Cordy Michael - Gen zbrodni.doc

(1511 KB) Pobierz

Michael Cordy

 

Gen Zbrodni

(The Crime Code)

 

Przełożył Paweł Martin


Moim rodzicom,

Betty i Johnowi Cordym


Bezwątpienia istnieje gen wspólny dla wszystkich przestępców. Poznaliśmy cały jego łańcuch DNA. Jest to gen przenoszony przez męski chromosom Y. Większość przestępców to mężczyźni: gen odpowiedzialny za przestępczość został odkryty! Rzecz jasna, nikt nie zaproponował, aby genetyka zajęła się tym problemem.

 

Steve Jones, profesor genetyki, Kolegium Uniwersytetu Londyńskiego


PROLOG

 

Zakład karny San Quentin, Kalifornia

Środa, 29 października 2008, godz. 3.11

 

To nie jego ból nie pozwalał mu zasnąć. To nie jego strach zraszał mu skórę lepkim potem i po raz dziesiąty tej nocy kazał zrywać się z mokrej pościeli, zmuszając do oddania moczu. I to nie jego cierpienie nakazywało mu odebrać sobie życie po siedmiu latach w celi śmierci.

To ich ból zmuszał go do tego. Ich strach, ich cierpienie.

Coś się w nim zmieniło. Nie wiedział, co to było ani dlaczego tak się stało. Zdawał sobie jednak sprawę z doniosłości i nieodwracalności zmiany.

W ciągu pięćdziesięciu sześciu lat swojej egzystencji Karl Axelman odebrał życie wielu ludziom, jednak nigdy nie pomyślał o odebraniu życia sobie. Nigdy nie czuł się przytłoczony swoją przeszłością. Rozkoszował się swymi dokonaniami, przywołując dzięki fotograficznej pamięci wszystkie szczegóły dotyczące dziewcząt, które gwałcił, torturował i mordował dla przyjemności. Teraz jednak twarze jego ofiar pojawiały się nieproszone, by dręczyć go dniami i nocami. Po raz pierwszy w życiu czuł ich ból, ich strach, rozumiał ich cierpienie.

Wrócił na pryczę w swojej długiej na trzy i szerokiej na półtora metra celi we wschodnim bloku więzienia San Quentin. Wpatrywał się w mrugającą lampę na korytarzu. Światło nie przynosiło mu ulgi, wzmagało jedynie cierpienie, potęgując otaczającą go ciemność.

Usiadł i rozejrzał się po celi będącej teraz całym jego światem. Nierdzewna umywalka, toaleta w kącie, równy stos starannie ułożonych gazet na półce nad metalowym łóżkiem. Odwrócił się i po raz kolejny przyjrzał się poduszce. Pożółkłe płótno znaczyły srebrzyste nitki. Jego gęste włosy, choć z wiekiem przyprószone siwizną, zawsze symbolizowały jego siłę. Teraz jednak wypadały garściami. Jego przystojną twarz, której niegdyś używał jako przynęty, pokrywały teraz ropiejące pryszcze, jakich nie powstydziłby się nastolatek. Jednak gdy mocno splótł lepkie dłonie, a bicie serca zagłuszyło dochodzące z sąsiednich cel rozpaczliwe jęki, przestawał dbać o te fizyczne niedogodności.

Czuł suchość w ustach i przyprawiający o palpitacje serca niepokój, jakiego nie doświadczył nigdy wcześniej. Niechciane obrazy bezbronnych ciał atakowały jego umysł, wzbudzając w nim dobrze mu znane pragnienie dominacji i poniżania. Nagłej erekcji towarzyszył jednak dreszcz odrazy. Poczucie winy dławiło w gardle.

Drżącymi dłońmi sięgnął po leżący na półeczce nad pryczą „San Francisco Examiner”. Półka uginała się pod ciężarem gazet. Na jednym jej końcu leżało pudełko po butach. Wiedza o tym, co dzieje się na zewnątrz, zawsze dawała Axelmanowi poczucie władzy, złudzenie, że ma jakiś wpływ na wydarzenia. Do czasu.

Rozłożył gazetę, pomijając nagłówki o sytuacji w Iraku i ostatnie sondaże dotyczące pierwszej w historii kobiety, która za tydzień miała walczyć o fotel prezydencki. To już go nie interesowało. I tak nie będzie go wówczas wśród żywych. Została mu do załatwienia tylko jedna sprawa.

Otworzył gazetę na trzeciej stronie i przyjrzał się fotografii przedstawiającej mężczyznę wynoszącego późną nocą z cmentarza nagą dziewczynę okrytą jego marynarką. Nagłówek głosił: FBI ratuje ofiarę numer cztery. Axelman przyjrzał się mężczyźnie. Potem sięgnął po pudełko z przedmiotami osobistymi, które pozwolono mu trzymać w celi. Na wierzchu sterty listów i innych drobiazgów leżało stare, wyblakłe zdjęcie. Mrużąc oczy w migoczącym świetle, porównał wyblakłą fotografię ze zdjęciem w gazecie, jak to robił mnóstwo razy wcześniej. W końcu przeczytał artykuł, po raz kolejny zwracając uwagę na wiek i nazwisko.

Westchnął. Miał pewność, że się nie myli. Jeśli jednak nawet był w błędzie, to i tak po raz pierwszy wyzna wszystko temu agentowi. Kiedyś delektował się wodzeniem policji za nos i przedłużaniem cierpienia rodziny, zachowując dla siebie miejsce ukrycia ciał. Teraz jednak ich ból stał się jego bólem i nie pozwalał mu dłużej trzymać tych informacji w sekrecie. Jego przyszły rozmówca może jakoś wykorzysta jego wiedzę.

Nasłuchując kroków nadchodzących strażników, Axelman powoli odłożył zdjęcie i gazetę. Ukląkł na ziemi i podniósł jeden z rogów łóżka. Włożył dwa palce w wydrążoną podstawę nogi i wydobył metalową sprzączkę od paska, przymocowaną tam gumą do żucia. Ze sprzączki usunięto szpilę, pozostawiając kanciastą ramę.

Osiemnaście miesięcy temu nabył sprzączkę za sześć paczek papierosów. Pamiętał, z jaką satysfakcją współwięzień, który mu ją sprzedał, upychał po kieszeniach paczki marlboro. Bez szpili sprzączka była bezużyteczna i nieszkodliwa. Jednak z czasem Axelman naostrzył jeden z jej brzegów o betonową podłogę, żelazne łóżko i kraty celi, uzyskując coś w rodzaju noża. Początkowo ostrzenie sprzączki było sposobem na zabicie czasu, aktem buntu. Teraz jednak nabrało nowego znaczenia.

Siedząc na łóżku, przejechał kciukiem po ostrej krawędzi. Na ostrzu pojawiła się krew. Jego atroficzne jądra mimowolnie schowały się w ciele. Przez sekundę Axelman miał ochotę poczekać na kata. Wybawienie cudzą ręką byłoby znacznie łatwiejsze. Nie chodziło jednak tylko o wybawienie. Pozostawała kwestia kary. On sam musiał usunąć to źródło mrocznych żądz.

Kołysał się na krawędzi łóżka. Wiedział, że sen nie nadejdzie, a jeśli nawet, to i tak nie przyniesie ukojenia. Po raz kolejny dotknął ostrza, które w dziwny sposób dodało mu otuchy. Niedługo wzejdzie słońce, a potem wyspowiada się agentowi FBI. Nie mógł zrobić nic więcej, by odnaleźć spokój. Po tym wszystkim przyjdzie czas na ostatni akt. Mniejsza o to, czy zostanie zbawiony, czy potępiony, przynajmniej skończą się jego tortury.


Część pierwsza

 

PROJEKT SUMIENIE


1

 

Łeb mu pękał i chciałby już wracać. A jednak wciąż wyczekiwał na cmentarzu, pod osłoną niskiej sosenki. Mokra kora oszałamiała zapachem niczym perfumy. Dochodziła druga w nocy. Dwóch funkcjonariuszy z Departamentu Policji San Francisco odjechało już godzinę temu. Po trzech dniach patrolowania okolicy odwołano ich do innego zadania. Mieli wrócić rankiem, ale wiadomo, że tak naprawdę stracili nadzieję. Obawiali się, że uznana za zaginioną czternastoletnia Tammy Lewis skończyła tak, jak pozostała trójka. Agent specjalny Luke Decker też powinien już sobie pójść. W końcu występował tu jedynie w charakterze doradcy, a na jego biurku w Quantico piętrzyły się już inne sprawy.

Ale Decker nie zamierzał jeszcze odejść. W głębi duszy wiedział, że morderca wróci tu nocą. Że przyniesie ze sobą dziewczynęmoże nawet żywą.

Nocne powietrze chłodziło mu twarz. Przez sosnowe gałęzie nad jego głową spoglądał w dół rogaty księżyc. Katolicki cmentarz Bramy Niebios, położony dwadzieścia siedem kilometrów od San Francisco i czternaście od Oakland, pogrążony był w milczącym bezruchu. Nawet nad pobliską międzystanową autostradą numer 80 zaległa cisza.

Z kieszeni płaszcza wydobył noktowizor, by raz jeszcze odczytać napis na oddalonym o jakieś dwadzieścia metrów nagrobku:

 

Sally Anne Jennings

Odeszła 3 sierpnia 2008

Żyła 15 lat

Zabrano Cię nam zbyt wcześnie,

ale spotkamy się znów w lepszym świecie

 

Decker zacisnął zęby. Przypomniał sobie zdjęcia z miejsca zbrodni. Zmaltretowane ciało Sally Anne musi być ostatnią ofiarą mordercy.

W ciszy rozległ się zgrzyt żwiru pod kołami samochodu. Decker zwrócił się w prawo. W samą porę, by dostrzec, jak furgonetka z pizzerii Domino zajeżdża na opustoszały cmentarny parking. Na czoło Deckera wystąpiły krople potu. Znał profil psychologiczny zabójcy. Sam go opracował. Furgonetka z pizzerii pasuje jak ulał. Puls mu przyśpieszył. Znów miał racjęale jakoś nie odczuwał satysfakcji. Pozostawało zmęczenie i niejasny niepokój, że tak dobrze zna umysł mordercy.

Ciszę nocy przeciął nagły krzyk dobiegający z furgonetki. Szybko ucichł, stłumiony, jednak Decker aż skulił się w sobie, jakby sam odczuwał jej ból i przerażenie. Sięgnął po komórkę i wybrał numer alarmowy.

Szeptem poinformował dyżurnego, że zjawił się podejrzany. Zażądał wsparcia.

Wysyłam dwa radiowozy. Będą za dziesięć minutobiecał zaspanym głosem detektyw po drugiej stronie.

Otworzyły się tylne drzwi furgonetki. Wysiadł z niej dobrze zbudowany, rudowłosy młody mężczyzna w czarnym T-shircie. Wywlekł z wnętrza coś białego i rzucił na żwir. Decker zdał sobie sprawę z tego, że dziesięć minut to o wiele za długo. Biały tobołek poruszył się. Zanim jeszcze Decker sięgnął po noktowizor...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin