Po ponad roku drukowania „CZYTADEŁ” w drukarni „INTER—POLIGRAFIA”, przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie, znów przenosimy się. Gdzie? Nie wiemy. Dla naszych Czytelników de facto nie jest istotne dokąd... Ale teraz, jak przy każdej zmianie, rysują się pewne zagrożenia. I z góry przepraszamy Czytelników, jeśli następny numer:
— byłby nieco opóźniony;
— byłby nieco innego formatu;
— byłby na innym papierze, co wiąże się ze zmianą ceny.
Przy okazji tej zmiany rozważaliśmy ewentualne odejście od gazetowego papieru. Ba, ale białe papiery są z reguły grubsze i nasze „CZYTADŁA” stałyby się sztywniejsze. Zatem zaczęłyby tracić charakter typowej „pocket book”. Teraz, to coś tak małego i elastycznego łatwo jest upchnąć w kieszeni marynarki czy płaszcza, bądź w damskiej torebce.
A więc grudniowy numer stoi pod znakiem zapytania. Ba, być może, że w ogóle się nie ukaże. Powinien być w kolorze pomarańczowym — szukajcie w kioskach!
W naszym życiu, tak naprawdę, to liczy się tylko młodość, a potem nasze wakacje. W pozostały czas prawie każdy z nas jest niewolnikiem obowiązków zawodowych i rodzinnych, podporządkowany sporej ilości szefów, sfrustrowany prawie codziennie. Powód do stresów zawsze się znajdzie. Ale w wakacje wyzwalamy się. I staramy się robić to, na co naprawdę mamy ochotę. Także w wakacje rozwiodłem się 3 moją drugą toną i przysięgłem sobie, iż już więcej nie trafię przed oblicze urzędnika stanu cywilnego. Hmm, miałem wtedy czterdziechę i zwykłe zdobywanie babsztyli nie bawiło mnie już. Wpadała do mnie co jakiś czas pewna skrzypaczka, też już po trzydziestce i oddawaliśmy się pieszczotom. Ot, tak dla zdrowia i aby nie wyjść z wprawy...
Wracając do wakacji — byłem w bardzo uprzywilejowanej sytuacji. Pracowałem na uczelni, a dziekanem był facet, który absolutnie uważał, że naukowcom należy się równo trzymiesięczny wypoczynek. I nie wygłupiał się w wyznaczanie jakichś tam dyżurów, porządkowania bibliotek czy pomaganie studentkom w przygotowaniu się do egzaminów poprawkowych. Nie zdały w terminie to ich problem!
Mogłem zatem planować sobie wakacje na pełne trzy miesiące. Oczywiście wyjeżdżałem często za granicę, robiłem różne samochodowe zwiedzania różnych zakątków kraju. Jednego roku były to Bieszczady, innego znów okolice Suwałk. Spenetrowałem Zamojszczyznę i Kotlinę Kłodzką, podziwiałem Mazury, ale też góry za Nowym Sączem... Jednakże każdego roku witałem wakacje nad morzem. I to zawsze w jednym miejscu, w Chałupach. Konkelowie zawsze rezerwowali mi pokój z werandą na pięterku. I była tam miska dla mojego psa. Bokser ten nie cierpiał słońca, ani plaży. Robiłem mu więc z desek daszek w moim sporym grajdole. Wcześnie wychodziłem na plażę, aby nikt nie zajął mi grajdołu. Tak między nami, to bardzo często zsuwałem majtki i opalałem sobie pupsko. Podobno jest to bardzo zdrowe! W każdym razie nie miałem nigdy żadnych krostek na tyłku i skóra była na nim świeża!
— Wspominam sobie teraz, gdy już jestem na emeryturze, te wszystkie moje wakacje. I przypomniałem sobie, jak wtedy, właśnie po ostatnim rozwodzie, moim grajdołem zawładnęły młode dzieweczki. Otóż również w końcu czerwca, ale dwa dni po moim przyjeździe, pewien pułkownik przywiózł do Chałup swoją żonę i dwie córeczki. Jedna z nich miała dziesięć lat i była pulchną czarnulką. Jej siostra miała czternaście lat i przechodziła ten głupi okres dojrzewania. Mama na pewno była przed czterdziestką, a może nawet nie miała jeszcze i trzydziestu pięciu. Ładna była mamuśka, ładne też i córeczki. Młodsza, Alina była bardzo kontaktowa i nie było rzeczy, która mogłaby ją speszyć.
Wanda natomiast diametralnie różniła się od siostry. Prze de wszystkim była blondynką i chudziną straszliwą. Nie miała jeszcze nawet zaczątku biustu i pewnie frustrowało ją to niepomiernie. Mama miała za to dorodne piersi i pewnie nie wstydziła się ich prezentować na plaży. Zaraz pierwszego dnia pani Apolonia wpadła w wielką złość, bo jeszcze nie otworzono jedynej w Chałupach kawiarenki, a ona chciała napić się kawy. No, cóż, zaoferowałem się ze swoją kawą, którą wypiliśmy na mojej werandzie. Pola gadała jak najęta, dziewczynki to wpadały, to wybiegały z pokoju i werandy. I aż się dziwiłem, że nie wkurzało mnie to. Efektem tej kawy było to, że Pola zaczęła traktować mnie jak dobrego znajomego, zaś dziewczęta też oswoiły się z wujkiem Jurkiem. Nawet bokser Klif, me boczył się na nikogo.
Pani Apolonia miała pecha. Zaraz tej pierwszej nocy naszła ją comiesięczna dolegliwość, którą podobno przechodziła fatalnie aż przez co najmniej cztery dni. A tu dziewczynki aż rwą się na plażę, do kąpieli. Sytuacja była dla niej patowa, bała się, i słusznie, wypuszczać smarkule same nad morze. Obie były smutne i bez entuzjazmu oglądały mój duży parasol plażowy, który zawsze zabierałem ze sobą.
— No poświęcę się i wezmę je ze sobą na plażę — powiedziałem do zbolałej kobiety w szlafroku. — Proszę tylko przygotować dla nich picie, jedzenie i majtki na zmianę.
— Jest pan dobroczyńcą — powiedziała Pola i wzięła się za wyprawianie smarkatych.
— Ja jestem na plaży aż do czwartej i jem tam dwa posiłki. Oczywiście są to kanapki i jakieś picie. Wrócimy więc nie wcześniej niż o czwartej.
— One się spieką! — zatroskała się ich mama.
— Nie, bo mamy parasol — uspokoiłem ją.
I tak oto wyruszyłem na plażę z dwoma, praktycznie obcymi dziewczynkami i Klifem. A w końcu czerwca nie było w tamtych latach tłumów nad morzem. Po drodze powiedziałem im, że będzie ze mną sporo kłopotu, bo ja muszę po każdej kąpieli zmieniać slipy i suszyć na krzaczku. Muszę też być porządnie wysmarowany olejkiem. Im też radzę, aby się solidnie wysmarowały, zwłaszcza, że jest to ich pierwszy dzień na słońcu. Powiedziałem, że ponadto nie pozwalam nikomu wchodzić do wody zaraz po posiłku.
— Ja bardzo najadłem się na śniadanie — powiedziałem, zatrzymując się. — Szorty zrobiły się tak ciasne, że nawet kilka palców już się tu nie zmieści. Alinko, spróbuj wsunąć tu łapkę. Tu, przy sprzączce.
Dziewczę podeszło i zaczęło ładować mi rączkę z góry w kierunku mojego fiuta. Trochę wciągnąłem brzuch i jej łapka zapadła się nagle do dołu. Hmm, pod spodem nie miałem żadnych slipów. Dziewczę trafiło więc na owłosionego fiuta. Natychmiast cofnęła rękę, a ja zwróciłem się do starszej z dziewczynek:
— No, Wandeczko, teraz ty spróbuj. Jeśli uda ci się wsunąć rękę za pasek, to do wody wejdziemy już po dziesięciu minutach.
Był to czystej wody szantaż, z którego wynikało, że jeśli nie wsunie tam swoich paluszków, to długo będą czekały na kąpiel. Podeszła ze sporymi oporami i będąc wyższą, łatwiej było jej wsadzać swoją łapkę. Powtórzyłem sztuczkę z raptownym likwidowaniem oporu i jej dłoń też wsunęła się bardzo głęboko... Nie, nie krzyknęła, ale się zdziwiła. Hmm, byłem teraz pewien, że zwróciłem uwagę dziewuszek na to, co taszczę w szortach.
Poprawiliśmy grajdoł, zagoniłem psa pod daszek, rozłożyłem parasol i wbiłem go głęboko w piasek. Dziewczęta zrzuciły sukieneczki, pod którymi miały już plażowe majteczki. Wanda nosiła też opalacz na piersi i pewnie była to jej demonstracja, że zaczyna stawać się dziewczyną.
— Potrzymajcie ręcznik wujkowi, to szybciej się przebiorę — poprosiłem. — Stańcie po moich bokach i trzymajcie ręcznik na wysokości pasa. Zrzucę szorty i założę kąpielówki.
Zrobiły o co poprosiłem. Tak je ustawiłem z tym ręcznikiem, że jego materiał nie był naprężony i dziewczynki mogły dojrzeć, co tam kryje się pod tym ręcznikiem. Nie miałem slipek, tylko kąpielówki, które również po bokach zakrywały sporo ciała. Trzymały się one na dość luźnej gumce. Jeszcze przed wejściem do wody powiedziałem dziewczętom, że za pasek w tych majtkach, to wszyscy moglibyśmy włożyć pięści i byłby jeszcze luz.
— Oby mi tylko w wodzie nie spadły, bo byłoby dopiero śmiechu!
— Pewnie! — zgodziła się ze mną Alinka. Uśmiechała się cały czas promiennie. — One naprawdę są takie luźne?
— Tak — zapewniłem i stanąłem tuż nad wodą. — Podejdź i leciutko pociągaj tu z boku na dół... No jak, zjeżdżają?
— Faktycznie! — przyznała Alina. Zsunęła już sporo majtek i wcale nie przestawała.
— A teraz popróbuj z drugiej strony — zachęciłem ją. Wanda cały czas przyglądała się, co my wyczyniamy. A młodsza siostra obeszła mnie dookoła i zaczęła zsuwać wolniutko kąpielówki z drugiej strony. Czułem, że gumka dotarła już do moich intymnych włosów i pewnie było je widać.
— Przestań, bo całkiem ściągniesz te majtki! — zganiła Alinkę starsza siostra. Nie chciałem przeciągać struny i podciągnąłem majtasy.
— A umiecie pływać? — zainteresowałem się.
— Niezbyt — powiedziała Wanda.
— Ja dobrze już pływam — chwaliła się młodsza.
— No to pokaż co potrafisz — zachęcałem Alinkę. Zaczęła pluskać się jak wyciągany z wody karp. Ale kilka metrów chyba potrafiła pokonać.
— Wandeczko, warto nauczyć się pływać. Wiesz, najważniejsze jest opanowanie puszczania się na strzałkę.
— Och, to już potrafię — przerwała. — Ale dalej to nic mi nie wychodzi!
— Dobra, to przyłóż wyprostowane ręce do uszu, cofnij się trzy kroki i puść się w moją stronę, chowając całą głowę pod wodą!
Weszliśmy na wodę, która sięgała mi pasa. Schowały się pod powierzchnią moje kąpielówki. Wandeczka wreszcie się puściła, ja zaś musiałem przesunąć się o dobry krok w bok, aby jej wyciągnięte paluszki ducnęły mnie prosto w jądra. W takich sytuacjach palce zaciskają się automatycznie — jest to pewnie jakiś odruch.
— Świetnie — pochwaliłem ją, gdy otworzyła ślipki. Zrób to jeszcze raz, ale z trochę większej odległości. I płyń jak najdłużej, dopóki starczy ci powietrza.
Znów jej wyprostowane paluszki ducnęły moje genitalia. Ale już rączęta nie spłoszyły się tak szybko.
— A teraz postaraj się robić wyciągniętymi nogami nożyce. Ciach—ciach, ciach—ciach.
Posłuchała mnie, ale niezbyt jej to wychodziło, bo zbytnio podkurczała nogi. Ale jej paluszki po raz trzeci dotknęły mojego fiuta. Ach, jakiż cudownym wynalazkiem są kąpiele, zwłaszcza z młodymi dziewczynkami!
— Teraz właduj swój brzuszek na moją dłoń. Ręce wyciągnij nad głowę i nogi odchyl tak, aby były przedłużeniem pleców. I teraz ruszaj nimi w dół i w górę.
Bez większych krępacji ułożyła się na mojej dłoni, drugą podparłem jej piersi i zaczęliśmy trenować pracę nóg. Ona rzeczywiście chciała nauczyć się pływać. Te próby pływackie wyraźnie ośmieliły starszą z dziewczynek. Nie zjeżała się, gdy dotykałem jej brzuszka czy piersi; nie panikowała, gdy niechcąco ducnęła mnie w podbrzusze. Było mi miło z tego powodu... Po chwili zostawiłem ją i podszedłem do Alinki. Była już porządnie zasapana.
— Wiesz, moje majtki zamiast się skurczyć w wodzie, jeszcze bardziej się rozciągnęły. No, możesz to sprawdzić z przodu, tak jak przy szortach. Tylko mnie nie łaskocz, dobrze?... No, powoli.
Woda sięgała Alince prawie do brody. Nikt z brzegu nie mógł zobaczyć, gdzie ona trzyma swoje łapki. Podeszła do mnie na paluszkach i najwyraźniej miała zamiar sprawdzić tę okropną gumkę. Wziąłem ją pod pachy i fale nie zalewały jej buźki.
— Zmieszczą się z pewnością obie twoje dłonie...
No, nie! Paluszkami odszukała najpierw krawędź spodenek, a potem rozłożone dłonie zsuwała po moim brzuchu coraz niżej. . . .
— Na pewno mnie nie połaskoczesz?
— Nie! — zaśmiała się. — A ma pan tutaj łaskotki.
— Pewnie mam, nie wiem!
— To może to sprawdzimy?
Ta mała już kilkanaście sekund trzymała dłonie na moim fiucie. Coś trzeba było z tym zrobić. No, znaleźć kolejny pretekst, aby nie cofała paluszków. Wymyśliłem:
— Najpierw to mnie tam delikatnie podrap, bo mnie swędzi. Jej paluszki ożywiły się. A ja zamknąłem oczy i niby rozkoszowałem się tym jej drapaniem. Tak naprawdę, to one były ciekawskie. To niby drapanie, było po prostu obmacywaniem moich genitalii. Jednocześnie uśmiechnęliśmy się do; siebie. I to ją ośmieliło.
— Jeszcze?
— Och, jak zaczęłaś drapać, to teraz swędzi mnie tam wszędzie! — zachichotałem na niby. Przesunęliśmy się na trochę płytszą wodę i puściłem jej ręce. Jej prawa łapka objęła mojego fiuta, który zaczął się już prężyć i wydłużać.
— Ja umię nurkować — powiedziała trochę bez związku. A tymczasem na płytszej wodzie fale były większe. Raz zakrywały mnie do pasa, aby po chwili opaść poniżej krocza. To dawało Alince szansę na obejrzenie tego interesu w moich kąpielówkach. Ale ja chciałem stopniować tę perwersyjną grę.
— Hej, Wandeczko! Wychodzimy na brzeg!
Na plaży nie było dużo ludzi, ale po obu stronach naszego grajdołu widać było opalających się. Nie wypadało więc wygłupiać się na piasku. Podtrzymywałem zatem kąpielówki ręką i powędrowaliśmy na ręczniki. Oczywiście owinąłem się ręcznikiem a one go przytrzymywały. Włożyłem suche kąpielówki, a mokre opłukałem i powiesiłem na faszynowym płotku. One też się przebrały, ale same osłaniały się ręcznikami. Potem grały w piłkę. Pilnowałem, aby skrywały się pod parasolem. Ale już przed jedenastą nadciągnęły obłoczki i zmniejszyły możliwość spieczenia się na raka.
Wandeczka akurat czytała sobie „Filipinkę”, gdy Alince przypomniało się, że mam nowe kąpielówki na sobie.
— Czy te majtasy też mają taką słabą gumkę? — spytała i przysiadła przy moich udach. Złapała za gumkę i odciągnęła ją od mojego brzucha. Nie było siły, aby Wandeczka nie zobaczyła mojego fiuta.
— Kiepska ta gumka — oceniła mała — a jak jest z tymi łaskotkami?
Nie krępowała jej obecność starszej siostry. Wsunęła do spodenek swoje paluszki i zaczęła niby łaskotać moje włoski. Rozciągnąłem się na plecach i położyłem ręce na swojej twarzy, jakby osłaniając się od słońca. Tuż przede mną były plecki Wandeczki. Nie mogłem dojrzeć, czy czyta czy też obserwuje co jej siostrzyczka wyprawia... Pewnikiem spoglądała na moje atrybuty męskości. A fiut zaczął mi stawać, bo mała zaczęła go dotykać, wytrwale szukając łaskotek. W pewnej chwili Alinka ucapiła go całą łapką i ulokowała czubkiem w stronę pępka. Głowę bym dał, że właśnie ten czubek wystawał z moich majtek. Alinka nadal obmacywała mnie, teraz interesując się jajcami. Poczułem, że fiut już na fest mi stanął i całkowicie wysunął się z futerału. A mała pewnie chciała zobaczyć co się stało i uniosła znów krawędź kąpielówek...
— Oj, chyba jednak mam łaskotki — powiedziałem i usiadłem, przerywając Alince zabawę. Dziewczęta potem zaprowadziły psa do wody i wróciły do mnie z propozycją powtórnej kąpieli. Poszliśmy więc do morza i zacząłem intensywnie trenować Wandeczkę. Bardzo się zapaliła do tego pływania. Byliśmy na wodzie powyżej mojego pępka. W pewnej chwili powiedziałem do Wandy.
— Wiesz, ja chyba zdejmę te majtki, bo je jeszcze zgubię. Daj rękę to się przytrzymam.
Grzecznie poczekała, aż przewieszę sobie kąpielówki przez łokieć. I znów zaczęła robić strzałki w moją stronę. Gdy ona płynęła, ja podsuwałem się tak, aby jej łapki trafiły na mój brzuch lub niżej. Doskonale wiedziała, że mam nieosłoniętego fiuta. Kilkakroć dotknęła go na moment. Potem zaproponowałem jej, że będę trzymał ją za ręce, a ona będzie trenować pracę nóg, chowając głowę pod wodę i wystawiając ją tylko na chwilę, aby zaczerpnąć powietrza. Ująłem jej ręce w przegubach i zwróciłem dłońmi do wewnątrz. Oczywiście już przy drugim jej zanurzeniu przysunąłem jej paluszki w okolice mojego fiuta i ocierałem go o jej dłonie.
Gdy zatrzymała się, aby trochę odsapnąć, nie wyswobodzała łapek z moich dłoni. Staliśmy blisko siebie i znów mimo woli jej paluszki dotykały moich włosków.
— No to bierzemy się za drugą turę — zaproponowałem jej. Znów odbywało się to słodkie dotykanie fiuta, który zaczął się prostować. Podeszła do nas Alinka i namawiała nas, abyśmy pograli w piłkę na płytszej wodzie. A ja mrugnąłem do Wandy i powiedziałem:
— Alinko, nie mogę iść na płyciznę, bo zgubiłem majtki.
— Eee, buja pan!
— No to sprawdź!
Małolata przysunęła się blisko mnie i obiema łapkami dotknęła moich bioder. A potem łapki przesunęła na podbrzusze. Ucapiła fiuta jak klamkę i potrząsnęła nim...
— Rzeczywiście! — powiedziała, udając, że robi wielkie oczy. A potem oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Również Wanda uśmiechnęła się.
Potem założyłem tekstylia i poszliśmy do grajdołu. Usiadłem na środku ręcznika i udawałem, że końcami się osłaniam. Zsunąłem mokre spodenki i niby się osuszałem. Wanda była już na zupełnym luzie i nie odwracała się ostentacyjnie. Gdy wróciła znad brzegu, po przepłukaniu mokrych majtek, usiadła pod parasolem, znów niedaleko mnie. Ująłem jej rękę w przegubie i popatrzyłem prosto w oczy:
— Wandeczko, pewne miejsce bardzo mi zmarzło w wodzie. Ogrzejesz go swoją rączką? No, siądź jeszcze bliżej...
Nie odpowiedziała, ale nie wyrywała ręki. Zsunęła się po ręczniku bliżej moich kolan. I wtedy położyłem jej rozprostowaną dłoń na swoim fiucie. I puściłem ją.
— Prawda, że zimny?
Znów nic nie odpowiedziała, ale łapki nie cofnęła. Jeszcze raz ująłem jej dłoń i zacząłem wykonywać ruchy jakby rozcierania, no... tego zmarzniętego ciała. Puściłem jej dłoń i ona nadal, już sama, grzebała swoją łapką po moich genitaliach. A Alinka bez słowa i bez... zażenowania przyglądała się temu. Potem wyciągnąłem się na plecach i boki ręcznika zsunęły się z moich ud. Leżałem nagi przed siostrami, a starsza z nich masowała mi fiuta. Mój pieszczoch chwycił w lot smaczek sytuacji i zaczął się podniecać. Wanda to wyczula i nadal go pieściła, jak przed godzinką jej siostra... Fiut stawał i grubiał, naprężał się i podrygiwał. W pewnej chwili cały futerał zsunął nie z czubka... Sam ucapiłem go i przykryłem czerwony czubek. Ale po chwili znów zjechał. Tym razem Wanda nasunęła skórkę do góry. Powtarzała to coraz częściej, bo futerał coraz szybciej osuwał się z mojej maczugi...
— No, chyba się rozgrzał porządnie — stwierdziłem i nałożyłem majtki. Dziewczęta zajęły się czymś innym. Wandeczka czytała, a Alinka naciągnęła bluzeczkę, aby się nie spiec i poszła budować zamek. Potem po raz trzeci poszliśmy do wody. Od razu zdjąłem majtki. Mała pozazdrościła mi.
— Też bym zdjęła, żeby zobaczyć jak to jest!
— Może jutro, jak przyjdziemy z samego rana. Wtedy na plaży nie będzie nikogo i będziesz mogła nawet w grajdole zostawić majtki.
I rzeczywiście. Na drugi dzień podczas pierwszej już kąpieli, Alinka golusieńka pobiegła do wody. Ja zaś zsunąłem spodenki nad samą wodą. Długo się nie kąpaliśmy, bo woda była jakaś zimna. Nikt w tym czasie nie pojawił się na plaży. Wróciłem więc goluteńki do samego grajdołu. Po drodze spytałem Wandzi:
— A ty wstydziłabyś się kąpać w wodzie nago? No, powiedz prawdę!
— Och, nie wiem... Ale jutro mogę chyba spróbować! — jednak było w jej głosie sporo skrępowania. No, ale ciekawość kruszy wiele oporów.
— Tak? To zróbmy od razu dzisiaj próbę. Wracamy do wody, zdejmujesz majtasy i opłuczesz je. No i przechodzisz ten kawałek do grajdołu na golasa!
Aby ją zachęcić, wziąłem za rękę i poprowadziłem z powrotem do wody. Zdjęła majtki i ten swój paradny opalacz. Szybciutko przepłukała tekstylia i wyżęła je. Znów ją podpuściłem:
— A w grajdole może znów rozgrzejesz mi ptaszka?... Ale nie ubieraj się dopóki nie obeschniesz. Dobra? Ale zdziwi się Alinka!
Ułożyłem się na ręczniku na plecach i nawet nie markowałem, że się przysłaniam. Wandeczka przycupnęła przy moim biodrze i chciała obiema łapkami zacząć rozgrzewać mi fiuta. Ale było jej niewygodnie.
— Siądź okrakiem na moich kolanach — doradziłem, a gdy poczułem jej ciężar na nogach lekko uniosłem się na łokciach. Ach, jakże cudnie rozchylała się jej delikatna cipeńka. Domyśliła się, gdzie patrzę i uśmiechnęła się. I bez żadnych ceregieli zaczęła pieścić mi kutasa.
— Czy dzisiaj on też zrobi się taki duży? — spytała z niewinną minką.
— To zależy jak go popieścisz — odparłem. — To od twoich łapek zależy, czy szybko zacznie się podniecać!
— Jest panu miło, gdy się go dotyka?
— Jasne! Wiesz, jest mi bardzo miło!
— Och, jejku, tutaj dwoje golasów! — zawołała Alinka, wracająca z pełną garścią muszelek. — To ja sama mam chodzić w majtkach? O, nie!
Małolata zdjęła swoje majtki i rzuciła na stertę naszych ubrań. Bokser Klif nie zwracał uwagi na naszą goliznę. A Wandeczka z zacięciem rozgrzewała mi fiuta.
— Następnym razem to ja będę rozgrzewała panu ptaszka — oświadczyła rezolutnie Alinka.
— Oczywiście, możesz to zrobić jeszcze w wodzie! Jeśli oczywiście zechcesz.
Ale tego dnia nie doszło do tego. Natomiast w drodze powrotnej Wanda zaczęła wypytywać mnie o to, co zaobserwowała na plaży.
— Gdy ptaszek panu sterczy, już taki gruby i duży, to sam koniec tak jakoś dziwnie wilgotnieje. Czy zawsze tak jest?
— Tak, a nawet bardzo dużo wycieka z niego soku. Każdemu mężczyźnie, nie tylko mnie. Zauważyłaś, że zaczyna prężyć się wtedy, gdy coraz szybciej zsuwasz i nasuwasz skórkę na koniec. A gdybyś tak jeszcze mocniej i dłużej go popieściła w ten sposób, to wreszcie trysnęłaby fontanna soczku z tego ptaszka!
— Och, chciałabym to zobaczyć! Dobrze?
— No, wiesz, ten soczek to niezbyt ciekawie pachnie. Wiesz, lepiej będzie jak wypuścisz ze mnie soczek ale w wodzie...
Tak też zrobiliśmy, nadal wyprawiając się na plażę bez mamusi dziewczynek. Całą trójką poszliśmy do wody nago.
Gdy woda sięgała już kolan, powiedziałem Wandeczce:
— No teraz przysuń się do mnie blisko i połóż mi łokieć prawej ręki na brzuchu. Sięgnij do ptaszka i pobaw się nim, aby zmężniał. O, popatrz, w ten sposób. Na początku możesz szybciej go masować, potem coraz wolniej, ale silnie go trzymając... Jak zacznie podrygiwać, wtedy usiądziemy w wodzie i obejrzysz sobie wypłynięcie mojego kremu...
Wandeczka oparła się o mnie bioderkiem. Delikatnie dotknąłem jej pupki i leciutko ją głaskałem. A ona sprytnie masowała mi fiuta. Alinka popatrzyła co robimy i nadal się pluskała w wodzie. Fiut podnosił się i tężał. Wandeczka dobrała się do niego i drugą łapką, ja zaś po raz pierwszy położyłem palce na jej cipeczce. Jakże delikatny puszek ją zarastał! Wreszcie zdecydowałem się usiąść na piasku. Rozsunąłem nogi a Wandeczka przyklękła między nimi. Właściwie to w wodzie były tylko moje jajca, zaś cały fiut sterczał na zewnątrz. Odchyliłem się do tyłu na łokcie, a nastolatka masowała mi kutasa oburącz, co i raz odsłaniając czerwony koniec.
— No, już niedługo... Ale słodka moja baw się nim teraz delikatniej i nieco zwolnij. — Przez fiuta przechodziły już dreszcze i pewnie je wyczuwała w paluszkach. Ba, zaczął podrygiwać... Oblałem go wodą, aby przedłużyć moment finałowy.
— Teraz silnie go obejmij i za nic w świecie nie wypuszczaj. Zaraz, już zaraz będzie tryskanie soków... No, Wandeczko, mocno i szybko! Jeszcze szybciej... Och, odsuń trochę buzię... I nie wypuszczaj go!!!
Trysnęła z fiuta fontanna, ale na szczęście prosto do góry. Sperma opadła do wody... Potem nastąpił drugi wytrysk, chwilę potem trzeci... Wandeczka dzielnie go onanizowała i z najwyższym zainteresowaniem wpatrywała się w uniesienia mojego chuja! Było to dla niej nowe doświadczenie i fascynowało ją! Pewnie będzie potem opowiadać o tym swoim przyjaciółkom ze szkoły... Dziewczynka popatrywała na mnie, bo pewnie zauważyła jak się zmieniłem na twarzy. I chyba instynktownie wyciskała mi resztę spermy z fiuta.
— A teraz wystarczy tylko się opłukać i mamy to z głowy. W grajdole opryskalibyśmy ręczniki i majtki...
— Nigdy bym sobie tego nie mogła sama wyobrazić? Fajne! Bardzo mi się to podobało.
— Mnie też! Możesz mi wierzyć!
— Mężczyźnie jest przyjemnie jak z ptaka wytryskuje ten soczek? — upewniała się.
— Bardzo przyjemnie! No, to już teraz wiesz wszystko o facetach... Chętnie powtórzę to za jakiś czas.
Piątego dnia wybrała się z nami na plażę Apolonia. Włożyła na siebie kuse bikini i słomkowy kapelusz. Uznała za właściwe, abym posmarował jej plecki. Ale z zaproszenia do mojego grajdołu nie skorzystała.
— Zrobię sobie parę kroków dalej osobny grajdołek. Bo widzi pan, ja w tym roku chciałabym trochę poopalać się bez tekstyliów... Pan rozumie?
Oczywiście wszyscy zrozumieliśmy dobrze intencje mamusi. Widziałem, że obie dziewczynki bardzo ucieszyły się z takiego obrotu sprawy. Mama nie wiedziała, ale cała nasza trójka kotłasiła się też golusieńka. Ba, dziewczynki doniosły mi, że jeśli podejdę do faszynowego płotku, to będę mógł zobaczyć ich mamę bez niczego. Najpierw młodsza poszła do grajdołu rodzicielki:
— Mama, czy mogę poleżeć koło ciebie na golasa? — spytała. Mama nie miała nic przeciw temu. Potem Alinka przybiegła do nas na chwilę, nie wdziewając majtek. Po pewnym czasie poszła do mamy Wanda i oznajmiła:
— To ja też chcę trochę poopalać pupę.
Gdy mama przewróciła się na plecki, Wandeczka zaczęła kiwać na mnie, abym popatrzył sobie na cyce rodzicielki i na jej obfite krzaczki. Ale nie skusiła mnie, bo nie chciałem wywoływać jakiegoś nieporozumienia. Potem zostałem w grajdole sam z Wandeczką.
— Chcesz, abym go popieściła? — położyła rękę na fiucie. Kiwnąłem głową i pokazałem jej miejsce koło biodra, aby tu właśnie przysiadła. Delikatnie wsunąłem jej pod pupę swoją dłoń i palcami namacałem szparkę. Po prostu ją dotykałem... W miarę jak pompowała mi fiuta, jej cipcia wilgotniała. Wtedy odszukałem jej łaskotkę i miękko ją uciskałem. Potem zacząłem głaskać... Czułem, że jej się to spodobało.
— Oprzyj się pleckami o mój bok i rozsuń nóżki — zaproponowałem jej. I usłuchała potulnie. Lewą ręką sięgnąłem jej pipci i bawiłem się coraz szybciej łechtaczką. Ona nadal masowała mi fiuta, ale coraz wolniej. Zaczęła popiskiwać i wreszcie usłyszałem przeciągłe jej westchnięcie. Ta czternastolatka z pewnością przeżyła coś na podobieństwo orgazmu. No, jeszcze niezbyt intensywnego, niedojrzałego...
— Czy mogę dotknąć ptakiem swojej szparki? — spytała nieoczekiwanie. Gdy zobaczyła, że uśmiecham się przyzwalająco, władowała się na moje biodra. Powilgotniałym fiutem jeździła sobie po rozwalonej cipce. Bardzo ją to rajcowało...
W południe Alinka przypięła się do mojego ptaka i tarmosiła go na wszystkie strony. Potem mieliśmy wspólny posiłek i wszyscy ubraliśmy się do niego. Pani Pola wyraziła swoje zdziwienie, że Wanda lata z gołą pupą, wcale nie wstydząc się pana Jurka. I uznałem to za dobry moment, aby załatwić pewną sprawę:
— Ba, to takie przyjemne! Sam chciałbym się także poopalać nago, jeśli pani nie miałaby nic przeciw temu...
— Ja? Ależ nie będę pana odwiedzać w grajdole...
— Tak, rozumiem, ale Alinka i Wandeczka chodzą od grajdołu do grajdołu... Czy nie miałaby pani nic przeciwko?
Jej jedyną reakcją było wzruszenie ramionami. Ale na trzeci dzień naszego wspólnego plażowania, to nadstawiła mi do natarcia oliwką plecki, bez paska od biustonosza i w dole nie przykryte majteczkami. Leżała na brzuchu golutka i czekała aż natrę jej ciało, z pupką łącznie. Dziewczynki już były rozebrane i przyglądały się ceremonii.
Gdzieś po tygodniu dzieweczki naszła mania przytulania się do mnie, gdy już wszyscy byliśmy nadzy. Jak leżałem ha plecach to jedna albo druga kładły się przodem na mnie i najczęściej cipeńką ocierały się o mojego fiuta. Gdy siedziałem, to zaraz pannica ładowała się na kolana. One najchętniej to całymi godzinami pieściłyby mojego kutasa.
Któregoś dnia było mi wyjątkowo przyjemnie jak pieściła mnie Alinka. Zapomniałem się, że siedzimy na ręczniku i nagle zrobiło się za późno! Fiut trysnął jak armata i Alinka widziała to pierwszy raz. Szepnąłem jej do ucha:
— Pobiegnijmy się opłukać do wody! No, ruszaj się... Pobiegliśmy nago i nie upewniłem się, czy czasem Apolonia nie siedzi i nie przygląda się plaży. Akurat siedziała! Spostrzegłem to w wodzie i zacząłem wygłupiać się z Alinka, aby mama nie zauważyła charakterystycznych ruchów obmywania ciała, bo mogłaby domyślić się, co oboje spłukiwaliśmy! Musiałem potem trzymać fason i nago wrócić do grajdołu. Po pewnym czasie pojawiła się Apolonia w moim grajdole i poprosiła o papierosa. Była całkiem naga i nie osłaniała cipki. W ten sposób, bez słownych uzgodnień, „zalegalizowaliśmy” naszą goliznę!
Oczywiście nie było dnia, abym nie wysmarował ciała Apolonii z obu stron. Mała Alinka wpadła na pomysł ucapienia mnie za fiuta, gdy rozcierałem olejek na obfitych piersiach jej mamusi. Bezszelestnie onanizowała mnie, a ja przedłużałem to pieszczenie cycusiów. Potem głaskałem wewnętrzną stronę ud mamusi, a córcia nadal mnie onanizowała... Powróciłem do cycusi i palcami ugniatałem sutki. Stwardniały pod moim dotykiem... Alinka nadal mnie pieściła... Ale w końcu Pola opanowała się i podziękowała mi za smarowanie... Wróciłem do swojego grajdołu, zaś Alinka pobiegła nad wodę. W grajdole była na szczęście Wanda i zorientowała się, że jestem bardzo podniecony. Wiedziała, że przed chwilą obściskiwałem jej mamę.
— To macanie mamusi bardzo cię wzięło! — stwierdziła i z werwą pieściła mi fiuta. Zapaliła się bardzo i szybciutko doprowadziła mnie do finału. Potem ja zająłem się jej szparką, co ona coraz bardziej lubiła. Do końca pobytu dziewcząt w Chałupach nauczyłem Wandę pływać i osiągać orgazmy.
Alinka też skorzystała, bo nareszcie zaczęła pływać stylowo. A pani Apolonia miała święty spokój z dziewczynkami. Bo gdy wieczorem szła gdzieś na kawę ze znajomymi, to dziewczęta zostawały pod moją opieką. Najczęściej wskakiwaliśmy nago do mojego łóżka i było nam wyjątkowo przyjemnie...
Oczywiście nie dałbym rady tak intensywnie eksploatować swojego fiuta, gdyby to trwało miesiącami. Ale te kilka tygodni jakoś przetrzymałem. Słońce i woda, ruch i cudowne powietrze; brak stresów i smakowite posiłki podtrzymywały formę starszego pana. Tylko woda sprzyja swobodnej erotyce. Górskie wędrówki, zagraniczne wycieczki dają mizerne okazje do takiej swobody i beztroski. Plaża! Niech żyją plaże i wakacje!
Odra koło Cmentarza Osobowickiego płynie spokojnie. Zaraz za mostem brzeg coraz bardziej się rozszerza w łąkę. Bujna trawka rośnie sobie aż do wału przeciwpowodziowego, którego szczyt stał się alejką Spacerową. Po łąkach raczej spokojni spacerowicze nie chodzą, bo tam upatrzyli sobie miejsca pijaczkowie i dobiegały stamtąd ordynarne słówka, cale wiązanki przekleństw i okropne wrzaski. Te pijaczki nie zaczepiały spacerowiczów, ci zaś ignorowali obecność tamtych. Była to jakby niepisana umowa.
A skąd tam pojawiali się pijacy? Ano, część z nich to wiecznie pijani grabarze z cmentarza, część to obiboki z Różanki. Ba, kiedyś przychodzili tu nawet wojacy z odległej jednostki wojskowej. No i chlało się czystą, albo wińsko patykiem pisane, albo piwsko. Czasem dawała się zaciągnąć tutaj jakaś dziewczyna.
Pan Stanisław miał mocno po sześćdziesiątce ale posturę miał niezłą. Od dwóch lat był już wdowcem i nad Odrę przychodził aż z Klęczkowskiej. Spacerował tu ze swoim ukochanym pieskiem, Apisem, owczarkiem belgijskim. Nie było to zwierze duże ani waleczne. Miał i posturę i charakter sporego pudla. Ale był wyjątkowo przyjacielski i bardzo przywiązany do swojego pana. Rozumieli się obaj znakomicie i tęsknili do siebie, gdy rozstali się nawet tylko na dwie godzinki. A tak w sekrecie zdradźmy, że pan Stanisław wpuszczał ulubieńca do łóżka i razem spali sobie w nocy...
Właściciel psa był kiedyś ormowcem. Miał więc pozwolenie na broń i nosił ją. Był to pistolet sześciostrzałowy. Oczywiście zawsze był nabity, bo przecież po to jest pistolet, aby służył do obrony. Pan Stanisław napatrzył się na różne makabryczne wybryki różnych zbirów, chuliganów i zboczeńców gdy działał w ORMO. Okropnych czynów dopuszczali się całkiem przyzwoici ludzie, gdy tylko... popili sobie! No więc nosił tę spluwę podczas długich spacerów z psem...
Starszy pan był obecnie całkowicie samotny. Żona zmarła, a dzieci po prostu poszły na swoje. I tak się dziwnie złożyło, że byli daleko od ojca. Jakby uciekali przed tym niemodnym typem, kiedyś działaczem społecznym i ormowcem także. Syn przeniósł się na Wybrzeże i tam prowadził niezły interes, ożenił się i postarał się o dwójkę dzieci. Córa zaś wyszła za jakiegoś rudawego Anglika i w ogóle znikła z Polski. Od czasu do czasu dzwoniła z różnych miejsc w Europie... Miał sporo żalu do dzieci, że nie kwapili się z odwiedzinami, ale nie robił im wymówek. Ot, czasem mruczał coś do Apisa o swoich dzieciach, ale robił to chyba dlatego, aby nie zapomnieć mowy.
Każdy człowiek odczuwa potrzebę kochania, albo chociaż lubienia kogoś. Z sąsiadami nie był w dobrej komitywie. Koledzy z pracy wsiąkli gdzieś i każdy był zajęty swoimi sprawami. Dalsza rodzina jakby zapomniała o Stanisławie... Cóż, przeniósł więc swoje uczucia na swojego wiernego psa. Apis nie mógł mu dokuczyć, odpysknąć, dopiec zgryźliwą uwagą, czy jakimiś ironicznymi słowami. Tak, Apis patrzył na swojego opiekuna z bezgranicznym zaufaniem i wielką miłością... Stanisław więcej niż lubił Apisa, hmm, właściwie można powiedzieć, że on go kochał!
Tego dnia było wilgotno, bo deszcz padał całą noc. Z łąki nie dochodziły żadne wrzaski. Postanowił więc pan Stanisław pójść ścieżką nad samym brzegiem rzeki. Piesek mógł biegać bez obawy, że wpadnie pod samochód albo tramwaj. Stanisław był pewien, że nie spotka meneli; przecież nie chciałoby się im siedzieć na mokrej trawie... No, nie bał się zaczepek, bo jednak posturę miał odstraszającą a i krzepę też... Wolał jednak unikać burd.
Cóż, był przekonany, że nic złego nie spotka ich na łące. A jednak się przeliczył! Prawie tuż nad wodą przycupnął wędkarz, a obok niego siedzieli na skrzynkach po warzywach pijaczkowie. Czterech ich było, choć w pierwszej chwili zauważył tylko trzech. Ten czwarty był za krzaczkiem i odlewał się. Apis zawsze był ciekawy wszystkiego — pobiegł w ich stronę, a emeryt nie odwoływał go, bo wiedział że psinka nigdy na nikogo nawet, nie warknie. Pan Stanisław chciał zawrócić, ale zrobiło mu się głupio. W końcu trzech pijaczków wcale nie musiało mieć jakiś zdrożnych zamiarów... Szedł więc dalej i był już niedaleko nich gdy wyszedł zza krzaka ten czwarty. Był to wielki drągal, mocno chwiejący się na nogach. Gdy zobaczył psa, biegnącego wprost na niego schylił się i podniósł duży kamień. Gdy Apis był jakiś metr od niego facet nagle cisnął kamieniem w psa z całej siły. Rzut był celny i psina aż przekoziołkował. Piszczał straszliwie!
— Co panu zawinił ten piesek! —— wrzasnął pan Stanisław.
— Chciał mnie, kurwa, ugryźć! — odparł drągal. — On chciał mnie ugryźć!
— Nigdy by nie ugryzł! — krzyczał Stanisław. — Pan uszkodził mu kręgosłup! Widzisz żłobie, że nie może wstać!
— Ty, no, tylko nie żłobie. Spierdalaj staruchu póki jestem dobry!
— Łobuzie, odpowiesz mi za to, co zrobiłeś! Pies nawet nie zaszczekał, a ty go uderzyłeś. No, popamiętasz mnie!
— Cicho dziadku, wynocha. O co tyle hałasu?! Aby psinka nie męczyła się to zaraz ją dobiję i będzie spokój!
Ten drągal wyciągnął duży nóż. Zrobił pierwszy krok w stronę Apisa. Pies nadal nie mógł się podnieść i uciekać. Pan Stanisław też zrobił dwa kroki w kierunku swojego ulubieńca. Nie mógł uwierzyć, że pijaczek rzeczywiście może dziabnąć psa nożem. Ale nagle zrozumiał, że tamten groził serio. Wyrwał z kieszeni pistolet i wycelował w drągala.
— Ani kroku dalej! Zostaw psa, bo będę strzelał!
— Cicho dziadku, cicho. Schowaj ten korkowiec! —— bełkotał nawet z nutką dobroduszności w głosie. Ale zrobił drugi krok w kierunku psa. Jeszcze jeden i mógłby już wbić ostrze w jego ciało.
— To nie korkowiec! Zabiję cię, jeśli dotkniesz psa! ———aż chrypiał ze złości.
Dryblas nie usłuchał... Jego nóż by! coraz bliżej brzucha Apisa. Pan Stanisław nawet nie mierzył. Padł strzał. Jego huk zlał się z przeraźliwym krzykiem pijaka. Wrzask zaraz przycichł, jak świeca zgaszona dmuchnięciem huraganu. Dryblas padł na pochyłość nad wodą, głową w dół. Nóż wysunął mu się z rąk. Z piersi krew dosłownie tryskała. Z piersi na wysokości serca... Wszyscy stali jak oniemiali.
— Strzelam tylko raz, nie pudłuję! — emeryt mówił jak ...
EL_PADRINO