§ Żakowski Jacek - Co dalej panie Mrożek.pdf

(565 KB) Pobierz
13880254 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
13880254.001.png 13880254.002.png
JACEK ŻAKOWSKI
CO DALEJ
PANIE MROŻEK?
2
Część I
Znowu byli razem. Za hotelowym oknem trzaskał mróz. Nad czerwonymi dachami starego
Sztokholmu szalała wichura. Sypał śnieg, strzelały fajerwerki. Po tygodniach rozstania stali w
tym oknie we dwoje. Cieszyli się sobą i ciepłem hotelowego wnętrza. Objął ją ramieniem.
– Susana, chcę, żebyśmy zamieszkali w Meksyku.
– Naprawdę, Sławomir?
– Absolutnie naprawdę.
– Ty wiesz, Sławomir, że Meksyk to nie jest plaża w Acapulco?
– Ja nie cierpię plaży...
– Wiesz, że Europejczycy się w Meksyku nie aklimatyzują. A co dopiero Europejczycy
piszący po polsku. To tak, jakbyś mieszkając w Paryżu pisał w języku navaho.
Zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę. „Ale co mi tam aklimatyzacja – myślał – ja
potrzebuję trzech dni. A Europa będzie już tylko kisła. Bardzo wygodnie jest żyć w Europie,
bardzo tu jest pięknie, ale potwornie nudno. I poza tym: co dalej?”
– My się zaaklimatyzujemy. Zgoda?
– Ale ty wiesz, o czym mówisz? Wiesz, że to nie będzie łatwe?
– Damy sobie radę. Więc zgoda?
– Zgoda, Sławomir, zgoda, zgoda, zgoda...
Był pierwszy dzień 1989 roku. Susana Osario-Mrożek nie mogła sobie wymarzyć
wspanialszego noworocznego prezentu. Mimo wszystko tęskniła do swego rodzinnego kraju,
którego nie lubiła, z którego uciekała, ale w którym jednak – jak nigdzie – czuła się u siebie.
W gruncie rzeczy o niczym innym bardziej nie marzyła, jak o tym, żeby razem ze
Sławomirem zamieszkać w Meksyku. Zanim się pobrali, przez lata śniła o tym, by przeżyć
wielką miłość, mieć wspaniałego męża, którego Meksykanie będą poważali, i żyć z nim
gdzieś w Meksyku tak, jak jej się podoba – bez oglądania się na wszystko, czego tam nie
akceptowała.
Miała 36 lat. Jej mężowi, Sławomirowi Mrożkowi, do sześćdziesiątki brakowało roku i
paru miesięcy. Razem ruszali na wielką życiową przygodę.
Poznali się dziesięć lat wcześniej w Meksyku. Susana była asystentką reżysera w teatrze,
który wystawiał Mrożkowskich „Emigrantów”. Mrożka zaproszono jako autora teatralnego
superhitu. „Emigrantów” miesiącami grano po dwa razy dziennie, a mimo to, by kupić bilety,
trzeba się było ustawiać w kolejce. Susana została przewodniczką pisarza. Gdy Mrożek
wrócił do Paryża, zaczęli pisywać listy. Nic poważnego, ot wymiana wrażeń, parę garści
refleksji.
Spotkali się ponownie w roku 1987. Po wielkim trzęsieniu ziemi, które zniszczyło
Meksyk, Susana zamieszkała u przyjaciół w Norwegii. Mrożek przyjechał do Oslo na
premierę „Kontraktu”. Ona miała za sobą nieudane małżeństwo. On był samotnym wdowcem.
Włócząc się po Oslo szybko odnaleźli pokrewieństwo dusz. Oboje żyli teatrem i literaturą.
Oboje mieli kłopot z zaakceptowaniem swoich własnych krajów. Sławomir miał kłopot z
Polską. Susana z Meksykiem. Oboje chcieli znaleźć sobie nowe miejsce na świecie. Na razie
znaleźli siebie. Zaprosił ją do Francji. Tam przyjęła jego oświadczyny. Pobrali się w Paryżu
25 października 1987 r.
3
Poczucie, że trzeba się ruszyć gdzieś dalej, towarzyszyło Mrożkowi przez niemal całe
życie. Ciągle coś go gnało. Żył w wiecznym konflikcie między potrzebą komfortu,
zakorzenienia, umiejscowienia, domu a podszeptami kudłatego demona, który wciąż sączył
do ucha męczące pytanie: „Co dalej, panie Mrożek? Co dalej? Co dalej?” To ów kudłaty
jegomość ciągle podpowiadał jakieś inne miejsca, podsuwał argumenty uzasadniające
rzucanie wszystkiego, kazał poszukiwać Ziemi Obiecanej i próbować siebie w nowych
okolicznościach.
Pierwszą odpowiedzią na pytanie: „Co dalej?” była emigracja z Krakowa do Warszawy w
1959 r. Warszawa to była Stolica, która przed „młodym-zdolnym” miała szeroko otworzyć
wrota pisarskiej kariery. No, i otworzyła, chociaż za cenę tułaczki po wynajętych
mieszkaniach. Dopiero po roku w redakcji „Nowej Kultury” Mrożek przypadkiem natknął się
na wciąż potężnego Stefana Żółkiewskiego.
– Co słychać?
– Ach, mam kłopoty z mieszkaniem.
– Nie ma pan mieszkania?
– Ciągle mieszkamy kątem.
– No to ja pana wstawię na listę Cyrankiewicza.
I wstawił. Dzięki liście premiera parę miesięcy później Mrożkowie mieli już swoje własne
dwa pokoje na nowym Starym Mieście. Zaczęło się urządzanie. Kiedy się urządzili, Mrożek
nie był już „młodym-zdolnym” z Krakowa, lecz obiecującym polskim dramaturgiem z
krajowym, a niebawem i zagranicznym sukcesem. Kudłaty demon znów pytał: „I co dalej? Co
dalej?”
„»Obiecujący« – lecz: co obiecujący? Co ja naprawdę wiem o tym, ile jestem warty? Żyję
– myślał Mrożek – w pancernym akwarium, w którym nic nie jest naprawdę. O wszystkim
decydują jacyś podejrzani faceci siedzący po ministerstwach, komitetach, wydziałach. Nie
wiem, czy jestem zdolny naprawdę, czy tylko oni mianowali mnie zdolnym. Żyjąc w PRL-u,
jestem własnością Państwa i jako państwowa własność wiem tylko tyle, ile mi państwo do
wiedzenia poda. Więc w gruncie rzeczy sam nie wiem, kim jestem”.
Pobrali się w Paryżu 25 października 1987 r.
4
13880254.003.png
Żeby te wątpliwości rozwiać, trzeba było wyjechać. Sprawdzić się na normalnym
literackim rynku. A na dodatek październikowe nadzieje oklapły, zaczynał się proces gnilny
przerywany próbami dokręcania śruby. „W Związuniu robią bilans – uważał – i widzą, że od
śmierci Stalina nic im dobrego nie wyszło. Więc czas na stabilizację. Nakażą czyścić teren i
mocniej trzymać mauzera”.
– Wolę być za granicą sprzątaczką niż w PRL-u panią pisarzową – mówiła pani
Mrożkowa, gdy Mrożek miał za sobą wielki sukces „Policji”. Wyrażała w ten sposób ich
wspólne obrzydzenie układami komunistycznej warszawki, kłamstwami, narastającą obcością
nawet wśród przyjaciół, manipulacją coraz surowszej cenzury.
„Dziecinne to może i naiwne – pisał wkrótce do Jana Błońskiego – ale mnie od czasu do
czasu niemożność stanięcia na ulicy i krzyknięcia kilku słów nienowych, nietwórczych (to ze
stanięciem na ulicy, to metafora oczywiście), ale prawdziwie odczutych, ta niemożność staje
się czasem dokuczliwa jak ciężka choroba. (...) jest to reakcja organizmu na kolosalne
udawanie (...), na tę piramidę bzdury, spod której wystarczyłoby wyciągnąć jeden kamyczek,
żeby się zawaliła z hukiem. (...)”.
Nie byli prześladowani. Przeciwnie. Jak na peerelowskie stosunki nawet ich
rozpieszczano. W roku 1963 mieli już za sobą orbisowską wycieczkę do Rosji,
trzymiesięczne stypendium we wrogiej Ameryce, podróż do Europy. Jako dewizowi krajowcy
nie mieli finansowych problemów. Bywali w Bristolu, jeździli samochodem, ale Mrożek
coraz wyraźniej czuł na swoich plecach ciężki oddech systemu, czuł, jak się pod tym
oddechem ugina, widział, jak zaczyna kluczyć. „Denerwują was moje »Karole« i »Strip-
tease’y« – kombinował przez jakieś ostatnie dwa lata – rozumiem, rozumiem. Ale cóż, błędy
młodości. Dzisiaj ja już nie w tych stronach, dzisiaj ani ja z Wami, ani przeciw Wam, ja
ponad, ja duszę ludzką tylko będę drążył. Więc poczekajcie jeszcze trochę, krzywdy mi
nijakiej nie czyńcie”. Tak powstały „Czarowna noc” i „Kynolog w rozterce” – dwie
jednoaktówki, obie zdaniem samego autora „ni z pierza, ni z mięsa”.
Kiedy więc Mrożkowie dostali paszporty na wycieczkę po Włoszech, powzięli żelazne
postanowienie, że nieprędko wrócą. Problem widzieli właściwie tylko jeden: „Na miłość
boską, żeby się kto o tym nie dowiedział. Nikomu ani słowa!”
„Kombinowałem sobie tak. Wyjadę, a tam w obcych krajach wszystko obce. I proszę
bardzo – notował – właśnie o to chodzi, bo nie będę musiał udawać, co za ulga, wszystko
dokoła będzie wiedziało, że jestem obcy na mocy mojego statusu cudzoziemca. Byłem więc
bardzo silny na kredyt”.
Sławomir Mrożek i jego żona Maria Obremba-Mrożek wylądowali w Rzymie wieczorem 3
czerwca 1963 roku. Zamieszkali na włoskiej Riwierze, w Chiavari, niedaleko Genui.
Wynajęli pokoik w robotniczej dzielnicy. „Policja” miała już sukces między innymi w
Niemczech, więc na początek starczyło pieniędzy, żeby opłacić mieszkanie i kupić garbusa,
ale przyszłość nie rysowała się jasno. „Teraz – pisał Mrożek do Jana Błońskiego – jest
rozmaicie, ciężko czasem. Ale wiem, za co płacę, i wiem, co za to dostaję: coś
swobodniejszego w głowie. Fermentuje mi się coś i wywraca, zamęt, ogłupienie, aż czasem
nieznośne, ale każda moja chwila nabiera wagi dla mnie, bo jest moją chwilą,
odpowiedzialność wielka za siebie, za każdy ruch, za wszystko, za myśl, a w Polsce przecież
nikt nie jest za nic odpowiedzialny, nikt nie jest odpowiedzialny za swoje własne życie przede
wszystkim i coś z tej atmosfery się udziela, trudno z nią walczyć. (...) W Polsce było mi coraz
bardziej obco, z dnia na dzień włączając w to nawet znajomych, nawet przyjaciół. Z jednymi
w ogóle, z drugimi coraz mniej – czułem to – mogłem mówić, nie tam o żadnej polityce, ale o
tym, co ja na prawdę sądziłem o nich, o sobie, o samej ziemi, na której staliśmy. O stylu,
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin