Bunsch Karol - Przeklenstwo.pdf

(734 KB) Pobierz
Bunsch
Karol Bunsch
Przekleństwo
Gwarny i rojny ongiś krakowski gród zdał się opustoszały, w chmurnym przedświcie nie
widać było żadnego ruchu. Pustką ziały kościoły, nieliczne straże drzemały na wałach, skulone w
chłodzie wczesnego przedwiośnia.
Niepotrzebna była czujność od czasu, gdy książę Włodzisław z teściem swym, czeskim
Wratysławem, stanął po stronie niemieckiego króla w jego walce z papieżem Grzegorzem, a pokonany
i wygnany Bolesław przebywał na Węgrzech. Wieści, jakie stamtąd czasami dochodziły, świadczyły,
że węgierski Władysław, mimo całego przywiązania do swego ongiś opiekuna i dobroczyńcy, nie
może mu udzielić pomocy, by nie wywołać buntu własnych możnowładców, z którymi Sieciech
nawiązał knowania. W kraju bezlitośnie tępił królewskich stronników, nawet wśród własnych
rodowców, prześladowani musieli uchodzić lub kryć się po lasach. Gościńce stały się niepewne, mosty
zaniedbane, ustał handel, bezbronna ludność cierpiała od nadużyć, przeklinając sprawców zamętu.
Gdy jedni króla obwiniali, inni winowajcy dopatrywali się w biskupie.
Mogiła jego pod ścianą kościółka Sw. Michała na Skałce już po raz drugi okrywała się
wiosenną runią, ale rozruch nie ustawał. Coraz jaśniej jednak wychodziło na jaw, że zarówno biskup,
jak i książę Włodzisław byli tylko narzędziami w ręku Sieciecha. Przestał już się przytajać.
Zamęt i rozdwojenie nie oszczędziły także polskiego Kościoła. Arcybiskup Bogumił ukrywać
się musiał i słuch o nim zaginął, sędziwy gnieźnieński Pietrek Bróg, zniechęcony i zgorzkniały, nie
mieszał się do niczego. Rzucony przez antypapę Klemensa interdykt pogłębił jeszcze rozłam wśród
duchowieństwa, pozbawiając je zarazem dochodu z odpustów, posług duchownych, a nawet dóbr
kościelnych.
W krakowskiej diecezji, od dwóch lat pozbawionej pasterza, zamęt był największy. Z braku
środków stanęła odbudowa zrujnowanej w czasie najazdu Brzetysława katedry na Wawelu. Stronnicy
prawowitego papieża, a tym samym królewscy, rozjechali się do swych rodowych majętności w
obawie przed prześladowaniem, pozostali usiłowali wyjednać u antypapy zdjęcie interdyktu, ale
palatyn Sieciech do tego się nie spieszył. Póki król Bolesław żyje, a papież Grzegorz z Rzymu
wyklina cesarza Henryka, walka nie skończona. Sieciech rozpętał ją nie po to, by z kimkolwiek dzielić
pochwyconą władzę, nieład w Kościele był mu tymczasem na rękę.
Na Wawelu z całej kapituły pozostał tylko jej dziekan, stary Mikołaj Bończa z Wścieklic,
który nie dał się wciągnąć w walkę między królem a biskupem, z królewskiej zaś rodziny jedynie
księżna wdowa po Kazimierzu — Dobronega. Ze swym szczupłym dworem zajmowała babiniec, gdy
męska część zamku stała pustką.
Włodzisław bowiem, mimo że stronnicy Sieciecha okrzyknęli go panującym księciem,
pozostał w swym Płocku. Prosił matkę, by się do niego przeniosła, Dobronega jednak odmówiła,
wiedząc, że skłania go do tego nie synowskie przywiązanie, lecz obawa przed powrotem Bolesława. Z
pięciorga dzieci, jakie Kazimierzowi urodziła, Otto i Mieszko. nie żyją, daleka Swiętosława obca się
stała, nawet imię odmieniła na Swatawę; najmilszy Bolko wygnany, pozostał ten najlichszy, który od
pacholęcia zawidził pierworodnemu wszystkiego: urody, męstwa, powodzenia, władzy po to, by stać
się kukłą w ręku swego palatyna. Matkę zaprasza jedynie ze strachu przed bratem, by w razie jego
powrotu przed strasznym gniewem królewskim go zasłoniła.
Mimo nienawiści i zawiści, jakie budził Sieciech, tylko gasnąca już nadzieja powrotu
Bolesława wstrzymywała stronników króla od uległości wobec wszechwładzy palatyna On jeden
może opanować zamęt, który dojadł już wszystkim.
Tej nadziei nie chciała się jednak wyzbyć Dobronega. Jeśli się nie spełni, czeka ją samotna i
opuszczona starość. Ni«dy nie ujrzy umiłowanego wnuka, który wrócić może tylko wraz z ojcem;
ostatni to pęd Piastowego rodu, który Polskę zbudował i z którym byt jej jest związany. Włodzisław
niemłody już, lat czterdzieści skończył, a syna ma tylko z niemrawego łoża. Mimo trwającego od
dwóch lat związku z Judytą Wratysławówną, nie doczekał się potomka. Cherlawy był zawsze.
Do córy księżna nie miała żalu. Przed osiemnastu laty wyjechała do Czech, dłużej już bawi na
obczyźnie, niż przebywała w kraju swego dzieciństwa. Miała być zakładem przyjaźni między
dziewierzami, nie jej wina, że znalazła się po stronie wroga. Od nieszczęsnej sprawy biskupa
Stanisława Dobronega nie miała od niej wieści i nie czekała już na nią. Nie ma i tego dziecka.
Myśl starej księżny zwróciła się ku tej, która jej córę zastąpiła: synowej Wyszesławie. I jej nie ujrzy
już nigdy, jeśli król nie wróci. Wpatrzone w dogasający na kominie żar oczy zapiekły Dobronegę. Ona
sama przeżyła krótkie szczęście przy boku małżonka, a potem chwile radosnej dumy z powodu
osiągnięć syna. Wyszesławie małżonek pozwolił dzielić z sobą tylko upadek i wygnanie. Serce
ofiarował innej, szczęścia nie dał żadnej.
Dobronedze nie chciało się nawet zawołać pachołka, by drew dorzucił na palenisko. Panująca
dokoła cisza i spokój przynosiły ulgę odrętwienia. Chciałaby już tylko zgasnąć tak spokojnie, jak
dogorywały głownie pokrywające się nalotem siwego popiołu.
Nie zbudziły jej z sennej zadumy odgłosy dochodzące z podwórca. Podniosła głowę dopiero
gdy wszedł pachołek z naręczem drew i cisnąwszy je z łoskotem przed paleniskiem powiedział:
— Poseł z Pragi. Pilnie domaga się widzieć z waszą miłością, bo jeno odpocząwszy rusza do Płocka.
Księżna gniewnie zmarszczyła brwi:
— Niechaj jedzie. Nie ciekawam, z czym.
— Prawi, że pismo ma do waszej miłości od księżnej Swatawy.
Dobronega niemal zapomniała o obecności pachołka, który stał czekając na odpowiedź.
Odżyło w niej wspomnienie dnia, gdy żegnała płaczącą córę. Rozumiała jej niepokój i żal, bo i sama
ongiś wyjeżdżała z rodzinnego domu, by dzielić los człowieka, którego ujrzeć miała dopiero na
ślubnym kobiercu. Przemogła obudzona tęsknota i ciekawość, Dobronega otrząsnęła się ze
wspomnień i rzekła:
— Niechaj pismo ostawi. Mówić nie mamy o czym. Pójdziesz do wielebnego kanonika Mikołaja i
rzekniesz, że proszę, by zechciał zajść do mnie pismo mi odczytać.
Księżna niecierpliwiła się, gdy wezwany długo nie nadchodził. Nie mogła się domyśleć, czego od niej
chce Swiętosława, nie wątpiła jednak, że nieoczekiwane pismo jej ma związek z wypadkami. Przeciw
małżonkowi Swiętosława wystąpić nie może. Jeśli trzeba będzie rady, kanonik Mikołaj udzieli jej
uczciwie i bezstronnie. Członkiem był jeszcze Aaronowej kapituły, stary jest i doświadczony.
Nadszedł wreszcie ze zwitkiem pergaminu i powitawszy księżnę dodał:
— Wybaczcie, miłościwa pani, że wam czekać dałem. Ofiarę odprawiałem u Sw. Jerzego.
— Jakoż? — zapytała księżna zdziwiona. — Wżdy interdykt, na klątwę się wystawiacie.
— Za nic mi klątwa samozwańca. Ojcem Świętym jest i pozostanie Grzegorz. Nie biskupom
niemieckim, którzy sami pod klątwą, sądzić go, jeno Bogu. I ja jeno Bożego sądu się lękam.
— Króla zasię sądzić jest władny jeno sam Ojciec Święty, który dawcą jest koron na ziemi, i jeno za
odstępstwo od wiary.1 Nie biskupowi wyłączać go z chrześcijańskiej społeczności — rzekła księżna.
-- Ale król przed Bożym sądem sprawiać się będzie jak najlichszy pachołek. Módlcie się, pani, by
uznał swą winę.
- Winę! — żachnęła się gniewnie. — W prawie był, karę domierzając zdrajcy.
- Domierzył pomsty, grzech do grzechu dodając. Biskup Stanisław przed Bożym sądem już stoi.
Przez moje niegodne usta Bóg mu winy odpuścił, bo się pokajał i podjął za nie odpowiedzialność.
- Odpowiedzialność! Za to, że prawowity władca tułać się musi, a kraj do upadku doszedł?! Skutki
tego, co czynił, ostały i tych dotknęły, którzy niczemu nie winni.
Mikołaj westchnął i rzekł:
— Może mu Bóg zwoli nieszczęścia, których był przyczyną, odwrócić!... Ale pismo objaśnić wam
miałem.
— Przywiózł je poseł Wratysława w drodze do Płocka. Zdrajcy nadal z wrogiem się znoszą.
Czytajcie!
Kanonik złamał pieczęć i, rozwinąwszy pergamin, krótkowzrocznymi oczyma przez chwilę
wpatrywał się w pismo.
— Pozdrowienia wam śle, miłościwa, Swiętosława... Dobronega niecierpliwie machnęła ręką:
— Czego chce ode mnie? Czytajcie!
— „Wierzcie, miła matko, iż nie zabyłam, że Bolko był mi bratem najlepszym i że po to przyszło mi
porzucić wszystkich i wszystko, co miłe, by kres położyć nieprzyjaźni między nim a małżonkiem
moim. Nie mnie winować, iż ofiara moja była daremna, wy mnie, miła matko, najlepiej zrozumieć
winniście, bo i wasz związek z rodzicem nie przyniósł pokoju między Polską a Rusią. Ale sercem
ostałam z wami i ocalić bym chciała z dziedzictwa przodków naszych, co ocalić się jeszcze da..."
Kanonik urwał zmieszany. Księżna sądziła, że trudno przychodzi mu odczytanie, ale gdy
milczenie przedłużało się, powtórzyła:
— Czytajcie! Nie czekam na dobre wieści. Kanonik odetchnął i dokończył jakby z wysiłkiem:
— „...po Bolkowej śmierci".
Spojrzał na Dobronegę. Siedziała bez ruchu, przymknąwszy oczy. Gdy milczała, zapytał:
— Słabo wam, miłościwa pani? Może służbę przywołać?
— Czytajcie dalej — odparła nieswoim głosem.
— „Boleję wraz z wami, ale inaczej skończyć się nie mogło. Bolko nie poddałby się nigdy, a nijakiej
nadziei, by zwyciężył. Król Henryk z pomocą mego małżonka pobił zbuntowanych książąt saskich
nad Elsterą, antykról Rudolf żywot tam położył. Pozbawieni przywódcy, skłonniejsi będą do układów
i Henryk zjazd już zwołał, po czym wyprawę na Rzym gotuje, by Klemensa osadzić na papieskim
tronie. Za pomoc mego małżonka i oddane usługi przyrzekł Polskę oddać mu w lenno".
Znowu zapadło milczenie, l księżna, i kanonik pamiętali jeszcze skutki najazdu Brzetysława po
śmierci nieszczęsnego Mieszka Bolesławica. Mikołaj podjął z westchnieniem :
— „Łacniej mi przyjdzie powstrzymać mego małżonka, by siłą tego nie dochodził, gdy skończy się
w kraju rozdwojenie i zamęt, i skłonniejszy będzie z zięciem się ułożyć, ale jeno gdy Włodzisław
powszechnie panem zostanie uznany. Rozumiem, że póki Bolko żył, nijak wam było stanąć przeciwko
niemu po stronie młodszego. Ale wszak ci i on wasz syn, i z Piastowego pokolenia. Gdy wy go
uznacie, skończy się rozdwojenie. Ninie jeno przetrzymać najgorsze, a i to rozważcie, że związek
Włodzisława z moją pasierbicą bezpłodny jest, a żywię syn Bolkowy. Może Bóg da, że w nim odrodzi
się odnowiciel, a Włodzisław zgodzi się na jego powrót, by wam samotną starość osłodził. Gdy się na
książęcym stolcu upewni, nie będzie mu wadziło pahole. Piszę o tym do Włodzisława z wieścią o
śmierci Bolka i Bogu was polecam".
Kanonik skończył, zaległo milczenie. Oboje pogrążyli się w niewesołych rozmyślaniach. Gdy
Mikołaj ongiś włożył suknię duchowną, wszystko było jasne i proste: książę z arcybiskupem Aaronem
zgodnie pracowali nad odbudową kraju i Kościoła. Nikt się nie głowił, która władza nad drugą góruje,
nikt nie mógł wygrywać jednej przeciw drugiej. Zło przywlekło się z zachodnimi nowinkami, jak
zaraza ogarniając już całe chrześcijaństwo. Ze śmiercią Bolesława prawowity papież, pozbawiony
najpotężniejszego ongi-i sprzymierzeńca, musi walkę przegrać. Zbuntowani przeciw Henrykowi
książęta sascy bez poparcia polskiego króla już ponieśli klęskę, uzależniona od Henryka Polska i jej
Kościół znajdą się po stronie wrogów prawowitego papieża. Ale Grzegorz, podobnie jak Bolesław, nie
ustąpi ni na piędź. Póki on żyje, nie skończy się rozdarcie w Kościele. A jednocześnie kanonik
rozumiał, że jeśli nie skończy się w Polsce, kraj stanie się łupem sąsiadów. Ruś już zrzuciła zależność,
Rościsławicze zajęli Grody Czerwieńskie, pomorscy książęta niepokoją północną granicę, od zachodu
zagraża Wratysław. Znowu jak przed pół wiekiem ludzie po lasach żyć będą, a zwierz w osadach i
kościołach. Swłętosława życzliwie radzi, dalsza walka jeno dalszych nieszczęść może być przyczyną.
Wiele zależy od postanowienia Dobronegi. Kanonik zapytał:
— Co uczynicie, miłościwa pani?
Drgnęła, ale jakby nie zrozumiała pytania i własną myśl dopowiadając szepnęła:
— Stanisławowe przekleństwo spełniać się zaczyna. Kanonik zmieszał się i po chwili odrzekł:
— Biskup za grzechy swe pokajał się...
— Ale przekleństwo swe w godzinie śmierci powtórzył. Mikołaj zrozumiał udrękę księżnej: do bólu
z powodu śmierci syna dołącza się obawa o głowę wnuka. Zaczął niepewnie :
— Zbawione dusze pomsty nie żywią. Módlcie się, pani, by przekleństwo swe cofnął. Wżdy nic mu
nie zawiniło pacholę.
— Nie zawiniło. Rzekliście, że Bóg mu przez wasze usta wybaczył. Krew, co się polała, rozdarcie w
kraju i w Kościele? Ja go przeklinam.
Świeży powiew od wezbranej jeszcze wiosennymi wodami Wisły wpadał przez otwarte okno,
przy którym siedziała księżna Judyta, zadumana tak, że nie zauważyła, iż haftowany dla płockiej
katedry ornat upadł na podłogę. Z wyniosłego brzegu, w przejrzystym powietrzu pogodnego dnia,
tęsknym spojrzeniem leciała daleko za okrywające się dopiero nieśmiałą zielenią bory, ciągnące się od
Radziwia aż po linię nieboskłonu. Ongiś piastunka księżny, a teraz jedyna jej powiernica, Bożeciecha,
podnosząc ornat zapytała:
— Nad czym znowu dumasz?
— U nas sady już kwitną — odparła Judyta.
Stara zrozumiała: Judyta tęskni za krajem. Trzeci rok, jak hożą dziewczynę w kwiecie jej
wieku wydano za starszego o lat osiemnaście Włodzisława, który nigdy nie był młody. Nie znalazła tu
miłości. Książę wydalił wprawdzie z dworu swą miłośnicę wraz z nieprawym synem, tyle jednak, że
jeździ do niej do Radzanowa, mimo że stary Miłosław Prawdzie boczy się na niego od czasu
małżeństwa. Zapewne żywił nadzieję, że w braku innego potomstwa książę uzna Zbygniewa, do
którego wyraźnie był przywiązany. Poza nim nie kochał nikogo. Małżeństwo księcia zdało się
przekreślać te śmiałe rachuby, ale oto minęły dwa lata z górą, a związek pozostał bezdzietny.
Księżna tylekroć mówiła o tym z powiernicą, że Bożeciecha sama wiedziała, co najbardziej gnębi
Judytę, choć nie brakło i innych przyczyn, i powiedziała:
— Gdybyś syna urodziła, miałabyś serce o co zaczepić i pan by się pewnikiem przywiązał do
dziecka.
Księżna zarumieniła się:
- Prawda, że miłowałabym dziecię. I małżonek rad by miał następcę. Modlimy się o to oboje.
Stara parsknęła:
__. jeszcze żadna niewiasta od tego nie zaszła, że mąż krzyżem leżał w kościele. Lubo w łożu z inną.
__, Cóże ja na to poradzę. Wżdy mu nie odmawiam —
powiedziała Judyta z przykrością.
_ Stary jest i niemrawy. Albo to on jeden?
__ Nie praw byle czego — przerwała Judyta. — I pomyśleć grzech.
__A nie grzech, że dzieli z miłośnicą, choć i nie ma czego?
— Ostaw. Rozgrzeszenia bym nie dostała.
Uwagę niewiast odwróciły odgłosy dochodzące z położonej głęboko w dole rzecznej przystani.
Przewozem z Radziwia dobijała do niej tratwa. Na pomosty, niemal zrównane ze zwierciadłem wody,
wyprowadzano konie, w promieniach wiosennego słońca iskrzyła się broń i zbroje. Ani chybi
poselstwo. Przybyli dosiedli rumaków i krętą drogą po stromym zboczu piąć się jęli ku grodowi.
Księżna powiedziała podniecona:
— Chyba nasi. Drohomila niechaj poskoczy wywiedzieć się.
— Nie trzeba — odparła Bożeciecha. — Wżdy to stary Budimir na przedzie. Sama pójdę go powitać.
— Gdy spoczną i pożywią się, radam ich ujrzeć i posłyszeć, co doma. Słać trzeba po pana.
— O tym już Wojsław Powała pomyśli, a raniej pewnikiem pośle po Sieciecha.
W głosie Bożeciechy brzmiało lekceważenie. Judyta zmarszczyła się niechętnie. Stara powtarza, co
szepczą wszyscy: bez palatyna książę nie przedsięweźmie niczego, Sieciech bez niego, co mu się
uwidzi. Księżna nieśmiało usiłowała nakłonić małżonka, by nie pozwolił palatynowi rządzić się ponad
swą głową. Włodzisław wykręcał się twierdząc, że palatyn czyni to za jego wiedzą i zgodą, ale
wiadomo było, że z obawy przed powrotem brata odciąć się chce od poczynań Sieciecha. Sam nie
ważył się jeszcze bić własnej monety, ale pozwala na to palatynowi, Sieciech obsadza urzędy swymi
ludźmi, układy zawiera z postronnymi. Jeno książęcej czapki mu brak. Gdyby książęta sascy górę
wzięli nad Henrykiem, gotów sięgnąć i po nią. Z Pragi dawno nie było wieści i Judyta z
niecierpliwością i niepokojem czekała na nadejście Budimira.
Zjawił się wkrótce, wprowadzony przez Bożeciechę. Stary był, ale krzepki, nie znać było po nim
trudów dalekiej podróży. Przed pól wiekiem brał udział w Brzetysławowym najeździe, a Judytę znał
od jej dziecięcych lat, toteż powitał ją z życzliwą poufałością, a gdy dopytywać jęła o cel poselstwa i
nowiny, odparł z uśmiechem:
— Pismo przywiozłem od rodzica waszego i jego małżonki do miłościwego książęcia, ale nie tajne
mi, co piszą. Wieści są pomyślne, a dla was najważniejsze, że ów gwał-townik, który przyczyną był
wszelkiego zła, żywota na Węgrzech zbył.
— Bolesław nie żywię — szepnęła Judyta. Rozumiała, że jest to korzystne. Stronnicy króla nie mogą
już liczyć na jego powrót, a to oznacza kres zależności jej męża od Sieciecha. Zarazem jednak na myśl
jej przyszła samotna stara Dobronega, dla której wieść ta będzie nowym ciosem.
Judyta westchnęła, a Budimir, który spodziewał się objawów radości, zapytał zdziwiony:
— Zali wam żal onego mężobójcy?
— Niechaj go Bóg sądzi — odparła. — Jego macierzy mi żal. Smutna być musi samotna starość bez
nijakiej nadziei.
— Miłosierne macie serce, ale cóże wam o nią? Pismo przywiozłem od księżnej Swatawy, w którym
prosi, by zgodę uczyniła z waszym małżonkiem. Ni gadać ze mną nie chciała. Wżdy książę
Włodzisław takoż jej synem, mogłaby zjechać do was. Sobie winna, jeśli sama ostanie.
Ostał jej jeszcze wnęk po Bolesławie — powiedziała Judyta w zamyśleniu. Ninie mógłby wrócić...
__ Nie moja rzecz radzić — przerwał Budimir. — Wyrostek to jeszcze, ale za łat niewiele mężem
będzie. Łacnie mógłby przypomnieć, że jemu berło się należy po rodzicu.
Judyta zarumieniła się i z widoczną przykrością powiedziała :
__ Wżdy związek nasz bezdzietny jest. Gdy małżonek mój nie ostawi prawego potomka, komuż po
nim objąć książęcy stolec?
Budimir zaśmiał się rubasznie i patrząc porozumiewawczo na Bożecłechę powiedział:
__ Troskę o to waszemu rodzicowi ostawcie. Ale pono doświadczone niewiasty wiedzą, jak
bezpłodności zaradzić. Ja mogę jeno rzec, że miłościwy pan nierad by widział w Polsce
Bolesławowego potomka. Zadość było zadry z jego rodzicem, dlatego ł pomógł zegnać z tronu
pyszałka. Własnego wnęka rad by mieć lennikiem, który poręką byłby pokoju. Mniemam, że i wasz
małżonek na powrót bratańca nie przyzwoli, boby zachętę dał siewcom niepokoju.
— Ni jedno, ni drugie nie od mej woli zależy — wymijająco odparła Judyta. — Przyjedzie małżonek
mój, sprawę z nim omówicie. Tymczasem bądźcie sobie radzi, jak my wam radzi jesteśmy.
Budimir skłoniwszy się wyszedł, a wraz z nim Bożecie-cha, by zająć się gośćmi. Gdy znaleźli się w
wyznaczonej posłowi gospodzie, rzekła:
— Gadałam już księżnej, jaka na bezpłodność rada, gdy małżonek stary i niemrawy. Ani słyszeć o
tym nie chce. Nabożna jest i lęka się swego spowiednika.
— Kto się tu iście rządzi: ksiażęciem Sieciech, księżną klechy. Może im zda się, że dlatego
zegnaliśmy okrutnika, bo zarżnął biskupa, któremu się władza marzyła, i ninie łacniej ją będzie
uchwycić. Marzy się i Słeciechowi, któremu pan nasz nie ufa. Nie doczeka z Judyty potomka, samym
nam przyjdzie ład tu. zaprowadzić.
— Może by i doczekał, gdyby Włodzisław do swej miłośnicy nie zaglądał zbyt często. A to wiem, że
syn go tani ciągnie, którego z nią spłodził. Każdy musi kogoś miłować, a najłacniej swoje potomstwo.
— Swoje! — zaśmiał się Budimir. — Jeno tak jak jest, widno ni swego, ni nie swego nie będzie.
— Gzas o tym gadać, póki żywię Włodzisław. Bywa, że i po dziesięci leciech coś się urodzi.
Poznański biskup Franko doradzał książęciu, by do świętego Idziego o wstawiennictwo wysłał.
Mocny ma być orędownik.
Budimir ramionami wzruszył:
— Iście cudu potrzeba, by po wałachu łoszaka doczekać. Niechby książęciu doradził, by częściej
sypiał z małżonką. Ale spróbować można, tylko że święci darmo cudów nie czynią.
— Iście nie. Biskup radził, by podobiznę dziecka w złocie odlaną wysłać świętemu do jego opactwa.
Ale wiadomo, w skarbie pustawo, a poselstwo też niemało kosztuje, bo daleko to, gdzieś ci aż nad
Rodanem. Dlatego i waha się, choć księżna nalega.
— Widno Włodzisław jeszcze liczy na tańszy sposób — zakpił Budimir.
Po księcia niepotrzebnie wysłano, bo właśnie wracał z Radzanowa, skróciwszy pobyt, bo nie był
przyjemny. Do miłośnicy swej nigdy nie żywił wielkiej namiętności, pod-s sunęli mu ją Prawdzice, by
przez nią wpływ uzyskać, a gdy urodziła syna, powzięli nadzieję, że uprawni go, jeśli innego
potomstwa mieć nie będzie. Przywiązał się do chłopca, toteż gdy pojął Judytę, by zyskać czeską
pomoc przeciw bratu, i zmuszony był wydalić z dworu miłośnicę, zabrała z sobą syna jeszcze nie
postrzyżonego, by przez niego nadal utrzymać związek. Obecnie chłopiec liczył już dziewięć lat ł
winien był przejść pod męską opiekę. O ile jednak w dziecięctwie odwzajemniał przywiązanie ojca,
teraz, zapewne d Wpływem matki i dziada, odnosić się zaczął do niego z wyraźną niechęcią, zapewne
już rozumiejąc, że małżeństwo księcia przekreśliło jego widoki na przyszłość. By przywrócić dawny
stosunek Włodzisław uznałby go za syna gdyby nie obawa zatargu z teściem, a także zerwania z
Sieciechem, który nie zniósłby takiego wyniesienia Praw-dziców ponad Toporczyków. Włodzisław
zbyt dobrze znał rolę, jaką odegrał Sieciech w upadku Bolesława, by odważyć się na zerwanie z
palatynem. Gdy Sieciech był nieobecny, książę burzył się przeciw niemu, zdając sobie jednak sprawę,
że nie potrafi oprzeć się jego wpływowi. Czuł, że nie dorósł do władzy, której tak zazdrościł bratu.
Bez Sie-ciecha nie wiedziałby, co z nią począć. Na dobitkę w razie powrotu Bolesława tylko w
palatynie pokładał nadzieję, że się z królem rozprawić zdoła. Rozprawił się już z jego dawnymi
stronnikami, ale milczenie, jakim prosty lud witał nowego pana, budziło obawę, że król znajdzie w
Zgłoś jeśli naruszono regulamin