Winters Rebecca - Podróż na Cyklady.pdf

(917 KB) Pobierz
Microsoft Word - Winters Rebecca - Podróż na Cyklady.rtf
REBECCA WINTERS
Podróż na Cyklady
Tytuł oryginału: Bride by day
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Jestem Sam Telford z firmy Manhattan Office Cleaners. Miałam
się tutaj zgłosić.
Właściwie miała na imię Samantha, ale wolała, by zwracano się
do niej w skróconej formie. Czuła się nieswojo. Nie dość, że biegła
przez całą drogę, to w dodatku złapała ją majowa ulewa i teraz
wprost ociekała wodą. Nie śmiała siąść na wytwornym, wyściełanym
krzesełku.
Sekretarka, elegancka pani w średnim wieku, popatrzyła na nią
ze skrywanym niesmakiem.
– Czy to pani sprzątała wczoraj nasze biuro?
– Tak.
– A więc chodzi o panią. Tyle że spodziewaliśmy się pani dużo
wcześniej. Czekaliśmy od rana, a teraz jest już po drugiej.
– Byłam na zajęciach, dopiero co wróciłam. Kierownik złapał
mnie dosłownie przed chwila, ledwie zdążyłam wejść do mieszkania.
Domyślam się, że coś się stało.
– Można to tak ująć – padła zwięzła odpowiedź. – Zechce pani
chwileczkę zaczekać.
Sam zagryzła usta. Za nic nie może sobie pozwolić, by wpaść
teraz w tarapaty, nie mówiąc już o utracie pracy, jej jedynego źródła
utrzymania. Na koncie miała ostatnie sto dolarów i nie mogła
doczekać się wypłaty. Praca dawała jej niezależność. Prędzej umrze,
nim zwróci się do ojca, malarza o międzynarodowej sławie, który
nigdy, choć była jego córka, nie uznał jej istnienia. Kiedyś na
wydziale obiło się jej o uszy, że ojciec mieszka teraz na Sycylii, wraz
z ostatnią kochanka.
Jeszcze nadejdzie dzień, gdy i ona zdobędzie sławę, zostanie
uznaną artystką i wtedy stanie z nim twarzą w twarz. Z
utęsknieniem czekała na tę chwilą. Nie tylko po to, by wreszcie
doszło do tej konfrontacji, ale by udowodnić ojcu, że i bez jego
pomocy odniosła sukces.
Wyrządził tyle zła i zniknął z ich życia. Ale nie na zawsze,
zarzekała się mściwie.
– Panna Telford? Pan Kostopoulos chce się z panią widzieć.
Sam wszechpotężny Kostopoulos? Zdenerwowała się jeszcze
bardziej. Cały ten sześćdziesięcioośmiopiętrowy biurowiec,
usytuowany w najdroższej części Manhattanu, był własnością firmy
Kostopoulos Shipping and Export.
Spięta, ruszyła w kierunku podwójnych drzwi prowadzących do
gabinetu, który sprzątała niecałe osiemnaście godzin temu. Prze-
moczone tenisówki wydawały dziwny odgłos, kiedy stąpała po
lśniącej marmurowej posadzce. Ten dźwięk jeszcze bardziej
potęgował jej napięcie.
Mimowolnie zerknęła na ścianę i odetchnęła z ulgą, widząc
wśród wyeksponowanych tu płócien i grafik obraz Picassa. Przez
chwilę już się bała, że została wezwana, bo w nocy dokonano
włamania. A przecież dzieło Picassa powinno znajdować się w
muzeum, na przykład w paryskim D'Orsay, by cały świat mógł
cieszyć nim oczy, a nie w prywatnej kolekcji, gdzie podziwiać go
mogli tylko wybrańcy.
Uderzająca w swojej prostocie, a mimo to pełna wdzięku kompo-
zycja rąk, trzymających bukiet kwiatów, z pewnością wyszła spod
ręki mistrza. Przypuszczalnie była to nieznana wersja znakomitego
płótna Petit Fleurs, warta fortunę. Do transakcji doszło zapewne w
wyniku poufnych negocjacji z rodziną Picassa.
Ciekawe, jak ten gabinet wygląda w dziennym świetle,
przemknęło jej przez myśl. Obrzuciła pokój pośpiesznym
spojrzeniem i znieruchomiała, bo jej wzrok przykuła potężna
sylwetka stojącego przy oknie mężczyzny. W tym urządzonym w
hellenistycznym stylu wnętrzu nieodparcie kojarzył się z greckim
bogiem, który zstąpił z Olimpu. Nie mogła oderwać od niego oczu.
Rzeczywiście jest numero uno.
Surowo ściągnięte rysy świadczyły, że był pogrążony w jakichś
ponurych rozważaniach. Wzdrygnęła się na myśl, że może ma to
jakiś związek z nią. Mężczyzna zdawał się być zupełnie obojętny na
otaczający go luksus. Stał nieruchomo, wpatrzony w niewidoczny
punkt w przestrzeni.
Przyglądała mu się w milczeniu. Miała duszą artysty i żyła w
świecie barw, nic więc dziwnego, że tak poruszyła ją głęboka czerń
jego włosów. Tak głęboka, że nawet promień słońca nie mógłby jej
przebić. Może to kolor z czasów, nim jeszcze Bóg stworzył światło?
Rysy twarzy, a zwłaszcza linia brwi, niepokoiły, przykuwały
uwagę. Jednak największe wrażenie zrobiła na niej długa blizna na
prawym policzku, chyba ślad po dawnej ranie, widoczny z powodu
szybko rosnącego zarostu. Wydawało jej się dziwne, że mający takie
pieniądze, niewyobrażalne dla większości śmiertelników, nie zrobił
sobie operacji plastycznej.
Był w eleganckim, szytym na miarę garniturze z szarego
jedwabiu, ale podświadomie wyczuwała w nim skrytą, drapieżną,
siłę.
Pewnie nikt, kto stykał się z nim po raz pierwszy, nie od razu
potrafił otrząsnąć się z wrażenia, jakie wywierała jego twarz. Gdyby
była rzeźbiarką, chciałaby ją wyrzeźbić.
– Proszę wejść, panno Telford.
Poczuła na sobie jego uważne spojrzenie. Miał czarne,
nieprzeniknione oczy, przed którymi nic nie mogło się skryć.
Skrzywił się lekko. Najwidoczniej nie przypadła mu do gustu.
Przy swoich stu sześćdziesięciu paru centymetrach wzrostu, pod
jego taksującym spojrzeniem poczuła się jeszcze drobniejsza. Była w
dżinsach i starej dżinsowej koszuli, którą kiedyś ozdobiła własnorę-
cznie zrobionymi stemplami. Koszula nie była zła.
Może skrzywił się, widząc jej fryzurę? Rano tak się śpieszyła, że
nie zdążyła znaleźć ulubionej apaszki i zamiast niej, złapała kawałek
sznurkowego łańcuszka, zaprojektowanego do wieszania doniczek z
roślinami. Tym sznurkiem związała włosy. Jeśli zostawiała je rozpu-
szczone, wyglądały jak złocista burza.
– Przecież już weszłam. – Nie mogła się powstrzymać od
zgryźliwej uwagi. Nie da mu się zastraszyć.
– Podobno to pani sprzątała w nocy mój gabinet.
Mówił doskonale po angielsku. Nigdy dotąd nie słyszała tak
głębokiego głosu. Wiedziała, że nie jest do niej dobrze nastawiony,
ale mimo to nie umknął jej uwagi ciekawie brzmiący, leciutki grecki
akcent.
Sam, spójrz prawdzie w oczy, przemówiła w duchu do siebie.
Jeszcze nigdy nie zdarzyło ci się widzieć takiego wspaniałego faceta.
Nawet w marzeniach.
– Owszem.
– A co się stało z człowiekiem, który zwykle tu sprząta?
– Rozchorował się i prosił, bym go zastąpiła.
Nadal ani drgnął. Stał na szeroko rozstawionych nogach.
Właściwie tak można sobie wyobrazić Zeusa, pomyślała. Wyglądał
bardziej na czterdzieści niż trzydzieści lat, ale i tak wydawał się
wyjątkowo młody jak na człowieka stojącego na czele imperium.
Jeśli wierzyć plotkom kursującym na jego temat, cała masa
piosenkarek, modelek i aktorek próbowała go usidlić, ale do tej pory
żadnej się to nie udało.
Oczywiście to wcale nie znaczy, że gdzieś tam w świecie nie
istnieje ta jedna jedyna, przy której mięknie. Podobno regularnie
podróżuje do Grecji, prawdopodobnie ma tam kogoś, jakąś piękność
z rodzinnego kraju. I trzyma ją w ukryciu przed opinią publiczną i
paparazzi.
Ta kobieta musi mieć nieprawdopodobna, odwagą, by się z nim
mierzyć. I być wielka, szczęściara, podszepnął wewnętrzny głos.
– Od razu przejdę do rzeczy. Wczoraj w nocy leciałem samolotem
z Aten do Nowego Jorku. W tym czasie był do mnie ważny telefon.
Sekretarka próbowała mnie przełączyć, ale się nie udało, więc
zapisała numer i zostawiła mi go na biurku. Przyjechałem tu prosto
z lotniska, ale kartka zniknęła.
Jak do tej pory o nic jej nie oskarżył, ale wnioski nasuwały się
same.
Odgarnęła z czoła wilgotne pasemko. Śledził każdy jej ruch.
Miała nieprzyjemną świadomość, jak bardzo różnią się jej
poplamione farbami dłonie od wypielęgnowanych rak jego
doskonałej sekretarki. Nagle zapragnęła być atrakcyjną kobietą,
którą na pewno by zauważył.
– Już od pół roku sprzątam biura w tym budynku i dobrze
wiem, że nie należy niczego ruszać. Wytarłam kurze, odkurzyłam
podłogi i wysprzątałam łazienki. Niczego więcej nie dotykałam.
I na biurku nic nie leżało? – Surowo zmarszczył brwi.
Przeniosła wzrok na nieskazitelny, lśniący jak lustro blat
biurka. Poza stojącym na nim telefonem nic tam nie było.
Niejednokrotnie zastanawiała się, jak człowiek, o którego
umiejętnościach prowadzenia interesów krążyły legendy, potrafił
kierować ogromną korporacją przy zupełnie pustym biurku.
– Nie. Wyglądało dokładnie tak jak teraz, zupełnie jakby właśnie
przywieziono je z magazynu meblowego.
Za późno ugryzła się w język. Niepotrzebnie się jej to wyrwało,
nie powinna mu tego mówić. Ciągle wbijała sobie do głowy, by
najpierw pomyśleć, nim coś powie bez sensu.
– Wszystkie istotne rzeczy mam w głowie, nie zaśmiecam sobie
pamięci bzdurami – oświadczył wprost, jakby czytając w jej myślach.
Poczuła się nieswojo. – Cały niepotrzebny bałagan zostawiam
sekretarce – dokończył spokojnie. Jego niski głos zdawał się ją prze-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin