Peale Norman Vincent - Sztuka twórczego życia.doc

(1167 KB) Pobierz
Peale Norman Vincent - Sztuka twórczego życia

Peale Norman Vincent

 

 

Sztuka twórczego życia

 

Oficyna Wydawnicza Logos

Warszawa 1996

ISBN 83-86941-08-1


„Książkę tę dedykuję Johnowi M. i Elizabeth P. Allenom - mojemu zięciowi i córce - jako wyraz wdzięczności za ich pomoc przy jej tworzeniu i miłość, którą zawsze mi okazywali.”

 


Podziękowania

 

 

 

Książka, którą trzymasz w swoich rękach, nie jest dziełem jednej osoby. Wielu ludzi służyło mi swoją pomocą i im pragnę wyrazić szczerą wdzięczność.

Nigdy nie napisałbym tej książki bez entuzjastycznej i rzeczowej współpracy mojej sekretarki, Sybil Light. Jestem jej wdzięczny za wszystkie cenne uwagi na temat rękopisu.

Wyrażam podziękowania Richardowi H. Schneiderowi, starszemu redaktorowi magazynu „Guideposts”, za wnikliwą analizę poruszanych w książce problemów, za interesujący i ważki materiał źródłowy oraz pomoc redakcyjną. Dziękuję mu za cenny wkład do tej książki.

Ericowi Fellmanowi, Roccowi Murano i Rickowi Cox, członkom zarządu fundacji Fundation for Christian Living i odpowiedzialnym za magazyn „Plus”, pragnę gorąco podziękować za ich rady i wskazówki.

Mojemu zięciowi Johnowi Miltonowi Allenowi i córce Elizabeth Peale Allen składam podziękowania za ich wsparcie i mądre rady, jakich cały czas mi udzielali.

Gorąco dziękuję mojej żonie, Ruth Stafford Peale, która udzieliła mi wielu cennych uwag redakcyjnych, a swoją wiarą i entuzjazmem podtrzymywała mnie na duchu w trakcie pisania.

Dziękuję także Pat Kossmann, starszej redaktorce w wydawnictwie Doubleday Publishers i redaktorce tej książki, za wykorzystanie jej umiejętności, za mądry osąd i entuzjazm, które doprowadziły to przedsięwzięcie do pomyślnego zakończenia.

Wszystkim tym osobom, a także wszystkim cytowanym w tej książce, składam gorące podziękowania.

 

Norman Vincent Peale

 

 


Wstęp

 

 

 

Większa część mojego życia upłynęła w niezmąconym szczęściu, lecz, jak to zwykle bywa, pewne lata były mniej udane. Doceniam je, ponieważ smutek i przeciwności są wielkimi nauczycielami. Bez nich nie mógłbym w pełni doceniać moich szczęśliwych lat.

Jednak zasadniczo rzecz biorąc, jestem szczęśliwym człowiekiem - nie jestem rozczarowany życiem, nie doświadczam poczucia pustki i apatii. Staram się być bardzo aktywny. Czasami zastanawiam się, czy nie dzieje się ze mną coś złego. Czy to możliwe, abym zachował optymizm w tych czasach, przesyconych atmosferą negatywnego myślenia?

Może dzieje się tak dlatego, że naprawdę kocham moją żonę. Pozwólcie, że podzielę się z wami ważnym dla mnie wspomnieniem. Pamiętam, jak pewnego pogodnego październikowego dnia w 1927 roku rozmawiałem ze studentami przed budynkiem Syracuse University Methodist Church. Nagle otworzyły się drzwi i na spotkanie złocistego jesiennego poranka wyszła piękna blondynka. Moje serce zaczęło żywiej bić. Nigdy przedtem jej nie widziałem, nie wiedziałem, jak ma na imię, lecz byłem pewny, że ta dziewczyna jest dla mnie.

Przekonanie jej o tym zabrało mi ponad dwa lata. Dzisiaj jesteśmy małżeństwem od sześćdziesięciu lat i mimo wielu przypadków separacji i rozwodów ludzi w starszym wieku nadal jesteśmy w sobie zakochani. Cóż takiego dzieje się ze mną? Z nią?

To, że jestem szczęśliwym człowiekiem, jest jednym z głównych powodów, dla których troszczę się o ludzi, którzy nie doświadczają szczęścia. Martwi mnie również, że moi nieszczęśliwi bliźni nie pracują z całych sił, by odmienić swój los. W konsekwencji, nie wykorzystują w całej pełni swojej kreatywności, na czym traci całe społeczeństwo.

Dlatego postanowiłem jeszcze raz zrobić coś w tej sprawie. Jednak, cóż ja, jeden człowiek, mogę zrobić? Wygłaszać odczyty? Oczywiście, nadal podróżuję z wykładami, lecz muszę przyznać, że każda mowa przemija z wiatrem w momencie, gdy schodzę z mównicy.

Pomyślałem, że mógłbym napisać kolejną książkę. Książka przetrwa dłużej niż mowa. Poza tym wiem, ile dobrego może zdziałać książka, napisałem ich przecież ponad trzydzieści pięć. Książki są jak stary wiersz Longfellowa:

 

Wystrzeliłem strzałę w niebo, Upadła na ziemię, nie wiedziałem gdzie...

Długo, długo później, w pniu dębu

Znalazłem ją nie złamaną...

 

Wierzę, że gdy dokonujemy wielkiego odkrycia, naszym obowiązkiem, nie zaś jedynie przyjemnością, jest podzielić się nim z innymi.

Dlatego na kartach tej książki opisuję odkrycia, które pomogły mi odwrócić bieg mojego życia. Jestem pewien, że ta sama cudowna rzecz może przydarzyć się tobie. Mam nadzieję, że moja książka odmieni twoje życie, a kiedy, czytając, odkryjesz nowy sens, osiągniesz pełnię życia i prawdziwe szczęście, cel, jaki przyświecał mojemu pisaniu, zostanie spełniony. Wierzę, że uda ci się to wszystko osiągnąć, może nawet jeszcze więcej. Z całą mocą pozytywnego myślenia, życzę ci wszystkiego najlepszego.

 

 

Norman Vincent Peale

 

 

 


Rozdział 1
Zasady pozytywnego myślenia zawsze aktualne

 

 

 

 

Pewnego niezapomnianego dnia dokonałem przełomowego odkrycia. Opowiem o nim, ponieważ może ono pomóc każdemu. Dzień rozpoczął się całkiem zwyczajnie. O godzinie dziewiątej rano miałem zajęcia z ekonomii, które prowadził profesor Ben Arneson. Jak zwykle, chyłkiem wślizgnąłem się do sali i usiadłem na wolnym miejscu w ostatnim rzędzie, mając gorącą nadzieję, że nikt mnie nie zauważy.

Musicie wiedzieć, że byłem straszliwie nieśmiałym młodzieńcem. Jeśli sam byłeś kiedyś nieśmiały i zakłopotany, na pewno rozumiesz męki, jakie przeżywałem. Z powodu złego obrazu siebie i niskiego poczucia wartości miałem bardzo mało pewności siebie. Na każde wyzwanie reagowałem postawą „nie potrafię tego zrobić”. Do tamtego pamiętnego dnia szedłem przez życie robiąc uniki - używając przenośni - raczkując. Aż nagle odkryłem coś wielkiego, coś, co odmieniło całe moje życie.

Ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu profesor wywołał mnie do odpowiedzi - zostałem poproszony o wyjaśnienie pewnego zagadnienia, które trzeba było opracować na zajęcia odbywające się tego dnia. Ponieważ zawsze ciężko pracowałem i pilnie przygotowywałem się do lekcji, dobrze orientowałem się w temacie. Jednak byłem przerażony na samą myśl o tym, że będę musiał publicznie zabrać głos. Wstałem do odpowiedzi z drżącymi kolanami. Cały czas przestępowałem nerwowo z nogi na nogę, aż w końcu straciłem równowagę. Miałem przykre uczucie, że nie tylko fatalnie przedstawiłem omawiany problem, lecz także zrobiłem z siebie widowisko.

Na koniec zajęć profesor odczytał kilka ogłoszeń i powiedział:

- Peale, proszę, abyś został w sali. Chcę z tobą pomówić.

Cały roztrzęsiony czekałem, aż wszyscy studenci wyjdą. Gdy zostaliśmy sami, zapytałem drżącym głosem:

- Chciał pan ze mną rozmawiać, profesorze?

- Tak. Podejdź tutaj i usiądź po drugiej stronie biurka - powiedział dr Arneson. Profesor siedział za biurkiem, bawiąc się małą okrągłą gumką do ścierania - unosił ją w górę i w dół - i patrzył na mnie przeszywającym, jak mi się wówczas wydawało, wzrokiem. Cisza stawała się coraz bardziej przytłaczająca.

- Co się z tobą u licha dzieje, Peale? - zapytał. - Dobrze sobie radzisz z tym przedmiotem, prawdopodobnie dostaniesz szóstkę. Jednak gdy proszę cię o zabranie głosu, sprawiasz wrażenie okropnie zakłopotanego i mamroczesz coś bez sensu, a następnie opadasz na krzesło z wypiekami na twarzy. Co ci jest, synu?

- Nie wiem, profesorze - wydusiłem z siebie żałośnie. - Sądzę, że mam kompleks niższości.

- Czy chcesz się go pozbyć i zachowywać jak prawdziwy mężczyzna?

Potwierdziłem skinieniem głowy.

- Dałbym wszystko, aby pozbyć się nieśmiałości, lecz nie wiem, jak tego dokonać.

Twarz profesora złagodniała.

- Norman, możesz pokonać nieśmiałość robiąc to samo, co ja zrobiłem, aby uwolnić się od podobnych uczuć.

- Pan? - wykrzyknąłem zdumiony. - Czuł się pan tak samo jak ja?

- Właśnie dlatego zauważyłem u ciebie te symptomy - odparł profesor.

- Jak się panu udało to przezwyciężyć? - zapytałem.

Odpowiedział cicho, lecz wyczułem w jego słowach ukrytą moc.

- Poprosiłem Boga o pomoc, uwierzyłem, że On może mi pomóc i... rzeczywiście to uczynił.

W sali przez chwilę panowała cisza. Profesor wpatrywał się we mnie.

- Nie poddawaj się Peale, nigdy nie przestawaj wierzyć w Boga i w siebie - powiedział. Po tych słowach dał mi znak, że mogę odejść, i zaczął zbierać swoje notatki.

Przeszedłem przez hall i szerokimi schodami wydostałem się na zewnątrz budynku uniwersyteckiego. Zatrzymałem się na czwartym stopniu od końca. O ile wiem, stopień ten nadal znajduje się w tym samym miejscu. Stojąc na nim wypowiedziałem słowa modlitwy. Jeszcze dzisiaj, siedemdziesiąt lat później, dokładnie pamiętam słowa, które wówczas wypowiedziałem: - Panie, Ty możesz pijaka uczynić trzeźwym, a złodzieja zmienić w uczciwego człowieka. Czy możesz także przemienić takiego biednego, nieśmiałego chłopaka jak ja i uczynić go takim jak inni? Proszę, pomóż mi. Amen.

Gdy tak się modliłem na stopniach schodów, nagle doświadczyłem niezwykłego uczucia pokoju. Oczekiwałem, że wydarzy się cud, i tak się rzeczywiście stało. Jednak, jak to się zwykle dzieje w przypadku poważnych życiowych zmian, dokonał się on w ciągu określonego czasu.

Kilka dni później inny profesor, który wykładał mój główny przedmiot, zaprosił mnie do swojego biura i wręczył książkę zatytułowaną „The Sayings of Ralph Waldo Emerson” („Myśli Ralpha Walda Emersona”) ze słowami: „Czytaj Emersona, a przekonasz się, jak wielkich rzeczy można dokonać dzięki właściwemu myśleniu”. Później jeszcze inny profesor dał mi książkę pt. „Meditations” („Medytacje”) Marka Aureliusza, który nauczał, iż życie człowieka jest takie, jakie są jego myśli. Do końca życia będę wdzięczny moim nauczycielom za to, że starali się pomóc młodemu człowiekowi, który gotów był zadowolić się tym, co nie było dla niego najlepsze. Ponieważ umiałem ciężko pracować, na pewno doszedłbym do czegoś w życiu. Jednak we własnych oczach miałem się za nieudacznika. Myśli człowieka tak silnie determinują jego życie, że nawet pilna praca nie kompensuje niewłaściwego myślenia.

Na szczęście, dzięki pomocy moich profesorów, mogłem czerpać z systemu wartości, które po pewnym czasie pomogły mi zapanować nad poczuciem niższości i niewystarczalności. Uczucie ulgi, jakiego doznałem, było tak radosne i cudowne, że musiałem powiedzieć innym ludziom, równie nieśmiałym jak ja, że i oni mogą wyzwolić się ze swej niedoli. Główną myślą, którą mi wpojono, było przekonanie o nieograniczonej mocy pozytywnego myślenia.

Stosując zasady pozytywnego myślenia odkryłem, że nawet ja sam, zwykły, przeciętny człowiek, mogę radzić sobie w życiu o wiele lepiej niż przedtem. Wyzwolenie kryjącego się we mnie osobowego potencjału dało tak zdumiewające efekty, że zapragnąłem, by wszyscy zwyczajni ludzie mogli dowiedzieć się o tym, iż mogą stać się nadzwyczajni.

Jednak oprócz pozytywnego myślenia odkryłem inną bardzo ważną zasadę, bez której pierwsza ma niewielką wartość. Zasadą tą jest pozytywna wiara. Myślenie stanowi korpus rakiety, wiara zaś jednostkę napędową, która wznosi ją do gwiazd. Myślenie rodzi działanie, wiara powoduje, że wszystko staje się możliwe.

W ostatnim numerze „Harvard Business Review” przeczytałem raport, w którym szef oddziału firmy ubezpieczeniowej Metropolitan Life Insurance Company pisze, że agenci ubezpieczeniowi, działający w warunkach ostrej konkurencji, osiągają lepsze wyniki od swoich kolegów działających w warunkach charakteryzujących się mniejszym stopniem rywalizacji. W celu zbadania prawdziwości tej tezy autor artykułu przydzielił sześciu najlepszych agentów ubezpieczeniowych najlepszemu asystentowi od zarządzania. W swym raporcie pisze o następujących rezultatach tego posunięcia: „Niedługo po stworzeniu tego zespołu inni pracownicy agencji ubezpieczeniowej zaczęli nazywać jego członków „superpersonelem”, w działaniu zespołowym odznaczali się oni bowiem wysokim |esprit „de |corps. Wyniki pracy zespołu osiągnięte w ciągu pierwszych dwunastu tygodni znacznie przewyższyły nasze najbardziej optymistyczne oczekiwania (...)”.

Dlaczego tak się stało? Odpowiedź jest prosta. Agenci ubezpieczeniowi wchodzący w skład zespołu wiedzieli, że są uważani za „superpracowników” uwierzyli w to, że są najlepsi, i walczyli, by sprostać temu wyobrażeniu. To, co się stało, przypomina teorię „samospełniającego się proroctwa” głoszącą, że wszyscy ludzie - dorośli i dzieci - stają się takimi, jak się po nich oczekuje.

Zobaczmy teraz, co się stało z inną grupą agentów pracujących w tym samym biurze, i których uważano za „przeciętnych”. W normalnych warunkach mogliby oni w dalszym ciągu osiągać przeciętne wyniki sprzedaży. Jednak dynamiczna kobieta odpowiedzialna za ich pracę wierzyła, że ona i jej personel są równie uzdolnieni, jak menedżer „supergrupy” i jego pracownicy. Udało się jej przekonać swoich agentów ubezpieczeniowych, że mogą uzyskać lepsze wyniki sprzedaży od tamtych. Wychodząc naprzeciw wyzwaniu, „przeciętni” agenci uwierzyli, że mogą tego dokonać, i zwiększyli sprzedaż bardziej niż ich koledzy „superagenci”. Ich szefowa spowodowała, że spełnili jej przewidywania - osiągnęła to poprzez okazanie swojej wiary w ich możliwości.

Takie właśnie są skutki wiary.

Dokonaj świadomego wyboru, aby wierzyć. Pamiętaj, że pracownicy uznawani za przeciętnych nigdy nie zwiększyliby sprzedaży, gdyby nadal wierzyli w to, że są przeciętnymi agentami.

Przykłady takie jak wyżej opisany sprawiają, iż rozumiem, jak dziwnym i skomplikowanym tworem jest ludzki umysł. Niektórzy ludzie są stali i godni zaufania, od dzieciństwa aż do starości. Rzadko popadają w konflikt z sobą.

W szkole ludzie ci dostają dobre stopnie, później osiągają dobre wyniki w pracy, dobrze im się wiedzie, niektórym nawet bardzo dobrze. Inni ludzie są mniej zorganizowani i trwonią swoje zdolności tak, że mówimy o nich ze smutkiem: „Bardzo źle skończyli, a kiedyś mieli przed sobą takie wspaniałe możliwości”.

Jeszcze inni, których życie psychiczne i emocjonalne wydaje się uporządkowane, z czasem stają się ludźmi pozbawionymi wewnętrznego ładu i niszczą jedną okazję po drugiej, pomimo swoich wrodzonych talentów. Jeszcze inni, hojnie obdarowani przez naturę szlachetnymi cechami charakteru, wydają się nie mieć żadnego określonego celu albo brak im zdolności do podejmowania rozważnych decyzji. W końcu przeżywają załamanie psychiczne. Wszyscy słyszeliśmy o wybitnych finansistach z Wall Street, którzy trafili do więzienia, o dygnitarzach, z którymi nikt ważny nie chciał się spotkać, ponieważ wyszło na jaw, że są pozbawieni podstawowych zasad moralnych. Historia jest pełna takich ludzkich wraków, a przecież wielu z tych ludzi, gdyby tylko potrafili sprawować nad sobą właściwą kontrolę, mogłoby stać się wybitnymi przywódcami politycznymi czy dyrektorami wielkich firm.

Dlaczego jedna osoba odnosi sukces, a druga doznaje porażki? Dlaczego jeden człowiek mile nas zaskakuje, a drugi sprawia nam zawód? Myślę, że znam odpowiedzi na te pytania.

Pozwólcie, że opowiem wam o mężczyźnie, którego poznałem kilka lat temu. Przypomniałem sobie o nim pewnej nocy, którą spędziłem w Columbus, w stanie Ohio, gdzie wygłaszałem cykl odczytów. Z okien mojego pokoju, znajdującego się na dwudziestym ósmym piętrze hotelu, rozciągała się szeroka panorama miasta. Podziwiając widok zauważyłem grupę starych budynków z kamienia, w których, jako dawny mieszkaniec Columbus, rozpoznałem więzienie stanowe.

Nigdy nie zapomnę kolegów i koleżanek z czasów mojej młodości, których poznałem mieszkając w różnych miastach stanu Ohio - Cincinnati, Columbus, Bellefontaine, Delaware - i jestem szczęśliwy, iż mogę powiedzieć, że praktycznie wszyscy oni wyszli na porządnych ludzi, a niektórym powiodło się wręcz doskonale. Lecz gdy patrzyłem z góry na gmach więzienia stanowego Ohio, przypomniałem sobie o pewnym mężczyźnie, któremu się nie udało. Był on obdarzony ujmującą osobowością i umysłem tak bystrym, że mógłby ukończyć uniwersytet z wyróżnieniem - był ostatnią osobą, o której pomyślelibyśmy, że skończy w więzieniu. Pochodził z uroczej małej wioski, po skończeniu szkoły został jednym z głównych urzędników miejscowego banku i był powszechnie szanowanym obywatelem. Był człowiekiem sukcesu, który tak przyciągał do siebie ludzi, że uważano, iż powinien kandydować do Kongresu. Mówiło się o nim, że w wyborach będzie się poważnie liczył.

Później poślubił piękną i bogatą dziewczynę z Chicago. Ta atrakcyjna para stała się niebawem duszą lokalnego życia towarzyskiego. On ubóstwiał swoją żonę i dawał jej wszystko, czego chciała. Ona najwyraźniej sądziła, iż jej mąż ma większe zasoby finansowe, niż rzeczywiście posiadał. Prowadzili luksusowe życie, jeździli na drogie wycieczki i rejsy i wkrótce jego wysokie wynagrodzenie przestało wystarczać na pokrywanie wydatków.

Pewnego wieczoru, gdy pracował sam w banku, przez głowę przemknęła mu myśl, że mógłby przecież „pożyczyć” trochę gotówki. W następnym miesiącu nie planowano żadnej kontroli bankowej. Na giełdzie właśnie zaczęto grać na zwyżkę, a ceny akcji miały wzrosnąć jeszcze bardziej. Nie dawała mu spokoju myśl, że mógłby zainwestować pieniądze banku i szybko na tym zarobić. Później zwróciłby „pożyczone” pieniądze i dysponował większą gotówką.

Jednak był człowiekiem uczciwym, honorowym i odrzucił taką myśl.

Thomas Carlyle, sławny angielski poeta, powiada: „Myśl jest przodkiem czynu”. To głęboka życiowa prawda! Innego wieczoru, gdy mężczyzna sam pracował w banku, powróciła ta sama myśl. Tym razem opór woli był słabszy - wyciągnął rękę i zrobił to, co owa myśl mu podsunęła.

Sytuacja na giełdzie nie ułożyła się tak dobrze jak myślał, a rutynową kontrolę bankową przeprowadzono wcześniej niż planowano. „Pożyczka” została odkryta i wielkie żelazne wrota więzienia stanowego zatrzasnęły się za dobrym człowiekiem, który źle myślał.

Wiele lat później córka tego bankiera umówiła się ze mną na spotkanie w moim biurze w Nowym Jorku.

- Zawsze smuciłam się z powodu mojego ojca - powiedziała. Podziwiałam go i kochałam. Dlatego chcę wiedzieć, czy był słabym człowiekiem. Czy był zły? Znał go pan. Proszę mi powiedzieć, jaki był.

- Pani ojciec nie był złym człowiekiem - odpowiedziałem. - Nie uważam też, by jego głównym problemem była słabość charakteru. Był inteligentny, lecz miał problem ze swoim myśleniem.

Starałem się pocieszyć jego córkę i jestem szczęśliwy mogąc powiedzieć, że po spłaceniu długu wobec społeczeństwa ten człowiek i jego rodzina na nowo się połączyli.

Mówiąc, że człowiek ten miał problem ze swoim myśleniem, uważałem, iż postrzegał świat w kategoriach negatywnych. Niejako z założenia traktował swoją żonę jak delikatnego, wyperfumowanego, pięknego lekkoducha. Gdyby myślał o niej bardziej pozytywnie, zobaczyłby ją taką, jaką była naprawdę - inteligentną i silną. Dowiodło tego jej postępowanie, gdy został skazany i osadzony w więzieniu. Gdyby tak myślał, powiedziałby jej o prawdziwym stanie ich finansów i z pewnością we dwoje poradziliby sobie z tym problemem. Jestem o tym przekonany, ponieważ naprawdę się kochali, a nie ma rzeczy niemożliwych dla dwojga kochających się ludzi.

Każdy, kto wybiera niewłaściwą drogę, napotyka problemy. Droga na skróty może wydawać się łatwiejsza i bardziej odpowiednia. Jednak Jezus Chrystus naucza: „(...) szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby...” (Ew. Mateusza 7,13). Ludzie, którzy czynią zło, zwykle odznaczają się sprytem i niekiedy, na jakiś czas, udaje się im uniknąć konsekwencji łamania prawa. Zasadniczo jednak są głupi, gdyż w końcu zostają złapani, o czym świadczy choćby niedawno ujawniona historia pewnego finansisty z Wall Street, którego kiedyś uważano za jednego z najsprytniejszych inwestorów.

Carlyle miał rację: „Myśl jest przodkiem czynu”. Pierwsza myśl, jeśli tylko damy jej schronienie w naszym umyśle, stanie się iskrą, która wywoła określone postępowanie. Nasz sukces czy porażka zależy od tego, czy ta myśl jest pozytywna, czy negatywna.

Jednak to, co następuje po pojawieniu się pierwszej myśli, jest równie ważne jak ona. Nazywam to „procesem rozważania” - czyli sposobem, w jaki podchodzimy do danego problemu czy nadarzającej się okazji.

Na biurku w moim gabinecie stoi miniaturowa replika słynnej rzeźby Rodina „Myśliciel”. Zawsze, gdy pojawia się problem, przypominam sobie: „Bądź myślicielem. Przemyśl wszystko dokładnie, dokonaj chłodnej, intelektualnej analizy”. Zaklinam samego siebie: „Normanie, na litość boską, pamiętaj, aby nie podejmować decyzji w sposób emocjonalny”.

Tak, ta maleńka rzeźba uchroniła mnie przed wieloma głupimi posunięciami. Oczywiście miałem również swoje mniej szczęśliwe momenty. Każdy, kto nie chce się do tego przyznać, narobi sobie kłopotów, życie uczy bowiem, iż nawet najbystrzejsza osoba może dokonywać zdumiewająco głupich rzeczy. Jedynym zabezpieczeniem przed popełnieniem błędu jest myślenie - zawsze należy myśleć.

Pozwólcie, że opowiem wam historię o tym, w jaki sposób myślenie spowodowało radykalną różnicę w karierze pewnego człowieka.

Człowiek ten nazywał się Lee Buck. Jeden z najbardziej przełomowych dni jego życia rozpoczął się pewnego kwietniowego popołudnia 1974 roku. Lee Buck siedział za biurkiem w swoim gabinecie, w biurze firmy New York Life Insurance Company na Manhattanie. W pewnej chwili sekretarka powiedziała, że ktoś z rady nadzorczej chce się z nim spotkać.

Lee był podekscytowany. Od dawna czekał na ten telefon. Był pewny, że otrzyma propozycję pracy, o którą starał się od dawna: stanowisko wiceprezydenta firmy odpowiedzialnego za działalność marketingową.

Było to jego celem już dwadzieścia lat temu, gdy przyłączył się do firmy jako agent zajmujący się sprzedażą ubezpieczeń. Ciężko pracował i z czasem awansował na obecnie zajmowane stanowisko wiceprezydenta odpowiedzialnego za sprzedaż ubezpieczeń we wschodnich stanach Ameryki. Oczekiwał, że na nowym stanowisku będzie kierował pracą dziesięciu tysięcy agentów sprzedających ubezpieczenia w całych Stanach Zjednoczonych, a więc najważniejszym działem operacji prowadzonych przez New York Life. Był pewny, że członek zarządu wie, iż on jest najlepszym kandydatem na to stanowisko.

Biuro jego przełożonego znajdowało się na następnym piętrze, więc by zaoszczędzić czasu poszedł schodami. Gdy był już prawie na miejscu, zatrzymał się i zrobił najważniejszą rzecz, jaką można zrobić. Przystanął na moment, by pomyśleć i pomodlić się. Poprosił o mądrość i wewnętrzny pokój niezbędny do przyjęcia wszystkiego, co może się wydarzyć, i jak najlepszego tego wykorzystania.

Po kilku minutach wszedł do dużego, wyłożonego dywanami biura członka rady nadzorczej, w którym ciężkie zasłony tłumiły hałasy dochodzące z Madison Avenue. Siwowłosy mężczyzna uścisnął mu dłoń, wskazał fotel, a następnie oznajmił:

- Lee, George zostanie wiceprezydentem odpowiedzialnym za marketing. Ty będziesz wiceprezydentem odpowiedzialnym za sprzedaż ubezpieczeń. Czy zgodzisz się na to? - zapytał.

Mężczyzna ten był lekko zdenerwowany, Lee Buck miał bowiem opinię człowieka impulsywnego.

Lee spojrzał na niego zaszokowany. Według niego, departament ubezpieczeń grupowych był najmniej ważnym działem, przez wielu uważanym za przybrane dziecko firmy. Zajmowano się w nim sprzedażą grupowych polis ubezpieczeniowych, a wszystkie jego operacje stanowiły jedynie małą część interesów, którymi zajmował się potężny dział marketingu.

Czuł, że narasta w nim rozczarowanie i gniew. Lecz było tak tylko przez chwilę. Dzięki wcześniejszej chwili skupienia Lee potrafił odchylić się spokojnie na krześle i powiedzieć: „W porządku”.

Członek rady nadzorczej był zaskoczony. Rozmawiali jeszcze chwilę o tym, czego można dokonać w departamencie ubezpieczeń grupowych. Chociaż wielu mężczyzn i kobiet uznałoby to za degradację, Lee postanowił potraktować swoje nowe stanowisko jako okazję.

Pamiętał o radzie, której udzielił mu doświadczony agent ubezpieczeniowy, gdy rozpoczynał pracę w ubezpieczeniach. „Wykorzystuj każdą okazję, synu”, powiedział mu ten doświadczony pracownik. „Po czym poznam, że jakaś sytuacja stanowi okazję?”, zapytał wtedy. „Nie możesz tego poznać”, usłyszał w odpowiedzi. „Musisz stale próbować różnych możliwości”.

Lee postanowił spróbować. Analizując możliwości rynkowe, rysujące się przed ubezpieczeniami grupowymi, odkrył nowe perspektywy, które nigdy przedtem nie były dostrzegane. Zainspirował swoich pracowników i osobiście przeprowadził setki rozmów telefonicznych. W ciągu pierwszego roku podwoił wyniki osiągane w poprzednich latach. Po upływie zaledwie kilku lat jego oddział był odpowiedzialny za największą emisję polis ubezpieczeniowych od początku istnienia New York Life.

Po czterech latach od przejęcia tego traktowanego po macoszemu departamentu i uczynieniu zeń jednego z najważniejszych filarów firmy Lee został awansowany na stanowisko wiceprezydenta odpowiedzialnego za cały marketing.

Jak potoczyłyby się wypadki, gdyby Lee Buck nie zatrzymał się na chwilę, by pomyśleć i poprosić o mądrość? Gdyby poddał się swojemu pierwszemu impulsowi i wybuchnął gniewem, którego wszyscy doświadczamy, gdy czujemy, że niesprawiedliwie nas potraktowano, bardzo łatwo mógłby zamknąć przed sobą drogę prowadzącą na najwyższe szczeble kariery. Jednak Lee zastanowił się przez chwilę; jego dalsza kariera w ubezpieczeniach, która była niejako tego rezultatem, powinna służyć za przykład dla wszystkich młodych mężczyzn i kobiet, którzy mają zamiar poświęcić się karierze zawodowej.

Wszystkie moje dotychczasowe rozważania prowadzą do wskazania tego, co skłoniło mnie do napisania jednej z moich najważniejszych książek - książki, która w oczywisty sposób pomogła wielu ludziom. Gdy podejmowałem decyzję, że zostanę duchownym, uznałem, że moim życiowym celem będzie pomaganie ludziom w znalezieniu szczęścia i sukcesu w życiu.

Jednak do czasu, gdy napisałem tę książkę, minęło wiele lat od tego pamiętnego dnia, kiedy byłem nieśmiałym, zakłopotanym uczniem drugiego roku Ohio Wesleyan i gdy profesor Arneson zachęcił mnie, abym wierzył w Boga i w siebie.

Po zakończeniu nauki w Ohio Wesleyan i w Boston University zacząłem pracować jako duchowny i przez krótkie okresy pracowałem w Berkeley (Rhode Island), Brooklynie i Syracuse. Następnie, w roku 1932, powróciłem do Nowego Jorku, gdzie mieszkam do tej pory.

Gdy byłem duchownym w Marble Collegiate Church na Fifth Avenue, jednym z moich przyjaciół był dr John Landale, w latach trzydziestych znany naukowiec, który miał biuro swojej redakcji na tej samej ulicy.

- Napisz książkę, która byłaby wykładnią tego, czego uczysz z mównicy - poradził mi.

Popatrzyłem na niego bez entuzjazmu. Pomysł napisania takiej książki nigdy nie przyszedł mi do głowy.

- A...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin