Clancy Tom - Centrum 03 - Casus belli.pdf

(1913 KB) Pobierz
Tom Clancy
Casus belli
1
• Poniedziałek, 11.00 - Kamiszli, Syria
Ibrahim al-Raszid zsunął na czuto okulary przeciwsłoneczne i wyjrzał przez brudne okno
Forda Galaxy z 1963 roku. Młody Syryjczyk cieszył się blaskiem słońca, odbitym od złotego
piasku pustyni. Cieszył się bólem oczu, ciepłem na twarzy, potem zraszającym kark. Cieszył
się niewygodami życia, tak jak zapewne cieszyli się nimi prorocy, ludzie, którzy na pustyni
oczekiwali ciosów bożego młota, kształtującego ich tak, by byli w stanie spełnić wielkie
dzieło Allacha.
W każdym razie, myślał, czy to się komu podoba, czy nie, Syria latem jest jak rozgrzany
piec.
W samochodzie zamontowany był wiatraczek, zaledwie poruszający gorące powietrze -
tym gorętsze, że oprócz Ibrahima w samochodzie znajdowały się jeszcze trzy osoby.
Samochód prowadził starszy brat Ibrahima, Mehmet. On też się pocił, zachowywał jednak
niezwykły spokój wobec wyprzedzających go na dwupasmowej drodze nowszych od Forda
Fiatów i Peugeotów. Nie miał zamiaru prowokować walki w żadnej formie, nie teraz. Kiedy
jednak dojdzie do walki, będzie, jak zwykle, pierwszy. Jako dziecko bez wahania rzucał się
na chłopców starszych od siebie, nawet gdy mieli przewagę liczebną.
Siedzący na tylnym siedzeniu Jusuf i Ali grali w karty, piastra za wejście. Przegraną każdy
z nich kwitował przekleństwem. Nie potrafili przegrywać... i właśnie dlatego znaleźli się tu.
Ośmiocylindrowy silnik jadącego drogą nr 7 samochodu mruczał spokojnie. Ford był o
dziesięć lat starszy od Ibrahima, remontowano go jednak wielokrotnie - większość napraw
dokonał sam Ibrahim - przede wszystkim ze względu na przestronny bagażnik, w którym
zmieściło się wszystko, czego potrzebowali, a także solidną konstrukcję nadwozia. Ford
Galaxy pod wieloma względami przypominał Arabów, Kurdów, Ormian, Czerkiesów i wiele
innych narodów, złożonych z mnóstwa części, niektórych starych, niektórych całkiem
nowych.
I jak owe narody, niezmordowanie parł przed siebie.
Ibrahim przyglądał się wypłowiałemu w słońcu krajobrazowi pustyni. Nie była to pustynia
południa, pustynia piasku i piaskowych burz, pustynia miraży, pustynia trąb powietrznych,
ciemnych namiotów Beduinów, pustynia, na której od czasu do czasu spotyka się kwitnące
oazy, lecz raczej nie kończący się pas jałowej ziemi, nagich wzgórz oraz setek kopców,
ukrywających ruiny prastarych osad. Od czasu do czasu w owym niezmiennym pejzażu
pojawiały się elementy współczesne: porzucone samochody, nędzne stacje benzynowe,
szopy, w których sprzedawano wygazowaną Coca-Colę i stare placki z mąki. Syryjska
pustynia od zawsze kusiła kupców, poetów, poszukiwaczy przygód i archeologów,
rzucających się w objęcia niebezpieczeństw, by opisać je potem tak, jakby były czymś
najcudowniejszym w świecie. Niegdyś dorzecze Tygrysu i Eufratu rzeczywiście żyło,
niegdyś, ale nie dziś. Nie dziś, bo dziś Turcy opanowali źródła wody.
Woda to życie. Jeśli masz wodę, żyjesz.
Ibrahim znał historię i geografię tych ziem. O wodzie wiedział wszystko. Odsłużył dwie
tury w lotnictwie Syrii, a kiedy odszedł do cywila i zatrudnił się na dużej farmie, reperując
traktory
oraz
maszyny
rolnicze,
uważnie
słuchał
starych
robotników
rolnych,
opowiadających o głodzie i suszach.
Znana w historii pod nazwą Mezopotamii, co po grecku znaczy „kraj między rzekami", ta
część Syrii nosiła teraz nazwę al-Gezira, czyli wyspa. Wyspa bez wody. Rzeka Tygrys była
niegdyś najważniejszą drogą transportową świata. Swe źródło miała w dzisiejszej wschodniej
Turcji, skąd przez ponad tysiąc osiemset kilometrów płynęła równinami Iraku, łącząc się z
Eufratem w Basrze. Równie potężny Eufrat bierze swój początek z połączenia rzek Kara i
Murad we wschodniej Turcji. Na długości przeszło dwóch tysięcy siedmiuset kilometrów
płynie na południe i południowy zachód. W górnym biegu kanionami spada z gór, a potem
rozlewa się szeroko na równinach Iraku i Syrii. Po połączeniu Tygrys i Eufrat płyną na
południowy zachód, kanałem Szatt al Arab, stanowiącym granicę między Irakiem i Iranem,
do ujścia w Zatoce Perskiej. Oba kraje długo i krwawo walczyły o prawa do żeglugi na tym
niespełna dwustukilometrowym odcinku.
Tygrys i Eufrat na wschodzie wraz z Nilem na zachodzie formowały tak zwany Żyzny
Półksiężyc, w którym cywilizacje rosły i upadały począwszy od roku 5000 p.n.e.
Kolebka cywilizacji. Ibrahim nazywał ten kraj ojczyzną. Tu żyła w rozpaczy jedna trzecia
jego wielkiego narodu.
Przez wieki Eufratem żeglowały okręty wojenne, a wielkie migracje spychały
zamieszkujące jego brzegi plemiona na zachód. Kanały irygacyjne i młyny wodne na
wschodzie niszczały, rozkwitała za to zachodnia część kraju. To tu powstawały wielkie
miasta: Aleppo na północy, Hama, Homs, wieczny Damaszek. Eufrat został wreszcie
najpierw porzucony, a potem zamordowany. Przezroczysta niegdyś woda, brązowa dziś była
od ścieków miejskich i przemysłowych, pochodzących przede wszystkim z Turcji, nie
ratowały jej ani roztopy, ani obfite opady. W latach osiemdziesiątych naszego wieku Turcja
rozpoczęła prace nad regulacją rzeki. W jej górnym biegu wybudowano szereg tam. Eufrat
nieco się wprawdzie oczyścił, tureckie pola zostały nawodnione, północną Syrię jednak, a
zwłaszcza al-Gezirę, zaczęły gnębić susze. ludzie głodowali.
A Syryjczycy nie zrobili nic, by temu zapobiec, pomyślał gorzko Ibrahim. Na
południowym zachodzie walczyli z Izraelem, na południowym wschodzie mieli Iran, który
bez przerwy trzeba było uważnie obserwować. Syryjski rząd nie miał zamiaru narażać
sześćsetpięćdziesięciokilometrowej północnej granicy, prowokując napięcia w stosunkach z
Turcją.
Teraz jednak rozległ się tu nowy głos i brzmiał coraz donośniej. W ciągu ostatnich kilku
miesięcy Ibrahim cały swój wolny czas spędzał w Haseke, sennym miasteczku na
południowym zachodzie, pracując z patriotami z PPK, Partii Pracy Kurdystanu, której
członkiem był jego brat. Dbając o to, by maszyny drukarskie pracowały bez zarzutu, a
samochody jeździły bez awarii, Ibrahim słuchał Mehmeta mówiącego o nowej ojczyźnie
Kurdów. Pomagając pod osłoną nocy nosić broń i środki do produkcji bomb, Ibrahim
przysłuchiwał
się
gorzkim
ocenom
możliwości-zjednoczenia
z
innym
kurdyjskimi
ugrupowaniami. Odpoczywając po treningu z fedainami, których uczył metod walki wręcz,
słuchał o przygotowaniach do spotkań z Kurdami irackimi i tureckimi, spotkań, na których
zamierzano planować powstanie nowej ojczyzny, wybrać jej przywódcę.
Ibrahim założył zdjęte przed chwilą okulary przeciwsłoneczne i świat znów pociemniał.
Współcześnie al-Gezirę odwiedzali niemal wyłącznie jadący do Turcji turyści. Ibrahim też
jechał do Turcji, choć pod każdym względem różnił się od przeciętnego turysty. Przeciętny
turysta, uzbrojony w aparat fotograficzny, przybywał tu zwabiony urokiem bazarów,
okopami z czasów I wojny światowej, meczetami. Przybywał z mapami i narzędziami
archeologicznymi, albo z amerykańskimi dżinsami i japońską elektroniką do sprzedania na
czarnym rynku.
Ibrahim i jego ludzie przybywali natomiast z czymś innym. Przybywali z celem.
Było nim przywrócenie wody al-Gezirze.
2
·
Poniedziałek, 13.22 - Sanliurfa, Turcja
Lowell Coffey II stał w cieniu białej sześciokołowej furgonetki. Rąbkiem zawiązanej na
szyi chusty otarł ściekający w oczy pot. W myślach przeklął cichy szum zasilanego z
akumulatorów silnika, świadczący o tym, że w środku furgonetki działa klimatyzacja, a
potem ruszył przed siebie, depcząc jałową ziemię, na której z rzadka pojawiały się niskie
suche pagórki. Jakieś trzysta metrów dalej znajdowała się opuszczona droga, której asfalt
gotował się wręcz w żarze słońca, zaś mniej więcej pięć kilometrów i pięć tysięcy lat stąd
stało miasteczko Sanliurfa.
Po prawej ręce prawnika szedł doktor Phil Katzen, trzydziestotrzyletni długowłosy
biofizyk. Doktor Katzen przysłonił oczy dłonią i przyjrzał się pokrytym kurzem murom starej
metropolii.
- Wiesz, Lowell - powiedział - że dziesięć tysięcy lat temu właśnie tu po raz pierwszy
udomowiono zwierzę pociągowe? Aurocha - dzikiego wołu. Właśnie woły uprawiały ziemię,
na której stoisz.
- Co za wspaniała nowina - odparł Coffey. - I pewnie potrafisz mi nawet powiedzieć, jaki
był wówczas skład gleby, prawda?
- Nie - z uśmiechem zaprzeczył Katzen. - Potrafię ci tylko powiedzieć, jaki jest dzisiaj.
Wszystkie kraje tego regionu zmuszone są do gromadzenia podobnych danych celem
sprawdzenia, jak długo da się tu cokolwiek uprawiać. Mam dyskietkę ze składem gleby.
Kiedy Mike i Mary Rose skończą to, co robią, znajdę ją i będziesz mógł przeczytać sobie
zawarte na niej dane... jeśli tylko zechcesz.
- Serdecznie ci dziękuję. Wystarczy mi kłopotów z opanowaniem wiedzy, którą muszę
opanować. Starzeję się, wiesz?
- Przecież masz dopiero trzydzieści dziewięć lat!
- Już nie. Urodziłem się, licząc od jutra, czterdzieści lat temu. Katzen uśmiechnął się
szeroko.
- No to wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, panie mecenasie.
- Dzięki, ale nie spodziewam się niczego najlepszego. Starzeję się, Phil.
- Daj spokój. - Biochemik wyciągnął rękę, wskazując Sanliurfę. - Kiedy to miasto było
młode, czterdziestolatków uważano za starców. Średnia życia wynosiła wówczas około
dwudziestu lat, a dwudziestolatkowie nie bywali bynajmniej zdrowi. Próchnica, źle zrośnięte
po złamaniach kości, wady wzroku, grzybica stóp, co tylko chcesz. Niech to diabli, w
dzisiejszej Turcji czynne prawo wyborcze dostaje się w wieku dwudziestu jeden lat. Zdajesz
sobie sprawę z tego, że starożytnym, którzy rządzili Uludere, Sirnak i Batman, nie wolno
byłoby zagłosować na samych siebie?
Coffey przyjrzał mu się z niedowierzaniem.
- Jest tu miejsce, które nazywa się Batman?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin