Nowe legendy - Antologia.pdf

(1514 KB) Pobierz
257608704 UNPDF
Nowe Legendy
Wyboru dokonał
GREG BEAR
Przy współpracy Martina Greenberga
(New Legends)
Data wydania oryginalnego 1995
Data wydania polkskiego 1997
GREG BEAR
WSTĘP
Kilka lat temu moja żona Astrid i ja wydaliśmy doroczne przyjęcie nad brzegiem jeziora dla
uczestników kursów literackich w Clarion West. Organizowaliśmy te przyjęcia od roku 1988, w
połowie kursu, aby dać uczestnikom chwilę wytchnienia po trzytygodniowej ciężkiej pracy. Dzień
był chłodny i pochmurny, co latem nie należy w Seattle do rzadkości. Jezioro przypominało taflę
mlecznego szkła sięgającą aż po drzewa i zabudowania na przeciwległym brzegu. Siedziałem na
pomoście z jednym ze studentów; w pewnej chwili powiedziałem żartem:
- Jeśli chcesz, to wyjawię ci tajemnicę, w jaki sposób stać się wielkim pisarzem.
Spojrzał na mnie całkiem poważnie i zapytał:
- W jaki?
Miałem już wybuchnąć śmiechem, kiedy podeszła do nas niespełna czteroletnia jasnowłosa
dziewczynka, córka dobrych znajomych, usiadła między nami, a następnie, zapatrzona gdzieś
daleko, oświadczyła:
- Nie wiem, jak po litewsku będzie “drzewo”.
Student spojrzał na nią ze zdziwieniem, rozmowa zeszła na inny temat, a tajemnica
pozostała tajemnicą.
W roku 1993 wykładałem w Clarion przez szósty, ostatni tydzień. Uczestnicy kursu byli
wymagający, krytycznie nastawieni, zahartowani po wielogodzinnych zajęciach z licznymi
pisarzami. Trudno im było dogodzić. Ostatniego dnia dyskusja w ogóle się nie kleiła. Wszyscy
siedzieli wpatrzeni w blaty stolików, myśląc o tym, że już niedługo będą musieli wrócić do innego,
rzeczywistego świata. Niespodziewanie ktoś zapytał:
- Co jest potrzebne, żeby zostać wielkim pisarzem?
- Wielka dusza - odpowiedziałem bez wahania.
Zastanawiali się przez chwilę, po czym skinęli głowami.
Tajemnica przestała być tajemnicą. I co najważniejsze, jest to prawdą.
W naszym społeczeństwie science fiction zawsze odgrywała istotną rolę. To jedyny gatunek
literacki wyraźnie i nieprzerwanie krytykujący świętości zachodniego świata: dociekania naukowe i
rozwój technologii. Przez “krytykowanie” rozumiem sprawdzanie, dialog oraz... cóż, właśnie
krytykowanie, to znaczy wychwytywanie problemów, zanim zdążą przybrać groźne rozmiary, i
przygotowywanie nas na nieuniknione zmiany. Ów krytycyzm niekiedy sięga jądra tych świętości,
ponieważ science fiction nigdy nie była do końca pronaukowa ani postępowa.
Mimo to, na przekór faktom, przez całe dekady SF była potępiana przez niektórych jako
antyliteratura, gatunek całkowicie pozbawiony duszy. Nawiasem mówiąc, identyczne zarzuty
wysuwano w swoim czasie wobec jazzu.
Te kłamliwe opinie nie zdołały mnie jednak powstrzymać przed poświęceniem fantastyce
naukowej całego twórczego życia. Ignorując science fiction, tracimy znakomitą okazję do
ostrzegawczego wymachiwania rękami i wykrzykiwania rozpaczliwych upomnień, których teraz
trzeba nam więcej niż kiedykolwiek.
Pewnego dnia zadzwonił do mnie Martin Greenberg, jeden z najpracowitszych i najbardziej
doświadczonych twórców antologii, i zapytał, czy zechciałbym przygotować wybór opowiadań
science fiction. W mojej głowie natychmiast zapaliło się zielone światełko. Oczywiście. Ale to nie
będzie zwyczajny wybór, jeden z wielu, jakie co roku ukazują się na rynku.
To będzie coś w rodzaju drogowskazu, zbiór zupełnie nowych tekstów autorstwa
najwspanialszych pisarzy, którzy udowodnią niedowiarkom, że na naszym podwórku wciąż
znajduje się sporo umysłowych gigantów, silniejszych i sprawniejszych niż kiedykolwiek przedtem.
To będzie coś wspaniałego i ekscytującego...
Science fiction z wielką duszą.
Musiałem tylko sprawdzić, czy znajdzie się wystarczająco wielu twórców, szczególnie
młodych, którzy zechcą wspiąć się na podwyższenie, by ostrzegawczo wymachiwać rękami i
wykrzykiwać rozpaczliwe upomnienia, którzy odważą się skorzystać z możliwości dialogu, jaką
daje fantastyka, którym będzie się chciało na serio bawić fantastycznymi pomysłami.
- Wiesz co, Marty? - odparłem. - Pójdziemy na całość. Zrobimy antologię nigdzie nie
publikowanych tekstów, grubą i ciężką. Każde opowiadanie musi być świetnie napisane, musi mieć
wyraźnie zarysowaną akcję, wiarygodne postaci, a przede wszystkim, musi być stuprocentową
science fiction. Żadnych historii “z pogranicza”, żadnej baśniowej fantastyki, ale też nie nazwiemy
tego hard SF, bo ten termin był zbyt wiele razy nadużywany. Najważniejsze, żeby w tych tekstach
aż wrzało od silnych emocji. Nie wiem, jak jest z tobą - dodałem - ale we mnie najsilniejsze emocje
wywołuje zdziwienie.
Marty z entuzjazmem przyklasnął memu pomysłowi. Przeczucie podpowiadało mu, że pora
jest odpowiednia. I oto, proszę bardzo: zarówno nasz wydawca, John Jarrold, jak i wydawnictwo,
czyli brytyjski oddział Random House, wyrazili zgodę, dzięki czemu już kilka tygodni później, w
poczekalni na jakimś lotnisku, mogłem sporządzić listę ewentualnych tytułów antologii. Na
pierwszym miejscu tej listy znalazły się “Nowe legendy”.
Legendy określają charakter cywilizacji. Legendy są rodzajem mitu, często zaś tworzą je
jednostki tak wybitne, że ich imiona towarzyszą nam przez wieki, nie poddając się niszczącemu
działaniu czasu.
Na tym samym lotnisku przygotowałem list, który potem został rozesłany do ponad stu
pisarzy; jego najważniejszą częścią była moja osobista definicja science fiction. Brzmi ona mniej
więcej tak: Każda opowieść science fiction musi pokazywać, w jaki sposób czytelnik bez pomocy
magii może znaleźć się w przedstawionej tam rzeczywistości. Akcja utworu SF musi dziać się we
wszechświecie urządzonym zgodnie z przewidywaniami nauki, wszystko jedno, dzisiejszej czy
przyszłej. Czytelnikowi powinno towarzyszyć przekonanie, że wszystko to może się naprawdę
zdarzyć, nawet jeśli nie jemu, to jego dzieciom albo wnukom.
Początkowo reakcja była powściągliwa. Mijały miesiące, opowiadania napływały w
ślimaczym tempie, aż wreszcie, kupiwszy zaledwie cztery teksty, musiałem przesunąć termin
nadsyłania utworów.
Przekonałem się na własnej skórze, co to znaczy być autorem wyboru. Cieszyłem się,
akceptując teksty, czułem się fatalnie za każdym razem, kiedy musiałem jakiś odrzucić. Niektóre
opowiadania podobały mi się tak bardzo, że odkładałem je na bok i wracałem do nich po jakimś
czasie, z chłodną głową. Okazało się jednak, że pierwsza ocena zawsze była słuszna.
Odrzuciłem kilka bardzo dobrych opowiadań, a to dlatego, że albo nie miały nic wspólnego
z science fiction, albo była to nie ta science fiction, o jaką mi chodziło. Kilku pisarzy - zaskakująco
niewielu - wyraziło swoje niezadowolenie z tego powodu.
Wydawcy zaczęli się niecierpliwić. Po obu stronach Atlantyku palce bębniły nerwowo w
lśniące blaty biurek.
Wreszcie cienki strumyk wyraźnie wezbrał. Nie była to jeszcze powódź, ale co tydzień
otrzymywałem pięć lub sześć nowych opowiadań, spośród których z trudną do opisania radością
wyławiałem autentyczne perełki. Po pewnym czasie uświadomiłem sobie z niepokojem, że wśród
moich autorów dominują Gregowie oraz że są tylko trzy kobiety. Czyżby w ten sposób dawała o
sobie znać prawidłowość polegająca na tym, że SF najchętniej piszą mężczyźni o imieniu Greg,
najrzadziej natomiast czynią to kobiety, być może znużone trwającą od dziesięcioleci walką o
równouprawnienie? Poświęciwszy sprawie nieco namysłu, doszedłem jednak do wniosku, iż
nadmiar Gregów oraz niedobór kobiet zawdzięczam wyłącznie przypadkowi. Kupowałem przecież
to, co najlepsze, a nie jest moją winą, że tak niewiele kobiet zareagowało na mój list z prośbą o
nadesłanie opowiadania.
W styczniu 1994 roku, po dziewięciu miesiącach, antologia przybrała ostateczny kształt.
Ułożyłem teksty w wysoką stertę i uśmiechnąłem się od ucha do ucha. Koledzy po piórze nie
zawiedli moich oczekiwań. Nowe legendy są różnorodne i eleganckie. To antologia z wielką duszą.
Opowiadania, które mają Państwo przed sobą, zmuszają do myślenia i odczuwania w nowy,
intensywny sposób. Nie ułożyłem ich według jakości, co często spotyka się w antologiach, gdzie
teksty, które najbardziej przypadły do gustu autorowi wyboru, trafiają na początek książki. Nie
odważyłbym się dokonać takiej oceny, w związku z czym poukładałem je w grupy tematyczne.
Niektóre dzieją się w bliskiej nam rzeczywistości, akcja innych rozgrywa się w trudnej do
wyobrażenia przyszłości, niektóre są bardzo poważne, autorzy innych wyraźnie puszczają do nas
oko, wszystkie jednak świadczą dobitnie o tym, że na naszym podwórku science fiction aż huczy od
plotek i dyskusji, że wciąż ze sobą rozmawiamy, czy to za pośrednictwem naszych utworów, czy
osobiście. Dysponujemy przeogromnym bogactwem pomysłów nie ustalonego autorstwa. Każdy
może z nich korzystać do woli, obowiązuje jednak zasada, że trzeba spożytkować je lepiej, niż
uczynili to poprzednicy.
Jednak po naszym podwórku włóczą się nie tylko marzyciele. Nowe legendy stanowią część
jakże ważnego dialogu między marzycielami i ludźmi czynu, między ludźmi wykonującymi pracę
fizyczną i politykami, fizykami, biologami, socjologami, psychologami, inżynierami, lekarzami,
specjalistami od komputerów, twórcami oprogramowania, a także niezamożnymi studentami, którzy
niebawem zasilą szeregi wymienionych powyżej grup. Między ludźmi, których obchodzi nasza
przyszłość ł którzy pragną nie tylko myśleć, ale także marzyć.
Podwórko science fiction sięga od krańca do krańca wszechświata, od początku czasu do
jego końca.
Dokładnie tak samo jak te opowiadania.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin