swietoszek.doc

(210 KB) Pobierz
Akt I

1

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Moliere

Właś. Jean Baptiste Poquelin (1622-73)

 

 

Świętoszek

(komedia w pięciu aktach 1668)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Akt I

Scena pierwsza: p. Piernelle, Marianna, Kleant, Damis, Doryna, Eliza;

 

P. Pernelle: (Biegnie przez scenę ku drzwiom, wszyscy dążą za nią). Idę stąd, nie myślę tego dłużej znosić;

Elmira: Ależ kochana matko, dajże się - uprosić;

P. Pernelle: Zostaw, moja synowo, nie spiesz się daremno; Nazbyt wiele zadajesz sobie trudów - ze mną;

Doryna: Jeśli Pani…

P. Pernelle: Ty jesteś w służbie nazbyt prędka, lecz za to mocna w gębie i - impertynentka; Do wszystkiego się wtrącać zawsześ jest gotowa.

Damis: Ale…

P. Pernelle: Ty jesteś głuptas, więcej ani słowa; Przyjmij to oświadczenie od swej babki własnej. Już dawnom i ojcu twemu w sposób dosyć jasny tłumaczyła, że z syna pociechy nie zazna, jeśli będzie w ten sposób chował go - na błazna.

Marianna: Lecz…

P. Pernelle: Ty, miła siostruniu, z ciebie też lalusia: niby trzech słów nie zliczy, skromniutka, - jak trusia; lecz ja wiem, cicha woda jakie ma wybryki, i nie ja się dam złapać na twe - polityki.

Elmira: Jednak…

P. Pernelle: Ty też synowo, bez żadnej obrazy, przyjm mojej co najwyżej nagany - wyrazy; Przykładem dobrym świecić tyś im wszak powinna, twa matka nieboszczka zgoła była inna. Jesteś płocha, rozrzutna; to wprost oczy rani; patrzeć, jak wciąż się stroisz niby wielka pani; Jeśli dla męża tylko chce być piękną żona, nie potrzebuje chodzić cała - wyfioczona.

Kleant: Ależ pani…

P. Pernelle: Dla ciebie, mój szanowny panie, jej przezacny braciszku, mam pełne - uznanie; Lecz w miejscu syna mego rzekłabym ci wszakże: ruszaj sobie gdzie indziej, mój kochany szwagrze. Poglądy, jakie głosić ciągle się pan trudzi, nie nadają się wszakże dla uczciwych - ludzi. Mą szczerość zbyt otwartą niech mi pan wybaczy, lecz co w mowie, to w myśli: nie umiem - inaczej.

Damis: Pan Tartufe w oczach babci bardziej jest szczęśliwy.

P. Pernelle: Bo jest zacnym człowiekiem, godnym czci 

- prawdziwej i trudno mi w istocie patrzeć jest spokojnie, że taki jak ty błazen w ciągłej z nim jest wojnie.

Damis: Jak to! Więc ja mam znosić, aby ktoś bez sromu do wszystkiego się wtrącał, rządził się - w tym domu; i by wzbronioną była nam zabawa, póki ten chłystek do niej nie uświęci - prawa?

Eliza: Gdyby słuchać, co prawi on nam tutaj co dnia, co bądź człek czyni, wszędzie tkwi jakaś - zbrodnia; Bo ten krytyk żarliwy tylko sądzi, rządzi

P. Pernelle: I dobrze osądzone jest, co on - osądzi; Do nieba chce was zawieść, odciąga od złego i słusznie syn mój wszczepia nam miłość - dla niego.

Doryna: Trudno jest ścierpieć, a zwłaszcza patrzeć, jak ten przybłęda w domu się rozgaszcza; Jak ten dziad, co przyszedł, buty miał podarte. A ubranie i pięciu szelągów - niewarte. Dzisiaj, zapominając łatwo o swej nędzy, do roli pana domu ciśnie się czym prędzej.

Eliza: Przed panią on świętego udaje niby to, a jest, mogłabym przysiąc czystym - hipokrytą.

P. Pernelle: Wy macie doń urazę i każde się boczy, że wam, bez żadnych względów, prawdę rąbie - w oczy. Grzech budzi w jego sercu nienawiść zawziętą, a celem jego kroczyć niebios drogą - świętą.

Eliza: Dobrze, lecz czemu, zwłaszcza od jakiegoś czasu, każdy gość jest przyczyną takiego - hałasu? Gdzie w tym obrazę niebios ktokolwiek wyczyta, że jakiś godny człowiek czasem w dom - zawita?

P. Pernelle: Milczeć mi! Patrzcie co za gęba u aspanny! Nie on jeden potępia ten zgiełk - nieustanny. Te wizyty, ci szumni panowie i damy, karety przez dzień cały stojące - u bramy. Chcę wierzyć, że nic złego pod tym się nie skrywa, lecz po cóż ma mieć strawę i plotka - złośliwa?

Kleant: (z ironią i uśmieszkiem) Gdyby człowiek ze względu na świata obmowy; swych najlepszych przyjaciół zrzec się był - gotowy! Przeciw potwarzy nie masz na świecie obrony, pozwólmy więc rozprawiać ludziom na wsze - strony i bez względu, jak życie nasze sądzą inni, nam niech starczy, że w sercu jesteśmy - niewinni.

P. Pernelle: Widzę, że temu panu coś bardzo wesoło! Racz pan dla swoich dudków zachować swe drwinki, (do Elmiry): Żegnam cię synowo, nie rób słodkiej - minki, możesz być pewna, wody, o! dużo upłynie, zanim mnie znowu ujrzysz w tej miłej - gościnie.

 

Scena druga: Kleant, Doryna;

Kleant: O czym świadczy jej humoru odmiana? Jak ona przez Tartufa - osiodłana!

Doryna: Z tego niechaj pojęcie sobie pan wytworzy; o synu, ale z tym tutaj to już trochę - gorzej. Pan Orgon – wprzód człowiek z duszą roztropną i godną, w służbach króla okazał tęgość - niezawodną. Teraz odkąd Tartufem swym przejął się cały, od tego czasu chodzi niby - ogłupiały; Nazywa go swym bratem, miłuje go bardziej niż własną matkę; Przy nim żoną, dziećmi gardzi; Przy stole pierwsze miejsce daje mu jak księciu, patrzy z lubością, gdy ten zjada za - dziesięciu; Dobrego kąska przed nim nikt tu wziąć nie może, a gdy mu się odbija, pan woła: - szczęść Boże! Tamten to szczwana sztuka, więc mu nie jest trudno; sidłać swoją ofiarę świętością - obłudną. Ba! I ten sługus jego też bawi się w księdza, i nam również zrzędzenia swego nie - oszczędza; Przewraca gały, wzdycha i prawi, jak z książki swe kazania na muszki, bielidła i - wstążki. Wszak nie dalej niż wczoraj rzucił mi do błota; chusteczkę wywleczoną gdzieś z Świętych - żywota. Mówiąc, że jest to zbrodnia straszna, niesłychana; mieszać ze świętościami przybory - szatana.

 

Scena trzecia: Elmira, Marianna, Damis, Kleant, Doryna

Elmira: Dziękuj Bogu, żeś został; minęła cię cała; porcja, która nam we drzwiach jeszcze się - dostała. Lecz właśnie mąż nadchodzi, zatem pozwolicie, że zaczekam na górze na jego - przybycie.

Kleant: Ja tu zostanę; nie mam czasu na zabawy, a muszę z nim omówić pewne ważne - sprawy.

 

 

 

Scena czwarta: Kleant, Damis, Eliza

Damis: O małżeństwie mej siostry niech wuj też natrąci; boje się, że pan Tartufe nam tu wodę mąci; stąd o decyzje ojca dręczy mnie obawa.

Eliza: Pan tu idzie.

 

Scena piąta: Orgon, Kleant, Eliza

Orgon: A to ty? Jak się masz!

Kleant: Cieszę się, że cię widzę z powrotem.

Orgon: Elizo! (do Kleanta):  Mój szwagierku, wstrzymaj się na chwilę. Czy pozwolisz, bym przedtem, przez minutkę małą wypytał tej dziewczyny, co się w domu działo? (do Elizy):No, niechże mi panna nowiny opowie, przez te dwa dni co słychać, czy wszyscy są zdrowi?

Eliza: Przed wczoraj pani nasza była bardzo chora; gorączka ją dręczyła silna do - wieczora.

Orgon: A Tartufe?

Eliza: Tartufe? O, ten bez żadnej odmiany, zawsze z pulchniutką buzią, czerstwy i - rumiany.

Orgon: Biedaczek!

Eliza: Wieczór pani bardzo z sił opadła, choć zeszła do kolacji, nic zgoła - nie jadła, na ból głowy straszny uskarżała przy tym.

Orgon: A Tartufe?

Eliza: On? Wieczerzał z wielkim - apetytem i z nabożnym skupieniem w sposób dosyć łatwy; wsuną barana comber i dwie kuropatwy.

Orgon: Biedaczek!

Eliza: Potem pani przez noc niemal całą; uporczywe cierpienie zasnąć nie dawało; Poty przyszły tak silne, że do rana prawie; czuwaliśmy wciąż przy niej w niezmiernej - obawie.

Orgon: A Tartufe?

Eliza: Po wieczerzy, czując senność błogą, od stołu do sypialni przeszedł chwiejną nogą; i sprawdziwszy, czy pościel dość dobrze wygrzana, legł w łóżku i bez przeszkód przespał aż - do rana.

Orgon: Biedaczek!

Eliza: Dziś oboje są już w dobrym stanie: teraz spieszę do pani: niech się biedna dowie, z jaką pan troskliwością pytał o jej - zdrowie.

 

Scena szósta: Orgon, Kleant. 

Kleant: Jakież czary znalazłeś dziwne w tym...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin