C. Northcote Parkinson
Jak zrobić karierę
Rysunki Roberta C. Osborna Tłumaczył Juliusz Kydryński
Książki mówiące o tym, jak zrobić karierę, z których niniejsza jest najnowsza i najlepsza, rzadko różnią się co do kwestii, o jaką karierę chodzi. Powodzenie to słowo, które w swym potocznym znaczeniu może nie przemówić (i w rzeczy samej nie przemawia) do filozofa lub moralisty, lecz ma przynajmniej tę zaletę, że jest zrozumiałe. Wiemy z grubsza, co ono oznacza. Człowieka, któremu się powiodło, wyobrażamy sobie jako kogoś na wysokim stanowisku, z zabezpieczoną przyszłością, posiadającego nieskazitelną reputację i dobrą prasę; wszystko to zdobył lub utrwalił własnym wysiłkiem. W myślach naszych wyłania się następnie obraz domu nad jeziorem, rozkwitłego ogrodu, córki w spodniach do konnej jazdy i srebra z Georgii. Inna klisza ukazuje nam gabinet z boazerią, lśniące biurko, drogi garnitur i cichobieżny samochód. Ostatni obrazek odsłania ekskluzywny klub, a w centralnej grupie centralną postać, skromnie uchylającą się od wyrazów szczerego aplauzu. Z jakiego powodu? Z powodu zwycięskiego zdobycia awansu, zaszczytów czy narodzin drugiego syna? Prawdopodobnie z wszystkich tych trzech powodów łącznie. Oto co ogólnie rozumie się przez karierę względnie powodzenie, i w tym sensie ten termin będzie tu używany.
Nie da się zaprzeczyć, że istnieją też inne formy kariery, od kanonizacji w dół. Jedni nadali swoje imiona egzotycznym kwiatom lub napisali nieśmiertelny wiersz. Inni dożyli niewiarygodnie późnego wieku albo grywali na koncertach już w ósmym roku życia. Kariera może przybierać kształt taki lub inny. Przyjąwszy, że tak jest, czytelnik nie powinien jednak spodziewać się więcej, niż tu znajdzie. Jeśli kariera, która go interesuje, należy do typu opisanego na wstępie - wymuskany kabriolet, prywatna plaża - książka ta powie mu o niej wszystko. Jeśli jednak wyobraża sobie karierę jako nagrodę w życiu przyszłym, lub zgoła jako pośmiertną sławę, niech się zwróci gdzie indziej. Na tych stronicach nie daje się recept na męczeństwo. Mówiąc „kariera", ma się na myśli karierę w sensie materialnym. Ale jakkolwiek jest to kariera materialna, nie jest prymitywna. Pragniemy teraz dowieść, że człowiek, któremu dobrze się powodzi, nie jest człowiekiem, który jedynie zbił majątek. Bogactwo samo w sobie, bez prestiżu i popularności, a skażone - być może - skąpstwem, jest tylko rodzajem paraliżu. Sztuka uzyskania powodzenia to nie tylko pieniądze, to także łatwe wśliznięcie się do rządzącej warstwy społeczeństwa, przy zachowaniu niejasnego wrażenia, iż tkwiło się w niej zawsze. W czasach, kiedy kina dostarczały jeszcze rozrywki, istniał wśród ludzi ubogich zwyczaj, że wchodziło się do kina tyłem przez drzwi wyjściowe, mówiąc do innych: „To był fatalny film". Dokładnie w ten sam sposób technika robienia kariery zakłada nienatrętne wejście w szeregi uprzywilejowanych. Musi się w nie wejść z uczuciem znudzenia kogoś, kto je opuszcza. Gdyż nie wystarczy wejść: trzeba także należeć.
Poniższe rady, jak zrobić karierę, zakładają zatem, że idzie o specjalny jej rodzaj. Zakładają także, że czytelnik jest osobistością przeciętną, o zdolnościach nieco mniejszych niż przeciętne. Zbyt często spotykamy książki mówiące o tym, „Jak zrobić karierę", które zalecają czytelnikowi, żeby był bardziej energiczny, bardziej inteligentny, bardziej uczynny, bardziej staranny, bardziej miły i bardziej lojalny niż ktokolwiek inny. Ale jeśli posiada on te wszystkie zalety, nie trzeba mu książki. Nie dla tego rodzaju ludzi powinno się ją napisać. Ten rodzaj ludzi i tak zrobi karierę. Osobnik potrzebujący porady to ktoś poniżej przeciętnego poziomu - głupi, leniwy, niedbały, nieuczynny, przykry we współżyciu i nielojalny.
To dla niego powinno się napisać taką książkę. Mimo wszystko żyjemy przecież w kraju demokratycznym. Czemuż by i on nie miał zrobić kariery, jak każdy inny? Może ją zrobić - i zaraz wyjaśnimy, w jaki sposób. W tym celu przyjmiemy, że karierę robi się w tej dziedzinie, gdzie pracuje najwięcej osób i która jest wyraźnym przeznaczeniem wszystkich: w dziedzinie administracji publicznej i handlowej. Ludzie wyobrażają sobie, że zrobią karierę w rolnictwie, nauce, hodowli bydła, literaturze lub w antropologii. Każdy widzi siebie jako pilota doświadczalnego, tajnego agenta, asa reporterów lub cowboya. Jeśli im się powiedzie, wszystko kończy się przy biurku: i wydaje się, że w praktyce nie ma wielkiej różnicy czy biurko to znajduje się na uniwersytecie, poligonie rakietowym, rancho hodowlanym, czy w Pentagonie. Cokolwiek się zdarzy, biurko to czeka na każdego z nas. Równie dobrze moglibyśmy zdać sobie z tego sprawę od początku i rozpocząć karierę tak, jak mamy zamiar ją kontynuować. A skoro raz usiedliśmy za biurkiem, problem nasz polega na tym, w jaki sposób przenosić się od biurka do biurka, dopóki nie osiągniemy szczytu piramidy. Na wstępie musimy tylko wiedzieć, jak się wyłgać od Testów Inteligencji i jak oszukać Ekran Osobowości. Wszystko to jest dziecinnie łatwe, ponieważ (i to bardzo słusznie) testy przeznaczone są jedynie do wykluczenia tych, którzy nie zadali sobie trudu, aby nauczyć się od nich wyłgiwać. Przyjmiemy więc, że owe testy mamy poza sobą i że czytelnik ma już jakieś tam biurko. Cóż masz robić dalej?
Ta książka daje na to odpowiedź. Co więcej, prowadzi cię krok po kroku, od najniższych aż do najwyższych stanowisk. Jeśli będziesz miał tę książkę pod ręką, twoja kariera jest praktycznie nie do uniknięcia. Od tej chwili twoje wznoszenie się ku potędze i wpływom jest (no, mniej lub więcej) zapewnione. Ale skoro czytelnik tak wiele zawdzięcza autorowi, ten z kolei musi wyrazić swą wdzięczność wszystkim, którzy pomogli mu, aby ta książka stała się faktem dokonanym. Składa zatem podziękowanie wydawcom The Detroit Athletic Club News, The Dude, Esquire, Fortune, Gentlemerts Quarterly, Life International, Lilliput, The New York Times Magazine i Quest; na ich łamach niektóre z tych rozdziałów już się w zasadzie ukazały. Pragnie też wspomnieć o -długu wdzięczności wobec Mrs Valerie Fitchet, która przepisała manuskrypt, wobec Mr Roberta C. Osborna, który zrobił ilustracje, wobec Mr Austina Olneya, Miss Anne Ford i innych - za ich pracę redakcyjną i produkcyjną, wobec samych wydawców; wreszcie wobec Anny, bez której cały wysiłek nie miałby sensu i której, dla niezliczonych powodów, ta książka jest zadedykowana.
Autor ofiaruje swoje przewodnictwo w pierwszym rzędzie młodemu człowiekowi, którego obecne biurko jest jego pierwszym. Zakłada się, że pracuje on w handlu i że jego ostateczną ambicją jest stanowisko prezesa olbrzymiej grupy Połączonych Towarzystw. Ale jakkolwiek tekst książki wyda się wobec tego tekstem całkowicie przemysłowym lub handlowym, podane wskazówki można równie dobrze odnieść do każdej innej formy administracji. Jeden urząd jest bardzo podobny do drugiego i zasady tutaj wyłożone można zastosować do wszystkich. Skoro mamy biurko (rekwizyt konieczny i podstawowy) z tacą na akta Wpływające, Odchodzące i Pozostające w Załatwianiu, z telefonem i terminarzem, technika sukcesu będzie zawsze ta sama. Twoim zadaniem jest odnaleźć i zachować prawo Lekkości, prawo, dzięki któremu odpowiednio uzdolniony (lub kierowany) osobnik wzniesie się na szczyt organizacyjnej hierarchii. Przeciwieństwem tego prawa jest prawo Ciężkości, które trzyma innych w dole.
Skoro postawiłeś już jedną nogę na najniższym szczeblu drabiny, twoim pierwszym problemem będzie pogodzenie z sobą dwóch całkiem różnych sposobów postępowania. Z jednej strony musisz napomykać o swojej bardziej niż szacownej przeszłości, z drugiej - musisz unikać wydawania choćby centa ponad to, co konieczne. Na początek nie żeń się i nie wynajmuj mieszkania. Co wieczór twoi koledzy wychodząc, będą widzieli światło, wciąż jeszcze świecące się w twym biurze. Co rano przychodząc, zastaną cię już na miejscu. „Ależ on pracuje - będą mówić między sobą. On po prostu miękka w biurze". I będą mieli słuszność. Tam właśnie będziesz sypiał. Będziesz należał do klubu, żeby móc wyjeżdżać na weekendy, a w święta państwowe będziesz spędzał noce w tureckiej łaźni. Za posiłki w barze będziesz płacił mniej więcej po sześćdziesiąt dziewięć centów. Poza tym oszczędzaj i inwestuj każdego centa, którego otrzymasz. Co się tyczy twojej przeszłości, to stworzysz ją sobie na urlopie.
Przez pierwsze pięć lat swojej kariery powinieneś spędzać doroczny dwutygodniowy urlop jak następuje: pierwsze dwa urlopy w pobliżu Groton, Exeter lub Andover, następne trzy w pobliżu Princeton, Harvard lub Yale. Studiuj bieżącą listę fakultetów i wykładów, przemówienia promocyjne i wyniki futbolowe. Zbieraj egzemplarze studenckich gazetek. Staraj się zaznajomić z woźnymi, personelem i policją. Czytaj wszystkie dostępne książki i ucz się na pamięć wszystkich planów, jakie uda ci się zdobyć. Zabierz z sobą na jedną luli dwie wizyty jakiegoś ambitnego przyjaciela, któ ry zmienił nazwisko na Vanderbilt lub Lowell. Następnie zacznij bardzo delikatnie napomykać o swej przeszłości, na chybił trafił, okrężnymi aluzjami. Jesteś absolwentem Technikum w Jakmutam i Uniwersytetu Jakiegobądź i jesteś z tego dumny; ale nie są to okoliczności, które byś - na razie - musiał z naciskiem podkreślać. W żadnym wypadku nie wolno ci kłamać. Nie mógłbyś postąpić bardziej brzydko, a - co gorsza - bardziej głupio. Twoim celem powinno być raczej stworzenie atmosfery. Kiedy mówisz: „Nie wiosłowałem w Harvard - chyba zbyt ciężko pracowałem" - wtedy mówisz prawdę. Kiedy powołujesz się na swego przyjaciela Archie Lowella i dodajesz przy tym: „Byliśmy razem w Groton" - będziesz w tym zupełnie ścisły. Jednakże nie musisz być aż tak konkretny. Kiedy ktoś wspomni o jakiejś rozrywce, jak np. o strzelaniu z łuku, możesz się przyznać do swej ignorancji. „Zdaje mi się, że nie uprawiano tego w Yale". Nie ma też potrzeby, żebyś znał gwiazdora filmowego, gdyż: „Nie było go w Princeton, nieprawdaż?" Główną zasadą, według której należy postępować we wszystkich okrężnych aluzjach, jest ta: zdecyduj się, jaka to ma być uczelnia. Fatalnie, jeśli je pomieszasz. Możesz tu wysunąć zastrzeżenia, że gdzieś w gmachu biura znajduje się twoja karta, podziurkowana przez elektronową maszynę i dokładnie rejestrująca twoją karierę w Jakmutam i w Jakimbądź, wraz z kolejnymi stopniami, cofającymi cię aż do przedszkola. Nie poświęcaj jej nawet jednej myśli. Biuro musi posiadać te karty jako symbol swego znaczenia, ale nikt nigdy do nich nie zagląda, ani nie robi z nimi nic innego, poza ich gromadzeniem. W ciągu pięciu lat, o nic właściwie się nie starając, nie wypowiedziawszy ani jednego kłamstwa, nie będąc nikim innym niż skromnym samym sobą, staniesz się tym człowiekiem o starannych manierach, nabytych na najlepszych uniwersytetach, który w Wydziale Propagandy i Reklamy pracuje pilniej niż ktokolwiek inny w całym przedsiębiorstwie. O przeszłości można z lekka napomykać, ale pieniądze powinny być - przynajmniej częściowo - realne. Człowiek, który oszczędza swą pensję, musi mieć coś do zainwestowania; coś, co jest niezbyt warte inwestycji, lecz przydatne w rozmowie. Grając na giełdzie, ostrożnie i według najlepszych rad, powinieneś, bardzo sporadycznie, wspominać o swych operacjach na wielką skalę, dając do poznania - na zmianę - że osiągnąłeś albo szczególne zyski, albo poniosłeś katastrofalną stratę. Zyski i niepowodzenia będą prawdziwe i będą wyrazem twych rzeczywistych spekulacji, lecz w sumach bardzo przesadzonych. Mniej więcej raz w roku powinieneś uczcić swą wygraną, zapraszając pięciu najbardziej gadatliwych kolegów na niewiarygodnie wystawny obiad. Pamiętaj jednak, że strata wywiera równie silne wrażenie.
Dla podwyższenia twej pozycji ważna jest skala, a to, czy cała suma wyraża się plusem czy minusem, nie ma znaczenia. Nie rość sobie pretensji do szczególnej przezorności, ale - jeśli chcesz - wyznaj, że masz nieco szczęścia.
Bezpośrednim celem nie jest jednak zasugerowanie swego bogactwa, lecz poczucia przynależności do klanu Rockefellerów i Rothschildów. Oni mają swoje operacje giełdowe i ty masz swoje. W ten sposób może stać się rzeczą wiadomą, że interesujesz się wielobarwnymi masami plastycznymi. „Ale nie interesuje się pan ich udziałami?" - zapyta jakiś przejęty lękiem znajomy, „Nieomal!" - odpowiesz ze śmiechem, pozostawiając go w rozpamiętywaniu, że nawet 43 procent (powiedzmy) zysku z akcji przedstawiać będzie niemałą sumę.
Po pięciu latach oszczędzania i inwestowania powinieneś mieć pokaźną kwotę do dyspozycji. Istnieją rozmaite możliwości, ale najlepiej chyba będzie, jeśli wydasz ją na podróże. Jeżeli opuszcza się firmę na sześć miesięcy, a potem powraca z opinią kogoś, kto zna świat - to już jest coś, o czym się mówi. Mając na uwadze ten cel, możesz wyłączyć Europę, jako zbyt dobrze znaną. Można by zapewne jakoś wyzyskać fakt, że było się w Zagrzebiu, w Skopje czy w Santorin, ale wartość prestiżowa tych miast prawie że nie warta jest tego wysiłku. Pogawędka o Cagliari jest stratą czasu. Nowoczesny podróżnik może wywrzeć wrażenie tylko przy okazji przypadkowej wzmianki o Faizbadzie, Kaohsiung lub Bandjarmasin. „To mi przypomina - będziesz mógł powiedzieć - coś, co przytrafiło mi się raz w Ajuttaja..." W tym miejscu może ci przyjść na myśl, że Człowiek Organizacji, taki, jakim go się teraz pojmuje, nie potrzebuje wiedzy o świecie, a być może, jakakolwiek inna wiedza też by mu tylko przeszkadzała. To może być bliskie prawdy, lecz czasy się zmieniają, a ty musisz wiedzieć z góry, jaka zmiana nastąpi. Obecna moda na konformizm minie, a po niej nastąpi wołanie o indywidualizm. Wyróżnienie się w roli urzędnika może być trudne, ale zwiedzenie indonezyjskiego Borneo jest względnie łatwe. Zrób coś w tym rodzaju i w ten sposób umocnij na dobre swoją opinię - jako indywidualności; jako człowieka, który zwiedził Tasmanię; jako człowieka, który zna świat.
Zdecydowawszy się na ten sposób postępowania, masz trzy ewentualności, pomiędzy którymi należy wybrać. Możesz odwiedzić jakieś terytorium, o którym się twierdzi, że nie zostało jeszcze odkryte. Możesz nauczyć się jakiegoś języka, znanego tylko bardzo nielicznym. Możesz, na koniec, zwiedzić jakiś teren, na którym rozgrywa się właśnie niewielki konflikt i wrócić jako ekspert do spraw Wojskowych - albo z opinią kogoś o awanturniczej przeszłości. Głównym rezultatem tych podróży będzie książka; i dobrze, jeśli z góry postanowisz, o czym ona będzie traktowała. Najpierw podróżować, a potem dopiero myśleć o opisaniu swych wrażeń - to nienaukowe, przynosi stratę czasu i nieodpowiednie przeżycia. Zbadaj księgarnie i zwróć uwagę na to, co się publikuje. Zorientujesz się, że istnieją pewne schematy książek podróżniczych. Ale istnieją też słuszne obawy, że pod pewnymi względami rynek jest przesycony. Nikt dziś nie zaproponuje wydawcy opowieści o dziecku wychowanym pośród stada małp. Wiemy, że ten temat został już załatwiony. Nic też już dzisiaj się nie uzyska, przepływając Pacyfik na tratwie z drzewa balsa. Niewielką sławę przyniesie znajomość dialektu Lin Yutang. A służba w Legii Cudzoziemskiej (jeśli ona jeszcze istnieje) zupełnie już nie usprawiedliwi jeszcze jednej książki o przygodach w Picywrenii.
Wiedząc o tym, że pewne drogi zostały definitywnie zamknięte, dobrze uczynisz, jeśli - przed zamówieniem miejsc na statku - wypróbujesz styl swej własnej prozy.
Przewrócenie się łódki oznaczało, że straciliśmy wszystkie zapasy, a najbliższe sklepy były w Madlyrash, które stanowiło naszą ostatnią więź z cywilizacją. Podróż powrotna trwałaby przynajmniej szesnaście dni rzeką, a inną drogą jeszcze dłużej. Należy pamiętać, że za trzy tygodnie miała nadejść pora deszczowa... Postanowiłem przeć naprzód.
Technika polega na wprowadzaniu we właściwym miejscu wielokropków. Jeśli nie masz co do tego żadnej pewności, zrezygnuj z wypraw odkrywczych i połóż rączej nacisk na swą znajomość rzadkich języków i obyczajów.
Jedną z najdziwniejszych postaci w okolicy był Sheering Venshyan, domokrążca z Mehkbeheliv.
Zauważyłem raz po sposobie związania jego turbanu, że przybył z drugiej strony wzgórz i zwróciłem się do niego w języku, o którym sądziłem, że jest tu dialektem właściwym.
- Wudyanho? - Zacząłem, lecz on tylko potrząsnął głową.
- Comongsaarva? - Spróbowałem znowu, niestety z podobnym rezultatem. Ale potem on sam ułatwił mi zadanie, mruknąwszy: „Hoosyersen?" Wtedy poznałem, że pochodził z północy...
Jeśli potrafisz pisać rzeczy tego rodzaju, twoja reputacja lingwisty będzie ustalona. Jeśli jednakże - jak to się zdarza niektórym pisarzom - ogarnia cię lęk przed spotkaniem kogoś, kto rzeczywiście mówi tym dialektem, który ty udajesz, że opanowałeś, lepiej zrobisz, jeśli skupisz uwagę na trzeciej, tzn. wojskowej ewentualności. Tę możesz wypróbować w dwóch stopniach: elementarnym i zaawansowanym. Elementarny wygląda mniej więcej tak:
Wszędzie trwało milczenie, tylko spoza Sierry dobiegał huk ognia karabinów maszynowych. Miguel i ja podeszliśmy na palcach do zrujnowanej hacjendy, ostrożnie rozglądając się na prawo i lewo. Nagle Miguel zatrzymał się i zaczął badać ziemią. Podczas gdy on to robił, ja stałem na straży. Wstając z wolna, szepnął: „Senor, w ciągu ostatniej pół godziny przechodziło tą drogą jedenastu mężczyzn. Myślę, że hacjenda będzie zajęta". Kiedy to mówił, usłyszałem lekki trzask, jak gdyby odsunął bezpiecznik. Na chwilę spotkały się nasze oczy - być może, jak przypuszczaliśmy, po raz ostatni. Mając ich jedenastu przeciwko nam dwóm, musieliśmy strzelać celnie. „Vamos!" - szepnąłem i zaczęliśmy iść naprzód...
Ta szkoła literacka narodziła się w czasach hiszpańskiej wojny domowej i stała się podstawą wielu sukcesów autorskich, dając się łatwo stosować do terenów Ameryki Południowej i Środkowej.
Pisarstwo wojskowe w stopniu zaawansowanym wynalazł zmarły Mr Hilaire Belloc, który odbywał służbę w francuskiej artylerii jako rekrut w okresie pokojowym. Uczyniło go to ekspertem w sprawach strategii, którym pozostał nawet potem, kiedy dwie wojny światowe zwiększyły nieco nasze doświadczenie w prowadzeniu wojen i zmniejszyły nieco naszą cześć dla Francji. Jest rzeczą nieprawdopodobną, aby jakikolwiek współczesny młodzieniec mógł rywalizować z Belloc'em jako mistrz angielskiej prozy, bez trudu jednak potrafi naśladować go jako stratega.
Problem w zasadnie polegał na zaopatrzeniu. Mając ostatni punkt transportowy w Phnom Penh, a poza Kampong Thom drogę pod obstrzałem artyleryjskim, generał Aixles-Eains musiał przerzucić swoją piechotę w sile co najmniej brygady aż na linię Lam-nam. Gdyby mu się nie udało dokonać tego w ciągu sześciu dni, placówka w Cheon Ksan musiałaby paść. Otóż odległość z Phnom Penh do Lamnam wynosi 218 kilometrów główną szosą. Ponieważ wojska docierały już do Ph Rovieng, arytmetycznie było prawie możliwe - ale tylko prawie - żeby zapasowa kolumna przybyła na czas. Manewr rozpoczął się 14 marca i trwał bez przeszkód aż do wieczora 17, kiedy w rejonie Tamesch... itd.
Jeśli przyjmiemy, że postanowiłeś zostać odkrywcą, musisz przede .wszystkim zdecydować się, jak powinna wyglądać obwoluta książki, którą masz zamiar napisać. Istnieją dwa rodzaje obwolut dla książek podróżniczych: te z nagimi piersiami i te bez nich. Są przeznaczone dla różnego typu odbiorców: ów drugi rodzaj obwoluty przybiera niekiedy formę mapy lub sylwety pasma górskiego. Na ogół pierwszy rodzaj jest bardziej pokupny, pod warunkiem, że dziewczęta są jako tako przystojne. Selekcja takiej obwoluty zawęzi wreszcie twój zakres wyboru pośród miejsc czekających na odkrycie.
Załatwiwszy te czynności wstępne, należy teraz określić terytorium, które masz zamiar zwiedzić. I znowu: byłoby błędem zanadto sugerować się charakterem kraju. Najlepsze wyjście to napisać twoją opowieść w zarysie, a potem wyszukać jakiś opis scenerii, która posłuży za tło. Potrzeba ci zasadniczo jakiejś fotogenicznej rzeki o rwącym nurcie, z wodospadami i przynajmniej jednym krokodylem. Korzystne są góry na dalszym planie i tubylcza wioska na pierwszym. Szybko się zdecyduj, czy powinny tam być tygrysy, czy nie. Ponieważ nie jesteś wybitnym myśliwym, świetnie możesz się bez nich obyć. Jeśli jednak uważasz, że jeden jest konieczny, najlepiej będzie, jeśli kupisz w Zoo kilka zwykłych fotografii i naniesiesz je na negatywy zdjęć zrobionych na miejscu. Niektórzy odkrywcy zabierają z sobą wypchaną tygrysią łapę do robienia śladów na błotnistym gruncie. To doskonały pomysł, ponieważ tylko wytrawny zoolog zauważy, że twoje ślady robione są wyłącznie tylną łapą: a - rzecz jasna - żaden zoolog nie będzie czytał takiej książki, jak twoja.
W pisaniu książki podróżniczej należy unikać monotonii. Jedynym na to lekarstwem jest wyposażenie twej opowieści w punkt kulminacyjny. W opowiadaniu o wspinaczce górskiej kryzys przychodzi w momencie zdobycia szczytu Cogomasz, zbudowania kopca z kamieni, zatknięcia flagi na wierzchołku, pogrzebania Szerpów i wycofania się z turni. Zajmuje to dwie trzecie książki, pozostawiając ostatnie rozdziały na nieco stronniczą ocenę znaczenia tego osiągnięcia. Przynajmniej jeden rozdział powinien wyjaśniać, dlaczego nie udały się poprzednie ekspedycje, mające złych wspinaczy, zły ekwipunek, złe mapy i złe pożywienie - pomijając już zupełnie fakt, że popełniały błąd, atakując szczyt z nieodpowiedniej strony, o nieodpowiedniej porze roku. Lecz w tym rodzaju książki podróżniczej, o którym mówimy, góry będą grały mniejszą rolę.
...
maxio14