May Karol -- Leśna różyczka 9 - Juarez.pdf

(1364 KB) Pobierz
Juarez
K AROL M AY
J UAREZ
Zdobycie Chihuahua
Sternau zamknąwszy drzwi pokoju oficerów na klucz, jednym skokiem znalazł się przy
wejściu, gdzie czekał na niego odźwierny. Wsunął mu pospiesznie do ręki latarkę i
powiedział:
— Tylko prędko, senior! Mój brat odbierze od pana klucze. Sternau przebiegł sale,
starannie zamykając za sobą każde drzwi.
Na dole spotkał stróża.
— Bogu dzięki! — odezwał się stary sługa na jego widok. — Już poważnie zacząłem się o
was niepokoić.
— To było zbyteczne — odrzekł Sternau. — Teraz muszę się spieszyć, tutaj macie klucze.
Wsunął mu do raki latarkę oraz klucze, które ten miał odnieść bratu, sam zaś zniknął w
ciemnościach. Pod osłoną nocy udało mu się szczęśliwie przedostać aż do domu Emilii.
Oczekiwała go z niecierpliwością, na jego widok odetchnęła głęboko i zawołała:
— Bogu dzięki! Byłam już o was niespokojna, senior. Czy Francuzi domyślają się, że
jesteście u mnie?
— O nie, seniorita. Proszę się nie martwić.
— Jak wam poszło? Rozmawialiście z oficerami?
— Naturalnie. Wszyscy znajdowali się u komendanta. Powiedziałem im, że jestem posłem
Juareza, ale mimo to postanowili mnie uwięzić i rozstrzelać jeszcze dzisiejszej nocy.
Mon dieu! Groziło panu wielkie niebezpieczeństwo!
— Nie było aż takie. Wprawdzie obskoczyli mnie z wyciągniętymi szpadami, ale moje
dwa rewolwery powstrzymały ich na jakiś czas.
— Pułkownik Laramel także brał w tym udział? — spytała.
— Tego wcześniej powaliłem pięścią na ziemię, obraził mnie.
— Ach! Zabił go pan?
— Nie, zemdlał tylko, lecz dużo czasu upłynie zanim wróci do przytomności, ale gdzie jest
mój mały przyjaciel, Andre, seniorita?
— Nie dał się zatrzymać i uciekł.
— Dokąd?
— Pojechał naprzeciw Juareza i Apaczów. Nie mógł spokojnie wysiedzieć, zbyt się o was
martwił. Zapewne chce sprowadzić pomoc.
1
— W takim razie muszę pędzić za nim — odparł Sternau. — Boję się, żeby nie zrobił
jakiegoś głupstwa.
— Prosił, by powiedzieć wam, jak wrócicie, że czekać będzie na was w lesie, przy
koniach.
— Muszę tam jechać, chociaż właściwie zamierzałem robić coś zupełnie innego.
— Kiedy was znowu zobaczę, senior.
— Pewnie prędzej niż się spodziewacie. Tymczasem, bądźcie zdrowa, seniorito!
Wyszedł opuszczając miasto chyłkiem. W krótkim czasie dotarł do lasu, na to samo
miejsce, gdzie przywiązali rumaki. Oba konie stały jeszcze, widocznie mały traper nie
pojechał naprzeciw Apaczów. Sternau właśnie myślał, czy ma na niego czekać, gdy usłyszał
jakieś kroki.
— Andre!
— Ach, pan już tutaj? — spytał. — Proszę wybaczyć, że się oddaliłem, ale troska o pana
nie dała mi spokoju i wygnała z miasta.
— To nie było konieczne, przyjacielu.
— Do diabła. Poszedł pan przecież wprost do jaskini lwa, jaką więc mogłem mieć
gwarancję, że pana nie rozerwą.
— Nie jestem z tak delikatnego materiału, aby łatwo było mnie rozerwać.
— W to nie wątpię. Ale dla jednego zająca, sfora psów bywa groźna. Mogli pana złapać i
wraz z innymi rozstrzelać.
— Rzeczywiście chcieli to uczynić.
— Widzi pan! Dlatego udałem się naprzód, chcąc się dowiedzieć, czy przypadkiem nasze
siły już nie nadchodzą.
— Jeszcze za wcześnie.
— O, Apacze pędzą znakomicie, a i Juarez nie jeździ gorzej.
— Co? Czyżby już tu byli?
— Nie inaczej, ale ich konie padają ze zmęczenia.
— Kto przybył?
— Juarez, obaj wodzowie Apaczów, pańscy towarzysze i stu wojowników. Reszta na
słabszych koniach pozostała w tyle.
— Stu wojowników? To wystarczy! Chodźmy szybko! Odwiązali swe konie i opuścili las.
Niedługo dotarli do Apaczów.
Na skutek głębokiej ciemności mogli rozpoznawać się tylko po głosie. Juarez przystąpił do
Sternaua mówiąc:
2
— Senior to była zawrotna jazda, jeszcze w życiu w takim tempie nie przebyłem takiej
odległości. Muszę przyznać, że bolą mnie wszystkie kości i mięśnie.
— Niech pan trochę odpocznie. Może pan nam przekazać swe rozporządzenia.
— O nie, nie senior. Chcę być obecnym przy wszystkim.
— Nawet wtedy jeżeli wolność albo nawet i życie pańskie byłoby zagrożone?
— Nawet wtedy. Moim obowiązkiem jest pokazać intruzom, że prawdziwy Meksykanin
wszystko gotów jest poświęcić dla wolności kraju, a czy ja, jako prezydent nie powinienem
dawać przykładu? Senior Andre opowiedział mi, że pan udał się do komendanta.
— Tak. Rozmówiłem się z nim w obecności wszystkich oficerów.
— I jaki skutek?
— Taki, jakiego się można było spodziewać. Dekret co do republikanów rzeczywiście
został wydany. Według niego tak pan, jak i wszyscy pańscy sprzymierzeńcy wyjęci są spod
prawa, każdy uwięziony ma być uważany za bandytę i jako taki stracony. Mnie także chcieli
uwięzić i jeszcze dzisiejszej nocy rozstrzelać.
— Czy powiedział im pan co postanowiłem w odwecie?
— Powiedziałem. Wyśmiali mnie tylko.
— Nie wiedzieli co się stało w forcie Guadaloupa?
— Nie mieli o tym zielonego pojęcia. Naturalnie powiedziałem im o wszystkim, ale nie
miałem czasu czekać na odpowiedź, musiałem uciekać.
— A co słychać z uwięzionymi?
— Ci nie mogą liczyć na żadne względy. Dziś w nocy ma się odbyć egzekucja. Jeżeli się
nie mylę chcieli mnie rozstrzelać razem z nimi.
— Nie pozostaje nam nic innego, jak tutaj czekać na egzekucję, otoczyć ich i potem
powystrzelać. Wprawdzie moje serce buntuje się przeciw tak nadmiernemu rozlewowi krwi i
mordowaniu niewinnych żołnierzy, lecz cóż innego można wymyślić.
— Jeżeli chce pan oszczędzić życie niewinnych, to mam lepszy pomysł, który pozwoli
nam uniknąć egzekucji.
— To by było bardzo dobrze, senior. Wolno zapytać co to za plan?
— Ależ oczywiście, mam na myśli uwięzienie wszystkich oficerów tutejszej załogi. W ten
sposób możemy ich zmusić do oddania miasta bez rozlewu krwi, bez jednego wystrzału.
Caramba! Gdyby to było możliwie!
— To nie będzie trudne, senior.
— Jak pan to wszystko obmyślił?
3
— Obecnie wszyscy oficerowie zgromadzeni są u komendanta. Niepostrzeżenie
przedostaniemy się tam i złapiemy ich w pułapkę. Słyszałem, że z panem przybyło stu
wojowników. Połowa wystarczy by obsadzić cały ratusz.
— Myśli pan, że uda się ich podejść?
— Jak najbardziej. Odźwierny ratusza jest po naszej stronie. Tylko jemu zawdzięczam
powodzenie mojej misji.
— W jaki sposób poznał go pan?
— Jego bratem jest stróż domu, w którym mieszka panna Emilia.
— Aha, tędy droga. Czy będziemy mieli okazję porozmawiania z tą niezwykłą kobietą, nie
narażając przy tym ani siebie, ani jej?
— Podejmuję się zaprowadzić pana do niej i odprowadzić z powrotem, jeżeli zechce mi
pan całkowicie zaufać.
— Tak, chodźmy. Bardzo zależy mi na tym, aby porozmawiać z senioritą Emilią, zanim
podejmę dalsze kroki.
Obaj udali się do miasta. Nie zauważeni przez nikogo dotarli do domu Emilii.
— Miasto wcale nie wygląda na warowny obóz — odezwał się Juarez. — Zaczynam
wierzyć, że bez trudu uda nam się wykurzyć z niego Francuzów.
W ciemnej sieni domu zawołał na nich znajomy Sternauowi głos:
— Kto tam?
— Ja, Sternau przybywam ponownie. Co słychać w kwaterze komendanta?
— Wspaniale, senior. Mój brat skłamał komendantowi, że czekał na was jakiś jeździec i że
zaraz odjechaliście na południe. W tym kierunku wysłano pogoń.
— To wspaniały pomysł, w ten sposób jesteśmy bezpieczni. Czy można pomówić z
senioritą Emilią?
— Was senior przyjmie niezawodnie i to o każdej porze. Mam zaświecić latarkę?
— Dziękuję, nie potrzeba, znam drogę.
Poszli po schodach i udali się wprost do salonu Emilii. Gospodyni siedziała w fotelu, jakby
czekając na kogoś. Na widok prezydenta szybko wstała, podała mu rękę i z radością zawołała:
— Witaj prezydencie! Dumna jestem, że mogę pierwsza powitać pana w naszym mieście.
Oby Bóg dał, żeby wejście wasze było szczęśliwe i aby było połączone z taką korzyścią, na
jaką cały naród czeka z utęsknieniem.
— Dziękuję pani — odrzekł z wrodzoną łagodnością. — Do tego, że mogłem tutaj
przybyć, w znacznej mierze sama się pani przyczyniła. Właściwie powinienem pozwolić pani
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin