Rodzice Dody.doc

(166 KB) Pobierz

Rodzice Dody - Wanda i Paweł Rabczewscy

 

Cudotwórcy. Mają patent na wychowanie idola. Jaki? – Chwalić, kochać i ufać. Bezgranicznie! – mówią rodzice Dody.

 

Przepis na gwiazdę? Nie zdradzę. Królowa jest tylko jedna – żartuje mama Dody, Wanda Rabczewska, absolwentka prawa i administracji, urzędnik państwowy. Kto wykręci numer jej komórki, usłyszy nagrany na sekretarce głos córki: „To ja, twoja królowa Doda. Przesyłam ci całusa”, albo refren jej przeboju: „Nie daj się!”. – Jestem najwierniejszą fanką córki. Jeżdżę na jej koncerty. Dorotka nieraz się śmieje: „Mamo, czemu stoisz jak słup, zamiast się kołysać?”. A mnie dech zapiera. Przypominam sobie, jak miała trzy latka i nagle zaczęła śpiewać: „Ogórek, ogórek zielony ma garniturek”. Pomyślałam, że urodzona z niej gwiazda – opowiada pani Wanda. Spotykamy się w Ciechanowie, rodzinnym mieście Dody.

 

Ślicznie biegłaś, córeczko

– Dorotka była owocem miłości – wspomina Paweł Rabczewski, olimpijczyk, trener sportowy, radny miejski i pasjonat kulturystyki. Nie powie o córce inaczej niż: Doronia, Dorocia, Dorotka. To on wybrał jej imię, które znaczy: „dar od Boga”. Paweł, absolwent AWF-u, poznał przyszłą żonę, gdy był już medalistą mistrzostw świata w podnoszeniu ciężarów. – Wszedł do mojego domu przystojny, pięknie umięśniony. Bez słów przytuliliśmy się do siebie. Miłość od pierwszego wejrzenia – wyznaje pani Wanda. – Może dlatego nasz dom był pełen miłości. I zasad. Pierwsza z nich: dziecka nie wolno krytykować. Nigdy. Zawsze trzeba je chwalić. Wzmacniać jego poczucie wartości. Dorotka miała krzywe zęby, nosiła aparat. Mówiłam jej: „Będziesz piękną kobietą”. Codziennie powtarzałam: „Kocham cię najbardziej na świecie”. Paweł przytakuje: – Zawsze była żywiołowa, więc gdy miała 3–4 latka, często zawiązywałem jej na rączce tasiemkę, a koniec trzymałem w dłoni. Pewnego dnia tasiemkę przecięła szkiełkiem, otworzyła furtkę i wybiegła na ulicę. Dogoniłem ją i... pochwaliłem: „Ślicznie biegłaś, będziesz sportowcem”. Co zresztą się ziściło! Nigdy na nią nie krzyknąłem. Nawet gdy byłem zły, spokojnie rozmawiałem.

Nasz diament

– W domu zawsze było radośnie. Nasze relacje oparte były, i są, na miłości oraz szczerości. Wpajałam córce, że każdy problem można rozwiązać i że trzeba mówić prawdę, bo ona daje wolność. Uczyłam, że nikogo nie można krzywdzić i że pierwsza nie ma prawa nikogo krytykować. Ona wie, że honor jest najważniejszy, śmiało może każdemu spojrzeć w oczy – mówi pani Wanda. Jej mąż wychowywał Dodę przez sport. Efekty? Imponujące. W siódmej klasie 100 metrów pokonywała w 13 sekund. Tylko sekunda dzieliła ją od rekordu Ireny Szewińskiej. – Angażowałem ją w sport, bo jedynie poprzez rywalizację można osiągnąć coś ponad przeciętność. A Dorotka lubiła wygrywać. I ładnie się ubierać na zawody. Kolorowa przepaska na włosach, bransoletka na ręce. Tylko mocno wyciętego na udach stroju dla lekkoatletów nie chciała nosić. Wstydziła się. Musiałem jej kupić spodenki
– opowiada ojciec.
– Gdy córka pojawiła się na świecie, byliśmy ludźmi dojrzałymi. Upajaliśmy się rolą rodziców. Woleliśmy czas spędzać z nią, niż iść na imprezę. Na pierwszy bal poszliśmy dopiero, gdy miała 7 lat, tylko dlatego, że ona tam wystąpiła – wspomina Wanda. Wybrali dla niej najlepszą prywatną podstawówkę w mieście. Szybko się okazało, że Doda jest prymuską. Pisała wypracowania na 16 stron, startowała w konkursach matematycznych. Pierwszego dnia szkoły oznajmiła: „Chcę zaśpiewać piosenkę”. Zaśpiewała, a wychowawczyni wezwała rodziców: „Kupujcie pianino, to dziecko ma talent”. – Mąż, który lubi żartować, odparł: „Nie mam pieniędzy na takie zabawki”. Na to nauczycielka: „Proszę sprzedać swój kożuch!”. Następnego dnia mąż przywiózł pianino – podkreśla. Gdy profesjonalni muzycy ocenili jej słuch jako absolutny, rodzice zapisali córkę do szkoły muzycznej. Miała prywatnych nauczycieli interpretacji piosenek i gry na pianinie. – Jeździliśmy z nią na dziecięce festiwale muzyczne – mówi Wanda. Na jednym z nich nastolatkę wypatrzyła Elżbieta Zapendowska i zaprosiła na swoje warsztaty. Rabczewscy zaczęli kursować z córką na trasie Ciechanów–Warszawa. Rok później pani Ela zabrała ich na casting do musicalu „Metro”. W teatrze Buffo Doda wyszła na scenę w bereciku, z warkoczykami. Poprosiła o misia i trzymając go pod pachą, zaśpiewała: „Być kobietą”. – Usłyszałam głos Janusza Józefowicza: „Bierzemy!” – śmieje się Wanda. Odtąd jeździli do Warszawy cztery razy w tygodniu. – Zmęczenie? Nie czuliśmy. Dla niej zrobilibyśmy wszystko. Tylko po pół roku mąż nie mógł już oglądać „Metra”, czekał w aucie. Czasem wracałyśmy do domu pociągiem. Wtedy prosiłam: „Dorotko, spuść głowę. Jak ludzie zobaczą, że jesteś taka wymalowana, co sobie pomyślą?”. Miała sceniczny makijaż, a była dzieckiem – mówi. Gdy Doda skończyła 15 lat, sama zamieszkała w Warszawie. Chodziła do liceum i grała w Buffo. – Wisieliśmy na telefonie. Bałam się o nią, tęskniłam, ale gdybym zostawiła ją w Ciechanowie, to byłby mój egoizm. Takie nam się dziecko urodziło zdolne, żal je zmarnować. Trzeba było szlifować ten diament.

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin