Drugi próg życia - opwiadania.pdf

(904 KB) Pobierz
Z chomika Valinor
Wybór: Zbigniew Przyrowsk1
Drugi próg życia
776889963.001.png
Książka ta zawiera opowiadania, które w ostatnim ćwierćwieczu ukazały się w „Młodym
Techniku”, popularnym miesięczniku naukowo–technicznym wydawanym od 1950 roku.
Utwory fantastyczno–naukowe redakcja postanowiła wprowadzić na jego łamy w połowie lat
pięćdziesiątych. Decyzja ta wynikła z przekonania, że czytelnicy „Młodego Technika”, a więc
młodzi ludzie zainteresowani nauką i techniką, przyszli kontynuatorzy postępu cywilizacyjnego,
powinni odznaczać się nie tylko wiedzą i umiejętnościami naukowo–technicznymi, lecz także
śmiałą a równocześnie wyostrzoną wyobraźnią, pozwalającą dostrzegać różne strony
wybiegających w przyszłość pomysłów i koncepcji.
Z początku realizacja tego postanowienia nie była łatwa, tym bardziej że redakcja miała
ambicję drukowania przede wszystkim opowiadań polskich autorów, a fantastyka naukowa nie
cieszyła się wówczas w naszym kraju ani wśród piszących, ani wśród czytających taką
popularnością, jak obecnie. Gatunek był kłopotliwy i dla redaktorów, i dla autorów. Rodzaj
kłopotów charakteryzuje dość dobrze, jak sądzę, jedno z pierwszych w tym zbiorze opowiadań,
zatytułowane właśnie „Kłopoty z fantazją”. Kiedy patrzy się na ćwierćwiecze powojennej
polskiej fantastyki naukowej, widać wyraźnie, że sposób na przezwyciężenie owych kłopotów
znalazł Stanisław Lem. Łatwo to chyba będzie dostrzec i w tej książce.
Tak czy inaczej, od początku lat sześćdziesiątych redakcja kłopotów z fantazją już nie
odczuwała i mogła co miesiąc przedstawiać czytelnikom nowe, po raz pierwszy ukazujące się w
druku opowiadanie polskiego autora. Przy tym większość autorów opowiadań drukowanych w
„Młodym Techniku” debiutowała właśnie w tym czasopiśmie. W sposób spontaniczny powstała
przy miesięczniku jak gdyby „szkoła literacka”, prosperująca zresztą nadal, z której wyszło już
sporo pisarzy mających obecnie w dorobku i liczne wydania książkowe swoich utworów, i
nierzadko ich tłumaczenia na obce języki.
Ze względu na ograniczoną objętość książki nie można było w niej, oczywiście, zamieścić
opowiadań wszystkich autorów, którzy występowali dotychczas w „Młodym Techniku”. Nie
można też było zamieścić wszystkich najlepszych, w moim mniemaniu, utworów, ponieważ po
pierwsze, przyjąłem zasadę „jeden autor jedno opowiadanie”, po drugie, chciałem do książki
wprowadzić różne wątki tematyczne oraz różne pomysły, i po trzecie, część bardzo dobrych
opowiadań, drukowanych w „Młodym Techniku” w wyniku ogłaszanych przez to czasopismo
konkursów literackich, weszła do zbiorów: „Posłanie z piątej planety” („Nasza Księgarnia”,
1964) i „Wołanie na Mlecznej Drodze” („Nasza Księgarnia”, 1976).
Układ antologii jest chronologiczny, to znaczy: kolejność utworów w tomie odpowiada
kolejności pojawiania się ich w „Młodym Techniku”. Znajdujące się na początku książki
opowiadania najwcześniejsze dzieli zatem od zamykających ją opowiadań najnowszych odstęp
ponad dwudziestu lat. Taki przedział czasu występuje między dwiema ludzkimi generacjami.
Można więc powiedzieć, że ukazując przeobrażenia powojennej polskiej fantastyki naukowej,
książka ta stworzyła również okazję do spotkania się,—już dwóch powojennych generacji
polskich twórców science fiction. Oto jesteśmy świadkami, jak na stronicach antologii następuje
przekroczenie międzypokoleniowego progu. Tytuł zbioru „Drugi próg życia” zaczerpnięty
z utworu jednego z najmłodszych autorów, ma więc znaczenie po trosze symboliczne.
Pozostawiając Czytelnikowi dokonywanie spostrzeżeń i snucie refleksji na temat
poszczególnych opowiadań i całości zbioru, nie mogę powstrzymać się od paru własnych uwag.
Otóż na przykład znalazły się tutaj opowiadania drukowane wszak nie tak znowu dawno jako
fantastyczne, które jednak dla współczesnego czytelnika elementów fantazji już nie zawierają.
Wieloma wyrazami z fantastycznego do niedawna słownictwa posługujemy się dzisiaj na co
dzień. Wystarcza niekiedy kilkanaście lat, aby rzeczywistość dogoniła i wyprzedziła fantazję. A
jednak te niefantastyczne już dzisiaj utwory dostarczają nam również pełnej czytelniczej
satysfakcji. Okazuje się, że i w science fiction nie takie znowu ważne są te wszystkie niezwykle
stanowiące, zdawałoby się, główny jej atrybut aparaty, maszyny, urządzenia. Tym trwalsza
jest ta literatura, im lepiej potrafi ukazać oczekiwania, fascynacje i niepokoje epoki, w której
powstaje.
Zbigniew Przyrowski
Tadeusz Unkiewicz
E LMIS
Rembowski spojrzał z łagodnym uśmiechem na pucołowatą twarz siostrzeńca.
— Nie boisz się?
— Ani trochę!
— Boś głupi!
— Niech sobie będę głupi, ale się nie boję.
— Nie znasz niebezpieczeństwa w całej jego rozciągłości — oczy profesora powoli
wędrowały w kierunku fizjoskopu.
To było jądro tajemnicy. Jego osobiste dzieło, niespodzianka dla świata, nowe narzędzie
wiedzy. Tylko bardziej fantastyczne od innych.
— Syga, a teraz słuchaj mnie uważnie. Zanim zapuścimy się w otchłanie małości, zanim nasze
oczy, jako pierwsze ludzkie oczy, zaczną oglądać ów świat nie z góry, lecz jakby OD DOŁU,
muszę dać ci kilka objaśnień co do mojego wynalazku i kilka wskazań, jak należy się zachować,
gdy będziemy wewnątrz kropli wody. Przyrząd mój składa się z trzech części. Środkowa— to
zwykły mikroskop, przez który obserwujemy drobne obiekty. Taki sam mikroskop, jakiego
używają wszyscy na całym świecie. Ale… ale jest on włączony w pewną całość… w całość
składającą się ponadto z elektro–mikroskafu i człowieka.
Syga zdumiał się.
— I człowieka? Przecież człowiek jest osobno… jak może się składać na…
Profesor kiwnął głową i powtórzył z naciskiem:
— I człowieka. Bo i on, jak zaraz się przekonasz, został włączony w mechanizm, przestał być
elementem osobnym. Mój pomysł polega właśnie na tym, że stworzyłem aparaturę nie tylko
fizyczną, mechaniczną, pneumatyczną, optyczną i elektronową, lecz także i… fizjologiczną.
— Ojej, fizjologiczną?
— Owszem. Krótko mówiąc: urządzenie techniczno–fizjologiczne. Stąd ta nazwa fizjoskop,
czyli fizjologiczny mikroskop. To jest ta potężna rura… Popatrz no, Syga, odwróć się. Widzisz?
— Tak, to przecież…
— Otóż fizjoskop zmienia właściwości naszego mózgu…
Syga drgnął i położył odruchowo dłoń na ciemieniu.
— O, o, to nie przelewki!
— Szczegóły opiszę ci, i to dokładnie, ale nie teraz, lecz po eksperymencie, bo wtedy łatwiej i
lepiej wszystko pojmiesz, teraz zaś wyjaśniam tylko, że celem moim było zmniejszyć widzenie
człowieka, zmniejszyć je tak, by widział na przykład bakterię z punktu widzenia bakterii, by
widział wirusa z pozycji jeszcze pięćdziesiąt razy mniejszej, a więc z pozycji wirusa, tak jakby
człowiek był sam istotą należącą do tamtego „światka”. Ale nie zadowoliłem się sytuacją
obserwatora nieruchomo tkwiącego w jednym miejscu. Trzeba było jeszcze coś uczynić.
Należało uzyskać swobodę ruchu. Wymyśliłem wtedy ów elektromikroskaf. Kiedy po włożeniu
hełmu fizjoskopu spojrzysz w mikroskop, dostrzeżesz pod obiektywem jakiś mikroskopijny
aparacik zanurzony w kropli wody. I to jest właśnie on, ów statek podwodny w kropli wody:
elektromikroskaf. Ściślej zaś mówiąc, dostrzeżesz swoje oko, oko zdolne do swobodnego
poruszania się.
— Swoje oko? Oko zdolne do poruszania się? O rety!
— Twoje, ale oczywiście tylko wtedy, gdy włączę fizjoskop, który zmieni właściwości twego
mózgu. Sprawa wygląda następująco: łączę owo sztuczne oko z fizjoskopem, ale… poprzez twój
mózg I twoje oczy po drodze. Rozumiesz? Najpierw zatem zobaczysz normalnie
elektromikroskaf, pod soczewką, zanurzony w kropli wody. Potem włączę prąd do flzjoskopu i
uruchomię całe urządzenie. Rytmy pracy twojego mózgu, a więc i właściwości twoich oczu,
zaczną ulegać zmianie, przede wszystkim zaś sposób pracy ośrodka wzrokowego mózgu. Po
upływie dwóch, trzech minut zaczniesz odczuwać gwałtowne doznania wzrokowe. Po czym
będziesz już patrzył nie własnym okiem, ale okiem umieszczonym w elektromikroskafie, w tej
małej łódeczce podwodnej. Jest ono nieco podobne do fotokomórki. Pobudzane
promieniowaniem, płynącym z fizjoskopu, nabiera wrażliwości na światło. Twoje prawdziwe oko
teraz, samo przez się, nic nie widzi, ale przekazuje do mózgu impulsy wysyłane przez owo oko
fotoelektryczne zanurzone w kropli wody. A więc widzisz już okiem umieszczonym w
elektromikroskafie. Pozostaje tylko puścić go w ruch. To już sprawa bardzo prosta. Kropla wody,
w chwili włączenia całej aparatury, dostaje się w obszar pola elektrycznego. Eiektromikroskaf
tak jest urządzony, że steruje się nim na odległość, trochę inaczej, ale podobnie jak sterujemy na
odległość samolotami, statkami czy pociskami, W rezultacie więc po dwóch, trzech minutach
ujrzysz się w środku kropli wody. Będziesz widział ogromny firmament wodny i głąb wodną,
będziesz widział, niczym swój nos, przód elektromikroskafu i ostrą lancę.
— Co?
— No, niekoniecznie taką, jaką masz na myśli, kawaleryjską. Nie zmieściłaby się chyba w
kropli wody. Jest to po prostu włókien ko, którym będziesz mógł atakować bakterie.
Profesor Rembowski spojrzał raz jeszcze w okno, za którym błyszczało nasze, ludzkie,
jasnobłękitne niebo, i rozkazał krótko:
— Zatem proszę do fizjoskopu!
Usiedli naprzeciw siebie. Potężny korpus aparatu rozdzielił ich. Syga wykonywał posłusznie
polecenia profesora. Słuchając uważnie jego słów, manewrował przy tablicy rozdzielczej i przy
kołach pneumatycznego mikromanipulatora.
— Aha, więc mam trzymać w dłoniach tylko te dwie błyszczące gałeczki. Prawa?… Do czego
prawa?
— Do sterowania elektromikroskafem.
— A lewa?
— Do regulowania szybkości.
— W porządku, rozumiem. A tamte?… Mam się nimi na razie nie interesować? Proszę
bardzo. Ale, ale, proszę wujka, a jak to się celuje z tego… tam… włókienka? Aha, całym
elektromikroskafem. Dobra jest! Teraz co? Zakładać hełm? Już się robi!
Umocowawszy w kilka sekund hełm, Syga sprawdził, czy elektrody dobrze przylegają do
czaszki, i włączył tubę hełmu do wziernika fizjoskopu.
Teraz gdy już „przykręcił” swą głowę do olbrzymiego aparatu, zrobiło mu się nagle nieswojo.
Po krótkiej chwili dojrzał małe kółko, którego połowa ostro błyszczała. Pomyślał: „To owa
kropla wody pod mikroskopem”. Potem dostrzegł i to, czego szukał, jakąś plamkę w środku pola
widzenia. Niemal połowa kropli była w cieniu, jak to się często stosuje przy badaniach
eksperymentalnych, zwłaszcza przy trenowaniu niektórych jednokomórkowych istot na odruch
warunkowy.
Usłyszał:
— Ostrość!
Plamka przekształciła się zaraz w piękne, miniaturowe cacko podłużne, obłe niby kret
podwodny, z ostrą kreską z przodu. Przycisnął mocniej okulary do oczu.
— Uważaj, zaczynamy, włączam prąd; teraz obserwuj i mów, co przeżywasz i co widzisz.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin