dziwacznym sposobem obniżki kosztów. Gdy sygnał często zanika, słuchacz tracący fragment długiego dźwięku może nadal rozpoznać słowo. Teoria ta jednak nie wyjaśniała, dlaczego sygnał traci ostrość i zmienia się tak denerwująco. Brzmiało to tak, jakby jakaś odległa stacja zaczynała nadawać jedno słowo, a potem, jeszcze zanim zostało zakończone, zmieniała je na inne.

Sygnały napływały, od czasu do czasu wykrztuszając jakiś strzęp, słowo, sylabę - ale nigdy dość, by wiadomość stała się jasna. Ich pochodzenie musiało być sztuczne. To unicestwiło teorię magnetosfery superjowiańskiej. Mimo wszystko badacze trzymali się wąskiego zakresu częstotliwości i to okazało się słuszne.

Po ośmiu miesiącach pilnego nasłuchu wychwycono zmianę częstotliwości wskutek zjawiska Dopplera. Zmiana występowała co dwadzieścia dziewięć dni. Logiczne wyjaśnienie brzmiało, że rozproszone impulsy pochodzą z planety, która, krążąc wokół czerwonego karła, na przemian zbliża się i oddala od Ziemi. Obserwacje optyczne pozwoliły określić światłość gwiazdy, a teoria niezawodności umożliwiła podanie prawdopodobnej masy - trzydzieści dwie setne mas słonecznych, a więc gwiazda należała do klasy M2. Zważywszy na dwudziestodziewięciodniowy “rok” planety i masę karła, na podstawie praw Newtona wyliczono, że odległość planety od jej zimnej gwiazdy jest dziewięciokrotnie mniejsza niż ma to miejsce w przypadku układu Ziemia-Słońce.

To tyle, j...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin