1988-02 - Tobruk odpowiada ogniem.pdf

(408 KB) Pobierz
Andrzej Kozak
TOBRUK ODPOWIADA OGNIEM
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1987
Okładkę projektował: Konstanty M. Sopoćko
Redaktor: Wanda Włoszczak
Redaktor techniczny: Janusz Festur
Korektor: Sławomir Popielecki
418636252.001.png
OPERACJA „TREACLE”
Kiedy w lipcu 1941 roku generał Claude Auchinleck objął dowodzenie wojskami alianckimi na
Środkowym Wschodzie, sytuacja w tym rejonie była niezwykle skomplikowana. Po nieudanych próbach
powstrzymania agresji hitlerowskiej na Bałkanach istniała groźba, że Niemcy przerzucą swe wojska z Grecji
do Syrii, gdzie od maja działały niemieckie bazy lotnicze. W tym przypadku stacjonujący w Egipcie
Brytyjczycy byliby zaatakowani od wschodu. Tymczasem od zachodu zagrażały Egiptowi poważne siły
niemiecko-włoskie, których dowódcą był Włoch, generał Ettore Bastico, choć faktycznie pierwszy głos
należał do Niemca, generała Erwina Rommla. Nikogo to zresztą nie dziwiło, skoro wojska „osi”
zawdzięczały swe sukcesy w Libii głównie obecności Deutsche Afrika-Korps.
Jeszcze w kwietniu wydawało się, że klęska aliantów na tym froncie jest nieunikniona. Rommel i
Bastico opanowali niemal całą Libię i stanęli na granicy Egiptu. Tu utknęli. Dalszy marsz był niemożliwy ze
względu na brak zaopatrzenia oraz twierdzę Tobruk, w której zamknęło się około 30 tysięcy żołnierzy
alianckich, w tym cała piechota australijskiej 9 dywizji!
W końcu czerwca Anglicy próbowali kontratakować, lecz nie osiągnęli powodzenia. Sukcesem
natomiast zakończyło się natarcie na wschód. Pięciotygodniowa kampania syryjska usunęła z tego rejonu
Niemców oraz kolaborujących z nimi przedstawicieli francuskiego rządu Vichy. Groźba wojny na dwa
fronty została odsunięta. Rommel i Bastico stali jednak nadal u wrót Egiptu. Generał Auchinleck nie mógł
uderzyć, ponieważ brakowało mu ciężkiego sprzętu wojskowego, szczególnie zaś czołgów. Musiał czekać na
dostawy z metropolii.
Do operacji zaczepnej dążył również Rommel, lecz i jemu, jak już wspomnieliśmy, brakowało
zaopatrzenia, a poza tym wciąż bronił się Tobruk — wymarzony port dla konwojów. Ewentualna dostawa
sprzętu z Trypolisu była sprawą ryzykowną, gdyż silny wypad z twierdzy mógł przeciąć linie komunikacyjne
wojsk „osi”.
W tej sytuacji ogromna odpowiedzialność spadła na flotę brytyjską w basenie Morza Śródziemnego. W
tym okresie miała ona do spełnienia dwa zadania: zatapianie transportów nieprzyjaciela oraz niesienie
pomocy Tobrukowi. Marynarka zdała ten egzamin celująco. Doskonale spisali się również obrońcy twierdzy,
ale kilkumiesięczne oblężenie bardzo ich wyczerpało. Ponadto rząd Australii wyraził zdanie, że 9 dywizja
nie może tak długo znajdować się w walce i nalegał na wycofanie jej z pierwszej linii.
Generał Claude Auchinleck zaczął opracowywać ryzykowny plan całkowitej wymiany załogi
tobruckiej. Na początku sierpnia wyruszył do Londynu, by ostatecznie ustalić skład nowej załogi twierdzy.
Polscy żołnierze pojawili się na Bliskim Wschodzie już w 1940 roku. Rozkazem z dnia 2 kwietnia tego
roku powołano do życia Brygadę Strzelców Karpackich (rozlokowano ją w Syrii), której dowódcą
mianowano pułkownika (późniejszego generała) Stanisława Kopańskiego. Weszła ona w skład francuskiej
armii „Lewant”.
Ochotnicy do brygady napływali ze wszystkich stron. Większość przybyła z Rumunii i Węgier, gdzie
znaleźli się po klęsce wrześniowej, byli też przybysze z Francji, krajów arabskich, a nawet
czternastoosobowa grupa z Mandżurii. Czerwcowa klęska Francji zmusiła polską brygadę do przejścia pod
rozkazy Brytyjczyków. Wciąż powiększająca się i reorganizowana BSK pełniła służbę w Palestynie, a
później w okolicach Aleksandrii, w Egipcie.
W związku z nadmierną liczbą polskich oficerów na Środkowym Wschodzie w listopadzie 1940 roku
utworzono dodatkową jednostkę, podległą Kopańskiemu, Legię Oficerską, która po półrocznym szkoleniu
przedstawiała wartość batalionu.
W styczniu 1941 roku BSK została przemianowana na Samodzielną Brygadę Strzelców Karpackich. W
jej skład wchodziły trzy bataliony piechoty, pułk kawalerii zmotoryzowanej, pułk artylerii oraz służby
pomocnicze. Etat brygady obejmował stanowiska dla 310 oficerów oraz 4750 chorążych, podoficerów i
szeregowych.
— Tobruk?
— Tak, Tobruk. — Generał Auchinleck skinął głową. — Właśnie wróciłem z Londynu, gdzie
uzyskałem zgodę generała Sikorskiego na użycie pańskiej brygady, a także Legii Oficerskiej, do zluzowania
części sił australijskich w Tobruku. Co pan na to?
— Zawsze stawiałem dwa warunki — odpowiedział generał Kopański. — Domagałem się zgody
Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych na takie czy inne użycie brygady oraz niedzielenia jej na części i
pozostawienie, jeśli to możliwe, wraz z Legią Oficerską pod jednym dowództwem. Oba te warunki zostały
spełnione, nie mam więc żadnych zastrzeżeń.
Obecny przy rozmowie generał Thomas Blamey odetchnął z ulgą. Od dłuższego już czasu jako
naczelny dowódca wojsk australijskich na Środkowym Wschodzie zabiegał o zluzowanie 9 dywizji
walczącej w Tobruku i koncentrację sił australijskich. Irytowało go to, że podległe mu oddziały są rozsiane
po wielu garnizonach i nie stanowią zwartej armii. Do tego dochodziły ponaglające pisma z Canberry, w
których rząd Australii żądał czasowego wycofania swych oddziałów z walki.
— Pozostaje więc — powiedział Auchinleck — omówić szczegóły transportu. Niestety mamy bardzo
mało czasu na przygotowania. Dziś jest piętnasty sierpnia. Między dziewiętnastym a dwudziestym
dziewiątym Polacy muszą być przewiezieni do Tobruku, gdyż w tym właśnie czasie będą bezksiężycowe
noce. Port jest ustawicznie bombardowany i wyładowanie może nastąpić tylko w zupełnych ciemnościach.
Czy w ciągu czterech dni pańscy żołnierze, generale, będą gotowi do drogi?
— Myślę, że tak — odparł Kopański. — Brygada nie jest wprawdzie ześrodkowana, lecz znaczna jej
część pełni służbę w okolicach Aleksandrii. Proszę tylko o to, by Legia Oficerska odpłynęła ostatnim
transportem, gdyż potrzebuje najwięcej czasu na przygotowania.
— Okay! A więc jeszcze dziś rozkazy zostaną wydane. Zajmij się tym, Neil — Auchinleck zwrócił się
do szefa swego sztabu, generała Ritchie. — A pana, generale Kopański, zapraszam na kolację do hotelu
„Mena House”.
Operacja przerzucenia polskiej brygady drogą morską do Tobruku, oznaczona kryptonimem „Treacle”,
objęta była ścisłą tajemnicą. Rejon koncentracji — obóz El Amiriya, otoczono szczelnym kordonem i
nikomu nie wydawano przepustek. Generał Kopański nakazał nawet oględne rozpuszczenie pogłoski o
skierowaniu brygady do Syrii. Żołnierze byli podekscytowani i snuli przeróżne domysły. Iście polska
skłonność do fantazjowania pomieszałaby w głowie każdemu agentowi obcego wywiadu, nawet gdyby taki
przedostał się na teren Transit Camp El Amiriya.
Kolejne dyspozycje potwierdzały wrażenie, że święci się coś poważnego. Żołnierze brygady mieli zdać
do magazynów cały sprzęt z wyjątkiem broni ściśle osobistej i indywidualnego oporządzenia. Resztę, łącznie
z prywatnym bagażem, trzeba było zapakować w worki i oddać do depozytu. Rozkazy mówiły, że w razie
alarmu należy założyć pantofle sportowe na gumowej podeszwie, a buty schować do plecaka. Ci najbardziej
doświadczeni twierdzili, że zwiastuje to podróż morską, gdyż podkute buty ślizgają się po stalowym
pokładzie.
Począwszy od 19 sierpnia grupy liczące od 700 do 800 ludzi opuszczały o świcie obóz i odjeżdżały do
aleksandryjskiego portu, gdzie czekały gotowe do drogi okręty. Najczęściej były to niszczyciele „Hero”,
„Hotspur” i „Nizam” oraz stawiacz min „Latona”. Konwoje odpływały około godziny 9.00, do zmroku były
osłaniane przez samoloty myśliwskie, a czasami towarzyszył im lekki krążownik („Ajax” albo „Phoebe”).
Około 23.00 okręty wpływały do zatoki tobruckiej. Wyładowanie kończono przed północą.
W trakcie operacji „Treacle” przewieziono do Tobruku 6116 żołnierzy (w tym 5165 Polaków) oraz
prawie 1300 ton zaopatrzenia, ewakuowano natomiast 5040 żołnierzy.
Niestety Legia Oficerska nie zdołała przygotować się do przebazowania w wyznaczonym czasie,
zadecydowano więc, że popłynie ona do Tobruku w październiku jako ostatni oddział luzujący starą załogę.
Konwoje transportujące karpacką brygadę miały niebywałe szczęście. Nie wytropiły ich samoloty
Luftwaffe. Tylko ostatni, siódmy, którym płynął dowódca brygady, został zaatakowany.
Dwudziestego dziewiątego sierpnia o godzinie 9.00 generał Stanisław Kopański wszedł na pokład
pięknego, najnowocześniejszego we flocie brytyjskiej stawiacza min „Latona”. Rygorystycznie zastosował
się do zarządzenia, że każdy żołnierz może wziąć tylko plecak z ekwipunkiem osobistym.
Okręty wyszły z portu i płynęły przez jakiś czas w kierunku północnym. Karpatczycy nadal nie znali
celu podróży, toteż zaczęli snuć przeróżne domysły.
— Ki czort? — zastanawiał się jakiś żołnierz. — Chyba nie płyniemy odbijać Grecji!
Po dwóch godzinach wszystko było jasne. Konwój wziął kierunek na zachód. A więc Tobruk. Tę
wiadomość przyjęto spokojnie, nawet z zadowoleniem. Wreszcie będzie okazja stanąć naprzeciw wroga,
który pustoszył ojczyznę, i przypomnieć mu, że żołnierz polski nie złożył broni.
O zmroku okręty zaczęły płynąć zygzakami, by utrudnić ewentualny atak lotnictwa nieprzyjaciela, a
obsługi działek przeciwlotniczych zdwoiły uwagę. Ostrożność ta nie była przesadą. Załogi okrętów
wiedziały, że Niemcy często atakują na podejściu do Tobruku, że wiele jednostek wiozących do twierdzy
zaopatrzenie spoczęło na dnie morza.
Nagle na niebie ukazały się sylwetki Junkersów i niemal w tym samym momencie rozległ się jazgot
karabinów i działek przeciwlotniczych. Samoloty wroga zbliżały się do konwoju, nie mogły jednak wykonać
nalotu, gdyż płynął on pod osłoną własnych myśliwców. Doszło do walki powietrznej, podczas której cztery
samoloty wroga spadły do morza, a pozostałe ratowały się ucieczką. Royal Air Force okupiła to zwycięstwo
stratą jednego myśliwca.
Około 23.00 konwój wpłynął do zatoki. Ponaglani przez marynarzy Polacy schodzili do dużych barek,
które stanowiły rodzaj pomostu lub przewoziły żołnierzy na brzeg, skąd australijscy przewodnicy
pospiesznie prowadzili ich do rejonu tymczasowego zakwaterowania.
Generał Kopański uścisnął rękę swego zastępcy, pułkownika Walentego Peszka, który przybył do
Tobruku pierwszym transportem i teraz wyszedł powitać przełożonego.
— Samochód czeka — poinformował dowódcę. — Jedziemy „do domu”.
Wkrótce przybyli do podziemnego magazynu, który od tej pory miał służyć im za kwaterę. Kiedy
generał siadał na przeznaczonej dla niego leżance, wypełzła spod niej żmija i podnosząc wysoko główkę,
wpatrzyła się w światło świecy. Adiutant dowódcy, podporucznik Orłowski, wydobył bagnet i poćwiartował
gadzinę. Kopański parsknął śmiechem.
— Hrabiowskie safari w Afryce!
Po chwili jednak przestał się śmiać i niespokojnie zajrzał pod łóżko.
— Ciekawe, czy usnę, czy będę czekał na wizytę następnej żmii?
W TOBRUKU
Trzydziestego sierpnia ukazał się rozkaz dowódcy SBSK.
„Żołnierze Brygady Karpackiej!
Na skutek wspólnych zarządzeń władz zwierzchnich, polskich i angielskich, Brygada nasza znalazła się
w twierdzy Tobruk znanej już całemu światu dzięki dzielności jej obrońców.
Dnia 22 sierpnia artyleria polska posłała już swe pociski odwiecznemu i nigdy nieprzejednanemu
wrogowi naszego Narodu, rozpoczynając jako pierwsza spośród oddziałów naszej Brygady walkę z nim na
kontynencie afrykańskim.
Kawaleria Brygady z dniem 29 sierpnia również objęła swój odcinek, a niebawem i piechota Brygady
znajdzie się w bezpośredniej styczności z nieprzyjacielem.
Następuje w życiu Brygady Karpackiej chwila podniosła, chwila zemsty za poniewierkę naszego
Narodu i podkreślenia, że Polska potrafi nadal walczyć o godność wolnego narodu.
Walka wymaga od nas — poza porywem uczucia — hartu, wytrwałości i znajomości rzemiosła.
W stosunku do nieprzyjaciela, zwłaszcza Niemców, mamy prawo być bezwzględnymi, natomiast nie
będziemy nigdy barbarzyńcami.
Musimy okazać się godnymi naszego Narodu i naszych sprzymierzeńców. Niech nasza Brygada ozdobi
nową tradycją bojową polskie sztandary pamiętając słowa »Warszawianki«:
Leć nasz Orle w górnym pędzie.
Sławie, Polsce, światu służ.
Kto przeżyje, wolnym będzie,
A kto poległ — wolnym już!
Dowódca SBSK
Stanisław Kopański
generał brygady”
Żołnierze rwali się do walki. Wszyscy zdawali sobie sprawę, jak trudne czeka ich zadanie, ale gotowi
byli je wykonać. Australijczycy nie szczędzili Polakom cennych wskazówek i nie ukrywali, że warunki życia
w twierdzy są bardzo ciężkie. Ale to karpatczyków nie przerażało. Żaden z nich, żołnierzy brygady, nie
oczekiwał tutaj luksusów. Kilkumiesięczna służba w pustynnych garnizonach wiele ich nauczyła, a teraz
mieli zdać z tej nauki egzamin.
Australijczycy okazali się wspaniałymi towarzyszami broni i niezwykle interesującymi ludźmi.
Luzowanie 9 dywizji przebiegało etapami, stąd przez pewien czas żołnierze przebywali na stanowiskach
razem i mogli dobrze się poznać. Jeden batalion australijski w ogóle nie odpłynął i pod rozkazami generała
Kopańskiego pozostał w twierdzy aż do momentu jej deblokady.
W pierwszych dniach pobytu w Tobruku polscy kwatermistrze zastanawiali się, w jaki sposób rządy obu
krajów rozliczą się za wspólnie zjedzone przez żołnierzy konserwy. Australijczycy takich problemów nie
mieli. Kiedy po pierwszych powitaniach karpatczycy pokazali nowym towarzyszom broni swe pięknie
drukowane „karty zaopatrzenia”, ci tylko wzruszyli ramionami. Wysoki, brodaty artylerzysta wskazał na
puszki z dżemem, serem i kiełbasą.
— Jedzcie i niech wam idzie na zdrowie.
Polacy lekko się speszyli.
— A dla was nie zabraknie?
— Jasne, że nie — odpowiedział brodacz. — Zresztą zaraz zadzwonimy, żeby nam przysłali więcej
prowiantu, bo mamy gości.
— Ale...
— Żadne ale! O co wam chodzi? U nas zaopatrzeniowcami są ludzie, którzy w cywilu zajmowali się
podobnymi sprawami. Otrzymujemy jedzenie, a papierki nas nie interesują.
Takie podejście do sprawy zaimponowało Polakom.
Australijczycy nie tracili humoru, ale to nie zmieniało faktu, że warunki bytowe w Tobruku były bardzo
ciężkie. Żołnierze pierwszej linii tkwili w bunkrach i okopach, inni zadowalali się ziemiankami lub
namiotami.
Sztab polskiej brygady przejął od Australijczyków wielką, podziemną grotę. Sztabowcy mieszkali w
pobliżu pieczary, w maleńkich baraczkach z blachy falistej, a dla generała Kopańskiego i jego najbliższych
współpracowników przeznaczono sztuczny loch na odcinku odwodowym w obrębie Fortu Solaro. Jednak już
pierwsza spędzona tam noc zniechęciła dowódcę do tej bezpiecznej kwatery. Wiatr wciąż nawiewał do
wnętrza wciskający się wszędzie drobniutki piasek, a szczury harcowały bezkarnie po łóżkach i budziły
śpiących. Rankiem generał Kopański przetarł oczy i spojrzał na otrzepujących się z piasku towarzyszy.
— Zarządzam ewakuację — mruknął.
Tego samego dnia przeniósł się wraz z pułkownikiem Peszkiem do jednego ze składanych baraczków.
Wieczorem wydobył z plecaka nabytą przezornie w Aleksandrii moskitierę i owinął nią swoje łóżko.
— Mam nadzieję, że nie będzie smakowała szczurom — powiedział.
I rzeczywiście. Dzięki tej cienkiej siatce szczury, muchy, skorpiony i tarantule miały „wstęp
wzbroniony” do łóżka dowódcy brygady. Podobne „zasieki” przeciw męczącym współlokatorom „budowali”
sobie inni oficerowie.
Na stanowiskach bojowych było znacznie trudniej walczyć z robactwem.
Podchorąży Adolf Bocheński roztasował się ze swoją drużyną w okopach drugiej linii obrony. W
zupełnych ciemnościach żołnierze pozajmowali przypominające kretowiska ziemne nory i zmęczeni
natychmiast zasnęli. Rano podchorąży obudził się i poczuł, że swędzi go całe ciało. Uważnie obejrzał
posłanie.
— Pchły! Wielkie jak konie! — wrzasnął zdumiony.
Z sąsiedniej ziemianki wychylił się któryś ze strzelców.
— Ciekawe, panie podchorąży, czy będziemy im lepiej smakowali niż Australijczycy?
— Mam nadzieję, że nie — odparł Bocheński ze śmiechem. — Ale jeśli okażemy się smaczni, to...
trzeba będzie się przyzwyczaić.
W tym momencie świst pocisku przeszył powietrze i silny wybuch zakłócił ciszę poranka. Żołnierze
przypadli do ziemi.
— Stopięćdziesiątkapiątka — mruknął leżący obok podchorążego strzelec.
Drugi pocisk nie nadleciał. Wróg nie prowadził ostrzału wybranych celów. Był to zwykły ogień
nękajacy. Żołnierze wstali i zaczęli oglądać teren, który miał być miejscem ich walki.
— Jakieś cholerne rumowisko — skonstatował jeden.
— Myślałeś, że planty dla ciebie zbudują? — zażartował drugi.
— Na razie jesteśmy w odwodzie — wtrącił Bocheński — ale nie możemy tak paradować po okolicy,
bo ściągniemy na siebie ogień.
— Skąd oni mogą nas zobaczyć, panie podchorąży — zbagatelizował uwagę Bocheńskiego któryś z
żołnierzy. — Do frontu podobno z pięć kilometrów, a teren płaski.
— A choćby z samolotu. Zresztą chyba słyszałeś, co tu upadło?
— On myślał, że to kucharz z workiem konserw. — wmieszał się oddziałowy dowcipniś.
W tym momencie dało się słyszeć lekkie mruczenie. Żołnierze podnieśli głowy. Na tle nieba zobaczyli
mały, czarny punkt, wokół którego wykwitło kilka obłoczków dymu. Był to niemiecki samolot obserwacyjny
Zgłoś jeśli naruszono regulamin