Gemmell David - Troja 01 - Pan Srebrnego Łuku.rtf

(2989 KB) Pobierz

Dawid Gemmell

Troja

Pan Srebrnego Łuku


Dziękuję moim pierwszym czytelnikom: Lawrenceowi Bermanowi, Janowi Dunlopowi, Tonyemu Evansowi, Alanowi Fisherowi, Larryemu Finlayowi, Stelli Gemmell i Steveowi Huttowi. Szczególne podziękowania składam Lawrenceowi, który poskładał i w znacznej mierze napisał scenę zatonięcia statku Gershoma. Jestem także wdzięczny moim redaktorom, Selinie Walker z Transworld UK oraz Steveowi Saffelowi z Del Rey US, którzy pomogli nadać tej książce ostateczną postać, a także redaktorom Ericowi Lowenkronowi i Nancy Webber.


Prolog

Sen to śmierć. Dlatego kurczowo trzymał się dryfujących desek, gdy szalejące morze podrzucało go, to znów pogrążo głęboko w ciemnych dolinach między falami. Migotały błyskawice poprzedzające ogłuszający huk piorunów. Spadła na niego kolejna fala, obracając deski, niemal odrywając go od nich. Ostre drzazgi wbiły mu się w zakrwawione dłonie, gdy zacisnął je jeszcze mocniej. Podpuchnięte oczy piekły go od słonej wody.

Nieco wcześniej tej nocy, po tym jak porywiste wiatry rzuciły galerę na podwodne skały i rozbiły kadłub, tego kawałka strzaskanego pokładu trzymali się czterej mężczyźni. Sztorm powoli wysysał z nich siły, po czym odrywał od desek, a wiatr zagłuszał rozpaczliwe krzyki tonących.

Teraz pozostał tylko człowiek zwany Gershomem trzymał się dzięki mięśniom swych ramion i barków, zahartowanym przez miesiące harówki w kopalniach miedzi na Cyprze, od machania kilofem i młotem, od noszenia na plecach worków z urobkiem. Jednak nawet jego niemal niespożyte siły zaczęły się wyczerpywać.

Morze uniosło go raz jeszcze, deski nagle stanęły dęba. Gershom przywarł do nich, gdy zalała go fala.

Woda już nie była zimna. Wydawała się ciepła jak w kąpieli i zdawało mu się, że słyszy jej zew. Odpocznij! Chodź do mnie! Zaśnij! Zaśnij w Wielkiej Zieleni.

Sen to śmierć, powtórzył sobie w duchu, zaciskając okrwawione dłonie na poszarpanym drewnie. Przeszywający ból wrócił mu przytomność.

Opodal na wodzie pływało ciało, twarzą w dół. Fala pochwyciła je i obróciła. Gershom rozpoznał zmarłego. Ten mężczyzna zeszłej nocy wygrał w kości trzy miedziane pierścienie, gdy galera spoczywała na wąskim pasie piasku pod osłoną przybrzeżnych skał. Wtedy marynarz się cieszył. Trzy pierścienie, choć to niewielka wygrana, wystarczyłyby na nową opończę lub całą noc z młodą dziwką. Teraz nie wyglądał na uradowanego, gdy tak leż z szeroko rozdziawionymi ustami, martwymi oczyma patrząc w deszczowe niebo.

Następna fala zalała Gershoma. Chowając przed niąowę, trzymał się desek. Fala uniosła martwego i po chwili Gershom zobaczył, jak ciało pogrąża się w toni.

yskawica jeszcze raz rozdarła niebo, lecz grom przetoczył się nie od razu. Wiatr przycichł i morze się uspokoiło. Gershom wczołgał się na połamane deski, zdoławszy unieść i zaczepić o nie nogę. Ostrożnie przewrócił się na plecy, dygocząc w chłodzie nocy.

Ulewny deszcz zmywałl z jego twarzy, oczu i brody. Gershom spojrzał w niebo. Przez dziurę w burzowych chmurach przedarła się smuga księżycowego światła. Wokół nie było widać ani śladu lądu. Niewielkie miał szanse na przeżycie. Wszystkie statki kupieckie trzymały się blisko brzegu. Mało kto wypuszczał się na głębsze wody.

Burza nadeszła z zatrważają szybkością, gnana silnym wiatrem wiejącym z wysokich klifów. Galera zmierzała w kierunku zatoki, w której znaleźliby schronienie na noc. Gershom, wiosłujący na sterburcie, początkowo wcale się nie niepokoił. Nic nie wiedział o żeglowaniu i nie widział w tym niczego niezwykłego. Potem, dostrzegłszy zaniepokojone miny wioślarzy, obejrzał się. Podmuchy wiatru przybrały na sile, spychając statek z kursu, dalej od brzegu. Gershom widział przylądek przy wejściu do zatoki. Wydawał się bardzo bliski. Wioślarze zaczęli gubić rytm. Dwa wiosła po jego stronie z trzaskiem uderzyły o siebie i powstało zamieszanie. Jedno wiosło sięamało. Gdy ludzie na jednej burcie na moment przestali wiosłować, galera obróciła się bokiem do wiatru.

Przewaliła się przez nią ogromna fala, zalewając Gershoma i pozostałych wioślarzy na sterburcie. Mocno wyładowany statek zaczął się przechylać. Wpadł w dolinę między grzywaczami i kolejna fala zatopiła go. Gershom usłyszałny trzask pękających desek. Morze wtargnęło do środka i przewożąca spory ładunek miedzi galera szybko poszła na dno.

Trzymającemu się połamanych desek Gershomowi przyszło do głowy, że zapewne on sam wydobył pewną część tej miedzi, która przyczyniła się do zagłady statku, na którym płynął.

Przed oczami stanęła mu surowa twarz dziadka.

Ściągasz na siebie kłopoty, chłopcze.

Tej nocy te słowa niewątpliwie się sprawdziły.

Z drugiej strony, rozmyślał Gershom, gdyby nie praca w kopalni, nie miałby siły, dzięki której przetrwał ten sztorm.

Niewątpliwie dziadek byłby zadowolony, widząc, jak miękkie dłonie Gershoma krwawią i pokrywają sięcherzami, jak wnuk haruje w kopalni, gdzie zarabia przez miesiąc tyle, ile w domu wydawał w jednej chwili. Noce spędzał w nędznej ziemiance, pod cienkim samodziałowym kocem, a po jego zmęczonym ciele biegały mrówki. Nie miałużącej, która spełniałaby jego życzenia, ani niewolników szykujących mu ubrania. Nikt mu się nie kłaniał. Nikt nie schlebiał. W pałacu i włciach jego dziadka wszystkie kobiety mówiły mu, jaki jest wspaniały, jaki męski i silny. Jakie miłe jest jego towarzystwo. Gershom westchnął. Na Cyprze jedyne dostępne dla górników kobiety mówiły dokładnie to samo dopóki mężczyzna miał dla nich miedziane pierścienie.

yskawica rozjaśniła niebo na południu. Może sztorm mija, pomyślał.

Znów powróciły myśli o dziadku, a z nimi wstyd. Był dla niego niesprawiedliwy. Starzec nie cieszyłby się z upadku Gershoma. Tak jak nie cieszyłby się z publicznej egzekucji, któ kazał wykonać na swym wnuku. Gershom uciekł z miasta i udał się na wybrzeże, gdzie wsiadł na statek płynący na Cypr.

Zostałby tam, gdyby przed kilkoma dniami nie zobaczył w miasteczku grupki Egipcjan. Rozpoznał dwóch z nich, skrybów kupca, który bywał w pałacu jego dziadka. Jeden skryba gapił się na niego. Gershom miał teraz gęstą brodę, a włosy długie i zmierzwione, ale nie był pewien, czy to wystarczyło.

Zabrawszy wszystkie miedziane pierścienie zarobione w kopalni, poszedł do portu i usiadł na brzegu, spoglądając na statki w zatoce.

Podszedł do niego krzywonogi starzec o skórze twardej jak rzemień i pomarszczonej twarzy.

- Szukasz pracy na morzu? spytał.

- Możliwe.

Mężczyzna poznał cudzoziemski akcent Gershoma.

Jesteś z Egiptu? spytał.

Gershom kiwnąłową.

- Egipcjanie dobrzy żeglarze stwierdził starzec. A ty masz ramiona dobrego wioślarza. Przykucnął, podnió kamyk i cisnął go w fale. Na kilku statkach szukają ludzi.

- A na tym? zapytał Gershom, wskazując wielką, smukłą, dwupokładową galerę zakotwiczoną w zatoce.

Była piękna, zbudowana z czerwonego dębu i naliczył czterdzieści wioseł na sterburcie. W zachodzącym słcu kadłub lśnił jak złoto. Gershom jeszcze nigdy nie widział tak wielkiego statku.

- Tylko jeśli szukasz śmierci powiedział stary. Jest za duży.

- Za duży? Dlaczego to źle? ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin