Alistair MacLean - Goodbye Kalifornio.pdf

(1451 KB) Pobierz
ALISTAIR MACLEAN
Goodbye Kalifornio!
(Przekład : Tadeusz Markowski )
Przedmowa
Ziemia zadrżała 9 lutego 1972 roku, dokładnie o piątej pięćdziesiąt dziewięć i
czterdzieści sekund. W porównaniu z innymi wstrząsami, ten trudno było określić jako
wart uwagi. Z pewnością nie był poważniejszy niż wstrząsy nawiedzające Tokio i jego
okolice dziesiątki razy w roku. Zatrzęsły się wiszące lampy, kilka niestarannie
postawionych na półkach przedmiotów spadło na ziemię, ale były to jedyne dające się
zauważyć efekty przechodzącej fali. Wtórny wstrząs, o wiele słabszy, nastąpił dwadzieścia
sekund później. W rezultacie było to więc zdarzenie nie warte uwagi, ale pamiętne,
przynajmniej dla mnie, gdyż było to pierwsze trzęsienie ziemi, jakie przeżyłem. Uczucie, że
ziemia pod stopami zaczyna się ruszać, należy do szczególnie bulwersujących przeżyć.
Epicentrum wstrząsu znajdowało się zaledwie kilka kilometrów od mojej siedziby,
więc następnego dnia pojechałem obejrzeć to miejsce. Miasteczko Sylmar leży kilka
kilometrów na północ od Los Angeles w Dolinie San Fernando, w Kalifornii, oczywiście.
Widać było liczne uszkodzenia budynków, ale żadne nie było poważne, z wyjątkiem
jednego. Najsilniej bowiem został dotknięty Rządowy Szpital Weteranów. Przed
trzęsieniem stały tam równolegle do siebie trzy budynki. Dwa zewnętrzne stały nadal, na
pozór zupełnie nietknięte. Natomiast środkowy zawalił się jak domek z kart, został
całkowicie zniszczony. Ani jeden element jego konstrukcji nie ostał się w stanie
nienaruszonym. Ponad sześćdziesięciu pacjentów poniosło śmierć.
Dziwne, że tak znaczne szkody spowodował wstrząs o znikomej sile. Moc trzęsienia
ziemi określa się według skali Richtera od zera do dwunastu stopni. Trzeba pamiętać, że
siła trzęsienia ziemi, mierzona skalą Richtera, rośnie nie arytmetycznie, ale logarytmicznie.
Tak więc sześć stopni według Richtera odpowiada wstrząsowi dziesięciokrotnie
silniejszemu niż siła pięciu lub stukrotnie silniejszemu niż siła czterech stopni. Trzęsienie
ziemi, które zniszczyło budynek szpitala w Sylmar miało siłę sześciu i trzech dziesiątych w
skali Richtera. To zaś, które zniszczyło San Francisco w 1906 roku, odpowiadało wówczas
sile ośmiu i trzech dziesiątych stopnia (lub, jak kto woli, siedmiu i dziewięciu dziesiątych
we współczesnej, zmodyfikowanej skali). Tak więc wstrząs w Sylmar miał zaledwie jeden
procent skutecznej mocy trzęsienia w San Francisco. Jest to, być może, uspokajająca
informacja, ale dla osób o nadmiernie rozwiniętej wyobraźni i ona może być przerażająca.
Bardziej jednak przerażający może być fakt, że nigdy nie zarejestrowano wielkiego -
choć określenie “wielkie” oznacza każdy wstrząs o sile ponad osiem stopni - trzęsienia
ziemi w pobliżu jakiegokolwiek miasta. Z wyjątkiem budzącego grozę trzęsienia ziemi w
północnych Chinach w czerwcu 1976 roku, kiedy to, według nigdy nie potwierdzonych
przez stronę chińską szacunków, w mieście Taughsan i jego okolicach zginęło siedemset
pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Prawo wielkich liczb mówi jednak, że trzęsienia ziemi nie zawsze
występowały w nie zamieszkanych lub mało zaludnionych okolicach. I jeżeli ktoś nie chowa
głowy w piasek, to musi zdać sobie sprawę z tego, że jest to zjawisko bardzo
prawdopodobne także dzisiaj.
Użyto tu określenia “prawdopodobne”, ponieważ prawo wielkich liczb zostało w tym
wypadku wzmocnione obserwacją, że trzęsienia ziemi najczęściej występują na wybrzeżach
kontynentów i wysp. A właśnie tam, ze względu na dogodne położenie handlowe i
komunikacyjne, powstało sporo wielkich miast świata. Tokio, Los Angeles czy San
Francisco - to tylko trzy przykłady takich miast.
I nic w tym dziwnego. Przyczyny występowania trzęsień ziemi oraz wybuchów
wulkanów nie budzą już zasadniczych kontrowersji geologów. Naukowcy ustalili, że w
niewyobrażalnie odległej przeszłości zjawisko pojawiania się lądów przebiegało w ten
sposób, że najpierw utworzył się jeden superkontynent, a ze wszystkich stron otaczał go
jeden superocean. Z upływem czasu, z przyczyn wciąż jeszcze niezbyt dokładnie
poznanych, nastąpił podział tego tworu na kilka kontynentów, z których każdy unosił się
na swojej płycie tektonicznej, pływającej na wciąż roztopionej magmie tworzącej jądro
Ziemi. Owe płyty tektoniczne od czasu do czasu zderzają się i ocierają o siebie. Na skutek
owych zderzeń powstają fale przenoszące się ku powierzchni, które powodują wybuchy
wulkaniczne lub właśnie trzęsienia ziemi.
Większa część stanu Kalifornia znajduje się na Płycie Północno-Amerykańskiej,
która, choć porusza się na zachód, nie jest tak naprawdę najgroźniejszą płytą tektoniczną.
Prawdziwym nieszczęściem Kalifornii jest fakt, że pozostała jej część znajduje się na Płycie
Północnego Pacyfiku, która, niestety, wciąż obija się o Chiny, Japonię i Filipiny. Począwszy
od miejscowości San Andreas na zachód rozciąga się właśnie ów nieszczęsny obszar. Płyta
Północnego Pacyfiku nieco się obraca i jej ruch poniżej terenu Kalifornii odpowiada
ruchowi w kierunku północno-zachodnim. Kiedy napięcia na styku obu płyt stają się zbyt
silne, wtedy następuje ich rozładowanie w kierunku właśnie północno-zachodnim, wzdłuż
tzw. Uskoku San Andreas, co wywołuje trzęsienia ziemi, którymi kalifornijczycy niezbyt się
już przejmują.
Rozmiar tych uskoków zależy głównie od wielkości wstrząsu. Czasami może się
nawet zdarzyć, że nie wystąpi żadne boczne przesunięcie. Innym razem może ono mieć
rozmiar trzydziestu czy sześćdziesięciu centymetrów. Ale mimo ogromnych konsekwencji
takiego założenia nie możemy przecież odrzucać możliwości zaistnienia bocznego
przesunięcia rzędu kilkunastu metrów.
Prawdę mówiąc, w tej dziedzinie wszystko jest możliwe. Aktywna sfera sejsmiczna i
wulkaniczna otaczająca Pacyfik znana jest jako tak zwany Pierścień Ognia. Uskok San
Andreas stanowi jego integralną część. W obrzeżach tego właśnie Pierścienia Ognia
wystąpiły dwa najbardziej monstrualne trzęsienia ziemi, jakie kiedykolwiek
zarejestrowano w historii: w Japonii i Ameryce Południowej. Oba miały siłę rzędu ośmiu i
dziewięciu dziesiątych stopnia w skali Richtera. Kalifornia nie może sobie rościć większego
prawa do boskiej opieki niż pozostałe części Pierścienia Ognia i należy liczyć się z tym, że
następne monstrum tektoniczne - powiedzmy sześć razy silniejsze niż wstrząs w San
Francisco - nastąpi, załóżmy, w San Bernardino, skutecznie strącając miasto Los Angeles
do oceanu. A przecież skala Richtera ma dwanaście stopni!
Trzęsienia ziemi występujące na Pierścieniu Ognia mają jeszcze jedną cechę - mogą
występować zarówno jako wstrząsy podwodne, jak i podziemne. W tym pierwszym
przypadku powstaje olbrzymia fala przypływu. W roku 1976 miasto Mindanao na
Filipinach zostało zatopione i kompletnie zniszczone, grzebiąc w wodzie tysiące istnień
ludzkich. Do tej tragedii doszło w wyniku trzęsienia ziemi, którego epicentrum znajdowało
się w stożkowo uformowanej Zatoce Moro. Na skutek wstrząsu powstała pięciometrowa
fala przypływu, która zatopiła całe wybrzeże. Taki właśnie podwodny wstrząs u brzegów
San Francisco mógłby zdewastować Zatokę Kalifornijską i prawdopodobnie nie
oszczędziłby miasta Sacramento i San Joaquin, które leżą w dolinach.
Jak się rzekło, bezpośrednią przyczyną wstrząsów tektonicznych jest właśnie owa
wędrownicza natura płyt tektonicznych. Ale są również dwie inne prawdopodobne
przyczyny mogące wywołać trzęsienie ziemi.
Pierwszą z nich jest promieniowanie słoneczne. Wiadomo przecież, że siła i
zawartość wiatru słonecznego znacznie się zmienia, i to w sposób zupełnie nie dający się
przewidzieć. Wiadomo również, że może on znacznie wpłynąć na strukturę chemiczną
naszej atmosfery, co z kolei może rzutować na przyśpieszenie lub hamowanie rotacji Ziemi.
Jest to zjawisko prawie niewykrywalne, bo mierzalne jedynie w setnych częściach sekundy,
ale przecież może ono wpływać (tak mogło się zdarzyć w przeszłości) na nie zakotwiczone
płyty tektoniczne.
Wiele teorii naukowych stwierdza, że wpływ grawitacji różnych planet oddziałuje na
Słońce, modulując owe wiatry słoneczne. Jest to o tyle bardziej interesujące, że w 1982
roku nastąpi rzadkie, liniowe ułożenie planet Układu Słonecznego. Jeżeli ta teoria,
nazwana Efektem Jowisza (od tytułu książki napisanej przez doktorów Johna Gribbina i
Stephena Plagemanna), jest prawdziwa, to owe ułożenie liniowe planet wywoła niebywałą
aktywność Słońca, co z kolei będzie miało niebagatelny wpływ na prędkość obrotu Ziemi.
Tak więc naukowcy oczekują nadejścia roku 1982 z wielkim zainteresowaniem i nie
mniejszą obawą.
Drugim potencjalnym sprawcą trzęsienia ziemi może być człowiek. Od zarania
ludzkości człowiek bezmyślnie i na oślep ingerował w procesy natury i nic nie wskazuje na
to, by kiedykolwiek owych ingerencji zaniechał. Gatunek, który najpierw modlił się do sił
natury, a potem poznał i wykorzystał jej najgłębsze tajemnice, wieńcząc to dzieło bombą
wodorową, zdolny jest do wszystkiego. Sam pomysł kontrolowania przez człowieka
trzęsień ziemi - za pomocą kontrolowanych wybuchów - nie jest nowy, przeprowadzono już
bowiem tego typu doświadczenia. Na nieszczęście (choć było to oczywiście nieuniknione)
jednocześnie pojawiła się idea, aby wykorzystać ten pomysł jako interesującą innowację w
przyszłej wojnie jądrowej. Myśl ta na tyle głęboko zawładnęła niektórymi ludźmi, że
podpisano już międzynarodowe umowy, poparte szczerymi przysięgami, zabraniające
używania broni jądrowej w sposób zagrażający środowisku naturalnemu, na przykład przez
skażenie atmosfery czy też wywołanie fali przypływu.
Istnienie tych umów posłuży, oczywiście jedynie przyspieszeniu gorączkowych prac
nad pełnym wykorzystaniem wszelkich możliwości owych “broni, o których nawet nie
wolno myśleć”. Zajmą się tym zwłaszcza supermocarstwa. Wystarczy przypomnieć sobie,
co wynikło z podpisania słynnego traktatu SALT, który spowodował natychmiastowe
zdwojenie wysiłków przez naukowców obu stron w poszukiwaniu odpowiednika “złotego
Graala”, co zaowocowało rozwojem nowych i coraz bardziej przerażających środków
zagłady wielkich mas ludzkich. Podpisanie nic nie znaczących skrawków papieru nie
usunie przecież cętek ze skóry leoparda.
Oprócz jednak zastosowań czysto wojennych pomysł ten można również
wykorzystać w innych celach. I o tym właśnie jest ta książka.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin