Jedenaście śmierci - Silene.doc

(116 KB) Pobierz
Jedenaście śmierci

Jedenaście śmierci

Silene

1. Woda chlupotała bełkotliwie o krawędzie basenu, oświetlonego tylko wewnątrz okrągłymi oczkami T.A.R.D.I.S-owych lamp. Światełka przelewały się i przepływały i Tish nie mogła nie myśleć o widoku, jaki był tam, na zewnątrz, wśród gwiazd: równie płynny, tak samo magiczny.
Stała na samej krawędzi, na brązowych i zielonych kafelkach, które tam, pod wodą, wyglądały jak głębiny jakiejś bardzo nieziemskiej dżungli. Wrażenie potęgowały zresztą przepiękne, bujne rośliny, rosnące w kamiennych skrzynkach naokoło basenu. Nie znała żadnej z nich, choć niektóre przypominały nieco ziemskie paprocie.
Przedziwnie harmonijnie wyglądały przy tym półki na książki, oplatające nieregularnymi liniami całe pomieszczenie. Niby trudno było sobie wyobrazić coś głupszego, niż biblioteka w sąsiedztwie basenu, ale taka już była T.A.R.D.I.S.: absurdalna i cudowna zarazem. W tym wypadku cudowność polegała na tym, że odchodząc na pół odległość metra od basenu trafiało się w strumień ciepłego, suchego wietrzyku, który odgradzał nad wyraz skutecznie obie strefy pomieszczenia: suchą i chłodną dla książek, a ciepłą i wilgotną - dla basenu i roślin.
Tish nie mogła się tym nazachwycać, a że Doktor wydawał się być rozbawiony i zadowolony z jej entuzjazmu, uznała, że nikomu nie będzie przeszkadzało, jeśli przyjdzie popływać w nocy - drugiej nocy, tuż przed powrotem na Ziemię.
Jack wcześnie zniknął w jednej z sypialni; Doktor z Marthą poszli coś regulować w jednostce medycznej T.A.R.D.I.S., więc Tish czuła się zupełnie swobodnie. Rozebrała się na brzegu basenu i przez chwilę chodziła nago w strumieniach ciepłego wiatru, zanim w końcu, uśmiechając się do siebie, stanęła na płytkach, palcami niemal sięgając pływajacych w wodzie światełek. A potem skoczyła.

2. Drzwi otworzył jej czarno ubrany strażnik. Wyglądał, jakby miał ochotę wybiec na zewnątrz. To było pierwsze, co zauważyła, a potem cieniutką kreskę krwi na podłodze. Zadrżała i zajrzała strażnikowi w twarz: był naprawdę blady jak ściana i nie patrzył jej w oczy. Tish ścisnęła mocniej w ręce łyżkę, a w drugiej miskę z jedzeniem i ruszyła naprzód.
Kiedy wyszła zza rogu, sama musiała zwalczyć chęć natychmiastowej ucieczki. Tutaj krwi było już więcej i było słychać okropny, okropny dźwięk: jakby charczenie czy rzężenie. Jakieś pięć metrów przed sobą ujrzała Mistrza, klaszczącego w dłonie jakby dla dopingu, i utrzymywane w górze łańcuchami zakrwawione ręce Jacka. W głębi korytarza było więcej ludzi, ale ich nie widziała wyraźnie, zresztą, stanowczo jej na razie wystarczyło to, co miała tuż przed sobą.
Strużka krwi dotarła do czubka jej buta i Tish, która chciała odchrząknąć, żeby pozbyć się jakoś uczucia, że zaraz się udusi, zamiast tego wydała z siebie coś pomiędzy piskiem a jękiem.
- Niech tam który wiadrem chluśnie - zawołał Mistrz, a potem odwrócił się do niej.
- Panno Jones, witamy - powiedział uprzejmie. - Proszę odstawić te utensylia i zaczekać łaskawie chwileczkę. Albo dwie. Albo do wieczora. Zależy od pani przyjaciół.
Odsunął się trochę, a wtedy Tish zobaczyła w głębi korytarza leżącego nieruchomo na podłodze Doktora, otoczonego kilkoma ochroniarzami, a bliżej - kapitana Jacka Harknessa, w makabrycznie zakrwawionych, poszarpanych ciuchach i z krwią płynącą obficie z nawet nie poderżniętego, tylko skłutego kilkoma chaotycznymi ciosami gardła. To on wydawał ten okropny, bulgotliwy charkot. Wisiał bezwładnie w łańcuchach i najwyraźniej już nie kontaktował, w każdym razie nie dawał po sobie poznać, że cokolwiek dookoła siebie dostrzega. Wreszcie rzężenie skończyło się jednym, płytkim zachłyśnięciem i Tish zrozumiała, że Jack nie żyje.
- Pięć - powiedział Mistrz, z rozbawieniem obserwując jej przerażenie. - Co teraz, panno Jones? Jak pani myśli, trujemy czy wieszamy?

3. Woda była cudowna: w sam raz, żeby zmyć z człowieka zmęczenie i ból. Tish pływała trochę, parskając radośnie i zmieniając style. Potem zanurkowała i odkryła, że basen ma na dnie zamiast kafelków mięciutki, elastyczny mech. Przepłynęła więc do płytszej części basenu, gdzie można było rozsiąść się na wygodnych, również omszałych, podwodnych ławeczkach i chwilę cieszyła się fontanną, która co parę minut siała roziskrzonymi kroplami po całej płyciźnie. Wszystko to było trochę kiczowate, ale jakby, no, nie wprost, tylko z przymrużeniem oka: patrz, ale sobie fontannę wysadziłem jeszcze! Ha, następne będą zjeżdżalnie z mrugającym oświetleniem i własna syrena - pedicurzystka!
Tish zachichotała na tę myśl i przepłynęła z powrotem na głębszą wodę. Tam przewróciła się na plecy i wpatrzyła w półokrągły, dziwacznie żebrowany sufit, pozwalając wodzie delikatnie chlupotać dookoła siebie.
- Ofelia, Elaine?... - spytał nagle znajomy, dźwięczny głos i Tish z zaskoczonym okrzykiem poszła z wrażenia pod wodę. Łyknęła wprawdzie sporo, ale udało się jej nie spanikować i szybko wypłynęła przy samym brzegu, wystawiając nad powierzchnię samą głowę.
- Titanic - powiedziała. - Co tu robisz, szukasz syren?
- Nie mogę zasnąć - odpowiedział Jack Harkness i usiadł na krawędzi basenu, zanurzając w wodzie jedną foremną stopę. - Przyszedłem znaleźć sobie coś nudnego do czytania i nagle usłyszałem, że coś pluska w basenie, więc z miejsca miałem ochotę otworzyć tą kwestią, no wiesz, “Ha, co widzę, piękna Ofelia” itede, ale przyszło mi do głowy, że może niekoniecznie trafiam we właściwy element kultury.
- Nie, nie topię się chwilowo - powiedziała ostrożnie Tish.
- Gdyby to był Doktor, byłoby jeszcze gorzej - ciągnął Jack, - bo nie przychodzą mi do głowy żadne takie typy, co by pływały.
- Kapitan Nemo - zaproponowała, a on roześmiał się wesoło.
- Mogę wskoczyć? - spytał.
- Jestem goła, no co ty! - zaprotestowała Tish, przytulając się mocniej do ściany.
- Wiem, widziałem - wyszczerzył zęby Jack. - Odpręż się trochę, dziewczyno, przecież to czysta sprawiedliwość. Ja od dawna nie mam przed tobą tajemnic.

4. Jeden z ochroniarzy nadszedł z głębi korytarza z kubłem i chlusnął wodą na leżącego na podłodze Doktora. Mistrz podszedł i przykucnął obok. Wyciągnął palec i przeciągnął nim, nieprzyjemnie pieszczotliwie, po mokrym policzku i brodzie Doktora.
Tish trzęsła się cała: zwisający obok niej w łańcuchach Jack stanowił widok dostatecznie okropny, ale w zestawieniu z tym czułym gestem Mistrza - wręcz makabryczny. Nawet ochroniarze, z ich profesjonalnie obojętnymi minami, zdołali jakoś wyglądać na niezbyt szczęśliwych.
- Zbudź się, mój drogi, i do roboty! - zanucił Mistrz. - Nie po to ci przywracam fizyczną sprawność, żebyś z niej nie korzystał. Dalej, daaaaaaaaaaalej!...
Doktor poruszył się i Mistrz znów coś zaczął mówić, ale Tish podeszła już do Jacka. W jednej ręce wciąż miała łyżkę, trzymaną kurczowo jakby to był klucz jakiś albo broń, ale drugą dotknęła jego szyi, żeby sprawdzić, czy tętno już wraca.
Wracało. Mniej więcej po minucie rany i sińce na skórze Jacka zaczęły blednąć i znikać, a po jeszcze jednej chwili jego powieki zadrgały i uniosły się.
- Cześć, Tish - powiedział. - Jak zwykle... wyglądasz jak złoty sen fe-etyszysty.
Na dźwięk jego głosu Mistrz dwoma tanecznymi susami podskoczył do nich z powrotem.
- Ach, dziwolągu - powiedział. - Twój waleczny obrońca tym razem zrobił metr z kawałkiem. Jestem pod wrażeniem. Do tego stopnia, że może tym razem wymyślę jakiś estetyczny rodzaj śmierci.
Tish odruchowo wyciągnęła rękę, zupełnie bez sensu, bo ten osłaniający Jacka gest tak naprawdę nie mógł go przecież ochronić. Mistrzowi jednak się spodobało.
- Panna Jones nie aprobuje mojego pomysłu na rozrywkę! - zachichotał.
- To chyba normalne - odpowiedział kapitan ze znużeniem. - Dałbyś spokój. Zostaw ich.
Mistrz natychmiast uderzył go w twarz i oświadczył, rozcierając dloń:
- Nie tylko nie zostawię, dziwolągu, ale postaram się, żeby jeszcze bardziej podkręcili atmosferę. Panno Jones, nie wiem, czy orientuje się pani w regułach gry?
Tish, przerażona i oszołomiona, nie zdołała odpowiedzieć; pokręciła tylko głową.
- Więc już je objaśniam. Widzi pani ten korytarz? Pewnie, że pani widzi. My stoimy przy kapitanie i ja go zabijam. A tam, po drugiej stronie, mamy szanownego Doktora. Jeśli uda mu się tu dotrzeć, mimo przeszkadzających mu tych oto sympatycznych homo sapiens, zostawiam kapitana w spokoju. Przynajmniej na dzisiaj. A żeby było ciekawie, na początek złamałem mu nogę. Znaczy nie kapitanowi, oczywiście, bo byłoby to zupełnie bez sensu, nieprawdaż, dziwolągu? Chociaż właściwie, kiedy tak dobrze pomyśleć...
- Chore - warknął Jack. - Tish, lepiej stąd idź, póki...
Mistrz położył sobie palec na nosie i zrobił zeza.
- Ach, jak szlachetnie - powiedział ze znudzeniem. - Nade wszystko nie cierpię przewidywalności tych waszych szlachetnych postępków. To dlatego tak chętnie dodaję elementy nieprzewidziane, rozumiecie.
Pomaszerował z powrotem w stronę Doktora i stanął tuż obok niego.
- Co powiecie na dodatkową komplikację? - zawołał i z całej siły nadepnął obcasem na prawą dłoń Doktora.

5. - Rzeczywiście - powiedziała Tish, starając się, żeby jej głos brzmiał swobodnie, - widziałam różne twoje elementy, ale naprawdę nie widzę powodu do rewanżu.
- Jak chcesz - powiedział Jack swobodnie i zamachał nogą w wodzie. - Nie jestem typem, który by się upierał przy niechcianych zachwytach.
Dlaczego w tym momencie poczuła coś jakby rozczarowanie?...
- Pływaj sobie spokojnie, ja tu przyjdę później - dodał i już miał wstać, kiedy Tish zamachała gwałtownie rękami i powiedziała, zaskakując właściwie sama siebie:
- Ale nie, siedź tu, jeśli chcesz. Właściwie... właściwie mi nie przeszkadzasz. No, właściwie to mi miło, że tu jesteś.
Jack Harkness uśmiechnął się szeroko.
- To ten mój zniewalający wdzięk - powiedział konspiracyjnym szeptem. - Na pewno nie pozwolisz, żebym ochłodził sterane ciało w twoim towarzystwie?
- Nie wygląda na sterane i wolałabym, żebyś je chłodził w wodzie - mruknęła Tish, ale nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. - Ja taka znowu zimna nie jestem.
- Ależ wiem - odpowiedział, zniżając głos. - Powiedziałbym raczej, że jesteś wyjątkowo gorąca.
- Jack! - roześmiała się już całkiem głośno. - A ty jesteś nieznośny.
Jack uznał prawdopodobnie, że w jej poprzedniej wypowiedzi padło dostatecznie jednoznaczne zezwolenie, więc po prostu wstał, strząsnął z ramion jedwabny szlafrok w gwiazdki i pięknym, stylowym łukiem wskoczył do wody z jednej z nadbrzeżnych donic.
- Mówiłaś coś o Titanicu - powiedział, wynurzając się po chwili o dwa metry od niej. - Cudowny Titanic nadział się na wielką, wieeeelką górę lodową, nie?
- Taaaak, i to na taką, której tam w ogóle nie powinno być - prychnęła Tish i popłynęła kawałek dalej.
- Tak to już jest z górami lodowymi - powiedział Jack filozoficznie i machnął w wodzie dwa ekstatycznie radosne fikołki. - Ptrprr! Płyniesz sobie, płyniesz, widzisz tylko taki mały, unoszący się na powierzchni oceanu...
- Jack!
- I nagle okazuje się, że nie wiesz o tym czymś nic, zupełnie nic! - dokończył i całkowicie niespodziewanie zajrzał jej prosto w oczy. - A tymczasem tam, pod wodą, czyha na ciebie masa lodu i namiętności. Czy jak tam. Do licha, a konstruowanie kunsztownej metafory tak dobrze mi szło.
Tish nie odpowiedziała, odpłynęła tylko nieco dalej. Nie przyznałaby się do tego, ale wszystkie te aluzje...
Jack tymczasem popłynął na głębszą połówkę, pięknym motylkiem.
- Gdybym był Doktorem, nie wyłaziłbym z tego basenu całymi dniami! - zawołał. - Zwłaszcza mając przy sobie dobre towarzystwo, a on zwykle ma!
Doprawdy, pomyślała Tish.

6. Łzy leciały jej po twarzy jedna za drugą, ale Mistrz trzymał ją w objęciach i nic nie mogła zrobić. Złość, rozpacz, obrzydzenie - aż ją od tego trzepało; dygotała jak na mrozie. A Jack umierał. Po raz szósty. Trucizna działała powoli i trwało to już z kwadrans. Antidotum w szklanej strzykawce leżało spokojnie na skrzyni, tuż obok miski z jedzeniem, którą przyniosła Tish. Poza wszelkim zasięgiem jej czy Jacka. Tylko Doktor mógłby do niego dosięgnąć, zakładając, że znalazłby się dostatecznie blisko, ale Doktor miał obecnie naprawdę spore kłopoty.
Wydawać by się mogło, że ze swoją doskonalszą niż ludzka odpornością na ból i w ogóle wszystkim lepszym, niż u człowieka, da sobie jakoś radę - mimo wszystko. Tymczasem czołgał się centymetr po centymetrze ciągnąc cały ciężar ciała na lewej ręce - prawa, do połowy przedramienia, wyglądała aktualnie jak krzepnąca, krwawa masa - i usiłując uniknąć ciosów zadawanych przez coraz bardziej wystraszonych ochroniarzy.
Tish widziała, że ma przed sobą ludzi, których sytuacja zupełnie przerasta, jakby każdy miał na czole wypisane: “nie tak to miało wyglądać, jak się zapisywałem”. Jednakże zdawała sobie również sprawę z tego, jak paskudne rzeczy ludzie potrafią zrobić tylko dlatego, że nie umieją powiedzieć “nie” - i po prostu się bała, bardzo. Każdy świszczący i wysilony oddech Jacka, każde pełne bólu stęknięcie Doktora były dla niej jak uderzenie - i Tish czuła, że naprawdę, naprawdę zacznie panikować, jeśli czegoś natychmiast nie zrobi. Ale mogła tylko szarpać się (bezskutecznie) i prosić (znowu).
- Mistrzu - przechyliła się do niego, - błagam, niech pan tego nie robi. Niech pan to już skończy! Bardzo proszę. Bardzo!
Mistrz wydawał się bardzo zadowolony z jej reakcji - uśmiechnął się z czułością, pogładził ją po piersi i powiedział konspiracyjnym szeptem:
- Ależ dopiero się rozkręcam, Jones!
- Nie, nie, proszę!... - zaszlochała. - Niech pan im każe przestać, przecież to niczemu nie służy, nic pan w ten sposób nie osiągnie...
A tymczasem Jack znów znieruchomiał w łańcuchach, zaś Doktor oparł czoło na ręku, kryjąc twarz.

7. - Trzeba ci przyznać - zawołał Jack z bezpiecznej odległości, - że zbudowana jesteś prześlicznie. Może parę kilo więcej by się teraz przydało, ale temu, jak sądzę, da się zaradzić.
- Jak to jest - spytała Tish, śmiejąc się, - że kiedy powiesz komplement, człowiek się zastanawia, czy ma cię trzepnąć po głowie?
- Naprawdę nie wiem - odparł, odrobinę melancholijnie. - Zwłaszcza, że zawsze się staram, nie wiem czy zauważyłaś, nie być wulgarny, a to wciąż, nawet po tych wszystkich latach, bywa dla mnie skomplikowane. Wasz dwudziesty pierwszy wiek jest jednak zupełnie inny.
- Zgadza się - przyznała. - Zauważyłam, mniej więcej.
- Na przykład - powiedział, podpływając bliżej, - w moich czasach propozycja seksu to komplement, i tak jest odbierana, nie jako skrajna impertynencja. W efekcie sprawiam wrażenie nadmiernie bezpośredniego i bezczelnego, podczas gdy przebywając w przyrodzonych sobie warunkach społecznych byłbym po prostu uroczy.
Tish zamrugała. Woda była nadal chłodna i orzeźwiająca - czemu więc było jej nagle tak gorąco?
- No wiesz - powiedziała, przełykając ślinę. - W zasadzie to jesteś uroczy. A także bezpośredni i bezczelny.
- O, bywam również bardzo odpowiedzialny i profesjonalny - zapewnił ją Harkness. - Gdybyś mnie zobaczyła w moim Torchwood...
- To znaczy, że współpracowników nie komplementujesz propozycjami seksu? - spytała z uśmiechem i zaplotła pod wodą ręce na piersiach.
- No, tak różnie - odpowiedział i naraz jakby posmutniał. - Wiesz, nie mam pojęcia, no po prostu nie mam pojęcia jak ja im to wszystko mam opowiedzieć. “Ianto, stary, nie śpij u mnie, bo będę wrzeszczał przez sen”?
- Tak, pojmuję - odpowiedziała powoli Tish i wyciągnęła do niego rękę. - Mnie się tak wydaje, paradoksalnie, że lepiej mi w tej chwili z myślą, że nikogo nie mam. Nie wiem, jak bym to miała teraz tłumaczyć. To by musiał być ktoś wyjątkowy. Ktoś, komu bardzo na mnie zależy, a tak właściwie nie bardzo wierzę w ludzi, którym na sobie naprawdę zależy. Nie tak.
Jack wziął jej dłoń w swoją i milczał jakiś czas.
- Ja sam nie wiem - przyznał w końcu. - Czasem mi się wydaje, że oni by zrozumieli. Może trochę. Ale chcieliby zrozumieć. Albo i nie. E, same niewiadome. Za dużo kombinowania.
A potem popatrzył jej prosto w oczy - nie gorąco, nie uwodzicielsko, ale z otwartością, jaką pamiętała z “Valianta”, z tych najgorszych chwil.
- Ale my się rozumiemy - powiedział. - Tu i teraz, chociaż zaraz nas prawie wszystko będzie znowu dzieliło.
Tish westchnęła.
- Jasne - odparła szorstko. - Niech ci będzie, ale tylko ten jeden raz. No, tyle ile zdążymy do rana.
- Co? - zaśmiał się nagle Harkness. - Czy ja dobrze rozumiem, że proponujesz mi numerek na wzajemne pocieszenie?
- Nie - wytłumaczyła mu Tish i ochlapała go wodą. - Ty mi proponujesz numerek na pocieszenie. W zawoalowany i poetyczny sposób. I udajesz, że wcale tego nie robisz, a ja to wszystko rozumiem i wyrażam zgodę, oszczędzając nam niepotrzebnych korowodów. Będzie fantastycznie. Też uważam, że jesteś prześlicznie zbudowany, a utrata paru kilo na “Valiancie” świetnie ci zrobiła. I albo mnie pocałuj, albo zamknij te usta, bo wyglądasz jak karp.

8. Siódma i ósma śmierć kapitana Harknessa były przynajmniej szybkie. Jednak Tish nie wiedziała, czy nie najbardziej ją zszokowały. Nic nie mogło człowieka przygotować na wstrząs, jaki powoduje widok ściętej głowy turlającej się po podłodze i kolejny, kiedy ta głowa rozpływa się w powietrzu i po chwili pojawia, żywa i wściekła, na przed momentem bezgłowym korpusie. Jeśli chodzi o uduszenie struną, trudno o coś bardziej nieprzyjemnego, jeśli struna porusza się w powietrzu sama, zaś morderca trzyma ręce zaciśnięte na szyi obserwatora. Tish kaszlała makabrycznie długo po tym powrocie Jacka do życia.
- Niech tam znowuż ktoś wodą chluśnie! - zawołał Mistrz ze zniecierpliwieniem i nareszcie, nareszcie ją puścił. A potem sam ruszył w głąb korytarza.
Tish przestała wreszcie kaszleć i usiadła na skrzyni, próbując opanować zawroty głowy, mdłości i oszołomienie. Zamknęła oczy.
- W porządku? - spytał Jack, trochę słabo, i nie mogła się gorzko nie roześmiać.
- Co? - odpowiedziała pytaniem. - Czy dobrze słyszę, że ty mnie pytasz o samopoczucie? Na miłość boską...
- No, bo ja się dobrze mam - wyjaśnił, - to znaczy fizycznie. Trochę ogłupiały. Ty?
- Okej - odpowiedziała drżącym głosem. - Och, Boże, czy on...
- Na pewno nie przestanie - pospieszył z odpowiedzią na niezadane pytanie Jack i nagle głos mu się zmienił. - O, kurwa. Przestań, debilu, dość! Dosyć!!!
Tish otworzyła oczy i z miejsca tego pożałowała.
Mistrz chował właśnie teatralnym gestem swoje laserowe szpejo i jednocześnie wycierał podeszwę buta w koszulę Doktora. Doktor leżał z wyciągniętymi przed siebie rękami - teraz obie były we krwi.
Jack klął jak szewc i szarpał się w łańcuchach, ale oczywiście nic nie mógł zrobić - Tish natomiast owszem, mogła. Zerwawszy się z miejsca, pobiegła i potrącając Mistrza przyklękła u boku jego więźnia.
- Lepiej - stąd - idź - powiedział Doktor przez zęby. - Tish. Idź.
- Nie, nie - zaprotestował Mistrz. - Zdumiewasz mnie, mój drogi. Dziewczyna jest nadzwyczaj zabawna i ma bardzo przyjemne kształty. Chcesz pomacać?
Tu zaśmiał się radośnie i trąciwszy butem Doktora odskoczył w kilku tanecznych pas z powrotem do Jacka.
- Pozwoli pan tylko, kapitanie, żebym pana znowu zabił, dobrze? - upewnił się. - Co pan powie na, ja wiem, spalenie żywcem?
Tish, straszliwie przerażona, pochyliła się nad Doktorem. Wyglądał naprawdę okropnie: twarz miał białą jak papier, jego koszula i ręce były pochlapane krwią, ale najgorsza jednak była ta bolesna intensywność spojrzenia - skupionego na czymś bardzo dalekim, jakby każdy ruch potwornie dużo go kosztował i jakby patrzył w jakiś oddalony, wyimaginowany punkt oparcia.
Co ona teraz miała, do cholery, zrobić?
- Niech mi pan pozwoli mu pomóc - poprosiła Mistrza. - Jakbym pomogła... proszę...
- Przecież nie po to sobie ustawiam taką sympatyczną łamigłówkę, żebyś mi ją miała za szybko rozwiązywać - pouczył ją Mistrz, uśmiechając się szeroko. A potem, zupełnie bez ostrzeżenia, machnął znów swoim laserowym urządzeniem i podarte szmaty Jacka naraz stanęły w płomieniach. Jack wrzasnął i szarpnął łańcuchami, ale trzymały dobrze - a płomienie, najwyraźniej będące czymś więcej, niż zwykłym ogniem, skoczyły również na metalowe ogniwa, jakby te były z drewna. Tish, czując, że nie wie doprawdy, komu i jak powinna pomagać, rzuciła się z powrotem do Jacka. Ścisnęło się jej serce, kiedy usłyszała za sobą pełen bólu jęk Doktora, który najwyraźniej natychmiast podjął próbę dotarcia z ratunkiem do kapitana - ale przede wszystkim zdarła z siebie fartuszek i zamachnęła się, żeby zgasić płomienie.
Z perspektywy czasu właściwie cieszyła się, że Mistrz w odpowiedzi kiwnął na jednego z ochroniarzy, który wyłączył ją na dobre dwadzieścia minut starannie wymierzonym uderzeniem.

9. - Masz bardzo piękne usta - powiedział Jack, wynurzając mokrą głowę koło jej głowy. - Od razu zauważyłem. Ba, nie jestem w stanie wyobrazić sobie kogokolwiek, kto by nie zauważył. Takie usta - dotknął ich przelotnie palcami - robią różne rzeczy z wyobraźnią.
Tish uśmiechnęła się. Nie odczuwała już żadnej nerwowości ani skrępowania - jakiś taki wpływ miał Jack na nią. Seks z nim mógłby być naprawdę, naprawdę fajny. Zabawne: nie czuła się w nim ani trochę zakochana, ale odkąd ta myśl po raz pierwszy pojawiła się w jej głowie, już nie chciała stamtąd zniknąć. O tak: Jack był wprost idealnym człowiekiem, żeby dać mu się cisnąć o jakąś powierzchnię i przelecieć. Ba, miała wręcz ochotę robić z nim rzeczy, jakich nie miała dotąd jakoś ochoty robić z nikim innym.
- Co dokładnie moje usta robią z twoją wyobraźnią? - spytała, zerkając na niego z ukosa, wciąż uśmiechnięta.
- Lubisz nurkować? - spytał w odpowiedzi. - Bo jeśli nie, to może popłyniemy do brzegu?...
Teraz już nie mogła się nie roześmiać.
- Zanurkuję i wciągnę cię pod wodę - zaproponowała, - gdzie zaplątany w wodorosty będziesz zdany na moją łaskę i niełaskę. Coś takiego może być?
- Syrena, a jednak syrena - Jack znów błysnął białymi zębami i tym razem zaprezentował wyjątkowo atrakcyjnego crawla do samego brzegu. Nie pozostało jej nic innego, jak tylko popłynąć za nim: prychając i śmiejąc się, zanurkowała i wynurzyła się z wody dopiero niedaleko omszałych siedzeń.
- Wspaniały jest ten basen - powiedziała. - Nie wiem, kto takie rzeczy projektuje, ale jeśli Doktor, to jest bardziej niesamowity, niż przypuszczałam.
- O, jest niesamowity - odparł Jack lekko, podpływając do niej bardzo blisko. Było jednak w jego głosie jakieś... drgnienie, odcień jakiś taki, i Tish zagryzła wargi, bo bardzo niewygodnie jest usłyszeć w czyimś głosie coś tak bardzo serio.
- Pięknie zagryzasz wargi - powiedział Jack, przyglądając się jej z zainteresowaniem.
Tish spojrzała na niego uważnie - i przechyliwszy głowę, chwyciła lekko zębami płatek jego ucha.
Wyczuła od razu, kiedy się uśmiechnął, więc obwiódłszy delikatnie końcem języka ucho i krawędź szczęki - zaraz zabrała się do zbierania mu tego uśmiechu z warg.
- Mmmm - jego cichy pomruk zawibrował na jej ustach i Tish poczuła, że zalewa ją fala gorąca. Jack wsunął dłoń w jej wilgotne włosy, drugą przyciągnął ich oboje bliżej brzegu, na zielony mech. Woda chlupotała cicho, drobne, zimne fale czuło się na skórze jak muśnięcia kostką lodu - a przecież, zanim jej ciało zrobiło się tak nieznośnie gorące, Tish była pewna, że woda w basenie jest zaledwie przyjemnie chłodna.
Podobało mu się, że to ona zaczęła całować go pierwsza, ale och, nie był to ten rodzaj faceta, który by się biernie dawał adorować. Już po chwili to jego wargi domagały się i nagliły, a Tish po prostu dała się ponieść jego pasji, dokładnie takiej, jakiej się zawsze w nim domyślała. Jego dłoń wędrowała po jej plecach, ze znawstwem wynajdując miejsca, gdzie należało tylko musnąć końcami palców, żeby przeszedł ją z miejsca dreszcz; och, co za drań przeklęty. Nawet pod wodą, gdzie ten dotyk tracił na intensywności, Jack wydawał się mieć żywioł po swojej stronie... To już nie tylko jego ręka obrysowywała wcięcie jej talii, to cała woda dookoła na jego życzenie opływała ciało Tish, jak ławica zaczarowanych rybek.
A to, proszę państwa, wciąż jest tylko całkiem niewinny pocałunek - przemknęło jej przez głowę. A w następnej chwili po raz pierwszy tej nocy - odfrunęła.

10. Głowa bolała paskudnie. Tish zamrugała. Ktoś musiał położyć ją na jednej ze skrzyń. Czuła ostrą krawędź wbijającą się w łydkę. Ktoś obok krzyczał. Ktoś potrząsał nią gwałtownie.
- Jones. Wstawaj, Jones. Obudź się - mówił ochroniarz. - Halo. Jones.
Tish otworzyła oczy i spojrzała w wystraszoną, spoconą twarz tuż nad sobą.
- Jestem... - spróbowała powiedzieć. - Jesteś...
- Obudź się, Mistrz kazał mi cię obudzić.
Tish skoncentrowała się i w tym momencie przytłumiony krzyk - właściwie nieartykułowany, chrypliwy skrzek - dotarł do niej i wypełnił jej uszy, aż poderwała się z miejsca.
- Ej, spokojnie - usłyszała obok głos ochroniarza. Zakręciło się jej w głowie i usiadła z powrotem. Jeszcze raz, powiedziała sobie. Powoli, spokojnie. Straszne, przeciągłe “Aaaaaaaaaaa” nie ustawało i przez ciemną watę, która wydawała się przesłaniać jej cały świat, to jedno docierało do niej bez najmniejszych zakłóceń. Spokojnie. Spokojnie. Wstać. Sprawdzić, co się dzieje. Pomocy, o Boże. Trzeba pomocy.
Wstała i znów spojrzała przed siebie, i w tej samej chwili pożałowała tego serdecznie.
Krew. Krew i jeszcze więcej krwi, szklącej się na podłodze ciemną kałużą. I Jack, z którego ust wydobywał się ten makabryczny dźwięk, ochrypły, kraczący; Jack uwieszony u łańcuchów, ale nie jak człowiek, jak mięso, bezwładnie, krwawo. Z jego ubrania nic już nie zostało, ale ta krew, ta czerwień sama go ubierała, krew -
I przez tę czerwień ślizgał się na kolanach Doktor, osłaniający głowę poranionymi rękami. A nad nim dwaj ochroniarze: jeden właśnie zamierzył się jakimś kijem i Doktor runął przed siebie. W krew. Krew cuchnęła słodkawo. Tish wszystko wirowało w głowie, a histeryczny krzyk uwiązł jej w gardle.
- Jones - odezwał się zza jej ramienia rozbawiony głos Mistrza. - Możesz teraz, bo ja wiem, nakarmić więźnia czy co tam powinnaś aktualnie robić.
Na-kar-mić?
Mistrz stał w bezpiecznej dla swojego jasnego ubrania odległości od nich, ale na tyle blisko, żeby móc mieć dobry widok. Z założonymi w tył rękami. Rozluźniony i zaciekawiony. Tish nauczyła się bać jego zaciekawienia, więc odruchowo sięgnęła po miskę z jedzeniem, walcząc z mdłościami, gdy doleciał ją zapach ryżu i krwi. Jeszcze dwóch ochroniarzy prowadziło pod ramiona trzeciego, który najwyraźniej właśnie zwymiotował. Szli bardzo powoli, i Tish pomyślała, jakie to absurdalne, że tą sztubacką metodą próbują jakoś się odciąć od tego, co się dzieje, kiedy jej mózg wreszcie zaskoczył. Postawiła miskę z powrotem na skrzyni (nie mogła uwierzyć, że naprawdę w ogóle ją podniosła), a potem, nie próbując nawet tłumaczyć się Mistrzowi, podbiegła do rosłego mężczyzny, który właśnie zamierzył się na Doktora.
- Ty tumanie! - wrzasnęła. - Nie wolno ci, imbecylu! Spierdalaj mi stąd!
Och, cudownie było tak bluznąć. Ochroniarz cofnął się, tak jak podejrzewała, że zrobi. Jak raz musiała w tej chwili być bardziej przerażająca, niż Mistrz - Mistrz - słyszała go chyba, o tak, słyszała jak zanosi się wesołym śmiechem. Tish chwyciła za ubranie drugiego ochroniarza i pchnęła go z całej siły w głąb korytarza, za kolegą. Jej “z całej siły” nie było wprawdzie imponujące, ale najwyraźniej oni postrzegali ją obecnie jako coś w rodzaju rozjuszonej Furii.
- Dalej, dalej! - poleciła. - Gdzie masz mózg, z dupą go zamieniłeś? Pod ścianę i stać tam! Wy trzej!!!
Trzej pozostali zatrzymali się jak wmurowani; jeden otwierał i zamykał usta jak wyciągnięta z wody ryba, a ten w środku znowu pozieleniał.
- Ani mi się ważcie go tknąć! - wrzasnęła znowu Tish, czując, jak serce wali jej z przerażenia w gardle. - Czy was z rozumu obrało? To już wolno teraz bić rannego, co? Co jest z wami, już w przedszkolu żeście tortury oglądali na dobranockę, że was nie ruszają? Jak się boicie pomóc, kretyni, to chociaż nie szkodźcie!
Pięciu mężczyzn cofało się teraz przed nią, chociaż niczego im przecież nie zrobiła. Mistrz aż przysiadł ze śmiechu na skrzyni. Jack ucichł już i znieruchomiał, ból zniknął z jego oczu, które zrobiły się szkliste i puste. Rozglądając się w panice, Tish schyliła się nad Doktorem. Czuła, że nie było czasu na subtelności i miała nadzieję, że Doktor to zrozumie. Lada chwila Mistrz mógł przestać dobrze się bawić.
- Niech się żaden nie waży zbliżać! - warknęła na wszelki wypadek i zabrała się za podnoszenie Doktora z podłogi.
Nie otwierał oczu, ale chyba głównie dlatego, żeby jakoś się skoncentrować: wyraźnie z nią współpracował i po chwili udało im się razem uklęknąć na lepkiej podłodze.
- Panno Jones, naprawdę - powiedział Mistrz. - Jestem oczarowany. Wyglądacie tak niewinnie!
Niewinnie, kurwa, jasne. Tish nie odważyła się odpowiedzieć, nie w tym stanie umysłu. Zwróciła się za to do Doktora:
- No, spróbuj. Oszczędzaj nogę, ale musimy spróbować. Proszę. Pomogę ci.
Posłuchał jej. Psiakrew, słysząc jego urywany oddech czuła się jak ostatnie bydlę. Wymagać od niego czegokolwiek... Ale musiała, prawda? Przecież musiała.
Przy akompaniamencie radosnego chichotu Mistrza zdołała praktycznie uwiesić sobie Doktora na ramieniu.
- Okej. Okej - powtarzała cicho i ostro. - Teraz idziemy do niego. I będzie po wszystkim. Okej. Po wszystkim. Okej. Już dobrze. Już dobrze.

 

11. - Dobrze całujemy, nie? - usłyszała głos Jacka. - Naprawdę dobrze. Albo masz mnóstwo praktyki, albo nieziemski instynkt. Ja, oczywiście, mam jedno i drugie.
Tish zaśmiała się, ale doprawdy nie było sensu protestować: w końcu nigdy wcześniej nie zdarzyło się jej coś takiego po samym, no, prawie samym pocałunku. Nienienie. Na samą myśl czuła żar na policzkach.
Przymknęła oczy.
Tymczasem Jack dał jej odpocząć. Otoczywszy ją ramieniem, rysował mokrym palcem na jej policzkach i ramionach kojąco zimne linie, gładząc czasem rozchylone usta, krawędź ucha, obojczyk.
- Jesteś bardzo piękna - powiedział ze spokojnym podziwem konesera. - Świetnie narysowana. I wiesz, nie wystarczą harmonijne rysy czy podstawowe kobiece atuty. Liczy się, można powiedzieć, wykończenie. Detale. Które w twoim przypadku wskazują na kategorię dóbr luksusowych. I jeszcze bardzo się umiejętnie nimi posługujesz. Nie mógłbym tego nie zauważyć. Trzymasz się prosto, nie ukrywasz inteligencji. Takie rzeczy.
Tish otworzyła oczy i znów się uśmiechnęła. Nawet, jeśli Jack mówił podobne komplementy wszystkim swoim kochankom, to były absolutnie zachwycające. Najwyraźniej w dalekiej przyszłości ludzkość miała dokonać postępu tak radykalnego, że mężczyźni opanowali sztukę mówienia komplementów. Mmmm, to było... niezwykle... podniecające.
Jack obdarzył ją gorącym spojrzeniem i, jakby jakaś czarna magia podpowiadała mu, co powinien zrobić, zaczął całować jej czoło, oczy, policzki; początkowo delikatnie, potem wysuwając koniec języka i zlizując pojedyncze krople wody z jej twarzy i szyi.
Tish dotknęła go pod wodą palcami stopy: twarde jak kamień mięśnie łydki, zgrabne kolano... przesunęła się tak, żeby móc opleść go nogami, a jej dłoń sama powędrowała mu na plecy.
Ten brzeg basenu był łagodny jak plaża nad jeziorem: pokryty tym samym mchem, który albo był jakimś wyjątkowo sprytnym syntetykiem, albo wyjątkowo schludną rośliną, bo nie był śliski, zamulony ani zawilgły, delikatnie pachniał przygniecionymi paprociami i układał się miękko jak najcudowniejszy dywan. W wodzie listeczki łaskotały lekko skórę.
- Mmmm - zamruczał Jack i złożywszy Tish na mchu, nachylił się, sunąc dłońmi po jej ciele. Zatrzymał dłonie tuż pod piersiami.
- Wyobraź sobie - powiedział niegłośno, - że tylko ludzkie kobiety mają takie ładne piersi. U wielu gatunków masz je w łuskach albo piórach. Albo owłosione. Albo z kolcami. Albo bardzo, bardzo długie. Albo w ogóle żadnych. Nazwij mnie tradycjonalistą, ale najbardziej podobają mi się jednak ludzkie. Nie mówię, że nie doceniam różnorodności, ale... w takich sprawach najlepiej polegać na instynkcie.
Schylił nad nią głowę i Tish wstrzymała oddech, kiedy znów - wreszcie - jej skóry dotknęły jego wargi.

12. - I witamy ponownie nasze dziwadło! - zawołał Mistrz i podszedł do Jacka, który znów się ocknął. Zabierało to coraz więcej czasu i w dodatku wydawało się, że za każdym razem kapitan wracał do życia bardziej zdezorientowany i oszołomiony. Mistrz odczekał, aż jego więzień dojdzie trochę do siebie, a potem spytał lekko:
- Jak tam, gotowy na nowe wyzwania?
- Odwal się, dobra? - zaproponował Jack. - Miałem już do czynienia z różnymi odrażającymi typami, ale twoje żałosne poczucie humoru, oto co mnie naprawdę, naprawdę zabija.
Mistrz podszedł do niego bardzo blisko i zadarł głowę.
- Nie doceniasz mnie, dziwolągu - powiedział cicho. - Zupełnie nie rozumiesz, jak fenomenalny teatr dla mnie w tej chwili robicie. Jak cudownie się obserwuje wasze interakcje, jak świetnie i ciekawie widzieć was w wyreżyserowanych ekstremach. Czy to nie jest przepiękne? Pan Czasu, na podłodze w twoich flakach, metafora upadku. Człowiek, który nie może umrzeć, ale który może umierać - najpiękniejsza dekoracja świata, i jakaż znowu metaforyczna. Ludzie, którzy się boją do tego stopnia, że zrobią wszystko, co im się każe, ach, jakie to pojemne i znaczące! I piękna dziewczyna do tego, piękna dziewczyna o jakże konwencjonalnie dobrym sercu. Żeby wszystko się zgadzało, powinienem ją tu rzucić między was i przerżnąć w kałuży krwi. Prawdziwa sztuka nowoczesna! A gdybym był naprawdę w dobrym nastroju, powinienem pannę Jones włączyć do zabawy... Hi hi! Rozumiesz, dziewczyno, berek! Jak spode mnie sięgniesz i klepniesz Doktora w czółko, to każę przestać go bić!
Tish miała wrażenie, że wszystko w środku zasupłało się jej na te słowa. Wysilony oddech Doktora też zatrzymał się na moment krótkim zachłyśnięciem. Było tak ciężko - cholernie ciężko - ciągnąć go po tej podłodze. Wydawało się jej, że w ogóle nie posuwają się naprzód. Ale to już były ostatnie centymetry, już dowlekali się do stóp Jacka, Doktor wyciągnął dygocącą dłoń -
- Brawo! - zaklaskał Mistrz i wybuchnął śmiechem. - Brawo! Dziesięć razy! Wspaniały wynik, naprawdę, jestem oczarowany.
- Jesteś chory, nie oczarowany - mruknął Jack i przegiął się całym ciałem w stronę Doktora, starając się ułatwić mu ten ostatni, desperacki gest. Pokrwawione palce dosięgły wreszcie kolana Jacka i opadły, zostawiając na nim ciemnoczerwone smugi.
- Obelgi, ta piękna wojenna tradycja... dziwadło - odpowiedział Mistrz. Podszedł do Doktora i odtrącił nogą jego wyciągniętą rękę.
- Spocznijcie, żołnierzu - powiedział uprzejmie i szarpnął Tish za ramię. - Panno Jones, wynocha. Dość tych czułości! Na skrzynię i siedź tam, dziewczyno. A wy rozkujcie kapitana, panowie.
Skinął na ochroniarzy, którzy dopiero wtedy wydali się odzyskać przytomność umysłu i dwóch z nich rzuciło się wykonywać polecenie. Jack runął na kolana i niemal natychmiast, rozcierając jeszcze zdrętwiałe ramiona, ruszył do Doktora.
- Zrobił, co mu kazałeś, więc teraz go do cholery wylecz. Tym swoim urządzeniem. Jak poprzednio - zażądał.
“Jak poprzednio?!” przeraziła się Tish.
Mistrz przyglądał im się przez chwilę, wydymając usta i przekrzywiając głowę.
- Nie podoba mi się, jak mi wydajesz polecenia, dziwadło - powiedział chłodno. - Ubierz się przede wszystkim, bo nie mogę na ciebie patrzeć.
- Zbyt olśniewający dla ciebie? - Jack rzucił mu ironiczny uśmieszek i położył Doktorowi rękę na skulonych plecach. - Halo... Okej?
- Jak zawsze - zachrypiał Doktor i podniósł głowę. Uśmiechnął się.
- To oczywiście bardzo wzruszające - skomentował Mistrz i ruchem głowy wezwał ochroniarzy, - ale kazałem ci się ubrać i jeszcze nie wiem, komu każę zrobić coś brzydkiego, jeśli nie będziesz grzecznie słuchał.
Jack bez słowa wstał i wziąwszy ze skrzyni złożone drelichy zaczął się ubierać.
- Szybciej - warknął Mistrz.
- Spokojnie, dobrze? - Jack zwalczył zdrętwiałymi palcami guzik u spodni i wciągnął szary podkoszulek. - A ty mu pomóż, do diabła.
- ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin