H. P. Lovecraft - Widmo nad Innsmouth.pdf

(706 KB) Pobierz
203179425 UNPDF
Widmo nad Innsmouth
- Howard Phillips Lovecraft -
grudzień 1931
(tytuł oryginału: The Shadow Over Innsmouth )
1/58
203179425.001.png
I
Zimą z 1927 na 1928 roku przedstawiciele rządu federalnego przeprowadzili dziwne i
tajemnicze śledztwo w sprawie pewnych okoliczności, jakie miały miejsce w starym porcie
Innsmouth w Massachusetts. Po raz pierwszy usłyszano o tym w lutym, kiedy dokonano całej serii
obław i aresztowań, a następnie spalono i wysadzono dynamitem - przy zachowaniu odpowiednich
środków ostrożności - ogromną ilość rozpadających się i zjedzonych przez korniki,
najprawdopodobniej opustoszałych domów nad brzegiem morza, gdzie od dawna nikt nie zaglądał.
Mniej dociekliwi potraktowali to jako jedną z większych akcji w walce z alkoholizmem.
2/58
203179425.002.png
Ci, którzy baczniej śledzili wszystkie nowiny, dziwili się tak olbrzymią ilością
aresztowanych, tak wielką siłą zmobilizowaną do przeprowadzenia tej akcji i tajemnicą, jaką
otoczono dalsze losy więźniów. Nie było żadnej rozprawy sądowej, żadnego sprecyzowanego
oskarżenia; nie widziano też nikogo ze schwytanych w żadnym z lokalnych aresztów. Dochodziły
jakieś mgliste wieści o chorobie i obozach koncentracyjnych, a potem, o osadzaniu tych więźniów
w różnych obozach wojskowych, ale nic konkretnego. Innsmouth zostało prawie całkiem
wyludnione i nawet jeszcze teraz niełatwo tam dostrzec ślady budzącego się życia.
Ponieważ spotkało się to z protestem różnych liberalnych organizacji, po długich i
tajemniczych dyskusjach zawieziono niektórych ich przedstawicieli do kilku obozów i więzień. W
konsekwencji stowarzyszenia te stały się dziwnie bierne i powściągliwe. Dziennikarze zajmowali
bardziej zdecydowane stanowisko, ale wszystko wskazywało na to, że większość z nich w końcu
zaczęła współdziałać z rządem. Tylko jedno ilustrowane pismo, zawsze dyskredytowane z powodu
zamieszczania nierzetelnych informacji, wspomniało coś o łodzi podwodnej, która wystrzeliła
torpedy wgłąb rozpadliny morskiej tuż za Diabelską Rafą. Fakt ten, o którym przypadkowo
usłyszano w marynarskiej spelunce, zdawała się raczej mało prawdopodobny, ponieważ ta niska,
czarna rafa leży jakieś półtorej mili od portu Innsmouth.
W całej okolicy i pobliskich miastach bezustannie szeptano na ten temat, ale nie dzielono się
tymi uwagami z nikim z zewnątrz. Pewnie przez całe stulecia rozprawiano o zamierającym i
opustoszałym Innsmouth i choćby wymyślono coś nowego, nie mogłoby to dorównać temu
koszmarowi, o jakim napomykano i szeptano od lat. Wiele powodów przyczyniło się do skrytości
tutejszych ludzi, toteż nie było sensu wywierać na nich presji. Poza tym, tak naprawdę to niewiele
widzieli, gdyż rozległe, słone bagniska, puste i bezludne, odstraszały od Innsmouth okolicznych
mieszkańców, tych od strony lądu.
Wobec tego ja przełamię ów zakaz mówienia o tej sprawie. Wyniki - a jestem o tym głęboko
przekonany - są tak niewątpliwe, że napomknięcie o tym, co zostało odkryte podczas strasznej
obławy w Innsmouth, nie może przynieść żadnej szkody, może tylko wzbudzić potworną odrazę. A
to, co zostało odkryte, różnie można interpretować. Nie mam pojęcia, jak dużo z tej opowieści
zostało mi przekazane, ale wiele mam powodów ku temu, aby głębiej wnikać w tę sprawę.
Zetknąłem się z nią znacznie bliżej, niż komukolwiek przypadło to w udziale, i wyniosłem
wrażenia, które mogą mnie jeszcze doprowadzić do nieprzewidzianych sytuacji.
To właśnie ja uciekłem w popłochu z Innsmouth we wczesnych godzinach rannych16 lipca
1927 roku i to właśnie moje prośby, skierowane do władz o przeprowadzenie śledztwa i aktywną
działalność, wyłoniły na światło dzienne wspomniany epizod. Nie miałem nic przeciw temu, by
3/58
milczeć, gdyż sprawa była świeża i niejasna; teraz jednak, kiedy należy już do przeszłości, kiedy
wygasło zainteresowanie i ciekawość ludzi, zawładnęło mną dziwne pragnienie, aby mówić o tych
strasznych godzinach w owym widmowym porcie śmierci i bluźnierczej niesamowitości. Samo
mówienie o tym pomaga mi odzyskać wiarę w moją sprawność umysłową; upewnić się, że nie
jestem pierwszym, który uległ tej zaraźliwej, koszmarnej halucynacji. Pomaga mi też w podjąciu
decyzji co do pewnego strasznego kroku, jaki mam zrobić w niedalekiej przyszłości.
Nigdy nawet nie słyszałem o Innsmouth, aż do owego dnia, kiedy ujrzałem je po raz
pierwszy i... jak dotąd... po raz ostatni. Postanowiłem uczcić moje dojście do pełnoletności
wycieczką do Nowej Anglii - zwiedzanie o charakterze antykwarycznym i genealogicznym -
zaplanowałem jechać prosto ze starego Newburyport do Arkham, skąd wywodziła się rodzina mojej
matki. Nie miałem samochodu, podróżowałem więc pociągiem, trolejbusem i autobusem, starając
się zawsze o jak najtańszy środek lokomocji. W Newburyport poinformowano mnie, że najlepiej
jechać do Arkham pociągiem; i dopiero przy kasie biletowej na stacji, kiedy trochę się
zastanowiłem nad wysoką ceną biletu, dowiedziałem się o Innsmouth. Postawny kasjer o bystrym
wyrazie twarzy, którego akcent świadczył o tym, że pochodzi z innych stron, zdawał się rozumieć
moje oszczędnościowe zabiegi i zaproponował mi coś, czego poprzednio żadna z osób, u których
się informowałem, nie zrobiła.
- Mógłby pan, wydaje mi się, pojechać starym autobusem - powiedział z pewnym wahaniem
- tylko że w tych stronach nikt go nie uznaje. Jedzie przez Innsmouth - pewnie pan coś o tym
słyszał - dlatego ludzie nie lubią go. Ptowadzi go facet z Innsmouth - Joe Sargent - ale chyba nie ma
tu w ogóle pasażerów ani też w Arkham. Dziwne, że ten autobus jeszcze jeździ. Wydaje mi się, że
jest tani, ale nigdy nie widuje w nim więcej niż dwie, trzy osoby, wyłącznie ludzie z samego
Innsmouth. Odjeżdża z rynku - sprzed drogerii Hammonda - o dziesiątej rano i o siódmej
wieczorem, o ile się coś ostatnio nie zmieniło. Wygląda na strasznego gruchota, są, nigdy jeszcze
nim nie jechałem.
Wtedy to właśnie po raz pierwszy usłyszałem o Innsmouth. Każda wzmianka o mieście, nie
zaznaczonym na mapie ani też nie wspomnianym w ostatnich przewodnikach, wzbudziła by moje
zainteresowanie, a dziwne aluzje kasjera naprawdę mnie zaciekawiły. Miasto, które mogło rodzić
taką niechęć okolicznych mieszkańców, musi być w jakiś sposób niezwykłe i warte choćby
zwrócenia nań uwagi turysty. Jeśli znajduje się po drodze do Arkham, to po prostu wcześniej
wysiądę. Poprosiłem kasjera, żeby coś opowiedział o tym mieście. Zamyślił się, po czym zaczął
mówić jakby z poczuciem pewnej wyższości:
- Innsmouth? No cóż, dziwne to miasto, położone przy ujściu rzeki Manuxet. Niegdyś było
4/58
to całkiem duże miasto, a przed wojną, przed 1812 rokiem, miasto portowe, ale w ciągu stu lat
rozpadło się. Nie jeździ tam teraz kolej... Główna linia nigdy tamtędy nie prowadziła, a boczna, z
Rowley, została skasowana przed laty.
Jest tam więcej pustych domów niż ludzi, nic się tam nie robi poza łowieniem ryb i
homarów. A sprzedają swoje połowy albo w Arkham, albo w Ipswitch. Niegdyś było tam sporo
fabryk, ale nic z nich nie zostało, jest tylko rafineria złota, pracująca na minimalnych obrotach.
Kiedyś ta rafineria była ogromna, a jej właściciel, stary Marsh, musi być bogatszy niż
Krezus. Podobno ma jakąś skórna chorobę albo też na stare lata coś go pokręciło i dlatego trzyma
się z dala od ludzi. Jest wnukiem kapitana Obeda Marsha, założyciela rafinerii. Matka jego była
cudzoziemką - powiadają, że pochodziła z wysp na Morzu Południowym - dlatego zrobił się
straszny szum, kiedy pięćdziesiąt lat temu ożenił się z jakąś dziewczyną z Ipswich. Zawsze robi się
taki szum, gdy chodzi o ludzi z Innsmouth, a w tych okolicach każdy, w którego żyłach płynie krew
mieszkańca Innsmouth, stara się to ukryć. Jednak dzieci i wnuki Marsha wyglądają tak samo jak
wszyscy. Kiedyś mi je pokazano, ale prawdę mówiąc starszych jego dzieci już ostatnio się tu nie
spotyka. Starego nigdy jeszcze nie widziałem.
Ale dlaczego wszyscy mają taką niechęć do Innsmouth? Radzę, młody człowieku, abyś nie
zważał na to, co się tutaj opowiada. Trudno ludzi nakłonić, żeby coś mówili, ale jak już raz zaczną,
nie ma końca. Opowiadają różne rzeczy o Innsmouth, najczęściej szeptem, i to od stu lat, a boją się,
jak chyba niczego na świecie. Niektóre ich opowieści mogłyby pana ubawić - na przykład o
kapitanie Marshu, który wszedł w układy z diabłem i z samego piekła sprowadzał demony do
Innsmouth, albo o oddawaniu czci samemu szatanowi i składaniu strasznych ofiar w jakimś miejscu
koło portu, na które ludzie się natknęli podobno w 1845 roku czy mniej więcej w tym czasie - ale ja
pochodzę z Paton, Vermont, i w tego rodzaju historie nie wierzę.
Powinien pan jednak posłuchać, co mówią ludzie, pamiętający dawne czasy, o czarnej rafie
przybrzeżnej - nazywają ją Diabelską Rafą. Od dawna sterczy nad powierzchnią wody i prawie
nigdy się nie kryje, a mimo to trudno by ją nazwać wyspą. Krąży opowieść, że niekiedy widać na
niej cały legion diabłów - wylegują się tam albo też wlatują do jakiś pieczar na jej szczycie i
wylatują. Powierzchnia tej rafy jest nierówna i wyboista, a rozciąga się w morze dobrą milę.
Kiedyś, jak jeszcze przypływały tu statki, marynarze nakładali kawał drogi, żeby ją tylko ominąć.
Oczywiście marynarze nie pochodzący z Innsmouth. Mieli oni za złe kapitanowi Marshowi,
że podobno w nocy cumował przy tej rafie, kiedy była odpowiednia fala. Chyba rzeczywiście tak
robił, bo ukształtowanie tej skały jest ciekawe, no i szukał tam zapewne piratów, a być może nawet
5/58
Zgłoś jeśli naruszono regulamin