Federico Folconi
Watykan
za zamkniętymi drzwiami
Największe, nigdy nie publikowane rewelacje o skandalach obyczajowych i finansowych Watykanu.
SPIS TREŚCI
Rozdział I WATYKAN, KOBIETY I... 3
1 Papież w spódnicy 3
2 Dziękujemy Pani Profesor 8
3 Ćwierć wieku dyskusji o regulacji urodzin 12
4 Czym mogę służyć, Pani Kennedy? 15
5 Celibat i proza życia 18
6 Równouprawnienie kobiet 21
7 Inna miłość" — poza prawem? 23
Rozdział II RELIKWIE, EGZORCYZMY, MORDERSTWA I ŻYCIE POŚMIERTNE 27
1 Pośmiertny Rejs Pani Peron 27
2 Przedwczesna śmierć w Watykanie 29
3 Prawda o trzeciej tajemnicy Fatimskiej 36
4 Kulisy Watykanu 40
5 Watykański wywiad i U.O.P. 48
6 Największa Antena Obrotowa na Świecie 52
7 Zostać Świętym 55
8 Monsignore Corrado Balducci i Szatan 59
9 Pornografia w watykańskiej bibliotece? 61
Rozdział III BUSINESS IS BUSINESS, czyli gdzie drwa rąbią tam wióry lecą 64
1 Watykan i mafia 64
2 Podatkowy Raj 69
3 Duchowny zwany „Gorylem" 73
4 „Gdy wiesz zbyt wiele, śmierć zamknie ci usta" cz. I 75
5 „Gdy wiesz zbyt wiele, śmierć zamknie ci usta cz. II 79
6 Watykan i Żydzi Wstydliwa opowieść z czasów wojny 83
7 Kierunek — Południowa Ameryka 93
Istniała przypowieść nie potwierdzona w źródłach historycznych, która jednakże funkcjonowała od wieków średnich aż do czasów reformacji o tym, że w Watykanie we wczesnym średniowieczu na tronie papieskim królowała Papieżyca Joanna.
Legenda pozostała legendą, nie mniej jednak pewną wskazówką dla współczesnych dociekań o wpływie domniemanej Papieżycy na następne pokolenia jest dla nas pewien dość niezwykły mebel.
Meblem tym był wykonany z krwistoczerwonego marmuru fotel z dziurą umieszczoną w siedzeniu. Podobno po pontyfikacie Papieżycy Joanny, każdy nowo wybrany papież był zobowiązany usiąść na owym fotelu i poddać się pewnego rodzaju obdukcjom ginekologicznym w celu ustrzeżenia się przed ponownym przypadkiem damskiego pontyfikatu. Prawdopodobnie źródłem legendy o papieżycy Joannie była Marozia pochodząca z rodziny Theophylact. Mając 15 lat Marozia została kochanką papieża Sergiusza III (904-911), z którym miała syna, który jej zdaniem był przeznaczony do sprawowania władzy w Rzymie. Sergiusz zmarł 5 lat później po 7-letnim pełnym krwi i intryg pontyfikacie. Przez te pięć lat Marozia sprawowała władzę w Rzymie pospołu z Sergiuszem, by powrócić na scenę szesnaście lat później. W krótkim czasie dwóch papieży zniknęło w tajemniczych okolicznościach, zaś syn Marozii i papieża Sergiusza w wieku 20 lat został papieżem Janem XI. Nie trzeba dodawać z kim Jan XI dzielił władzę.
W kilka lat później szczęście odwróciło się od Marozii za sprawą zazdrosnego 18-letniego drugiego syna Marozii — Alberica-Juniora.
Gdy Marozia miała 60 lat raz jeszcze miała swój udział w zarządzaniu Rzymem za sprawą swego wnuka Octawiana, syna Alberica, którego osadziła na Tronie Piotrowym zimą 955 r. i który przybrał imię Jana XII.
Po karygodnych wyczynach swego wnuka Marozia wiosną 986 roku, w wieku 96 lat została skazana na egzorcyzmy, obłożona ekskomuniką i stracona za sprawą papieża Grzegorza V i cesarza Otto III.
Najpotężniejszą kobietą we współczesnej historii Watykanu, urodzoną w Niemczech, gospodynią, powiernicą, doradcą i najbliższą podporą Piusa XII, którego pontyfikat przypadł na lata II wojny światowej — była Pasąualina Lehnert.
Niezwykły związek pomiędzy siostrą Pasąualina i papieżem Piusem XII trwał 41 lat. Obejmował pontyfikat Piusa XII od 1939 do 1958 roku. W tym okresie kobieta ta była najbliższym powiernikiem papieża, i to w czasie, w którym Watykan przeżywał kilka najcięższych kryzysów w nowożytnej historii. Pasąualina, którą wewnątrz Watykanu nazywano często „La Popessa", posiadała w Watykanie nie mającą sobie równych pełnię władzy i to takiej, że księża i biskupi czasami nawet kardynałowie ją najpierw prosili o pozwolenie, zanim chcieli uzyskać audiencję u Ojca Świętego. Było tak zwłaszcza wtedy, gdy Pius XII był przez dłuższy czas chory.
Warto przypomnieć historię o tym, jak wkrótce po wyzwoleniu Rzymu przez amerykańskie i brytyjskie wojska, Claretta Petacci złożyła wizytę pewnej zakonnicy pracującej w Watykanie. Claretta była nie tylko słynną włoską gwiazdą filmową, ale również dobrze znaną polityczną osobistością, wokół której krążyły liczne plotki, gdyż była kochanką Mussoliniego. Była już prawie północ, gdy Claretta w przebraniu została potajemnie wpuszczona do sali przyjęć mieszczącej się na drugim piętrze Pałacu Apostolskiego. Jako wysłanka swojego kochanka— dyktatora, ta atrakcyjna aktorka spotkała się w tajnej misji z siostrą Pasąualina. Pani Petacci chciała, aby siostra Pasąualina interweniowała u papieża i nakłoniła go, by pomógł Mussoliniemu w ucieczce z rąk wojsk niemieckich w Północnych Włoszech, co ułatwiłoby znalezienie jakiegoś politycznego rozwiązania dla Włoch. Siostra Pasąualina wyraziła gotowość do przedstawienia papieżowi tej sprawy. Chociaż początkowo nie chciał mieć do czynienia z Mussolinim, wysłuchał jednak tej sprawy i w końcu zezwolił siostrze Pasąualinie, by przy następnym spotkaniu poinformowała Cla-rettę, że może powiedzieć dyktatorowi, by o swoim „Pokojowym planie" powiadomił arcybiskupa Mediolanu, który może poprzeć sprawę tak, by trafiła do papieża na biurko. Ta propozycja rzeczywiście dotarła później do Piusa XII, a on nie znalazł w niej niczego do zarzucenia. W końcu Mussolini miał nadzieję na szansę wyjazdu z żoną, dziećmi i metresą do jakiegoś neutralnego kraju. Duce, który wtedy dowodził dużym kontyngentem neofaszystowskich bojowników, współpracujących z nazistowskimi siłami zbrojnymi na północy, stracił wszelką wiarę w Hitlera i nie miał już więcej złudzeń co do niemieckich planów podboju. Stąd też zaproponował, że wraz ze swoimi wojskami skapituluje, a tym samym nie tylko skróci walkę, ale również uratuje od śmierci po obu stronach setki ludzi. Siostra Pasąualina zaproponowała ze swojej strony papieżowi, by ofertę Mussoliniego przekazać dalej do Naczelnego Wodza Alianckich Sił Zbrojnych, Dwighta D. Eisenhowera. We własnoręcznie napisanym piśmie zalecał papież Eisenhowerowi, żeby przyjął ofertę. Eisenhower odmówił. Siostra Pasąualina usiłowała przez cały dzień nawiązać kontakt z Petacci, która przebywała w mediolańskiej kryjówce Mussoliniego, aby przekazać jej tę wiadomość. Był to ostatni kontakt siostry Pasąualiny z Petacci, po tym zdarzenia nastąpiły szybko po sobie. Petacci i jej kochanek zostali pojmani przez grupę włoskich partyzantów w pobliżu jeziora Comer i zlikwidowani.
Ciekawostką jest fakt, że było wielu ludzi — duchownych i świeckich — którzy mieszkali w państwie watykańskim i ani razu nie ujrzeli Pasąualiny na oczy. Była rzeczywiście tajemniczą kobietą w dosłownym tego słowa znaczeniu, chociaż jej wpływ, również w najwyższych kręgach był tak duży, że w obrębie Watykanu każdy o niej wiedział. Większość duchownych, którzy w ramach swojej normalnej pracy mieli kontakt z siostrą Pasąualina nie lubili jej zbytnio, a nawet nie znosili jej. Uważali ją przede wszystkim za arogancką i żądną władzy, znali ją jako niecierpliwą, opryskliwą i despotyczną. Dla innych natomiast uchodziła za wspaniałomyślną, pełną zrozumienia, współczującą i bardzo mądrą. Ci kardynałowie, którzy jej nie cierpieli, nienawidzili jej ponieważ była kobietą. Nadto siostra Pasąualina nigdy nie była w stanie ustąpić osobie o wyższej randze. W końcu to ona posiadała osobiste zaufanie papieża. Była przede wszystkim matczyną opiekunką papieża w czasie, w którym cztery wielkie „-izmy" — nazizm, faszyzm, komunizm i kapitalizm, wydały świat walki i mordu, w środku których działał papież, który głównie zabiegał o zachowanie neutralności Watykanu i integralności kościoła. Nie da się zaprzeczyć, że Pius XII bardzo mocno polegał na niej, ponieważ często słychać było w korytarzach jego głośny głos, gdy wołał do niej, że ma porzucić to, co właśnie robi i natychmiast pospieszyć do niego.
Josefine Lehnert, córka bawarskiego chłopa miała 23 lata, gdy po raz pierwszy spotkała Monsignore Eugenio Pacelli, będęcego wówczas w wieku lat 40. Wypoczywał po długotrwałej chorobie w pewnym sanatorium po szwajcarskiej stronie Jeziora Bodeńskiego. Monsignore Pacelli, wtedy nuncjusz papieski w Monachium, potrzebował gospodyni domowej i gdy zakonnica wyraziła gotowość do przyjęcia tej posady, postarał się o jej przeniesienie. Pracowała dla niego jako urzędniczka w apostolskiej nuncjaturze, a gdy skończyła 30 lat i Pacelli został przeniesiony na ważniejszą posadę do Berlina, pojechała wraz z nim, również wtedy gdy Pacelli został wyświęcony w Rzymie na kardynała, a w końcu mianowany przez papieża Piusa XI na watykańskiego sekretarza stanu. W roku 1939 siostra Pasąualina towarzyszyła mu, gdy został wybrany papieżem i przyjął imię papieża Piusa XII.
Podczas gdy ona i dwie inne zakonnice z jej zakonu prowadziły jego gospodarstwo na 3 piętrze Pałacu Apostolskiego, ta niewielka kobieta z Bawarii sprawowała daleko idącą kontrolę nad biurem papieża, praktycznie troszcząc się niemal o wszystkie szczegóły jak przygotowanie papieru do pisania i napełnienie jego pióra. Jej zaangażowanie szło jeszcze znacznie dalej: przyjmowała codziennie jego dyktaty, pisała nawet strony w jego prywatnym dzienniku i przerabiała jego oficjalne akty i przemówienia. Pius XII przedyskutowywał często z nią delikatne sprawy, dowiadywał się o jej osobiste zdanie na temat spraw, co do których miał podjąć urzędowe decyzje. Chociaż nie zawsze był tego samego zdania co ona, to zdarzało się dość często, że zmieniał swoje zdanie i akceptował jej, ponieważ miał nieograniczone zaufanie do jej inteligencji, rozumu i intuicji. W trakcie tego związku Pius XII coraz częściej zasięgał porad u Pasąualiny przy omawianiu spraw poufnych
Bardzo często kazał jej przeprowadzać w swoim imieniu rozmowy telefoniczne i odbywać wizyty papieskie. Każdy w Rzymie wiedział, że gdy siostra Pasąualina wyjeżdżała samotnie w watykańskim aucie odbywała (wtedy) dobroczynną misję na zlecenie Ojca Świętego. Często przekazywała datki pieniężne z prywatnej szkatułki „Papy Pacelli", jak go nazywali Rzymianie, na korzyść potrzebującej rodziny lub osoby.
Poczta, która codziennie przychodziła do Watykanu, zawierała liczne listy zaadresowane do niej osobiście, większość z Niemiec i Austrii (w języku niemieckim). Wprawdzie wiele listów zawierało prośby o pieniądze lub posadę w Watykanie, ale były też inne sprawy, jak petycje o kościelne anulowanie małżeństw osób żyjących w separacji, skargi na polityków kurii, a nawet prośby o autografy papieża. Autorzy najwyraźniej wiedzieli, że Pasąualina ma bezpośredni dostęp do papieża. Chociaż sama była kimś w rodzaju papieskiej sekretarki, to jednak poczta, która napływała w ciągu tygodnia była tak obszerna, że mogłaby potrzebować prywatnej sekretarki. Jednak nigdy takiej nie zażądała, radząc sobie z własną korespondencją nadzwyczaj skutecznie.
Pasąualina troszczyła się również często o różne inne delikatne sprawy papieskie. Były codzienne problemy administracyjne państwa watykańskiego i chociaż zakonnica nie podejmowała decyzji bez wcześniejszego naradzenia się ze swoim mentorem, to jednak na końcu miała dużo do powiedzenia. Tak było również w przypadku przyszłego papieża Pawła VI, ówczesnego Monsignore Montini, który został w taki sposó przeniesiony do Mediolanu, że zaskoczyło to nawet najlepiej poinformowanych mieszkańców Watykanu, którzy jednak wiedzieli, że tym zdarzeniem sterowała Pasąualina, nielubiąca Montiniego i często wobec nieg bywała rozgniewana. Pius XII musiał często interweniować w celu załagodzenia sporu miedzy nimi. To, że Montini jako arcybiskup Mediolanu ta długo musiał pozostawać bez kapelusza kardynalskiego można przypisać jednej z intryg Pasąualiny, na które natrafiali księża w Watykanie.
Jest zastanawiające natomiast, że z drugiej strony Pasąualina żywiła największy szacunek i podziw dla kardynała Spellmana z Nowego Jorku. Jakie by nie podejmowała środki zapobiegawcze wobec innych wysoko postawionych duchownych, którzy chcieli odwiedzić papieża, dla amerykańskiego prałata była gotowa na wszystko. Odczuwała szczególną sympatię do tego irlandzkiego księdza, chociaż widziała go całkiem trafnie jako wyrachowanego, intrygującego oportunistę, któremu chodziło o to, żeby zdobyć przyjaciół na właściwych i wysokich pozycjach. Spellman zawdzięczał swoje wyniesienie do rangi kardynała i posadę arcybiskupa Nowego Jorku przede wszystkim siostrze Pasąualinie. Papież był niezdecydowany, kogo powinien uczynić kierownikiem najważniejszych i najbardziej wpływowych archidiecezji Stanów Zjednoczonych — arcybiskupa Johna T. McNicholasa z Gncinnati czy biskupa Spel-lmana w Bostonie. Według powszechnej opinii głównym kandydatem był McNicholas, zwłaszcza według opinii prasy nowojorskiej, która opublikowała już wiele artykułów o mającej się odbyć nominacji. W trakcie wielu rozmów siostra Pasąualina przekazała papieżowi swoje zdanie na ten temat, zwróciła również uwagę na to, że Spellman miał świetne stosunki z prezydentem Rooseveltem (co dla kościoła nie było bez znaczenia w czasie, gdy Watykan mógł potrzebować bezpośredniego kontaktu z Białym Domem) i wykazywał przy zbieraniu datków niewiarygodne zdolności. Czy decyzja Piusa co do nominacji Spellmama została podjęta w końcu wskutek nalegań jego najbliższego doradcy, Pasąualiny, nigdy nie będzie można udowodnić, ale wystarczy stwierdzenie, że nie tylko Spellman, ale prawie wszyscy w Watykanie byli tego samego zdania. Jedno jest jednak pewne — kolegium kardynalskie było wyraźnie wzburzone, że papież w tak ważnej sprawie uległ wpływowi zakonnicy, zważywszy, że od samego początku preferowała arcybiskupa McNichol-sa. Jednym z najsilniejszych protektorów McNicholsa był potężny francuski kardynał Tisserant, z którym Pasąualina była w konflikcie przez prawie dwa dziesięciolecia.
Pewnego dnia Tisserant udał się w towarzystwie watykańskiego podsekretarza stanu Monsignore Domenico Tardini do siostry Pasąualiny, ta zaś ze spokojem podniosła słuchawkę i poprosiła o pomoc Szwajcarską Gwardię, aby natychmiast wysłano do jej biura grupę gotową do akcji. Po kilku sekundach do pokoju wpadło dwóch gwardzistów, a siostra Pasąualina rozkazała, aby wyprowadzili obu wysoko. postawionych prałatów z przedpokoju papieża. Szwajcarscy gwardziści byli przerażeni, ale zanim zaskoczeni klerycy mogli zostać ujęci przez gwardzistów, rozgniewany Tisserant i równie wściekły Tardini odwrócili się i odmaszerowali, mrucząc coś niezrozumiale.
Jeszcze bardziej przerażającym dla Tisseranta był dzień, w którym miał umówiony termin u papieża z powodu ważnej sprawy. Papież jednak go odwołał, ponieważ siostra Pasąualina zarezerwowała ten czas dla Gary Coopera i Clare Booth Luce, którzy przebywali przez parę godzin w Rzymie.
Główny kardynał musiał czasami czekać do 60 dni, zanim papież mógł z nim porozmawiać, i to wyłącznie z tego powodu, że siostra Pasąualina okazywała mu co najmniej obojętność.
Przy innej okazji kazała czekać ponad godzinę biskupowi Angelo Roncalli (późniejszemu papieżowi Janowi XXIII), ponieważ dała pierwszeństwo Clarkowi Gable, wówczas majorowi wojsk amerykańskich, które wyzwalały Rzym. Gwiazda MGM-u, który nawet nie był katolikiem i nie miał umówionego terminu został wpuszczony do pokoi papieża, chociaż wcześniej Roncalli był osobiście wezwany w ważnej sprawie przez papieża. Pasąualina jak i Pius byli znani w tego, że byli wiernymi fanami Gable'a.
W ostatnich miesiącach życia papieża, gdy jego zdrowie było dość mocno nadszarpnięte, siostra Pasąualina trzymała z dala od niego wielu ważnych duchownych z Watykanu — wśród nich również kardynała Tisseranta, gdyż uważała, że odwiedzający mógłby go zdenerwować lub że papież jest przemęczony. Niestety robiła tak równie często w czasach, gdy z drugiej strony pozwalała papieżowi na audiencje zbiorowe. Kiedyś dużej grupie sprzedawców gazet zezwoliła na wizytę u papieża, podczas gdy jeszcze tego samego dnia poinformowała Tisseranta, że jeżeli chce rozmawiać z papieżem, to musi poczekać do następnego dnia.
Do głębi powaśnione osobistości Tisserant i Pasąualina miały swój ostatni zatarg mniej więcej w godzinę po śmierci papieża. Pius powierzył Pasąualinie dwa duże worki z listami i notatkami z życzeniem, żeby możliwie szybko je spaliła. Tak też natychmiast uczyniła. Gdy Tisserant dowiedział się o tym, w chwili gdy skończyła palić osobiste i prywatne papiery, wpadł do jej biura i ostro ją zaatakował, ale ona obroniła się, zwracając mu uwagę, że było to bezpośrednie zarządzenie Ojca Świętego. Wściekły Tisserant wyjaśnił jej, że dokumenty papieskie dlatego były cenne, że znajdowało się wśród nich wiele pisanych ręcznie projektów przemówień, które chciał wygłosić papież, jak również notatki i uwagi, które Jego Świątobliwość zanotowała podczas ostatnich prywatnych audiencji.
Gdy umiera papież, dochodzi natychmiast do totalnej zmiany wszystkich układów. Siostra Pasąualina wiedziała, że nie będzie dłużej pracować i mieszkać w Watykanie i że potrzebuje jakiegoś mieszkania. Poza tym miała zbyt wielu wrogów w państwie watykańskim, żeby mogła oczekiwać pomocy. Wtedy pospieszył kardynał Spellman wprost z Nowego Jorku i dzięki swoim dobrym stosunkom z Papieskim Collegem Ameryki Północnej na rzymskim wzgórzu Juniculum, zatroszczył się o to, żeby niemiecka zakonnica dostała tam posadę jako gospodyni oraz otrzymała mieszkanie i wikt. Okazało się, że nie wykonywała tam żadnych prac domowych, ani innych przyziemnych czynności, ale natychmiast mogła rozpocząć spisywanie swoich wspomnień o papieżu dla Zbioru Rękopisów Biblioteki Watykańskiej. Dzięki Spellmanowi została w ten sposób osłonięta od ewentualnych działań Tisseranta. Nikogo nie dziwiło, że po śmierci papieża brodaty francuski prałat wysłał natychmiast księdza niższej rangi do jej pokoi, by ją poinformował, że ma od razu spakować swoje rzeczy osobiste i opuścić Watykan. Była to zemsta Tisseranta i skutek jego 20 letniej nienawiści do tej kobiety.
Gdy wychodziła z Pałacu Apostolskiego z dwiema walizkami i dwoma kanarkami w klatce papieża, schodziła w dół do Placu św. Piotra, nie było tam żadnego księdza ani obywatela Watykanu, żeby życzyć jej wszystkiego najlepszego — pomimo tego, że wielu z nich w przeszłości zabiegało o jej względy. Nikt nawet nie zaoferował się z pomocą, żeby ponieść jej bagaż. Najpotężniejsza kobieta w Watykanie miała 64 lata, gdy samotnie odjeżdżała taksówką.
Siostra Pasąualina zmarła w listopadzie 1983 roku w wieku 89 lat we Wiedniu, gdzie brała udział w uroczystościach związanych z 25 rocznicą śmierci Piusa XII. Gdy chciała wsiąść do samolotu jadącego do Rzymu, była papieska gospodyni zasłabła na lotnisku Schwechat. Chociaż została natychmiast przewieziona do szpitala i tam poddana opiece, kilka dni później zmarła. Pod koniec życia mieszkała niedaleko Rzymu w domu starców im. Piusa XII, który sama założyła 14 lat po śmierci papieża i gdzie pilnie działała jako świadek na rzecz beatyfikacji i późniejszej kanonizacji Piusa XII.
Pod potężną Bazyliką św. Piotra w Rzymie znajduje się miasto. Jest to miasto umarłych, a jednocześnie jedno z najlepszych źródeł poufnych historii watykańskich. Głęboko pod ziemią w splątanych korytarzach między dwoma rzędami pokrytych kurzem grobowców, przez zakratowany otwór w ścianie można dojrzeć grób pierwszego apostoła św. Piotra. Jego kości znajdują się ciągle w tej podziemnej mogile, ale trzeba jeszcze opowiedzieć historię tych kości, ponieważ ich tajemnica i jej definitywne rozwiązanie przez wiele wieków przyprawiała watykańskich dostojników o ból głowy. Dopiero kiedy na horyzoncie pojawiła się kobieta i mysz można było ostatecznie rozwiązać tę zagadkę.
Historia rozpoczyna się od ukrzyżowania Piotra w cyrku Nerona i od pochowania go na wzgórzu watykańskim.
Minęło wiele wieków i dopiero w maju 1942 roku Watykan wydał pierwsze oficjalne oświadczenie na temat grobu, w którym spoczywały szczątki św. Piotra.
13 maja 1942 roku papież Pius XII ogłosił w komunikacie radiowym, że odkryto kości pierwszego rzymskiego papieża i pierwszego biskupa Rzymu. Pod koniec 1950 roku w ramach orędzia bożenarodzeniowego papież ponownie wypowiedział się na ten temat: „wykopaliska pod kaplicą spowiedników zostały uwieńczone sukcesem, przynajmniej jeżeli chodzi o grób apostoła i jego naukową ocenę. Ten projekt badawczy szczególnie leżał Nam na sercu od pierwszego dnia Naszego pontyfikatu". Istotną kwestią jest więc, czy grób św. Piotra rzeczywiście został odnaleziony. Odpowiedzi na to pytanie dostarcza definitywny koniec naszych badań —jest to zdecydowane „tak". Następne pytanie wynikające z pierwszego dotyczy pośmiertnych szczątków św. Piotra. Czy one także zostały odnalezione?
Obok grobu znaleziono szczątki ludzkich kości, jednak nie można jednoznacznie udowodnić, że należały one do apostoła.
18 lat później następca Piusa papież Paweł VI podał oficjalnie do wiadomości, że rzeczywiście odnaleziono kości św. Piotra. W oficjalnym oświadczeniu z 26 czerwca 1968 roku donosił: „Przeprowadzono dalsze długotrwałe i bardzo dokładne badania: pośmiertne szczątki św. Piotra zostały zidentyfikowane w przekonujący Nas sposób".
Papież Paweł nie był jednak tego dnia całkowicie szczery, gdyż kazał wierzyć światu, że szczątki o których mówił, były tymi samymi, o których informował już w roku 1950 papież Pius — a w rzeczywistości chodziło o dwa różne odkrycia. Gruntowne badania wykazały, że wspomniane przez Piusa szczątki nie należały do Piotra. Tymczasem nigdy nie wydano w tej sprawie pełnego, jasnego komunikatu. Oba radośnie przyjęte przez świat chrześcijański oświadczenia nic nie wspominają o różnych, niewiarygodnych błędach popełnionych przez Watykan, o fantastycznej pracy detektywistycznej, przewyższającym wszystko wyczynie naukowym pewnej upartej kobiety, która nie dała za wygraną i o małej myszce, która przyszła z pomocą, gdy zawiodły wszystkie inne środki.
Papież Pius XII, któremu szczególnie zależało na wyjaśnieniu tajemnicy szczątków Piotra, trzy miesiące po swojej koronacji (odbyła się w czerwcu 1939 roku) zlecił sekretarzowi papieskiej komisji do spraw Archeologii Sakralnej, monsignore Carlo Respighi przeprowadzić oficjalne wykopaliska pod głównym ołtarzem Bazyliki św. Piotra. Pomimo że kuria ostro sprzeciwiała się jakimkolwiek pracom wykopaliskowym pod ołtarzem, przede wszystkim z powodu ogromnego ciężaru baldachimu Berniniego wykonanego z brązu i marmuru, Pius postawił w tej sprawie na swoim i przejął całą odpowiedzialność za ewentualne skutki. Obiecał nawet, że jeżeli środki przeznaczone na wykopaliska wyczerpią się, sfinansuje dalsze prace pieniędzmi z osobistego konta bankowego, które nadal było zarejestrowane na jego rodowe nazwisko Pacelli.
Kuria nadal sprzeciwiała się, próbując zablokować prace, ale Pius obstawał przy swoim zamiarze i prace rozpoczęto.
Prace trwające ponad dziewięć lat powierzono w 1940 roku czterem archeologom, trzem Włochom i niemieckiemu jezuicie. W poszukiwaniach wspomagała ich grupa najlepszych watykańskich cieśli, kowali, instalatorów, kamieniarzy i elektryków. W Watykanie nazywano ich „sampietrini".
Nadzorował ich osobiście monsignore Kaas, bardzo pedantyczny Niemiec, a za takiego sam się uważał. Jego drobiazgowość, jak się okazało w trakcie prac, przyczyniła się do jego zguby. Kaas popełnił dwa błędy: nie prowadził dokładnego dziennika informującego o postępowaniu prac i zaniedbał wykonanie zdjęć prac bieżących. Później winę za to przypisał brakowi koordynacji między jego pracownikami a czterema archeologami. Ale największy błąd miał dopiero popełnić.
Archeolodzy — Antonio Gerrua, Enrico Josi, Bruno Apollini-Ghetti i Engelbert Kirschbaum odkryli, że główne części grobowca, który według historyków kazał postawić cesarz Konstantyn ku czci Piotra, zostały użyte jako fundament do budowy Bazyliki św. Piotra, przy czym główny ołtarz znajdował się dokładnie nad grobowcem. Do tego grobowca dołączony został znacznie mniejszy prosty grób z wcześniejszego okresu — mała nisza na ceglanym fundamencie z dwiema marmurowymi kolumnami po bokach, na których wsparta była płyta z trawertynu. Kolumny stały na innej kamiennej płycie, przykrywającej podobny do grobu otwór w podłodze. Archeolodzy potrzebowali prawie dziewięciu lat na dotarcie do pierwotnego grobu Piotra, a kiedy go wreszcie otwarli, był pusty. Obok grobu jednak pod niewielkim sklepieniem odkryto liczne ludzkie kości. Monsignore Kaas pozbierał je i włożył do ocynkowanego pojemnika i zamknął w szafie w swoim biurze. Na szczęście pozwolił jednemu z archeologów Engelbertowi Kirschbaumowi sfotografować fragment kości ramiennej i udowej. Kości pozostały w szafie monsignore i leżałyby tam może do dzisiaj, gdyby pewnego dnia papież Pius XII nie zobaczył przypadkowo obu fotografii ojca Kirschbauma. Pius poprosił lekarza przybocznego, doktora Riccardo Galeazzi Lisi o opinię na temat tych kości.
Mimo że brakowało ponad 80% kości potrzebnych do rekonstrukcji szkieletu, doktor Galeazzi Lisi doszedł do wniosku, że (1) należały one do mężczyzny, (2) mężczyzna był starszy i (3) silnej budowy ciała. To mogło odpowiadać opisowi Piotra. Późniejsze badania szczątków wykazały jednak, że kości należały w rzeczywistości do dwóch mężczyzn i jednej kobiety. Ale w międzyczasie (1942) papież Pius XII ogłosił, że chodzi tu o szczątki Piotra. Dlatego też w swoich oświadczeniach z 1950 roku powiedział po prostu, że „nie można tego z całą pewnością udowodnić". Tym samym pozwolił światu wyciągnąć z tego dowolne wnioski.
W tym czasie dochodzi do szeregu niewiarygodnych wydarzeń, w których jako osoba poszukująca szczątków Piotra pojawia się kobieta. Ona sama zalicza się do grona nielicznych kobiet, którym udało się przejść do watykańskich legend.
Była to doktor Margherita Guarducci, wtedy profesor epigrafiki (nauka o odczytywaniu dawnych napisów) na uniwersytecie w Rzymie.
W 1952 roku pani Guarducci przeczytała w gazecie artykuł o Antonio Ferrua, owym włoskim jezuicie, należącym do ekipy watykańskich archeologów. Jej uwagę zwróciła niewiele znacząca wzmianka, że we wspomnianej niszy na ścianie znaleziono grecki napis: w jednej linijce PETR, w drugiej — ENJ. Ponieważ była ekspertem w dziedzinie greckich napisów, poprosiła Watykan o pozwolenie na zbadanie ich. Jak można było uczekiwać watykańscy urzędnicy odrzucili jej prośbę. 67-letnia pani profesor nie dała się jednak tak łatwo spławić i w końcu udało się jej dotrzeć do ówczesnego sekretarza stanu (a późniejszego papieża Pawła VI) monsignore Giovanni Montini. Z jego pomocą uzyskała prywatną audiencję u papieża Piusa i zdołała go skłonić do zezwolenia jej na dokładniejsze zbadanie napisów. W maju 1952 roku podwójnie zamknięty obszar wykopalisk został dla niej otwarty, ale niestety napisów PETR i ENJ nie było nigdzie widać. Kiedy odszukała ojca Ferrua, ten przysięgał, że na własne oczy widział napisy i żałował, że ich nie sfotografował. Co się w takim razie z nimi stało?
Przez dwa lata pani profesor Guarducci podążała za swoim celem, aż w końcu odkryła, że monsignore Kaas złożył znowu w swojej szafie niewielki kawałek tynku, który odpadł od muru. Ponieważ przypuszczała, że poszukiwane greckie litery znajdują się właśnie na tym fragmencie, poprosiła monsignore Kaas, żeby zezwolił jej na obejrzenie go. Kaas odmówił. Nie było nikogo, kto potrafiłby skłonić upartego monsignore do zmiany zdania. Tak więc profesor Guarducci udała się jeszcze raz do monsignore Montini, który ponownie interweniował u papieża, a ten z kolei zlecił monsignore Kaas udzielenie pani profesor dostępu do jego szafy. Zgodnie z oczekiwaniami poszukiwane litery odnalazły się.
Po zbadaniu greckich liter pani profesor doszła do wniosku, że napis oznacza: „Tutaj jest Piotr". Potrzebowała kolejnych sześciu lat wypełnionych intensywnymi badaniami, aby rozwiązać zagadkę wyblakłego napisu, który wcześni chrześcijanie wydrapali na murze. Korzystała przede wszystkim z powiększonych fotografii napisu, które prawie codziennie studiowała w domu i biurze. Najpierw rozszyfrowała napis PE. Z pomocą swojej siostry Marii rozmyślała nad dziwnymi wzdłuż i wszerz przebiegającymi znakami i literkami w grotach pod ołtarzem i porównywała je z tymi, znanymi z katakumb w Rzymie i w okolicach. Odkryła liczne powtórzenia i podobieństwa, i w tym momencie zaczęło się krystalizować pewne wyobrażenie:
W II wieku chrześcijanie, którzy na skutek systematycznych prześladowań przenieśli się do podziemi, stworzyli rodzaj mistycznego kodu. Używali takich symboli jak greckie chi rho — połączeń dwóch pierwszych greckich liter w słowie Chrystus — do stworzenia znaku P. Wczesnochrześcijańscy wierni i pielgrzymi używali w podobny sposób łacińskich liter P i E na oznaczenie Piotra, M — Marii i T jako znaku krzyża. Znaki te często dołączano do imion wiernych i tych, których chciano upamiętnić. Jeżeli chrześcijanin nazywał się Paolo, to pod P w jego imieniu rysowano E, symbolizujące ukrzyżowanie Piotra.
W imię chrześcijanki Claudii wplatano greckie X w połączeniu z P (a więc chi rho), co miało wyrażać oddanie Claudii dla Chrystusa. Symbol PE pojawiał się stale w różnych połączeniach w krypcie pod kaplicą spowiedników. Imię Piotra nigdzie nie było wypisane w pełni i dlatego też archeolodzy nie mogli go odnaleźć. Ale mimo to pojawiło się ono w formie monogramu w dolnej części litery P, która przez to wyglądała jak klucz. Pod spodem znajdowało się kilka liter, które mogły być skrótem greckiego słowa Enesti, co w połączeniu z monogramatycznymi literami oznaczałoby: „Tu jest pochowany Piotr". Niszcząc część muru Konstantyna, watykańscy pracownicy odkryli, oprócz napisu, pionowe wcięcie w murze. Kiedy je poszerzyli, ujrzeli za nim niewielkie wgłębienie w formie kwadratowej, wyłożonej marmurem skrzyni.
Archeologowie zanotowali, że w zagłębieniu nie było nic, „oprócz resztek materiałów organicznych i kości pomieszanych z ziemią, podłużnego kawałka ołowiu, dwóch niewielkich strzępków srebrnych nici i kilku monet z X wieku". Pewnego sierpniowego dnia 1953 roku, kiedy profesor Guarducci, posuwając się na kolanach badała przy pomocy szkła powiększającego napisy na murze, doszło do szczęśliwego zrządzenia losu. Przygotowujący prace grupy „sampietrini", Giovanni Segoni przyglądał się jej pracy. Zapytała Segoniego, czy kopacze oprócz znanych już obiektów znaleźli coś jeszcze w niszy. Ku jej ogromnemu zdziwieniu, Segoni powiedział, że owszem były jeszcze inne przedmioty (znowu szkatułka, którą monsignore Kaas potajemnie usunął), a mianowicie drewniane pudełeczko w wilgotnej piwnicy przed kaplicą św. Kolom-banusa. Segoni zaprowadził Guarducci do tego pudełeczka, zawierającego niewiarygodne nagromadzenie przedmiotów. Znajdowało się tu wiele kości, kilka kości psów, antyczne monety, drobne kawałki wełnianego materiału przeplatanego nitką i prawie w całości zachowany szkielet myszy.
Nie było wiadomo, dlaczego monsignore Kaas nie zawiadomił archeologów o wykopaniu tych przedmiotów. Najwyraźniej włożył je do pudełka, zapomniawszy je opisać, ująć w protokole czy zrobić ich zdjęcia.
Początkowo przedmioty te nie wskazywały na jakikolwiek związek ze szczątkami Św. Piotra, ponieważ trudno było sądzić, że kości zwierzęce mogą być pomieszane ze szczątkami świętego, poza tym monety i inne przedmioty nie pochodziły z czasów Piotra. Pomimo to, kierowana rutyną Guarducci, przekazała kości do zbadania fachowcowi od anatomii, profesorowi Venerando Correnti z uniwersytetu w Palermo. Po wieloletnich badaniach profesor Correnti oświadczył, że kości stanowią prawie kompletny szkielet jednej osoby i że są to kości mężczyzny. Według tej relacji, mężczyzna był w wieku 60-70 lat, miał 164-168 cm wzrostu.
Wobec takiej informacji profesor Guarducci uznała, że może tu chodzić o szkielet św. Piotra. Przyjęła następującą wersję: kiedy robotnicy Konstantyna otwarli grób Piotra, znaleźli jego szkielet pokryty ziemią. Nie chcąc uszkodzić relikwii, wyjęli całe znalezisko i umieścili ziemię i kości, tak jak je znaleźli, w nowym grobie. Profesor Guarducci zaskakiwało jednak istnienie w sumie 29 kości zwierzęcych. Dalsze badania, przeprowadzone przez profesora Correnti wspólnie z profesorem Luigi Cardini z uniwersytetu w Rzymie wykazały, że były to kości świni, koguta, osła i owcy. Pozostałe 19 należało do jednego zwierzęcia, do myszy. Jednak kości gryzonia odznaczały się szczególną cechą.
W przeciw...
shephia