Terapia czy teatr.doc

(161 KB) Pobierz
Terapia czy teatr



Terapia czy teatr?
(Spowiedź artystów niecodziennych)


 

Teatroterapia. Na pewno sposób leczenia, a może i nowa forma teatru?
Coraz częściej pojawiają się głosy, że tę działalność należy uznać za sztukę, a jej uczestników za artystów.


 

Na scenie leży martwe ciało Jaśka Świątkarza. Niemymi świadkami jego ostatniego tchnienia są figury świętych, dzieło jego życia. Drewniany Chrystus prawdziwie zafrasował się nad ludzkim losem i wypowiada ostatnią kwestię:

"- Ej, Jasiu, Jasiu! Nasarpołeś się, diobeł wi na co, utrudziłeś nadaremno, a syćko co po tobie ostało, to troche farbów na drewnie, tyn klocek, co się nie gibo, i jo... niedostrugany Ponbóg na wzór i podobieństwo twoje... To jus wiym, bez cok je Frasobliwy..."

Gaśnie światło, rozlegają się brawa. Aktorzy stają do ukłonu, zdejmują maski.



Spowiedź w drewnie pióra Jana Wilkowskiego opowiada o losach Jaśka Świątkarza, który przez całe swoje życie strugał figury świętych. Opuszczony, samotny, stary rzeźbiarz w godzinie śmierci spowiada się figurze Jezusa Frasobliwego ze swojego "zywobycia". Największym grzechem ludowego twórcy jest brak talentu. Rzeźby, które stworzył, są koślawe, chropawe, pełne wad.
Daleko im do boskiej doskonałości.

Nie byłoby zapewne nic niezwykłego w tym wydarzeniu, gdyby nie fakt, że jego aktorami są uczestnicy Warsztatów Terapii Zajęciowej. Los postaci scenicznych wymownie splata się z prawdziwym życiem aktorów, którzy się w nie wcielili. Za drewnianymi świętymi kryją się ludzie niepełnosprawni. Ograniczenia skazywały ich na klatkę odosobnienia. Możliwość pracy w Warsztatach Terapii Zajęciowej otworzyła przed nimi szansę zmiany losu.

Warsztaty powstały w 1995 roku z inicjatywy Marii Pietruszy-Budzyńskiej. Pomysł teatroterapii powstał, kiedy pani Maria prowadziła Teatrzyk Roślinka przy Szkole Specjalnej nr 26 w Lublinie.
Pierwszym zabiegiem terapeutycznym było malowanie twarzy aktorom.


 

- Ta maska pozwoliła przykryć "przynależność" do szkoły specjalnej. Oni nie chcieli należeć do miejsca, gdzie ich się wyklucza ze społeczeństwa - mówi Maria Pietruszy-Budzyńska.



Nie było łatwo przekonać dyrektora Teatru im. J. Osterwy Cezarego Karpińskiego, aby przyjął pod swoje skrzydła grupę niepełnosprawnych aktorów i zawarł z nimi umowy o pracę. Ale tak właśnie się stało. WTZ Teatroterapia w Lublinie, jako jedyna tego typu placówka w Polsce, przynależą formalnie do repertuarowego teatru. Działalność tę finansuje Polski Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, ale wszystkie pieniądze przechodzą przez teatr.


 

- Wypływają stąd ogromne korzyści, gdyż każda premiera jest wystawiana na scenie prawdziwego teatru przed prawdziwą publicznością - mówi Maria Pietruszy-Budzyńska.

Na warsztatach, przy ulicy Jastrzębiej 3, spotyka się w każdy powszedni dzień dwadzieścioro młodych ludzi, w wieku od 19 do 35 lat, aby tworzyć, pracować i rozwiązywać swoje problemy.

CUD PRZEMIANY



Terapia polega na pobudzaniu aktywności ludzi niepełnosprawnych we wszystkich wymiarach życia. Zostają oni wyposażeni w techniki, które pozwalają ukryć ich braki.

- Oni funkcjonują bardziej na poziomie emocjonalnym, dlatego jest tak ważne, aby teatr przemawiał do nich właśnie poprzez emocje - tłumaczy Maria Pietruszy-Budzyńska.

Każde przedstawienie dla aktorów jest świętem i przeżyciem. Aby wypadli jak najlepiej na scenie, niezbędna jest chwila wyciszenia przed występem.


 

Zadaniem terapeutów jest stworzenie takiej atmosfery, która nie tylko pomaga w koncentracji,
ale także wprowadza ich w pewien rodzaj uniesienia.

- Czasami tworzę im za kurtyną bajkę, odpowiednio ich oświetlam, izoluję światłem. Wprowadzam w ich ciała ciszę i tę ciszę wlewam również w siebie. W pewien sposób manipuluję ich znajomością tego, co za chwilę zagrają. Mówię czasem rzeczy oderwane od scenariusza, mówię o miłości, oni słuchają i wychodzą na scenę tacy odświętni. Jestem tym mechanizmem, który ich napędza - mówi pani Maria.



Na scenie mówią o cierpieniu i radości. Pod wpływem wspólnego tworzenia teatru z ludzi słabych wyrastają silne i piękne osoby. Pani Maria nazywa to "cudem przemiany". Z racji tego wzrastania coraz częściej domagają się uznania ich za "normalnych ludzi". Agnieszka często pyta: - Dlaczego ja jestem nazywana niepełnosprawną? Przecież umiem się ubrać, umiem sobie kupić ubranie, potrafię śpiewać, umiem kochać.


 

Agnieszka skończyła szkołę specjalną, zrealizowała program z dobrymi wynikami. Dała się poznać jako świetna recytatorka.
W rehabilitacji tej dwudziestokilkuletniej dziś kobiety popełniono błąd. Jej największym ograniczeniem jest silna wada wzroku.

- Być może, gdyby leczono jej niedowidzenie inaczej, osiągnęłaby znacznie więcej - zastanawia się pani Maria.



Właśnie scena ujawniła, że Agnieszka nie ma wyczucia przestrzeni. Po zastosowaniu ćwiczeń okazało się, że przeszkodą jest jej słaby wzrok.
W pewnym momencie zaufała terapeutom i z całą świadomością zaczęła się poddawać procesowi rehabilitacji.

- Agnieszka pięknieje nam z roku na rok. Jest zadbana, maluje się, ładnie zachowuje się w towarzystwie. Potrafi przytaknąć, zabrać głos, naprawdę wygląda na bardzo mądrą osobę. To jest nasz wspólny sukces - z dumą mówi o niej Maria.


 

Agnieszka w repertuarze ma między innymi piosenki Natalii Kukulskiej. Kiedyś podczas występu dzieci podbiegły, aby ją prosić o autograf. Były przekonane, że śpiewa Natalka. Agnieszka ubrana w wieczorową suknię i w makijażu do złudzenia przypominała swoją idolkę.

- Śpiewanie to jest forma teatru. Przecież nie można wyjść na scenę, stanąć jak mumia i zaśpiewać. Przecież to nie pogrzeb, trzeba wiedzieć, jak się zachować na scenie, dobrze się na niej czuć - opowiada młoda piosenkarka.

Ale najważniejsze dla niej jest to, że ma dużo przyjaciół, może podróżować i poznawać nowych ludzi.

BUNTOWNIK Z POWODU



Koluś, bo tak nazywają Artura teatralni przyjaciele, spędził długie lata w domu. Kiedy po raz pierwszy pojawił się na warsztatach, przynieśli go na rękach jego bracia. Przez trzy czwarte życia świat dla Artura zamykał się w czterech ścianach jego pokoju. Długotrwała izolacja spowodowała, że nie potrafił się samodzielnie poruszać. Wstydził się tego, ale nie miał siły i motywacji, żeby to zmienić.


 

- Trudno się z Kolusiem współpracowało. Nie chciał uczestniczyć w zajęciach, był zbuntowany przeciwko całemu światu.
Oddałam go Jackowi, by złamał jego buntowniczy charakter - wspomina Maria.

Jacek Kasprzak, który prowadzi w warsztatach zajęcia z plastyki ciała, sam jest niepełnosprawny ruchowo. Przekraczając swoje ograniczenia, daje swoim podopiecznym przykład, że pracując nad sobą, można robić rzeczy, które wydają się niemożliwe. Jacek okazał się surowym i wymagającym nauczycielem. Nie przebierał w środkach, niejednokrotnie ryzykując, że może przekroczyć fizyczne i psychiczne możliwości swojego ucznia. Mimo że Artur nieraz "zaliczał" bolesne upadki i łzy pojawiały się w jego oczach, zaufał swojemu mistrzowi i nie poddał się. Ta wspólna walka zakończyła się sukcesem teatralnym młodego buntownika. Koluś zaczął ćwiczyć i wystąpił o własnych siłach, podpierając się jedynie laską Jacka, w pierwszym przedstawieniu zatytułowanym Świat nie wierzy łzom.

SERCE NA DŁONI



Pani Maria tak tworzy spektakle, aby odtwarzane przez aktorów postacie odzwierciedlały ich własne przeżycia. Scena pozwala na przyznanie się do najskrytszych uczuć, które w codziennym życiu są zbyt bolesne, żeby o nich mówić. Koluś w pierwszym spektaklu opowiadał o swoich łzach, do których nigdy dotychczas nie chciał się przyznać.

- Potem powstał film pod tytułem Był sobie klaun, gdzie on tymi swoimi strasznie drapieżnymi rękami składa serce w proch potrzaskane. Składa je z kawałeczków i płacze nad tą miłością. Ta rola jest skomponowana w sposób szczególny. Nikt inny tak by tego nie zrobił - pani Maria ze wzruszeniem mówi o początkach drogi artystycznej "swojego" aktora.


 

Punktem kulminacyjnym, a zarazem przełomowym dla Kolusia była rola w widowisku pantomimicznym Labirynt, autorskim projekcie Jacka Kasprzaka.

- Zanim Koluś zaczął grać w Labiryncie, toczyłem z nim bitwy. Po obejrzeniu kilku filmów z udziałem klasyków pantomimy, Koluś przekonywał mnie, że pantomima jest dla ludzi zdrowych. Przecież aktorzy, których widział, są sprawni fizycznie. Ja go usiłowałem przekonać, że pantomimę można robić na leżąco i siedząco. Musiałem wytoczyć ciężkie działa, żeby go przekonać. Harował samodzielnie i bardzo się usprawnił - wspomina Jacek.



Każda rola pisana jest na miarę wykonawcy w taki sposób, aby zatuszować jego braki - taka jest podstawowa zasada ustanowiona przez Marię. Jacek w swoim spektaklu ją złamał, pokazując niepełnosprawność Kolusia. W jednej ze scen można podziwiać atletyczny tors Kolusia, którego nie powstydziłby się niejeden zdrowy mężczyzna. Dzięki tej roli Artur przestał się wstydzić własnego ciała, co sprawiło, że ma większe poczucie własnej wartości.

- Dzięki Labiryntowi Koluś ma więcej kolegów. Już nie staną do ukłonów bez niego - mówi Jacek.


 

Labirynt w marcu tego roku na Ogólnopolskich Prezentacjach Scen Plastycznych w Bydgoszczy dostał Grand Prix za czystość formy.

GNIAZDKO BEZ SIECI



Mariusz jest sprawnym mężczyzną. Chętnie pomaga przy dekoracjach, naprawia drobne usterki w sprzęcie elektronicznym. Zawsze można na niego liczyć. Ale ten pozornie zdrowy człowiek jest chory na epilepsję, a dolegliwości związane z tą chorobą nie pozwalają mu na normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Skostniały i utarty pogląd na niepełnosprawność sprawił, że Mariusz boi się nawet myśleć o założeniu rodziny.

- Gdybym nie przyszedł na warsztaty, byłbym do końca życia człowiekiem niepełnosprawnym, chorym. Warsztaty mnie leczą, może bardziej niż tabletki, które na co dzień połykam - wyznaje Mariusz.

Lekarze dowodzą, że istotnym elementem terapii jest zajęcie, które angażuje wszystkie siły chorego, odwracając jego uwagę od lęku przed kolejnym atakiem. Takim zajęciem dla Mariusza jest teatr.


 

- Daje mi wolność, jakiej nigdy nie miałem, siedząc w domu - dodaje Mariusz.

Gdy chodził do szkoły, nie miał kolegów. Uważano go za chorego, to znaczy takiego, co nic nie potrafi.
- Odłączyli się ode mnie tak, jak gniazdko odłącza się od sieci. Nie miałem nikogo - opowiada Mariusz.



Jego marzeniem jest zostać aktorem i występować na scenach całego świata. Konsekwentnie je realizuje, czego dowodem jest przedstawienie, w którym zagrał główną rolę Jaśka Świątkarza.

Nie było to zadanie łatwe, gdyż był to pierwszy w historii warsztatów spektakl z użyciem słowa. Dodatkową trudnością dla aktorów była gwara góralska, jaką został napisany dramat.


 

Na premierze gratulacjom nie było końca. Pierwsza główna rola okazała się sukcesem.

TERAPIA CZY TEATR?

Wśród ludzi profesjonalnie zaangażowanych w teatroterapię, naukowców i praktyków, toczy się dyskusja: czy to terapia, czy może kształtuje się nowa forma teatru? Coraz częściej pojawiają się głosy, że tę działalność artystyczno-terapeutyczną powinno się uznać za sztukę, a jej uczestników za pełnoprawnych artystów.



Taki punkt widzenia prezentuje Toon Baro z Belgii. Traktuje on swoją pracę z ludźmi upośledzonymi jako tworzenie teatru, w którym właśnie niepełnosprawność aktorów jest wartością. We Francji istnieje grupa aktorów niepełnosprawnych umysłowo pod nazwą La Compagnie de leOiseau-Mouche (Grupa Koliber), której działalność uznaje się za profesjonalną. Przedstawienia zespołu są prezentowane i oferowane w państwowych ośrodkach dramatycznych, scenach narodowych itp. Jedynym celem aktorów jest stworzenie dzieła sztuki.


 

Koert Dekker z Teatru Maatwerk w Holandii nie stawia sobie żadnych celów terapeutycznych. Chciałby stworzyć zespół na wysokim poziomie artystycznym i mieć możliwość integrowania grupy z tak zwanymi normalnymi grupami teatralnymi. Jedynym jego zmartwieniem jest to, że trudno jest umieścić w gazecie obiektywną recenzję z ich spektaklu. Dziennikarze ciągle traktują ich ulgowo.

Maria Pietruszy-Budzyńska nie mówi o wielkiej sztuce, ale dba o wartość artystyczną swoich spektakli.
- Moim głównym celem jest człowiek, który dostał szansę rozwoju, a dzięki uczestnictwu w teatralnej wspólnocie uwolnił się od samotności - mówi Maria.



Teatr aktywizuje umysł i ciało. Pantomima, taniec, muzyka, zajęcia plastyczne poprawiają sprawność fizyczną, rozwijają wyobraźnię, uczą koncentracji, poszerzają widzenie świata. Między uczestnikami spektaklu powstają więzy. Występ przed publicznością przełamuje stereotypy żywe w "zdrowym społeczeństwie". Pozwala zobaczyć prawdziwą twarz człowieka niepełnosprawnego, który przez swoje szczere emocje mówi nam o świecie więcej niż dostrzegamy sami.


 

Uczestnicy warsztatów pytani, czym jest dla nich teatr, odpowiadają: wszystkim. Życiem.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin