Elizabeth_Lowell_-_Piękna_marzycielka.pdf

(993 KB) Pobierz
7342205 UNPDF
PIĘKNA MARZYCIELKA
7342205.001.png
L ELIZABETH
Wszystko dla pań
OWELL
Powieści ELIZABETH LOWELL
w Wydawnictwie Amber
PIĘKNA MARZYCIELKA
BEZ KŁAMSTW
KRAJOBRAZY MIŁOŚCI
NA KONIEC ŚWIATA
PAMIĘTNE LATO
PIĘKNA MARZYCIELKA
PUSTYNNY DESZCZ
Przekład
Agata Pudłowska
SEN ZAKLĘTY W KRYSZTALE
&
AHBEK
Wszystko dla pań
Tytuł oryginału
BEAUTIFUL DREAMER
Redaktor serii
MAŁGORZATA CEBO-FONIOK
Redakcja stylistyczna
BEATA SŁAMA
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
MAGDALENA KWIATKOWSKA
MONIKA SZWABOWICZ
Ilustracja na okładce
STUDIO KONKRET
Prolog
Projekt graficzny okładki
MAŁGORZATA CEBO-FONIOK
Opracowanie graficzne okładki
STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
uwierzyć, że taki grat może jeszcze pociągnąć przyczepę z koniem.
Opony nosiły ślady jazdy po wyboistych polnych drogach.
Tak jak kierowca, samochód skrywał w sobie o wiele więcej, niż
mógłby sugerować wygląd. Kurz i zniszczona karoseria nie umniejszały
sprawności kół, a silnik o wielkiej mocy był dobrze wyregulowany. Klacz
w przyczepie, cierpliwie znosząca trudy podróży, była czystej krwi, świet­
nie wytrenowana. Każde z jej źrebiąt warte było więcej niż nowa cięża­
rówka i przyczepa razem wzięte.
Pikap przejechał obok wyblakłej od słońca tablicy:
WITAMY W RIVERDALE, 47 MIESZKAŃCÓW.
Nazwa zapraszała w dolinę rzeki, choć przyjezdnego nie witała ani
dolina, ani rzeka. Ale co tam, pomarzyć zawsze można.
Zaparkował przed wiejskim sklepem, wysiadł i rozprostował kości,
rzucając długi cień na spieczoną popołudniowym słońcem ziemię. Sklep
był zamknięty. Ręcznie wypisana tabliczka informowała, że drzwi otwie­
rane są wtedy, kiedy właściciel sobie tego życzy, a w razie nagłej potrze­
by można spróbować wejść od podwórza. Na kartkach przyczepionych
do lepkiego od brudu okna można było przeczytać oferty pracodawców,
ludzi szukających pracy i osób pragnących sprzedać sprzęt rolniczy.
Jedno z nich oznajmiało po prostu: „Rio, jeśli to przeczytasz, jedź do
Nevady. Potrzebuje cię kobieta z rancza Dolina Słońca".
Przybysz wyciągnął karteczkęi wcisnąłjądo schowka w ciężarówce.
Trzymał tam różne papierki, świstki, karteluszki, które zdołał zebrać
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
KSIĘGARNIA INTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER
Tu znajdziesz informacje o nowościach i wszystkich naszych książkach!
Tu kupisz wszystkie nasze książki!
Copyright © 2001 by Two Ol'n Kind, Inc.
All lights reserved.
For the Polish edition
Copyright ©2001 by Wydawnictwo Amber Sp. zoo.
ISBN 83-7245-781-6
5
N iebieski pikap był brudny i porysowany przez gałęzie; trudno było
w ciągu ostatniego miesiąca, jeżdżąc po Zachodnim Wybrzeżu. Na ogół
wszystkie były tej samej treści: „Jedź do Doliny Słońca".
Z trzaskiem zamknął schowek i podszedł do przyczepy z koniem.
- I co ty na to, Szarówka? Reflektujesz na kilka dodatkowych kilo­
metrów?
Klacz wysunęła nos za okienko przyczepy i leniwie trąciła jego od­
słonięte ramię. Pogłaskał jej miękki pysk, znów się przeciągnął i czekał.
Kiedy zza wysokich równin powiał wiatr, nasłuchiwał, czy niesie jego
imię. Zawsze rozlegało się długie westchnienie: „Bracie Wiatru!"
I odpowiedział, jak zawsze: „Tu jestem".
, Wiatr zmienił kierunek i zawirował wokół niego, zaczął wiać mu
w plecy, jakby chciał skierować go na południe.
- Jesteś pewny, bracie?
Wiatr wiał coraz mocniej.
Wsiadł do pikapa i ruszył na południe.
Rozdział 1
B ył już koniec października, ale na ranczu zwanym Doliną Słońca,
w Nevadzie, niepodzielnie królowała susza. Wszelkie żywe istoty
rozpaczliwie wołały o wodę. Wiatr zawsze był niespokojny, zawsze szeptał
coś o oddaleniu i tajemnicach opustoszałej ziemi.
Na wschód od rancza wznosił się ciemny i cichy łańcuch Sierras Per-
didas. Same góry obfitowały w dary wody - doliny porośnięte gęstą tra­
wą, wysokie zbocza zieleniejące lasami. Kilka zacienionych poletek śniegu
połyskiwało w popołudniowym słońcu jak diamenty.
Śnieżne poletka, żyzne doliny czy zielone lasy były niedostępne dla
Hope Gardener, ale wiedziała, że tam są. Zawsze tam były i budziły tęsk­
notę ranczerów skazanych na pustynię, która okalała góry jak morze by-
licy otaczające zieloną wyspę. Mimo to Hope za żadne skarby świata,
nawet za łatwe piękno Sierras Perdidas, nie oddałaby ani piędzi spalonej
słońcem, spragnionej ziemi swojego rancza.
Ale nie pogardziłaby darem od pulsującego źródła gór Perdidas.
Nie chciała zbyt wiele. Nie prosiła o głęboką wodę płynącą przez
okrągły rok ani nawet o źródło bijące pod wyschniętym korytem rzeki.
Nie prosiła o jezioro drgające od wiatru i pstrągów.
Ale mała sadzawka...
Tak, sadzawka. Słodka woda, która mogłaby zaspokoić nieugaszone
pragnienie jej bydła. Kojąca woda, pieszcząca delikatne korzenie lucer­
ny i owsa. Choćby jedno źródło, które by nigdy nie wysychało, bez wzglę­
du na to, jak spalona byłaby pozostała część Doliny Słońca.
- A może by tak od razu zażyczyć sobie żyłę złota? - pytała przekor­
nie. - Jak marzyć, to marzyć!
7
Wydatne usta bezwiednie rozciągnęły się w promiennym uśmiechu.
Pochodziła z rodziny marzycieli. Jednak żaden z nich nie miał tyle szczę­
ścia, by urzeczywistnić swoje marzenia.
Przyrzekła sobie, że z nią będzie inaczej. Będzie tym Gardenerem,
który sprawi, że Dolina Słońca znów rozkwitnie. A przynajmniej będzie
można się z niej utrzymać i nie zbankrutować.
- W takim razie powinnam chyba zakasać rękawy i zabrać się do dzie­
ła, prawda? - spytała swego odbicia w zakurzonej, popękanej, rozgrza­
nej słońcem szybie.
Nie odpowiedziało jej nic prócz rozklekotanego diesla i wiatru wpa­
dającego przez otwarte okno starej ciężarówki. Zatrzymała się na wznie­
sieniu jednopasmowej polnej drogi, aby dać silnikowi - i sobie - chwilę
wytchnienia. Wóz-cysterna pochodził sprzed epoki automatycznej skrzyni
biegów i hamulców ze wspomaganiem. Hope, choć delikatnej budowy,
była raczej krzepka, a ciężarówka wymagała wyjątkowej siły. Pierwszy
bieg był tak niesprawny, że często zatrzymywała się na wzgórkach i na
luzie zjeżdżała w dół, aby móc wrzucić drugi bieg.
- Rusz się, Behemot. Ty i ja możemy liczyć tylko na siebie. Sprag­
nione bydło na nas czeka. Nie zawiedź mnie!
Ledwie puściła ręczny hamulec, pusta ciężarówka zaczęła toczyć się
z górki. Pojazd nabierał szybkości, a Hope była zmuszona wcisnąć sprzę­
gło, żeby na stromym zboczu nie stracić kontroli nad kierownicą. Dwa
razy wcisnęła sprzęgło, zmieniła bieg, burknęła coś pod nosem i znów
dwukrotnie wcisnęła sprzęgło. Tym razem skrzynia biegów starego po­
jazdu zatrzeszczała i bieg zaskoczył.
Hope poklepała zakurzoną tablicę rozdzielczą. Zawzięła się, że do-
holuje ciężarówkę do zbiornika z wodą. W rozgrzanej kabinie odbijały
się echem odgłosy drogi. Kierownica gwałtownie przekręciła się wjej
dłoniach. Hope natychmiast odzyskała kontrolę nad wozem i w ostatniej
chwili zdołała ominąć głębokie koleiny, które przyciągały koła jak mag­
nes opiłki żelaza. Nie zważała na piekący ból ani na zmęczenie.
- Jeszcze tylko ten jeden raz - obiecała sobie. - A potem możesz się
rozłożyć i popatrzeć, jak Ślicznotka i Maleństwo piją.
Przynajmniej na dziś to koniec. Jutro wstanie nowy dzień i znów trzeba
będzie stawić czoło bezlitosnemu słońcu przypiekającemu suchą glebę
Nevady. Nadejdzie kolejnych kilkanaście godzin, kiedy tylko demony
kurzu ośmielą się krążyć po opustoszałej ziemi. No, i jeszcze ta rozkle­
kotana ciężarówka, przypomniała sobie. Nie zapomnij o biednym Behe-
mocie snującym się po tej przeklętej drodze jak dinozaur niedobitek.
Zresztą sama Dolina Słońca też umiera.
Hope zacisnęła zęby i usiłowała skupić uwagę na wyboistej drodze,
choć jej myśli krążyły wokół pewnej śmierci rancza i jej marzeń. Przypo­
mniała sobie, że jutro może przynieść wiele nowych rzeczy. Przynajmniej
jedna z nich mogłaby podtrzymać życie zarówno jej rancza, jak i ocalić
marzenia.
Może jedna ze studzien znów ożyje i zacznie dostarczać tyle wody,
że jej stado przetrwa tę niekończącą się suszę...
Albo cena wołowiny wzrośnie tak, że można będzie bez strat sprze­
dać tę część bydła, której Hope nie zdoła napoić.
Albo bank dojdzie do wniosku, że najnowszy raport hydrologów do­
tyczący ujęcia Srebrna Skała dobrze rokuje i udzieli jej kredytu.
Niewykluczone, że odpowie jej jakiś hydrolog - byle nie spec od
naciągania! Odnajdzie źródło artezyjskie, które na pewno płynie gdzieś
głęboko pod jej ranczem.
A może nawet zacznie padać deszcz!
Hope nachyliła się ku zakurzonej przedniej szybie wozu, by przyj­
rzeć się górom Perdidas. Nad smukłymi, skalistymi szczytami płynęło
kilka marnych chmurek. Za mało. O wiele za mało. Niewykluczone, że
za dzień, dwa, może trzy, wysoko w górach spadnie deszcz, ale nie na
wyżynnej pustyni jej rancza, gdzie grunt jest spękany, tryska piachem,
a spragnione bydło gromadzi się wokół wyschniętych studzien.
Przez chwilę ponuro wpatrywało się w nią odbicie z brudnej szyby.
Kapelusz zasłaniał jej twarz; w głębokim cieniu ronda błysnęły jedynie
iskierki piwnych oczu. Kilka pasemek ciemno czekoladowych włosów
wymknęło się spod ronda i przywarło do gładkiej skóry szyi, wilgotnej
od skwaru i wysiłku włożonego w opanowanie Behemota.
- Jejku, żeby cię teraz zobaczył twój agent! - mruknęła Hope.
Zrobiła minę do swego odbicia w szybie, które rozpierzchło się jak
widmo drgające nad opustoszałą pustynią.
- Jak dobrze, że natura obdarowała cię pięknymi nogami, a nie twa­
rzą małej ślicznotki. Już nie jesteś małą dziewczynką. Które to już będą
urodziny? Dwudzieste szóste? I co byś chciała dostać na urodziny, duża
dziewczyno? Aha, studnię? Porządną, głęboką, czystą, niewyczerpaną
studnię ze słodką wodą?
Śmiech Hope był pełen humoru, choć z nutą smutku. Prawie dwa­
dzieścia sześć lat temu jej ojciec wykopał studnię - porządną, głęboką,
czystą studnię ze słodką wodą. Nazwał ją tak samo jak nowo narodzoną
córeczkę: Hope - Nadzieja. Ale tamta studnia okazała się nie dość głębo­
ka. Jeśli nie zdarzy się cud, to przed jej dwudziestymi szóstymi urodzina­
mi woda się wyczerpie.
8
9
Zgłoś jeśli naruszono regulamin