Kurt VONNEGUT "Losy gorsze od �mierci" przek�ad Jan Rybicki Tytu� orygina�u Fates Worse than Death Projekt graficzny ok�adki Maciej Sadowski Projekt graficzny serii i fotografia na ok�adce Copyright (c) 1994 by Maciej Sadowski Redakcja merytoryczna Mirella Remuszko Redakcja techniczna Anna Wardza�a Copyright (c) 1991 by Kurt Vonnegut For the Polish edition Copyright (c) 1994 by Wydawnictwo Amber Sp. z o. o. ISBN 83-7082-741-1 Wszelkie postacie tak �ywe, jak umar�e, s� ca�- kowicie przypadkowe i jako takie nie powinny by� brane dos�ownie. Autor nie zmieni� ani jednego nazwiska �adnej z wyst�puj�cych tu os�b, bo B�g Wszechmog�cy i tak chroni nie- winnych. Pami�ci Kurta Vonneguta seniora Bo�e, kt�ry wspiera�e� mnie dot�d, pozw�l mi nadal prowadzi� to dzie�o i wszystko, co czyni� w obecnym wcieleniu, bym - gdy ostatniego dnia b�d� zdawa� spraw� z powierzonych mi talent�w - otrzyma� przebaczenie w imi� Jezusa Chrystusa, Pana Naszego. Amen SAMUEL JOHNSON zapis w dzienniku z dnia 3. kwietnia 1753, podczas pracy nad S�ownikiem j�zyka angielskiego * * I dlatego 3. kwietnia mo�na uwa�a� za "Dzie� Pisarza". Przedmowa Na zdj�ciu obok, zrobionym przez Jill Krementz (moj� �on�) jestem z wielkim pisarzem niemieckim, Heinrichem B�llem (by�ym szeregowcem piechoty, podobnie jak ja, Norman Mailer, James Jones i Gore Vidal). Jedziemy autobusem turystycznym na zwie- dzanie Sztokholmu w czasie mi�dzynarodowego zjazdu PENklubu, organizacji pisarzy (Poet�w, Po- wie�ciopisarzy, Eseist�w, Nowelist�w) odbywaj�cego si� w 1973 roku. W�a�nie opowiedzia�em Bollowi o pewnym niemieckim weteranie drugiej wojny �wiatowej (moim znajomym stolarzu z przyl�dka Cod), kt�ry przestrzeli� sobie udo, �eby go nie wys�ali na front wschodni. Rana zagoi�a si�, zanim jeszcze dojecha� do szpitala (by�a mowa o s�dzie wojennym i plutonie egzekucyjnym, ale tymczasem Armia Czerwona wzi�a do niewoli ca�y szpital). Boll odpar� na to, �e najlepiej postrzeli� si� przez boche- nek chleba, �eby w sk�rze nie zosta�y spalone ziaren- ka prochu. Z tego w�a�nie �miejemy si� na zdj�ciu. (Trwa�a w�wczas wojna wietnamska, podczas kt�rej na pewno wielu piechur�w zastanawia�o si�, czy nie zrani� si� w�asnor�cznie, a potem uda�, �e dokona� tego wr�g). P�niej (kiedy ju� przestali�my si� �mia�) stwier- dzi�, �e po wojnie francuscy pisarze, Jean-Paul Sartre i Albert Camus, uganiali si� za niemieckimi kolegami po pi�rze, �eby ich zapyta�: "A jak wy�cie to widzieli?" (Podobnie jak Sartre i Camus, Boll tak�e mia� otrzyma� literack� nagrod� Nobla). Na rok przed �mierci� - w 1984 - Boll, kt�ry sko�czy� w�wczas sze��dziesi�t siedem lat (ja osi�gn��em ten wiek rok temu, a nadal pal� tyle, co on), zaprosi� mnie do telewizyjnego dialogu o niemiecko�ci, na- grywanego i opracowywanego dla BBC. Poczu�em si� zaszczycony, bo uwielbia�em i tego cz�owieka, i jego tw�rczo��. Zaproszenie przyj��em. Program by� kompletnym niewypa�em, mglisty, melancholijny i do�� bezsensowny, cho� co jaki� czas wy�wietlaj� go w ameryka�skiej telewizji kablowej, kiedy akurat nie maj� nic lepszego. (S�u�ymy tam jako paku�y owini�te wok� tandetnej bi�uterii w wielkim pudle, �eby si� nie obi�a). Zapyta�em go wtedy, jaka jest najniebezpieczniejsza wada narodowa Niemc�w, a on odpar�: "Pos�usze�stwo". A oto ostatnie s�owa, jakie wypowiedzia� do mnie za �ycia (chodzi� ju� wtedy o dw�ch laskach, a dalej dymi� jak komin; w zimnej, londy�skiej m�awce wsiada� do taks�wki na lotnisko): "Och, Kurt, tak mi ci�ko, tak mi c i � � k o". By� jednym z ostatnich w�r�d swych rodak�w, kt�rzy czuli jeszcze �al i wstyd z powodu roli, jak� odegra� ich kraj w drugiej wojnie �wiatowej i tego, co j� poprzedzi�o. Na stronie wyzna� mi, �e nie cierpi� go za to, �e pami�ta, gdy przyszed� czas zapomnienia. Czas zapomnienia. Przedmow� pisze si� zwykle na samym ko�cu, chocia� w�a�nie j� pierwsz� ma zobaczy� czytelnik. Min�o sze�� miesi�cy od uko�czenia zasadniczej cz�ci niniejszej ksi��ki. Dopiero teraz, gdy wraz z moj� redaktork�, Faith Sale *, szykujemy to stwo- rzenie do spania, doszywam dla niego tak� ko�derk�. W tym czasie moja c�rka Lily zd��y�a sko�czy� osiem lat. Zawali�o si� imperium rosyjskie. Ca�� bro�, kt�rej, jak nam si� zdawa�o, mogli�my kiedy� u�y� na ZSRR, stosujemy teraz bez obciachu i oporu prze- ciwko Irakowi, pa�stwu o szesnastokrotnie mniejszej liczbie ludno�ci ni� USA. Mowa, wyg�oszona wczoraj przez naszego prezydenta, na temat dlaczego nie by�o innego wyj�cia i musieli�my zaatakowa� Irak, mia�a najwy�sz� ogl�dalno�� w historii telewizji, bij�c wieloletni rekord, nale��cy, pami�tam, do Mary Martin w Piotrusiu Panu. Tak jest; r�wnie� wczoraj nast�puj�co wype�ni�em kwestionariusz przedstawio- ny mi przez brytyjski tygodnik Weekly Guardian: Pytanie: Co jest dla pana doskona�ym szcz�ciem? Odpowied�: Wyobra�anie sobie, �e gdzie� jest co�, co chce, �eby nam si� tu podoba�o. P: Kogo z �yj�cych podziwia pan najbardziej? O: Nancy Reagan. P: Jakiej cechy najbardziej nienawidzi pan u innych? O: Darwinizmu spo�ecznego. P: Jakim samochodem pan je�dzi? O: Honda accord rocznik 1988. P: Jaki jest pana ulubiony zapach? O: Ten, kt�ry wydobywa si� przez tylne drzwi piekarni. P: Jakie jest pana ulubione s�owo? O: "Amen". P: Jaka jest pana ulubiona budowla? O: Chrysler Building na Manhattanie. P: Jakiego s�owa lub zwrotu najbardziej pan nad- u�ywa? * Mo�e rzeczywi�cie nazywa si� tak pani redaktor tej ksi��ki, ale warto wiedzie�, �e Faith to po angielsku wiara, za� Sale - sprzeda�. O: "Przepraszam". P: Kiedy i gdzie czu� si� pan najszcz�liwszy? O: Jakie� dziesi�� lat temu m�j fi�ski wydawca zabra� mnie w swym kraju do ma�ej gospody na skraju wiecznej zmarzliny. Poszli�my na spacer i znale�li�my dojrza�e jagody, zmro�one na krza- czkach. Roztapia�y nam si� w ustach. By�o tak, jakby gdzie� istnia�o co�, co chce, �eby nam si� tam podoba�o. P: Jak chcia�by pan umrze�? O: W katastrofie samolotowej na szczycie Kiliman- d�aro. P: Jakiej umiej�tno�ci pragn��by pan najbardziej dla siebie? O: Gry na wiolonczeli. P: Jaka jest pana najbardziej przeceniana zaleta? O: Z�by. K.V. 17. stycznia 1991. I Oto dalszy ci�g - nie �eby kto� si� szczeg�lnie o niego upomina� - ksi��ki zatytu�owanej Niedziela palmowa (1980), b�d�cej zbiorem esej�w i m�w mojego autorstwa, opatrzonych ulotnym, autobio- graficznym komentarzem, s�u��cym za tkank� ��czn�, gips i banda�. A wi�c jeszcze raz przebieramy samo �ycie i pogl�dy za wielkie, nieprawdopodobne zwie- rz�, przypominaj�ce wytwory bujnej wyobra�ni dok- tora Seussa (wielkiego pisarza oraz ilustratora ksi��ek dla dzieci), takie jak od�g, trz�s�, loraks, albo cho�by �wiszcz. Albo jednoro�ec, ale to ju� nie jest wymys� Seussa. (Doktor Seuss nazywa� si� naprawd� Theodor Geisel. Urodzi� si� w roku 1904, a ja w 1922). Gdy w roku 1940 poszed�em na uniwersytet Cor- nell, zapisa�em si� do studenckiej korporacji Delta Epsilon. Korporacja posiada�a w piwnicy bar; jego �ciany, na wiele lat, zanim ja tam trafi�em, ozdobi� o��wkiem doktor Seuss. Potem jaki� inny artysta, cz�onek Delta Epsilon, utrwali� owe rysunki farb�. (Dla tych, kt�rzy nie znaj� rysunk�w doktora Seussa: przedstawiaj� one zwierz�ta o nieprawdopo- dobnej liczbie staw�w, o kompletnie zwariowanych uszach, nosach, ogonach i nogach, zwykle w jask- rawych kolorach, takich, jakie podobno jawi� si� ludziom cierpi�cym na delirium tremens. Kto� m�wi� mi, �e ludzie z delirium tremens znacznie cz�ciej widuj� jednak bia�e myszki). Doktor Seuss chodzi� do Dartmouth i nie nale�a� do Delta Epsilon, ale �ciany zarysowa�, gdy hula� w Ithaca z koleg�-malarzem, Hughem Troyem, kt�ry by� w Cornell i Delta Epsilon. Troy okaza� si� r�wnie� mistrzem dowcipu sytuacyjnego (na �adnym nie zarobi� ani grosza. Wszystkie �arty pozostawa�y ca�kowicie pro publico bono). Kiedy studiowa�em na pierwszym roku, Troy odwiedza� sw� dawn� kor- poracj�, racz�c mnie i mych smarkatych wsp�kor- porant�w historyjkami o swych wyczynach. Opowiedzia� nam, jak kiedy� uda�o mu si� na trzech przystankach ca�kowicie opr�ni� jeden wagon nowojorskiego metra. Wsiad� do niego z wieloma! kumplami, kt�rzy mieli udawa�, �e si� nie znaj�. Dzia�o si� to w Nowy Rok o �wicie. Ka�dy z kon- spirator�w trzyma� w r�ce egzemplarz Daily News z wielkim nag��wkiem KL�SKA HOOVERA, ZWYCI�STWO ROOSEVELTA. Troy przecho- wywa� je od roku, tzn. od czasu zdecydowanego zwyci�stwa wyborczego Roosevelta (czyli musia�o to by� na samym pocz�tku 1934 roku. Mia�em wtedy jedena�cie lat, a Wielki Kryzys - cztery). Innym razem Troy kupi� �awk�, tak� jak w parku, i upar� si�, �eby wypisali mu rachunek. Razem z koleg� postawili j� w Central Parku, a gdy zobaczyli policjanta, porwali �awk� i rzucili si� do ucieczki. Policjant dogoni� ich, a wtedy Troy pokaza� rachu- nek. Robili to wiele razy, a� wszyscy policjanci w tym rejonie wiedzieli ju�, �e �awka nale�y do Troya. W�wczas dowcipnisie zacz�li zbiera� inne �awki - policja nie reagowa�a - po czym u�o�yli je w jeden wielki stos w jakim� zak�tku parku. Nawet w mych najbardziej sa�atowych latach (bo by�em wtedy "zielony") uwa�a�em to za do�� g�upi dowcip - tyle zachodu... Ale s�ucha�em Troya z wielkim szacunkiem, bo na uniwersytet z Ivy League * trafi�em z pa�stwowej szk�ki z Indianapo- lis, �ebym nabra� og�ady. (Gdybym poszed� na uniwersytet Indiana, Purdue, Wabash czy De- Pauw** by�bym teraz mo�e kongresmenem albo senatorem). Po wyje�dzie Troya sam spr�bowa�em swych si� na polu dowcipu sytuacyjnego. Chodzi�em na ko�- cowe egzaminy z kilku wa�nych przedmiot�w, na kt�re sam nie ucz�szcza�em. W trakcie egzaminu wstawa�em, dar�em na strz�py kartk� z pytaniami, rzuca�em je w twarz egzaminatorowi i wychodzi�em trzaskaj�c drzwiami. Musia�em chyba zainspirowa� wielu na�ladowc�w, bo nast�pi�a prawdziwa epidemia takiego zachowania na egzaminach. Sukces! M�j ostatni wyczy...
Buziolki