Odcinek 176.DOC

(48 KB) Pobierz

 

Odcinek 176

 

- Co? - Andrea Monteverde zatrzymała się w pół słowa. - Kto niby ma żyć? Bo przecież nie chodzi ci chyba o tego tam...Rodrigueza, którym tak pogardza Sonya? I nie rozumiem, dlaczego nazywasz go jej ukochanym, skoro ona go nienawidzi. A w tej chwili ja nienawidzę jej! - podeszła bliżej i zatrzymała się tuż przed dziewczyną. Podniosła - jednak zupełnie mniej delikatnie, niż zrobił to uprzednio Eduardo - jej brodę do góry i powiedziała prosto w twarz: - Wszystko się wydało, dziewucho. Kiedy dowiedziałaś się w jakiś sposób o śmierci tego twojego gnoja, zadzwoniłaś po Juana, bo on znał tego śmiecia i chciałaś sobie z nim razem popłakać nad własnym losem. Mój brat jak głupi tu przyjechał, wysłuchał twojej udawanej pogardy dla Rodrigueza, a potem razem z Carlosem zamierzali wrócić do rezydencji tego pana, który teraz tak wiernie stoi u Twojego boku. Ale wiesz, co się stało? Przez twój kaprys, przez to, że zapragnęłaś widzieć biednego chłopaka, Juan miał wypadek! Wbiła się w niego ciężarówka w ten sposób, że część samochodu przebiła mu pierś i weszła prosto w serce! Carlos miał szczęście, bo siedział dalej, był przecież tylko pasażerem, ale nie mój brat! Wiesz, ile on miał lat? Trzydzieści pięć! A ty go zabiłaś! Ty i to twoje pragnienie, żeby Rodriguez żył. Ale wiesz co? Ta gnida umarła i ja dopilnuję, żeby jego duch nie zaznał spokoju.

 

- Przykro mi, że Juan nie żyje...- wyszeptała cicho porażona dziewczyna. - Ale to naprawdę nie moja wina...

 

- Jak to nie twoja?! - wrzasnęła kobieta. - Po co do niego dzwoniłaś? A potem udawałaś przed wszystkimi tą wielką pogardę dla Rodrigueza? Wiesz, nie zastanawiałam się wcześniej nad tym, ale przecież to takie oczywiste - ściągałaś Juana tutaj, bo czułaś, że on zrozumie twój ból! A kto teraz zrozumie mój?!

 

- Widzisz, do czego doprowadziła twoja znajomość z tym...robakiem? - wtrąciła się Viviana. - Same nieszczęścia, jedno po drugim, spadają na ten dom. Jesteś winna śmierci młodego chłopaka, poza tym rozbiłaś naszą rodzinę, wszyscy są ze sobą skłóceni, Carlos nie może dojść do porozumienia z Andreą na temat twojego wychowania, twój ojciec, Gregorio, chyba zaraz dostanie zawału, jak jeszcze raz ktoś wymówi...pewne nazwisko. Sonyu, Sonyu, co się z tobą stało, byłaś takim grzecznym dzieckiem?

 

- Mamo? - szok dziewczyny nie miał granic. Abreu chciał coś powiedzieć, ale Sonya powstrzymała go ruchem ręki. - Czy ty wierzysz w to, co mówisz? Byłam grzecznym dzieckiem, kiedy planowałam z wami, jak przejąć majątek Santa Marii? A tak w ogóle, to gdzie jest Carlos? Czy, jak dawniej, nikt o niego nie dba?

 

- Ma zostać w szpitalu do jutra, na obserwacji. To on tuż po odzyskaniu przytomności prosił, by poinformować nas o śmierci Juana - powiedział ponuro Felipe, stojący w tle i oparty o ścianę, znów z kieliszkiem w ręce. - Zdajesz sobie sprawę, że ten wypadek to twoja wina? Wiesz, o co pokłócił się z Andreą? O ciebie, o to, czy powinnaś iść na pogrzeb tego śmiecia, czy nie. Jak zwykle chciał, żebyś to zrobiła, Andrea się sprzeciwiła i oto skutki. Uważała, że nie masz prawa pokazywać się na ceremonii związanej z kimś takim, poza tym i tak podobno tego nie chcesz. A mój braciszek uważał inaczej, wykrzyczał, że w takim razie sam pójdzie, bo wie, ile ten...cóż...mężczyzna...o ile można go tak nazwać - ci pomógł i dlatego należy mu się szacunek w tej ostatniej drodze. Znowu Rodriguez...- zniesmaczył się Santa Maria. - Dobrze, że już gryzie ziemię. A ty, panie Abreu, nie stój tak, tylko uważaj na tą panienkę, z którą właśnie przyszedłeś - ona coś ostatnio lubi polować na dużo starszych facetów, może i na ciebie padnie.

 

- Nie pozwalaj sobie za bardzo! - podniósł głos Eduardo. - Nie wiesz, co ta dziewczyna przeszła, jesteś jej wujkiem, a zachowujesz się jak najgorszy wróg.

 

- Wiesz co? - Felipe podszedł bliżej, obracając szklankę w ręce i przyglądając się z początku jej, a na końcu Abreu. - Wiesz co? - powtórzył. - Mam wrażenie, że jesteś dla niej za bardzo opiekuńczy. Ochłoń, chłopie i pozwól, żeby prawdziwa rodzina się nią zajęła.

 

- Rodzina! - parsknął obrońca Sonyi. - Świetna z was rodzinka, skoro doprowadziliście do tragedii i nawet nie mieliście pojęcia, że Sonya spędziła dobrą godzinę na dworze. W deszczu, moknąc i płacząc! A co ciekawe, podejrzewam, że macie doskonały kontakt z niejakim don Conrado, wiecie pewne rzeczy, które zamierzaliście ukryć i najgorsze jest to, że jedną z tych rzeczy jest między innymi fakt, że Rodriguez żyje!

 

- Oszalałeś - stwierdził filozoficznie Felipe. - A przecież nie jest tak gorąco. Przyda ci się to.

 

Z tymi słowami Santa Maria wylał całą zawartość szklanki na zaskoczonego Abreu.

 

- Ty dupku - powiedział spokojnie Eduardo i z całej siły uderzył Felipe pięścią w twarz. Mężczyzna zatoczył się daleko, aż musiał złapać się stolika - cios Abreu był bardzo mocny. Nie przewrócił się jednak, dosyć szybko odzyskał równowagę i wytarł krew lecącą z ust.

 

- Śmierdziel - odparował, nie bacząc na krzyk Viviany, który rozległ się sekundę wcześniej.

 

- Jak pięknie się nazwałeś - wypalił Eduardo, bawiąc się doskonale. - Chcesz się bić, to chodź. Czysta przyjemność, rozkwasić ci ten ziemniaczany nos.

 

- Dosyć, panowie! - Gregorio Monteverde miał powyżej uszu tej sytuacji. - Zachowujecie się jak dzieci! I o co wy się bijecie? O dziewczynę, która dopiero niedawno dorosła - na nieszczęście tylko wiekowo - i wydaje jej się, że ma prawo decydować o własnym życiu? To wszystko jest chore, czas z tym skończyć!

 

Wstał i odsunął od siebie wściekłych przeciwników.

 

- Felipe, opatrz się, bo krew ci leci. Poza tym bądźcie tak łaskawi i uszanujcie śmierć Juana!

 

Obrócił się do siedzącej w milczeniu Andrei i kontynuował:

 

- Zbieraj się, jedziemy do szpitala, pewnie chcesz pożegnać się z bratem. Poza tym pewnie spotkasz się z Carlosem - wyjątkowo nie będę ci robił wyrzutów, nie dzisiaj. Porozmawiamy później o naszych szansach na pogodzenie się. Nie ukrywam, że boli mnie śmierć Raula, ale w końcu jesteś moją córką. Tak samo, jak ta panna - Sonya Santa Maria. Nie myśl sobie, że o tobie zapomniałem - dorzucił na koniec do dziewiętnastolatki. - Wszyscy już dawno zrozumieli, że wcale nie czujesz nienawiści, o której próbowałaś nas przekonać, marne oszustwo. Pocierpisz i ci przejdzie. A pan, panie Abreu, wynosi się stąd jak najszybciej, bo wezwę policję i oskarżę o najście.

 

- Policję? Nie lepiej wysłać kogoś, żeby go zabił, tak samo, jak wysłałeś Meiera w więzieniu? - nie wytrzymała Sonya.

 

Gregorio zrobił kilka kroków w przód i nagle spoliczkował córkę.

 

- Milcz. Nie masz pojęcia, o czym mówisz. Wbrew waszym, twoim i tego idioty, Eduardo, oskarżeniom, nie mamy nic wspólnego z morderstwem dokonanym przez Velasqueza. Uświadom sobie też, że Francisco był taki, jakim ja ci go opisałem, był potworem, a z tego, co widzę, drzemie w nim jeszcze wiele okrucieństwa. Na szczęście obrócił je w dobrą stronę i unieszkodliwił to coś, co kiedyś chciałaś nam przedstawić jako swojego przyjaciela. Marsz na górę, rozliczymy się później!

 

- Sonya pojedzie ze mną odwiedzić ojca w szpitalu, a potem zamieszka ze mną w rezydencji! - wtrącił się Abreu.

 

- Nigdzie nie pojedzie, ojca ma tutaj - ja nim jestem! Co śmieszniejsze, nie wyjdzie z pokoju, w którym ją zaraz zamknę! Viviana, zabieraj tego bachora na górę! Felipe, pomóż jej, bo Sonya gotowa pogryźć matkę. A ty się wynoś, mówiłem ci już...inaczej cię zabiję!

 

W dłoni Monteverde błysnęła broń. Abreu nawet nie mrugnął, miał zamiar coś powiedzieć, ale Sonya, będąca już w połowie schodów, nie dopuściła go do głosu:

 

- Proszę, odejdź. Ja sobie poradzę.

 

- Ale...Nie mogę cię tak zostawić! Pamiętaj chociaż, co ci powiedziałem przed domem! Ufaj w Ricardo!

 

- Będę...- szepnęła, nim zniknęła na górze. Przynajmniej nie widziała, jak Gregorio wyrzuca siłą Eduardo z rezydencji. A potem nie reagowała na to, jak Viviana zamyka pokój na klucz.

 

Kilka chwil później Andrea i jej ojciec byli już gotowi do drogi. Mieli zamykać za sobą drzwi, kiedy na dół zeszły - a w zasadzie spłynęły majestatycznie - Dolores i Graciela.

 

- A państwo gdzie się wybierają, jeśli wolno spytać? Poza tym słyszałam jakiś czas temu krzyki, w tym domu nie powinno tak być, już miałam zejść i sprawdzić, co się dzieje, ale sądziłam, że mamy tutaj służbę. Widocznie się pomyliłam, bo nikt mnie nadal nie poinformował, co się działo. Będę musiała zwolnić kilka osób - przemówiła Dolores.

 

- Z całym szacunkiem, ale nie mam teraz czasu na tłumaczenia - odpowiedziała jej Andrea. - Jadę właśnie do szpitala zobaczyć ciało mojego brata i...

 

- Będzie pani oglądać trupa? - zniesmaczyła się kobieta. - Przeciez to obrzydliwe. Ale to nie moja sprawa, proszę tylko się dokładnie wymyć przed powrotem tutaj. A państwo - zwróciła się do Felipe i Viviany - będą mi musieli wytłumaczyć, o co chodziło w tej głośnej wymianie zdań. Moja córka potrzebuje spokoju. Musi się zaaklimatyzować do nowego mieszkania. A to co? Fuj! Przecież pan krwawi!

 

Istotnie, Felipe naprędce zaopiekował się własnym nosem i teraz znów miał z nim kłopot.

 

- Prawda, przecież pan się chyba z kimś bił. Słyszałam też wrzaski jakiejś dziewczyny, bodajże miała na imię Sonya. Zrobię tu porządek - wydęła usta i zasiadła na fotelu. - A teraz niech ktoś mi przyniesie drinka. Gracielo, usiądź obok, dotrzymasz mi towarzystwa, ty też jesteś samotna, masz za męża takiego nieudacznika...

 

- Proszę nie zapominać, że nie jesteśmy służbą! - zirytował się Santa Maria, wycierając nos o chusteczkę. Brzmiał przez to nieco niewyraźnie.

 

- Nic mnie to nie obchodzi. Jeśli chcecie zostać w tym domu, niech mnie ktoś obsłuży. Teraz to moja córka i ja jesteśmy tu paniami. Najlepiej zróbcie tak, jak ci dwoje, co pojechali do szpitala - po prostu sobie wyjdźcie.

 

Zarówno starszy Santa Maria, jak i Viviana mieli serdecznie dość. Wyszli na górę, pozostawiając zagniewane panie Gambone w salonie.

 

- Idiotka - mruknęła potem była żona Carlosa. - Rządzi się jak we własnym domu.

 

- Bo to jest jej dom - zauważył Felipe. - Musimy pogadać z Antonio, teraz, to już przesadził.

 

- Pewnie znowu śpi. On nic nie robi, tylko śpi. Ciekawe, jak zamierza wypełniać swoje obowiązki małżeńskie.

 

- A zamierza? Miałem wrażenie, że nie potrafi. A skoro już o tym mowa, czy możemy wreszcie zrelaksować się razem...wiesz...tak, jak oboje lubimy?

 

- Chodź - mruknęła kusząco Viviana.

 

Za chwilę oboje znaleźli się w łóżku Felipe. Na moment zapomnieli o wszystkich problemach i zanurzyli się w rozkoszy, w cielesnej radości, w przyjemności, w namiętności. Felipe, trzeba przyznać, był świetnym kochankiem. Kochanka miękkła jak wosk i miała już przeżyć tą najpiękniejszą chwilę w całym zespoleniu, kiedy nagle przed oczami stanęło jej to, co zrobiła z Bolivaresem i jak obuchem w głowę przypomniał jej się fakt, że może być z nim w ciąży.

 

- Nie, proszę, nie...

 

- Co? - spytał Felipe, nie do końca kontaktując - on też już był blisko.

 

- Zejdź ze mnie! - wrzasnęła nagle Viviana, spychając mężczyznę z siebie.

 

Santa Maria nagle zorientował się, że leży obok kobiety, a nie w poprzedniej pozycji i ze złością spytał:

 

- Co cię opętało? Dlaczego, za jakie licho, zrzucasz mnie i to w takiej chwili? Czy jesteś koniem?

 

- Kretyn! Ja po prostu...Teraz nie mogę...Wybacz mi...

 

- Nie możesz? Jasne, ale wcześniej wydawało mi się, że możesz, że wszystko jest w porządku, widziałem, że jest ci dobrze, aż tu nagle niespodzianka - pani Viviana przerywa w najlepszym momencie i mówi, że nie chce! Jaja sobie robisz?!

 

Wstał i zaczął się ubierać, wyraźnie wściekły.

 

- Przepraszam...Wszystko ci wyjaśnię, ja...

 

- Wiesz co? - obrócił się nagle do niej gwałtownie. - Mam gdzieś to, czy sobie teraz tego życzysz, czy nie. Gorzej, podejrzewam, że masz kogoś, a na to nie pozwolę. Mojego braciszka mogłaś sobie oszukiwać, mnie nie masz prawa.

 

Zdjął koszulę, którą sekundę wcześniej nałożył i dokończył:

 

- Powiem ci coś. Ty może nie, ale ja jak najbardziej mam teraz ochotę na zabawę. I zamierzam przeżyć teraz cudowne chwile. A jeśli się okaże, że mnie zdradziłaś, to, co teraz zrobię, będziesz wspominać z radością - bo gdy dowiem się prawdy, potnę ci twarz.

 

Zamarła, nie wierząc, że ktoś, kto wielokrotnie wyznawał jej miłość i tyle razem przeszli, byli wspólnikami w tylu wypadkach, może jej tak grozić. Ta chwila wahania była zgubna - co gorsza, Felipe doskonale wiedział, że Viviana na moment pozostanie w bezruchu i doskonale to wykorzystał, wcielając w życiu swój zamiar. Ponownie nagi rzucił się na nią i brutalnie wziął to, co chciał, nie zwracając w ogóle uwagi na próby obrony, jakie podejmowała kobieta. Za każdym razem, kiedy usiłowała krzyczeć, otrzymywała policzek, aż wreszcie zamknął jej usta dłonią i w ten sposób kontynuował. Potem wstał i wyszedł bez słowa, nie patrząc nawet na upokorzoną kobietę w potarganej sukni i szlochającą rozpaczliwie na zniszczonym posłaniu.

 

Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Szybkie cięcia nożem spadały na cebulę jak grad. Rosa Davila nie wiedziała, czego jest więcej - łez spowodowanych krojeniem warzywa, czy też jej własnych. Co jakiś czas ocierała oczy i starała się czynić to w ten sposób, by nikt nie zorientował się, że płacze. Raz, dwa, trzy. Raz dwa, trzy.

 

- Tak samo zrobię z tobą, przeklęta dziewucho. Będziesz tak samo cierpieć, jak cierpiał on, kiedy ostrze wbiło mu się w serce. Wiem, że to ty spowodowałaś jego śmierć tym swoim idiotycznym wezwaniem, więc i ja spowoduję twoją. Ale tak powoli, nie umrzesz od razu, najpierw przecierpisz swoje. Przeklęta Sonyu Santa Maria...

 

Bóg - a może los - zdecydował chyba, że tego dnia wszystkie złe moce zejdą się nad jedną głową - nieszczęsnej dziewczyny, której jedyną winą było dobre serce. Owszem, może z początku było zatrute przez jad wujka i matki, ale potem wreszcie znalazło właściwą drogę i odkupiło wszystkie swoje poprzednie winy. Jak na złość - a może właśnie dlatego, bo przecież nie od dziś wiadomo, że najbardziej cierpią ci najlepsi ludzie - odkąd dusza Sonyi zwróciła się we właściwą stronę, spadało na nią to, co najgorsze. Tak było i dzisiaj - kilka sekund temu Francisco Velasquez odebrał telefon od niejakiego Edgara:

 

- Szefie, mamy problem.

 

- Czego? - warknął były majordomus w rezydencji Abreu. - Miałeś do mnie nie dzwonić.

 

- To wyjątkowa sytuacja. Pamiętasz, jak ci mówiłem, że po kolejnej dawce może stać się to, czego się obawiałem?

 

- Taak. I co z tego, kazałem ci je podawać bez zakłóceń. Nie obchodzi mnie los tego debila.

 

- Właśnie, dobrze to ująłeś, szefie. Niedawno znowu użyłem strzykawki i chwilę później zajrzałem, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku - robię tak od czasu tej nieszczęsnej próby ucieczki.

 

- Do rzeczy, Edgar.

 

- I nie było właśnie. Kiedy stanąłem przy pomieszczeniu z obiektem, wiedziałem, że coś jest nie tak. Wszedłem do środka i okazało się, że miałem rację.

 

- Co się stało? - spytał bez cienia emocji Francisco.

 

Edgar opowiedział mu w skrócie to, co zastał w celi - bo i takiego określenia używali. Conrado chwilę posłuchał, a potem wybuchnął głośnym, serdecznym śmiechem.

 

Andrea Monteverde szła powoli w stronę kostnicy. Pozwolono jej zobaczyć ciało, status jej ojca wiele znaczył, chociaż ostrzegano ją, że widok może nie być przyjemny. Pracownik szpitala otworzył drzwi i zaprosił ruchem ręki do środka.

 

- Proszę, ale niech pani będzie przygotowana na naprawdę przykry widok. Ostrze wbiło mu się...

 

- Wiem - przerwała mu, a potem weszła, zamykając za sobą drzwi.

 

Juan Orta leżał w oddzielonym pomieszczeniu, specjalnie na prośbę Gregorio przeniesiono ciało do innego pokoju, by siostra mogła się spokojnie pożegnać z bratem. Był odpowiednio przygotowany, tak, aby Andrea nie doznała wstrząsu. Tylko śmiertelna bladość świadczyła o tym, że był martwy - bo Juan wyglądał, jakby spał.

 

Monteverde podeszła bliżej i pogładziła brata po włosach.

 

- Odszedłeś ode mnie - szepnęła. - Akurat teraz, kiedy wszystko zaczyna mi się układać, ty odszedłeś i nie zobaczysz mnie szczęśliwej, tak, jak zawsze chciałam. Mam miłość Carlosa, mam pieniądze, mam wszystko - ale nie mam ciebie. Tak wiele nas ostatnio poróżniło, a kiedy wreszcie wydawało mi się, że znajdę radość w życiu i pogodzę się z tobą, musiałeś dać się namówić Carlosowi na ten dziwaczny powrót do domu. Nie mam do niego żalu, nie wiedział, co czyni, ale jedno wiem - wiem, przez co się pokłóciliśmy. Przez Sonyę Santa Maria. Tak, braciszku, gdyby nie ona, nie rozmawiałabym z Felipe wtedy, w korytarzu, Carlos by się nie wściekł, a ty żyłbyś nadal. Ale nie martw się, ona mi za to zapłaci. Ona i ten jej przyjaciel, którego osobiście wykończę.

 

W tej samej chwili zadzwonił telefon. Monteverde machinalnie odebrała połączenie i dopiero wtedy zorientowała się, kto jest jej rozmówcą.

 

- Masz wyczucie chwili - syknęła. - Właśnie opłakuję brata, stojąc nad jego ciałem.

 

- Zaraz poprawię ci humor - szepnął Velasquez. - Masz moje pozwolenie na zobaczenie czegoś, co cię z pewnością zainteresuje. Skasuj to tuż po obejrzeniu.

 

Rozłączył się, a kilka chwil później Andrea otrzymała zdjęcie przez MMS. Kiedy przyjrzała mu się dokładniej i dotarło do niej, co przedstawia, ustawiła telefon tak, by Juan mógł - gdyby oczywiście żył - również zobaczyć fotografię.

 

- Tak, jak mówiłam - on już zapłacił za twoją śmierć. A teraz Sonya...

 

Po czym Monteverde szybko otarła łzy i wyszła z pokoju, by udać się do sali, gdzie leżał Carlos.

 

Santa Maria w całkiem dobrej formie siedział na łóżku i patrzył przez okno umieszczone blisko niego. Na odgłos kroków odwrócił się w stronę wejścia.

 

- Witaj - mruknął cicho.

 

- Kochanie, rozumiem, że jesteś nadal na mnie zły, ale nie witaj mnie w ten sposób - zaprotestowała Andrea, po czym mocno przytuliła człowieka, którego jednak kochała. Odetchnęła z ulgą, gdy poczuła, że i on ją obejmuje.

 

- Tak się cieszę, że żyjesz!

 

- Za to biedny Juan...Wiesz, to była moja wina. Kazałem mu szybciej jechać, byłem rozzłoszczony i...

 

- Nie mów tak. Jedynym winnym jest kierowca ciężarówki, nie ty. Nie wyobrażam sobie twojej śmierci.

 

- Andreo, Andreo...A mnie się wydaje, że doskonale dogadujesz się z Felipe.

 

- Chyba nie sądzisz, że mam romans z twoim bratem? - roześmiała się na kilka sekund, zaraz przypominając sobie, że ona brata już nie ma. - Wiesz, że kocham tylko ciebie, a z Felipe mieliśmy wspólny temat, po prostu pytał mnie o coś, ustalaliśmy szczegóły ślubu, bo przecież ty nie możesz się tym zajmować - masz być traktowany po królewsku i to ja razem z twoją rodziną zadbam o wszystko.

 

- Odsuwasz mnie od planowania mojego własnego wesela? A moja rodzina niegdyś próbowała mnie zabić. Teraz mają przygotowywać mój ślub? - skrzywił się Carlos, przy okazji czując, że bok go jednak boli - mimo wszystko trochę oberwał przy tym wypadku.

 

- Oni nie są tacy źli - Viviana ma, czego chciała - Felipe i majątek, bo Antonio prawie się nim nie zajmuje. Dadzą nam spokój, zobaczysz. Gorzej, że Dolores Gambone wprowadziła się do rezydencji, bo podobno De La Vega ożenił się z jej córką.

 

- Co? - Santa Marii aż na moment brakło powietrza. - Graciela w moim domu?

 

- To już nie jest twój dom, kochanie. Ale nie martw się, kiedyś wszystko odzyskamy.

 

- Najważniejsze, by odzyskać nasze wspólne zaufanie i miłość - stwierdził Carlos. - Chciałem ci się oficjalnie oświadczyć, ale teraz, po śmierci Juana musimy z tym zaczekać.

 

- Mój brat na pewno pragnąłby, żebym była szczęśliwa. Nie czekajmy z tym za długo, zbyt wiele już czasu straciliśmy. Niedługo po pogrzebie chcę się z tobą związać już na zawsze.

 

- Nie jestem pewien...Nawet nie mamy za bardzo gdzie mieszkać, Abreu nas przyjął, ale nie będzie trzymał wiecznie, ma swoją rodzinę i swoje prywatne sprawy. Poza tym nie mam pojęcia, co zrobimy z Sonyą, liczę, że zgodzi się mieszkać z nami - o ile Eduardo nie będzie miał dość takiej liczby gości.

 

- Nią się nie martw. Z tego, co wiem, na pewien czas pozostanie z matką - chyba naprawdę chce wszystkich pogodzić.

 

- Z matką? - zdziwił się Carlos. - Widzę, że śmierć Rodrigueza naprawdę ją zmieniła. Byle nie na gorsze.

 

- O to się nie martw. Zaopiekuję się nią - jak druga matka. Zobaczysz, kochanie.

 

Koniec odcinka 176

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin