Bettelheim Bruno Cudowne i pożyteczne.doc

(2274 KB) Pobierz
BRUNO BETTELHEIM

 

 

 

 

BRUNO BETTELHEIM

 

CUDOWNE I POŻYTECZNE

O znaczeniach i wartościach baśni

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przełożyła, wprowadzeniem, objaśnieniami i posłowiem opatrzyła Danuta Danek

WARSZAWA 1996

 

Tytuł oryginału: The Uses of Enchantment. The Meaning and Importance of Fairy Tales.


Wprowadzenie do drugiego wydania przekładu polskiego

Pierwsze wydanie niniejszego przekładu, które ukazało się w 1985 roku, zostało doszczętnie zaczytane. Miałam możność przekonywać się przy różnych okazjach, że książka zyskała czytelników w najróżniejszych kręgach, daleko wykraczających poza krąg osób mających już pewne przygotowanie w dziedzinie psychologii współczesnej, a zwłaszcza psychoanalizy. Nawet dla nich okazała się w pełni przystępna, osobiście przejmująca, fascynująca. Pojęcia bowiem, którymi posługuje się autor, stają się zrozumiałe w toku jego rozważań również wtedy, jeżeli nie miało się dotychczas okazji, aby zetknąć się bliżej z psychoanalitycznym rozumieniem człowieka. Ta czarująca -jak zgodnie wyznają czytelnicy - opowieść o baśniach to poza wszystkim innym, pełen konkretnych treści, a nie abstrakcyjny, żywy, a nie akademicki, osobiście poruszający elementarz psychoanalityczny dla wszystkich. Pomagający nam lepiej zrozumieć siebie samych, a przez to też innych, i dzięki temu - umieć czynić w życiu dobrze.

Z myślą jednak o czytelnikach z kręgów najszerszych, a przede wszystkim o młodzieży, wprowadziłam w niektórych miejscach niniejszego, drugiego wydania przekładu polskiego pewne proste wyjaśnienia - aby ułatwić wstępną orientację - gdy ważne pojęcie psychoanalityczne pojawia się po raz pierwszy, a najbliższy kontekst nie od razu pozwala uchwycić jego sens.

Uważam za bardzo ważne, aby książka ta mogła być czytana właśnie także przez młodzież, już tę szkolną młodzież, ze starszych

5

klas. Bo że jest lekturą młodzieży studenckiej, i to na różnych kierunkach studiów, o tym, będąc nauczycielem akademickim, mam okazję przekonywać się nieraz.

Ale właśnie starsza młodzież szkolna - ile już ona mogłaby z obcowania z tą książką, z wejścia w jej świat, skorzystać! Wprowadzono w szkołach przedmiot nauczania nazwany wychowaniem do życia w rodzinie. Przecież dzieci, młodzież, już żyją w rodzinach! W większości, bo i rodzina niepełna jest rodziną, a nawet dzieci wychowujące się w instytucjach opiekuńczych znają zazwyczaj coś z życia rodzinnego. Przecież rodzina to nie jest coś, do czego młodzież szkolna dopiero zmierza, co dopiero czekają w przyszłości, o czym ma się dopiero dowiadywać od osób trzecich, w słowach - to jest realność jej aktualnego życia, realność jej własnego, tu i teraz, doświadczenia. Pomóc zrozumieć tę realność aktualnego życia, pomóc zrozumieć własne doświadczenie, pomóc zrozumieć, co i dlaczego dzieje się między członkami własnej rodziny dobrze - jeżeli dzieje się dobrze, a co i dlaczego dzieje się między jej członkami źle -jeżeli dzieje się źle: czy jest lepszy sposób przyczynienia się do tego, aby w tej rodzinie, którą młoda dziewczyna czy młody chłopiec być może sami stworzą, mogło dziać się równie dobrze albo aby nie działo się równie źle?

Taką właśnie nieocenioną pomoc może przynieść ta książka. Oczywiście, może pomóc w zrozumieniu siebie i innych każdemu, niezależnie od wieku i momentu życiowego. Bo nie jest to bynajmniej tylko książka o baśniach i dzieciach, i o rodzinie.

W niniejszym, drugim wydaniu przekładu polskiego wprowadziłam też inne jeszcze zmiany. Wiążą się one z tym, czego nauczyłam się od czasu jej pierwszego wydania, przede wszystkim przy pracy nad tłumaczeniem późniejszej książki Brunona Bettelheima, Freud i dusza ludzka .

*B. Bettelheim, Freud i dusza ludzka. Przełożyła i przedmową opatrzyła D. Danek. Biblioteka Myśli Współczesnej, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1991, wydanie drugie Jacek Santorski and Co. Agencja Wydawnicza, Warszawa 1994. Cytaty podaję według wydania drugiego.

6

Poświęcił ją autor właśnie sprawom przekładowym. Będąc podobnie jak Freud wiedeńczykiem, dla którego język niemiecki był językiem ojczystym, a zyskawszy też gruntowne obycie z językiem angielskim, bo w połowie życia, w czasach hitlerowskich, zmuszony był emigrować do Stanów Zjednoczonych i odtąd prowadził pracę psychoterapeutyczną, wykładał i pisał po angielsku, Bettelheim pokazał w tej książce, jakim zniekształceniom uległa psychoanaliza Freuda - a nawet sam wizerunek Freuda jako człowieka - w tłumaczeniach jego pism na angielski. Na wybranych przykładach przedstawił, jak najważniejsze pojęcia psychoanalityczne wprowadzone przez Freuda brzmią i znaczą w oryginale niemieckim, a jak mylnie, nawet wbrew sensom i duchowi oryginału, przetłumaczono je na język angielski i wprowadzono w powszechne użycie w dziedzinie psychoanalizy na obszarze kultury anglosaskiej. Tu właśnie, w tłumaczeniach angielskich, nastąpiło to, co nie tylko stworzyło wprowadzający w błąd obraz psychoanalizy, ale nierzadko zniechęca do niej, i zupełnie słusznie: tłumacze angielscy zrobili z niej sztuczny profesjonalny żargon, pełen wysilonych terminów, abstrakcyjnych pojęć i dogmatycznych twierdzeń. Żargon, który przez to nie może też budzić w nikim żadnego oddźwięku osobistego, nie mówiąc już o głębszym osobistym zaangażowaniu. Żargon dotyczący zawsze innych - a nie mnie.

Tymczasem prawdziwy obraz psychoanalizy Freudowskiej i stworzone przez Freuda językowe środki wyrazu, służące ujmowaniu jego odkryć, są inne.

Język ma w dziele Freuda przeogromne znaczenie; jest to najwspanialsze narzędzie jego kunsztu. Posługuje się on językiem niemieckim w sposób nie tylko mistrzowski, ale często poetycki; z reguły wyraża swoje myśli zgodnie z prawdziwą sztuką wymowy. Wiedzą to i uznają powszechnie ci, którzy poznali jego pisma w oryginale. [...] Myśl Freudowska, odarta z właściwego słowa czy pozbawiona odpowiedniego ujęcia, zamienia się w grube

7

uproszczenie, a nawet ulega całkowitemu zniekształceniu.

Jaka zaś była podstawowa zasada językowa tworzonych przez Freuda, nowych psychoanalitycznych pojęć?

Wszędzie tam, gdzie w przekonaniu Freuda było to tylko możliwe, starał się on przekazywać swoje nowe idee za pomocą najzwyklejszych słów, z którymi czytelnik jego obeznany był od dzieciństwa; [...]. Kiedy dla przekazania czegoś zwykle, codzienne słowa okazywały się niewystarczające, z owych zwykłych słów tworzył nowe, często przez połączenie dwu takich słów, co jest nagminną praktyką w języku niemieckim. Jedynie wtedy, kiedy słowa będące w powszechnym użyciu - nawet wyposażone w nowe znaczenia albo połączone ze sobą czy uszeregowane - nie przekazywały w odpowiedni sposób tego, co chciał wyrazić, uciekał się do greki lub łaciny, jak w przypadku terminu „zespół edypalny”, który wiąże się z mitem greckim. Nawet wówczas jednak wybierał określenia, o których wiedział, że nie będą jego czytelnikowi obce i że dzięki temu czytelnik wyposaży je w te ważne składniki znaczeniowe, które w zamierzeniu Freuda służyć miały przekazywaniu zarówno jawnych sensów, jak sensów ukrytych, głębszych. Zakładał, że czytelnicy jego to osoby wykształcone, ludzie wychowani na klasykach, podobnie jak on sam. (Za czasów Freuda w Gymnasium greka i łacina były przedmiotami obowiązkowymi.)

Tymczasem podstawową tendencją przekładów angielskich, jak pokazał Bettelheim jest tendencja dokładnie przeciwna: zastępowanie zwykłych, codziennych słów oryginału niemieckiego sztucznymi terminami specjalistycznego języka medycznego, a przede wszystkim - równie sztucznymi zapożyczeniami z greki i łaciny. I to w czasach, gdy powszechniejsza znajomość obu tych martwych ję-

* Tamże, s. 28-29.

** Tamże, s. 29.

8

 

zyków (i związanej z nimi starożytnej kultury europejskiej) jest praktycznie równa zeru, gdy są to więc języki martwe podwójnie. A psychoanaliza, przeciwnie, dotyczy żywego życia ludzkiego, życia naszego powszedniego.

Tendencja, o której mowa, doprowadziła do szczególnie dotkliwego zniekształcenia trzech najważniejszych pojęć Freuda, których mylne odpowiedniki, wprowadzone w tłumaczeniach angielskich, zostały stamtąd niestety przejęte w powojennych tłumaczeniach pism Freuda na język polski, i dlatego kwestia ich właściwego przekładu jest równie ważna, jeśli chodzi o tłumaczenia polskie: dotyczy polskiej terminologii psychoanalitycznej.

Te trzy terminy to łacińskie nazwy id, ego i superego, które nie są bynajmniej, jak się u nas powszechnie sądzi, terminami wprowadzonymi w tym brzmieniu przez Freuda, lecz zostały wykoncypowane przez niefortunnych tłumaczy angielskich. Nie występują też w tłumaczeniach terminologii Freudowskiej na inne języki, poza angielskim - i polskim (ale w dawniejszych polskich przekładach było inaczej). W języku francuskim na przykład stworzono odpowiedniki z najzwyklejszych zaimków należących do mowy codziennej: le ca, le moi, le surmoi, dokładnie na wzór Freudowskich terminów niemieckich; podobnie jest w języku włoskim i hiszpańskim.

Trzy najważniejsze pojęcia teoretyczne Freuda oddawane są w przekładach angielskich nie przez wyrażenia angielskie, ale w języku, którego w naszych czasach używa się powszechniej już tylko przy wypisywaniu recept lekarskich. Przedstawiając funkcjonowanie naszej psychiki, Freud posługuje się pojęciami tego, co świadome, przedświadome i nieświadome. Procesy psychiczne, o jakie mu chodzi, to procesy wewnętrzne i zindywidualizowane. Szukając odpowiednich nazw na ich określenie, Freud wybrał słowa, które należą do pierwszych słów, jakich uczy się każde dziecko mówiące po niemiecku. Na oznaczenie nieznanych, nieświadomych treści psychicznych wybrał zaimek osobowy es (ang. it, polskie „to, ono”), nadając mu formę rzeczownikową: das Es. Ale znaczenie tego terminu można

9

w pełni uchwycić dopiero w zestawieniu z zaimkiem ich (ang. I, polskie ,ja”), któremu Freud również nadal formę rzeczownikową: das Ich. O jakie treści chodziło mu w tych terminach, pokazuje on jasno w pracy Das Ich wid das Es, w której po raz pierwszy wprowadził te przeciwstawne, a zarazem uzupełniające się pojęcia. To, że w przekładach angielskich stosuje się łacińskie odpowiedniki owych zaimków osobowych: ego i id, a nie odpowiednie wyrażenia angielskie, sprawia, iż mamy tu do czynienia z zimną terminologią techniczną, pozbawioną jakichkolwiek skojarzeń osobistych. W języku niemieckim zaimki, którymi posługuje się Freud, mają oczywiście głębokie znaczenie emocjonalne, jako że czytelnik niemiecki używa ich przez cale życie; starannie obmyślony przez Freuda wybór tych słów ułatwia mu intuicyjne zrozumienie przekazywanych sensów.

Żadne słowo nie ma tak bogatych i tak osobistych konotacji jak zaimek „ja”. Jest to jedno z najczęściej używanych słów w mowie codziennej, a co jeszcze ważniejsze, jest to słowo najbardziej  i n d y w i d u a l i z u j ą c e. Przez niewłaściwe oddanie das Ich jako ego, stworzono żargon, w którym całkowicie znika osobiste zaangażowanie, z jakim mówimy „ja” - nie wspominając już o tym, że znika nasza podświadoma pamięć głębokich przeżyć z czasów, gdy ucząc się mówić ,ja”, odkryliśmy siebie samych. Nie wiem, czy Freud znal powiedzenie Ortegi y Gasseta, że tworzenie pojęć to zatracanie więzi z rzeczywistością, ale na pewno wiedział o tej prawdzie i starał się jak mógł uniknąć tego niebezpieczeństwa. Tworząc pojęcie das Ich, powiązał je z rzeczywistością - przez wybór słowa - tak ściśle, że w praktyce niemożliwością jest użyć tego terminu w sposób pozbawiający go owej więzi. Kiedy czytamy lub mówimy ,ja”, zmusza nas to do introspekcyjnego spojrzenia na samych siebie. Inaczej jest natomiast w przypadku, gdy dowiadujemy się, że ego posługuje się w walce z id określonymi mechanizmami, takimi jak przemieszczenie czy projekcja - wówczas bowiem mamy do czynienia z czymś, co można badać z zewnątrz, obserwując innych. Tego rodzaju przekład - niewłaściwy

10

i błędny, jeśli chodzi o budzony oddźwięk emocjonalny - sprawia, że psychologia o charakterze introspekcyjnym zostaje przekształcona w psychologię typu behawioralnego, w której obserwacje dokonywane są z zewnątrz. Rzecz prosta, w taki właśnie sposób większość ludzi w Ameryce pojmuje i stosuje psychoanalizę.*

Sprawa tych trzech terminów jest tak podstawowa, że z rozważań Bettelheima muszę przytoczyć przynajmniej jeszcze dwa fragmenty.

Wprowadzając terminy ego i id, stworzono sztuczny język konceptualny, a przecież psychoanaliza zmierza przede wszystkim do tego, aby pomóc nam w uporaniu się z najmniej konceptualnymi przejawami naszej psychiki - z tym wszystkim, co w nas najpierwotniejsze, najbardziej irracjonalne, a co daje się wyrazić (jeżeli jest to w ogóle możliwe) wyłącznie w języku najprostszym, najmniej wyszukanym. Rozróżnienie między ja a (o jest dla nas bezpośrednio zrozumiałe i jasne, i nie wymaga żadnych zgoła psychoanalitycznych wyjaśnień, bo znamy je z naszego sposobu mówienia o sobie. Gdy na przykład powiadamy: ,ja poszedłem tam”, wiemy, co uczyniliśmy i z jakich powodów. Kiedy natomiast mówimy: „popchnęło mnie to w tym kierunku”, dajemy wyraz poczuciu, że coś w nas - nie wiemy, co - zmusiło nas do określonego działania. Jeśli osoba cierpiąca na depresje powiada: „znowu mnie to naszło”, daje jasny wyraz poczuciu, że ani jej intelekt, ani świadomość, ani wola nie mają udziału w tym, co się z nią dzieje - że jest ona w mocy sił będących poza zasięgiem jej wiedzy i kontroli.**

Bettelheim wyjaśnia także, dlaczego niewłaściwy jest wprowadzony przez tłumaczy angielskich termin superego:

* Tamże, s. 69-70.

** Tamże, s. 72-73.

11

 

W trzecim pojęciu, również wprowadzonym przez Freuda w pracy Das Ich und das Es - w pojęciu das uber-Ich, które czytelnicy przekładów angielskich znają jako superego, połączone są dwa słowa należące do potocznej niemczyzny. W złożeniu tym najważniejsza jest druga część, która uwydatnia, że pojęcie to odnosi się do czegoś, co stanowi integralną część każdej osoby - do pewnego wewnętrznego urządzenia kontrolnego (często sprawującego kontrolę nadmierną), które każda osoba sama w sobie wytwarza pod wpływem potrzeb wewnętrznych i uwewnętrznionego nacisku świata zewnętrznego. Funkcją przyimka uber („ponad, nad”) jest oddzielenie sfery das uber-Ich od sfery das Ich.

Błędny odpowiednik superego wprowadzony do przekładów angielskich rychło się przyjął i obecnie częściej i powszechniej używa się tego słowa niż słów ego czy id. Ludzie, którym nigdy nie przyjdzie na myśl, aby mówić o swoim czy cudzym ego lub id, swobodnie mówią o swoim czy cudzym superego. Powodem jest tu może okoliczność, że nie było dotąd słowa, które zawierałoby nie tylko treści wyrażone w słowie „sumienie” - te treści owo stare słowo oddaje bardzo dobrze - lecz miało także szerszy sens, obejmujący zarówno świadome i w znacznej mierze uzasadnione przejawy tej kontroli wewnętrznej, jak przejawy nieświadome, nieuzasadnione, przejawy, które mają charakter przymusowy, prześladowczy i wiążą się z samoukaraniem.

W systemie pojęciowym Freuda ja, to i nad-ja są tylko różnymi czynnikami całości naszej psychiki, zawsze i nieodłącznie związanymi ze sobą; oddzielić je można wyłącznie w teorii. Każdy z nich pełni w sobie właściwy sposób doniosłą a odmienną rolę w funkcjonowaniu psychiki, acz ich działania na siebie zachodzą. W przypadku angielskiego terminu superego przeszkodą w emocjonalnym rozumieniu sensu pojęcia Freuda i roli, jaką przypisuje on temu czynnikowi, jest nie tyle cząstka „super”, co znów człon „ego”. W złożeniu das uber-Ich cząstka Ich ma przekazywać - tak bezpośrednio, jak to w ogóle w przypadku słowa jest możliwe - myśl, że dana osoba sa-

12

ma wytworzyła w swojej psychice takie urządzenie kontrolne, że jej nad-ja (czy ja nadrzędne} stanowi rezultat jej własnych doświadczeń, pragnień, potrzeb i lęków, rezultat tego, czym owe doświadczenia, pragnienia, potrzeby i lęki były dla niej samej, oraz że urządzenie to zyskało władzę nad nią dlatego, że sama umieściła w nim uwewnętrznione wymogi co do siebie samej, jakie sobie stawiała i stawia. Dzięki takiemu osobistemu zrozumieniu tego terminu łatwo pojmie ona, że u innych dzieje się podobnie i że nad-ja (czyja nadrzędne) pełni tę samą rolę w psychice drugiego człowieka. Gdyby zamiast wprowadzać słowo superego, utworzono angielskie złożenie, w którego skład wchodziłoby ,ja”, czytelnik łatwo i momentalnie wyczułby, że to on sam właśnie musi borykać się z tą częścią własnej psychiki. Cząstka słowna natomiast, która ma charakter dookreślający, uber, przekazuje jedynie to, że pojęcie owo odnosi się do tych przejawów naszej psychiki, które roszczą sobie prawo do rządzenia nami w imię swojej nadrzędności.

Dzięki przytoczonym wyjaśnieniom czytelnik, który chce przystąpić do lektury niniejszej książki, a z podstawowymi pojęciami, które tam napotka, nie był jeszcze obeznany, zyskał chyba najlepsze - bo pochodzące spod pióra największego psychoanalityka od czasów Freuda - wprowadzenie do psychoanalitycznego rozumienia człowieka, które leży u podstaw Bettelheimowskich rozważań o znaczeniach i wartościach baśni. Ale właśnie pozostaje jeszcze sprawa polskich odpowiedników podstawowych pojęć psychoanalitycznych, o których mowa.

W dawniejszych polskich przekładach pism Freuda jego terminy das Es, das Ich i das uber-Ich oddawano jako „ono”, „jaźń” i „nad-jaźń”. (Angielskich tłumaczeń Freuda albo jeszcze wtedy nie było, bo polskie pojawiły się bardzo wcześnie, albo nie anglizowaliśmy się jeszcze wówczas na potęgę.) Odpowiedniki te, choć bardzo bliskie intencjom Freuda, mają jednak istotne mankamenty.

*Tamże, s. 73-75.

13

 

Toteż przed z górą dziesięciu laty, w pierwszym wydaniu polskiego przekładu książki Bettelheima o baśniach - w której autor, pisząc dla czytelników angielskich, używa przyjętych w psychoanalitycznej terminologii angielskiej, acz tak niefortunnych terminów id, ego, superego - posłużyłam się również tymi właśnie trzema terminami, w takim brzmieniu. Jednak teraz, po wspomnianych analizach Bettelheima zawartych w jego późniejszej książce Freud, i dusza ludzka, nie mogę już tych terminów tak zostawić, tym bardziej że książka o baśniach jest naprawdę dla wszystkich, jest naprawdę elementarzem człowieczym, jest naprawdę czymś, co może poszerzyć w Polsce osobiste obycie z psychoanalizą, osobiste jej przeżycie. A tu takie przeciwdziałające temu, żargonowe, bezduszne i tak dalece mylące twory słowne! Do tego u nas - papuzie.

Tłumacząc Freuda i dusze ludzką, nie mogłam oczywiście posługiwać się terminami id, ego i superego - poddawanymi tam miażdżącej krytyce. Ze względów gramatycznych nie dało się tam zastosować owych dawnych polskich odpowiedników „ono”, jaźń” i „nad-jaźń” (które, jak już wspomniałam, mają również inne mankamenty); kłóciłyby się też z wywodami autora. Wprowadziłam więc, wyjaśniając to we wstępnej Nocie, odpowiedniki to, ja i nad-ja, wyróżniane kursywą dla odróżnienia ja w sensie węższym, Freudowskim, oznaczającym część psychiki, od ,ja” w cudzysłowie, kiedy to zgodnie z powszechnym użyciem chodzi o całość czyjejś psychiki czy osobowości. Co wszakże zrobić z takim ja w języku mówionym? Gdy nie można zastosować żadnych odróżniających znaków graficznych? Już wtedy więc szukałam czegoś lepszego. I wspomniałam w owej Nocie, że sens Freudowski oddawałyby chyba najlepiej - przy wszystkich niemożliwościach gramatycznych polszczyzny -odpowiedniki to we mnie, ja we mnie i nad-ja we mnie. Proszę raz jeszcze wmyślić się w sens Freudowski, wyjaśniany tak przekonywająco przez Bettelheima - i porównać.

Nie wprowadziłam tak brzmiących terminów do przekładu Freuda i duszy ludzkiej, uznając, że byłyby zbyt nieporęczne. Od tamtego czasu jednak raz po raz odzywało się we mnie przekonanie, że sens (i wszystkie jego ukazane tutaj konsekwencje) jest ważniejszy

14

od poręczności. Toteż w niniejszym, drugim wydaniu tłumaczenia książki Bettelheima o baśniach wprowadziłam odpowiednie zmiany. Nie są one radykalne, są bardzo łagodne. Czytelnikom, którzy nawykli już do żargonu id, ego, superego ułatwiam próbne przejście do terminologii to we mnie, ja we mnie, nad-ja we mnie (utworzonej ze zwykłych polskich słów, łatwych do intuicyjnego nawet zrozumienia i zastosowania bezpośrednio do siebie), podając ją w nawiasach, w formie dostosowanej do kontekstu, po danym terminie żargonowym. Czytelnikom natomiast, którzy przeciwnie, z racji odmiennych zainteresowań dotychczas nie zetknęli się z żargonem id, ego, superego, ułatwiam z kolei w ten sam sposób zrozumienie - i co równie ważne, odczucie - o co chodzi, gdy napotkają ten żargon w innych polskich tekstach psychoanalitycznych. I nie tylko psychoanalitycznych, bo rozpowszechnił się on u nas także poza samą psychoanalizą.

Jeszcze jedna ważna zmiana, którą wprowadziłam w niniejszym wydaniu, wiąże się również z tym, co zawdzięczam rozważaniom autora Freuda i duszy ludzkiej. Pod ich wpływem przypatrzyłam się teraz uważnie wszystkim miejscom tekstu książki o baśniach, w których Bettelheim posługuje się jeszcze sam - zgodnie z krytykowanym później w książce o Freudzie, zwyczajem psychoanalitycznym angielskim - słowem wind; uznałam, że w niektórych miejscach właściwsza jest „psychika”, a nie „umysł”, jak dawałam poprzednio. Chociaż i wówczas, jak sądzę, nie popełniałam błędu. Bo w tradycji europejskiej to, co rozumie się przez „umysł”, ma właśnie ten szeroki charakter, o który współcześnie chodzi w pojęciu „psychiki”: „umysł” to bynajmniej nie jest w tej tradycji tylko „intelekt”, czubek głowy człowieka, tak jak „myślenie” to bynajmniej nie jest tu tylko logiczno-pojęciowe rozumowanie, nie jest tu tylko to, co w człowieku racjonalne. Wbrew rozpowszechnionym obecnie, a całkowicie mylnym wyobrażeniom, nie taki wąski, intelektualistyczny i racjonalistyczny sens miało dla Kartezjusza jego słynne „myślę, więc jestem”. Jak nie miało go w filozofii europejskiej jeszcze przez całe następne stulecie. W słynnej osiemnasto-

15

wiecznej Logice Condillaca czytamy według starego polskiego przekładu:

Myśleć jest to czuć, uważać, czyli dawać baczność, porównywać, sądzić, rozważać, imaginować, żądać, mieć namiętności, spodziewać się, obawiać się itd.

Wobec zalewu anglicyzmów w obecnej polszczyźnie, poddałam mój przekład sprzed lat surowemu przeglądowi pod tym względem.

Pozostałe zmiany to niezbyt liczne ulepszenia stylistyczne, zwłaszcza tam, gdzie można było uzyskać większą jasność, na czym zależy mi najbardziej. Sprostowałam dwie drobne omyłki merytoryczne.

 

CUDOWNE I POŻYTECZNE

O znaczeniach i wartościach baśni

 

 

Podziękowania

Wielu ludzi miało swój udział w tworzeniu baśni. Wielu ludzi ma też swój udział w powstaniu niniejszej książki. Przede wszystkim dzieci, których reakcje uprzytomniły mi, jak doniosłą rolę odgrywają baśnie w ich życiu, oraz psychoanaliza, która pozwoliła mi dotrzeć do głębszych znaczeń baśniowych. Wprowadzenie w cudowny świat baśni zawdzięczam matce; gdyby nie wpływ, jaki na mnie wywarła, nigdy by do napisania tej książki nie doszło. Podczas pracy nad nią wielu przyjaciół okazało miłe zainteresowanie zajmującymi mnie problemami; przekazali mi oni liczne pomocne uwagi. Wyrazy wdzięczności niechaj przyjmą Marjorie i Al Flarsheim, Frances Gitelson, Elizabeth Goidner, Robert Gottlieb,JoyceJack, Paul Kramer, Ruth Marquis, Jacqui Sanders, Linnea Vacca i wielu innych.

Rękopis mój zredagowała Joyce Jack; dzięki jej cierpliwości i niezwykle wnikliwemu opracowaniu otrzymał on obecną postać. W osobie Roberta Gottlieba miałem szczęście znaleźć wydawcę, o jakim marzy każdy autor, bo łączącego subtelne, dodające zachęty zrozumienie z głębokim krytycyzmem.

Nie mniejszą wdzięczność chciałbym także wyrazić Fundacji Spencera, której stypendium pozwoliło mi książkę napisać. Życzliwe i przyjazne zrozumienie ze strony H. Thomasa Jamesa, prezesa Fundacji, było dla mnie nieocenionym wsparciem.

WSTĘP

Walka o nadanie sensu własnej egzystencji

Jeśli nie chcemy żyć z dnia na dzień, ale pragniemy w pełni świadomie przeżywać własną egzystencję, wówczas naszą największą potrzebą i najtrudniejszym zadaniem jest znalezienie jej sensu. Wiadomo powszechnie, jak wielu ludzi traci chęć do życia i zaprzestaje wszelkich wysiłków, ponieważ wymknęło im się znaczenie własnej egzystencji. Nie pojmuje się go nagle w określonym wieku, nawet po osiągnięciu dojrzałości liczonej w latach. Odwrotnie, dojrzałość psychiczną zdobywa się dopiero wówczas, gdy dochodzimy do głębokiego zrozumienia, jaki może lub powinien być sens naszego życia. A zrozumienie takie jest rezultatem długiego rozwoju: w każdym wieku poszukujemy pewnego minimum owego sensu -i winniśmy być zdolni do tego, aby go odnaleźć - zgodnie z przebywaną fazą rozwojową umysłu i aktualnymi możliwościami rozumienia.

Wbrew starożytnemu mitowi, mądrość nie wyłania się w jednej chwili, w pełni ukształtowana, jak Atena z głowy Zeusa; dochodzi się do niej niezmiernie powoli, a jej początki są całkowicie irracjonalne. Mądre zrozumienie sensu własnej egzystencji na tym świecie można zyskać dopiero wówczas, gdy jest się dorosłym, na podstawie przeżytych doświadczeń. Niestety, bardzo wielu rodziców pragnie, aby umysły dzieci funkcjonowały tak samo jak ich własne - podczas gdy dojrzałe pojmowanie samego siebie i świata, a także wyobrażenia dotyczące sensu życia muszą rozwijać się równie powoli jak ciało i umysł.

21

Najważniejsze, a zarazem najtrudniejsze zadanie w chowaniu dzieci, tak dawniej, jak dziś, to pomaganie im w znajdowaniu sensu własnego życia. Aby to osiągnąć, muszą one przejść przez wiele doświadczeń związanych z dorastaniem. Dziecko musi w miarę swego rozwoju uczyć się krok po kroku lepiej rozumieć siebie; pozwala mu to lepiej rozumieć innych ludzi, a w rezultacie - nawiązywać z nimi więzi pełne znaczenia i wzajemnych satysfakcji.

Chcąc odnaleźć głębszy sens życia, trzeba być zdolnym do wyjścia poza ciasne granice egzystencji egocentrycznej oraz wierzyć w możność wniesienia -jeśli nie teraz, to kiedyś w przyszłości - istotnego wkładu w swoje życie. Poczucie to jest konieczne, jeśli chce się być zadowolonym z siebie i z tego, co się robi. Ażeby nie być zdanym na łaskę losu, trzeba rozwijać własne zasoby wewnętrzne -w taki sposób, by uczucia, wyobraźnia i intelekt wzajemnie wspierały się i wzbogacały. Uczucia pozytywne dają nam siły potrzebne do rozwijania naszej racjonalności; nadzieja na przyszłość jest dla nas jedynym oparciem wobec nieuchronnych przeciwności losu.

Jako wychowawca i psychoterapeuta dzieci cierpiących na poważne zaburzenia emocjonalne miałem za główne zadanie przywrócić im poczucie, że własne życie ma sens. Praca nad tym dowiodła mi, że dzieci nie wymagałyby specjalnego leczenia, gdyby chowano je tak, iż życie miałoby dla nich sens. Musiałem dociec, jakie doświadczenia życiowe dziecka najbardziej sprzyjają temu, żeby własne życie miało dla niego sens; dzięki jakim doświadczeniom życie w ogóle ma więcej znaczenia. Najważniejszy jest w tej dziedzinie wpływ rodziców i innych osób opiekujących się dzieckiem, a następnie - dziedzictwa kultury, jeśli jest ono przekazywane dziecku we właściwy sposób. Młodszemu dziecku przekazują je najlepiej utwory literackie.

Zważywszy te fakty uznałem, że poważna część literatury mającej rozwijać umysł i osobowość dziecka jest bardzo niezadowalająca, nie pobudza bowiem i nie wzmacnia tych jego zasobów, które są mu najbardziej potrzebne przy rozwiązywaniu trudnych problemów wewnętrznych. Elementarze, z których dziecko uczy się czytać w przedszkolu, a potem w szkole, mają jedynie na celu rozwijanie

22

technicznej sprawności, w oderwaniu od treści. Przeważająca część tzw. „literatury dziecięcej” stara się albo bawić, albo pouczać, albo łączyć naukę z zabawą. Lecz większość tych książek ma treść tak płytką, że nie dają one nic istotnego. Zdobywanie określonej sprawności, takiej jak umiejętność czytania, staje się bezwartościowe, jeżeli poznawane dzięki niej treści nie wnoszą nic ważnego do naszego życia.

Wszyscy skłonni jesteśmy oceniać przyszłą wartość jakiegoś działania na podstawie tego, co daje nam ono obecnie. Odnosi się to zwłaszcza do dziecka, ponieważ w znacznie większej mierze niż człowiek dorosły żyje ono teraźniejszością, i choć przeżywa lęki o własną przyszłość, ma jedynie bardzo niejasne wyobrażenie o tym, jaka będzie i czego będzie od niego wymagała. Jeżeli opowieści, których dziecko słucha albo które czyta, są jałowe, myśl, że opanowanie umiejętności czytania pozwoli mu w przyszłości wzbogacić swoje życie, stanowi dla niego jedynie pustą obietnicę. Największą wadą wspomnianych książek dla dzieci jest to, że okradają dziecko z tej wartości, jakiej powinno mu dostarczać obcowanie z literaturą, a jaką jest umożliwienie mu wglądu w głębsze znaczenie życia i w sprawy, które są dla dziecka najważniejsze w danej fazie rozwoju.

Jeśli opowieść ma naprawdę przykuć uwagę dziecka, musi je zabawić i obudzić w nim ciekawość. Jeśli jednak ma wzbogacić jego życie, musi pobudzać wyobraźnię, pomóc dziecku w rozwijaniu inteligencji i porządkowaniu uczuć, musi mieć związek z jego lękami i dążeniami oraz umożliwić mu pełne rozeznanie własnych trudności, a zarazem poddać sposoby rozwiązywania nękających je problemów. Krótko mówiąc, musi się odnosić jednocześnie do wszystkich aspektów dziecięcej osobowości i niczego przy tym nie bagatelizować. Przeciwnie, winna traktować trudne dylematy dziecięce z całą powagą, a zwłaszcza budzić w dziecku wiarę w siebie i w swoją przyszłość.

Z tych i wielu innych powodów żadna „literatura dziecięca” (poza nielicznymi wyjątkami) nie może się równać - jeśli chodzi o wzbogacanie wewnętrzne i przynoszone satysfakcje, i to zarówno

23

w przypadku dzieci, jak dorosłych - z wywodzącą się z folkloru baśnią. To prawda, że w warstwie zewnętrznej baśnie niewiele mówią o specyficznych warunkach życia we współczesnym społeczeństwie masowym; baśnie powstały na długo przedtem, zanim pojawiło się ono w historii. Jednak o wewnętrznych problemach istoty ludzkiej i właściwych sposobach radzenia sobie z jej trudnym położeniem w każdym społeczeństwie baśnie mówią znacznie więcej niż jakikolwiek inny rodzaj opowieści dostępnych dziecku. Ponieważ dziecko ma nieustannie do czynienia z otaczającym je społeczeństwem, na pewno nauczy się stawiać mu czoło, jeżeli tylko pozwolą mu na to zasoby wewnętrzne.

Własne życie wydaje się często dziecku niepojęte, dlatego tym bardziej potrzebuje ono sposobności, by móc lepiej zrozumieć siebie w złożonym świecie, z którym będzie musiało się uporać. Dlatego trzeba mu pomóc w pewnym uporządkowaniu chaotycznych emocji. Potrzebuje ono wskazówek, jak wprowadzić ład do swego wewnętrznego domostwa, aby następnie móc nadać ład swemu życiu. Nadto - a w obecnym momencie naszej historii nie wymaga to chyba specjalnych uzasadnień - potrzebuje wychowania, które w subtelny sposób, jedynie przez ukazywanie następstw, pokazywałoby mu wartość zachowań zgodnych z wymogami moralności -nie za pośrednictwem abstrakcyjnych pojęć etycznych, lecz poprzez to, co widzialnie i dotykalnie dobre, i tym samym mające dla dziecka znaczenie.

Tego rodzaju znaczenie dziecko odnajduje w baśniach. Poeci od dawna o tym wiedzieli, jak zresztą o wielu innych prawdach odkrytych przez współczesną psychologię. Schiller napisał: „W baśniach opowiadanych mi w dzieciństwie kryje się głębsze znaczenie niż w prawdach, o których poucza życie” (Dwaj Piccolomini, akt III, scena 4).

Opowiadane wciąż na nowo przez stulecia (jeśli nie tysiąclecia), baśnie wysubtelniały się, zyskując zdolność przekazywania zarówno znaczeń jawnych, jak ukrytych, jednoczesnego przemawiania do wszystkich warstw osobowości ludzkiej, przekazywania swych treści w taki sposób, że dostępne są w równej mierze

24

nieuczonemu umysłowi dziecka, jak wysoko rozwiniętej umysłowości dorosłego. Przyjęto w nich psychoanalityczny model osobowości ludzkiej, kierując doniosłe przekazy do świadomej, przedświadomej i nieświadomej sfery psychiki, niezależnie od tego, na jakim poziomie każda z tych sfer w danym momencie funkcjonuje u konkretnego słuchacza. Opowieści te dotyczą uniwersalnych problemów człowieka, zwłaszcza tych, które zajmują umysł dziecka, przemawiają do jego zaczynającego się kształtować ego (do jego ja w nim) i pobudzają jego rozwój, łagodząc zarazem przedświadome i nieświadome napięcia. W miarę rozwoju fabuły zostają uwyraźnione i ucieleśnione presje id (presje tego w nas); jednocześnie opowieść ukazuje, jak zezwolić na zadośćuczynienie tym spośród nich, które zgodne są z wymaganiami ego (ja w nas) i superego (nad-ja w nas).

Jednakże jeśli zainteresowałem się baśniami, to nie w rezultacie takiej formalnej analizy ich zalet. Przeciwnie, zainteresowanie moje zrodziło się z pytania, dlaczego dzieci, z którymi miałem do czynienia - normalne i odbiegające od normy, a przy tym mniej lub bardziej inteligentne - czerpią z baśni wywodzących się z folkloru+ więcej satysfakcji niż z jakichkolwiek innych opowieści dla dzieci.

Im bardziej starałem się przeniknąć, dlaczego baśnie z takim powodzeniem wzbogacają wewnętrzne życie dziecka, tym wyraźniej zdawałem sobie sprawę, że w sposób znacznie głębszy niż

+ Nie wszyscy czytelnicy pierwszego wydania niniejszego przekładu zwrócili uwagę na to, że rozważania autora i jego tezy dotyczące psychologicznego oddziaływania baśni na dzieci dotyczą pradawnych baśni wywodzących się z tradycji ludowej różnych kultur, przekazywanych i przetwarzanych przez wieki ustnie, a zapisywanych dopiero w nowszych czasach - nie zaś baśni literackich (jak np. baśnie Andersena), czyli utworów pisanych i w całości wymyślanych przez konkretnego autora w czasach współczesnych. Co więcej, owe pradawne baśnie i ich wartości są przeciwstawiane w toku rozważań współczesnym baśniom literackim. Być może dlatego łatwo tę podstawową kwestię przeoczyć, że większość baśni, o których autor pisze, pochodzi ze zbioru braci Grimm, a w potocznej świadomości baśnie z tego zbioru uważa się za utwory, których autorami są bracia Grimm, podczas gdy są to właśnie owe pradawne baśnie ludowe, przez nich tylko zebrane (spisane), choć nie bez ingerencji pisarskiej z ich strony. (Przyp. D. D.)

25

cokolwiek, co napisano, uwzględniają one rzeczywisty stan, wjakim dziecko znajduje się pod względem psychicznym i emocjonalnym. Mówią one o dręczących je konfliktach wewnętrznych tak, że dziecko je nieświadomie rozumie, oraz - nie bagatelizując niezwykle poważnych zmagań wewnętrznych towarzyszących wzrastaniu - podają przykłady zarówno chwilowego, jak trwałego wyjścia z opresji wewnętrznych.

Gdy stypendium Fundacji Spencera pozwoliło mi podjąć badania nad tym, jaki wkład mogłaby wnieść psychoanaliza w wychowanie dzieci, uznałem, że skoro czytanie dzieciom i czytanie przez dzieci należy do podstawowych środków wychowawczych, dobrze byłoby wykorzystać tę sposobność, aby dokładniej i głębiej zbadać, dlaczego baśnie wywodzące się z folkloru stanowią w wychowaniu dzieci tak cenną pomoc. Mam nadzieję, że właściwe zrozumienie jedynych w swoim rodzaju wartości baśni skłoni rodziców i nauczycieli do przywrócenia baśniom ważnego...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin