1979-07 - Rozpoznać wroga z północy.PDF

(434 KB) Pobierz
280968740 UNPDF
Kazimierz Sławiński
ROZPOZNAĆ WROGA Z PÓŁNOCY
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1979
Okładkę projektował: Zygmund Zaradkiewicz
Redaktor: Wiesława Zaniewska-Orchowska
Redaktor techniczny: Zofia Szymańska
280968740.001.png
Zanim zagrały armaty
Samochód skręcił z szosy na wąską wybrukowaną kamieniami drogę prowadzącą w dół.
— Cholera! — zaklął kierowca, szeregowiec w lotniczym mundurze — ciemno i dziur co niemiara.
Kilka minut ostrożnej jazdy i samochód zatrzymał się przed potężną bramą modlińskiej twierdzy.
Wartownik podejrzliwie oglądał podane dokumenty. Z pomocą przyszedł żandarm.
— Pan major do kogo? — zapytał.
— Do dowódcy lotnictwa armii „Modlin” pułkownika Praussa.
— Za bramą w prawo drugi fort.
Wjechali w szeroki sklepiony tunel. Świeciły tu trupioniebieskawe lampki. Gdy go minęli, skręcili w
prawo. Twierdza była idealnie zaciemniona. Kierowca powoli dojechał do fortu nr 2.
— Poczekajcie tu — rozkazał major — tylko stańcie z boku, by was ktoś nie potrącił.
— Tak jest, panie majorze!
Major wszedł do jednej z kazamat. Przy prostych drewnianych żołnierskich stołach siedziało kilku
oficerów lotnictwa. Jeden z nich w stopniu pułkownika na widok wchodzącego majora odezwał się
żartobliwie.
— Witamy naszego kandydata na Guynemera *. Proszę, majorze, niech pan siada. Jak odbył się przelot
pańskiego dywizjonu?
— Pan pułkownik jest nader uprzejmy nazywając dziesięć „jedenastek” dywizjonem.
— Cóż robić, panie majorze. Braki, wszędzie braki. W powietrzu i na ziemi. Prawdopodobnie z tych to
powodów wasz wileński dywizjon myśliwski wbrew regulaminowi podzielono na eskadry. Ale Brzeziński
jest w jeszcze gorszej sytuacji. Co on zwojuje na „siódemkach”. Wracajmy jednak do tematu. Jak odbył się
lot z Wilna?
— Ściśle biorąc z lotniska polowego Jaszuny pod Wilnem. Dziś rano otrzymałem rozkaz przelotu całym
dywizjonem na lotnisko mokotowskie w Warszawie. Lecieliśmy mając karabiny załadowane amunicją. Było
to pierwsze tchnienie wojny. Na Mokotowie przebywał oficer ze sztabu naczelnego dowódcy lotnictwa,
skierował on 152 eskadrę myśliwską kapitana Łazoryka na lotnisko Szpondowo, a 151 eskadrę porucznika
Brzezińskiego pod Łomżę na lotnisko Biel. Poleciałem z Łazorykiem jako dowódca kadłubkowego
dywizjonu, zameldowałem się u pana pułkownika pytając, co dalej?
Właśnie, co dalej? Był 31 sierpnia 1939 roku, pierwszy dzień mobilizacji powszechnej ogłoszonej
decyzją rządu polskiego w związku z napiętą sytuacją.
— Mobilizacja powszechna to zapowiedź wojny — powiedział pułkownik Prauss jakby wpadając w tok
myśli majora — Teraz już może ona wybuchnąć każdego dnia, a nawet każdej godziny. Panie majorze, niech
pan się uda do pułkownika Adameckiego, on poda panu położenie armii i oczekujące was zadania.
Podpułkownik pilot Bernard Adamecki, szef sztabu dowództwa lotnictwa armii „Modlin”, przebywał w
sąsiedniej kazamacie. Na stole leżały rozłożone mapy sztabowe z naniesionym położeniem własnym i
nieprzyjaciela. Wszystko tajne. Pułkownik uchylił majorowi rąbka tajemnicy. Armia „Modlin” licząca
zaledwie 2 dywizje piechoty i dwie brygady kawalerii miała bardzo ważne zadanie: zamknąć kierunek z Prus
Wschodnich na stolicę. Wspierało ją również słabe lotnictwo, liczące 1 eskadrę myśliwską, jedną
rozpoznawczą i jedną obserwacyjną. Jakież zadanie mogło oczekiwać 152 eskadrę myśliwską? Zapewnić
OPL obszaru operacyjnego armii i nie dopuścić nad własny teren nieprzyjacielskich samolotów
rozpoznawczych. Zadanie przekraczające możliwości dziesięciu samolotów myśliwskich P-11 .
— Mimo pozorów pański dywizjon jest w lepszym położeniu niż inne dywizjony armijne o pełnych
stanach. Musi pan wiedzieć, że Warszawy broni pięcioeskadrowa brygada pościgowa. Wprawdzie jest ona
uzbrojona w „jedenastki” i „siódemki”, ale jak mi mówił jej dowódca, pułkownik Pawlikowski w obszarze
Warszawy została zorganizowana dobrze działająca sieć dozorowania i do niej dołączono 152 eskadrę.
Niestety, inne dywizjony nawet tego nie mają.
— Czy jest przewidziana współpraca pomiędzy brygadą i 152 eskadrą?
— Oficjalnie nie, ale w praktyce niewątpliwie do tego dojdzie.
— A jakie mamy informacje o lotnictwie niemieckim? — dopytywał się major.
Pułkownik ciężko westchnął jakby chciał powiedzieć „nic pomyślnego”.
— Według wiadomości uzyskanych przez nasz wywiad na terenie Prus Wschodnich bazują dwa pułki
bombowe, jeden myśliwski i samodzielny dywizjon rozpoznawczy. Poza tym Niemcy w każdej chwili mogą
przerzucić z terenu Pomorza dalsze jednostki lotnicze.
* Guynemer — sławny francuski pilot myśliwski z okresu I wojny światowej.
Zaległo milczenie. Nikt nie chciał powiedzieć, że po tej stronie granicy znajduje się zaledwie 27
samolotów i to nie najnowocześniejszych.
— Dowódca armii — zaczął szef sztabu — liczy się z możliwością rozpoczęcia działań wojennych od
świtu 1 września. Rano będziemy musieli przeprowadzić rozpoznanie nadgranicznych obszarów. A
tymczasem na lotnisko operacyjne nie przybyła jeszcze 41 eskadra rozpoznawcza. Ze względu na złe
warunki atmosferyczne, pułkownik Stachoń zatrzymał ją w Toruniu. Cały ciężar rozpoznania spadnie na
siedem Czapli 53 eskadry obserwacyjnej. A pan, majorze, zarządzi w dywizjonie gotowość bojową od
godziny czwartej rano. Co będaie dalej, zobaczymy! To wszystko!
Major Więckowski odmeldował się i opuścił twierdzę. Po chwili jechali już szosą w kierunku
Zakroczymia. Po drodze posuwały się oddziały piechoty, tabory konne i nieliczne oddziały artylerii.
Czyżby stara twierdza pamiętająca jeszcze czasy napoleońskie miała odegrać jakąś rolę w czekającej
nas wojnie? — zastanawiał się major.
Po trwającej godzinę jeździe, wśród ciemności, skręcili w lewo na polną drogę. Tu w pobliżu majątku
Szpondowo znajdowało się lotnisko 152 eskadry myśliwskiej. Samoloty stały starannie zamaskowane w
lesie, personel techniczny kwaterował w majątku, a personel latający wraz z dowództwem dywizjonu
rozgościł się w niewielkim dworku. Major Więckowski zastał pilotów eskadry wraz z dowódcą w jadalni
skupionych wokół radiowego głośnika.
— Panie majorze -—powitał dowódcę jeden z pilotów — coś się dzieje. Radio Warszawa dementuje
komunikat berliński o zajęciu przez wojska polskie radiostacji w Gliwicach.
— Na pewno zajęliśmy Gliwice. I dobrze. Trzeba dać łupnia szkopom, by się nie stawiali — stwierdził
jeden z młodych pilotów.
Major Więckowski zaliczał się do starszego pokolenia myśliwców, szkolił się jeszcze u pułkownika
Kossowskiego w 11 pułku myśliwskim. Cenił wysoko zapał młodych pilotów, ale z drugiej strony...
— Nie wolno nam, chłopcy, lekceważyć przeciwnika. Jak wiecie, Niemcy dysponują licznym i silnym
lotnictwem. Czeka nas bardzo ciężka walka.
— Nie będziemy sami, panie majorze. Za nami stoi Francja. Gdy Niemcy zaatakują Polskę, Francuzi
odpowiedzą bombardowaniem Rzeszy.
— Zobaczymy — skonstatował dowódca dywizjonu — i to może bardzo szybko. Niemcy podobno już
zajmują podstawy do natarcia. Od godziny czwartej pierwszego września obowiązuje nas stan alarmu.
Proszę, panie kapitanie, wydać odpowiednie rozkazy.
— Tak jest, panie majorze — odpowiedział kapitan Łazoryk.
W sto pięćdziesiątej pierwszej eskadrze myśliwskiej porucznika Brzezińskiego przydzielonej do
Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew” został zarządzony stan alarmu od godziny czwartej dnia 1
września.
Porucznik Brzeziński — dobry, wymagający dowódca i zdolny myśliwiec, meldując się w Łomży u
dowódcy lotnictwa Grupy podpułkownika Stanisława Nazarkiewicza, zdawał sobie sprawę, że na
„siódemkach” wiele nie zwojuje. Tego samego zdania był i pułkownik.
— Przewiduję użycie pańskiej eskadry raczej do rozpoznania, tym bardziej że 51 eskadra rozpoznawcza
kapitana Hrabkiewicza posiada zaledwie siedem samolotów. W czasie przelotu z Lidy do miejscowości
Rynek na lotniskach rozdzielczych uległy uszkodzeniu trzy Karasie . Razem z siedmioma Czaplami 13
eskadry obserwacyjnej mamy tylko czternaście samolotów do prowadzenia rozpoznania. A pas działania
Grupy jest bardzo szeroki, od granicy litewskiej po Chorzele na Podlasiu.
Wracając z Łomży na lotnisko porucznik Brzeziński podobnie jak tysiące polskich żołnierzy zadawał
sobie pytanie: „Co nam przyniesie dzień 1 września 1939 roku?”
„Sowy” lecą na Warszawę!
Przed świtem na lotniskach obu eskadr myśliwskich mechanicy przystąpili do podgrzewania silników.
Jednocześnie ze 1 wschodem słońca pojawili się piloci. Oczekując na rozkaz do startu rozłożyli się na trawie
obok wyciągniętych z lasu samolotów. Radiostacje milczały.
O godzinie szóstej czterdzieści sieć dozorowania podała wiadomość o przekroczeniu granicy przez 40
„Sów”. „Sowa” to kryptonim niemieckiego bombowca. Major Więckowski nie czekając na rozkaz zarządził
stan pogotowia. Piloci zajęli miejsca w kabinach samolotów. Około godziny siódmej ponownie
poinformowano ich: „40 «Sów» kierunek Modlin”.
— Start! — rozkazał dowódca dywizjonu.
Kilka wprawnych ruchów. Zagrały silniki. Trawa położyła się za ogonami maszyn. Trzy klucze
„jedenastek” pod dowództwem majora Więckowskiego pędziło kolejno do przodu wznosząc tumany kurzu.
Po krótkim rozbiegu znalazły się w powietrzu.
Zbiórka eskadry nastąpiła nad miejscowością Kroczewo na wysokości dwóch tysięcy metrów. Piloci
uważnie obserwowali przestrzeń poszukując niemieckich bombowców kierujących się na Modlin. Poza
polskimi „jedenastkami” w powietrzu nie było nikogo. Wlecieli nad twierdzę. Wysokość dwa tysiące pięćset
metrów. Major usłyszał w słuchawkach głos oficera naprowadzającego:
— „Sowy” lecą na Warszawę! Łapcie je w rejonie Zegrza.
W tym momencie jak na złość napatoczył się spory cumulus. Samoloty na krótko zniknęły w białej
wacie. Nie trwało to długo, ale wystarczyło, by trzy „jedenastki” nie posiadające radiostacji zgubiły się.
Piloci nie słyszeli więc, jak ziemia podawała meldunek o locie przeciwnika na Warszawę. Po wyjściu z
chmury poszukiwali oni Niemców nad Modlinem, nie mogąc pojąć, co się stało z resztą eskadry. Tymczasem
pozostałe dwa klucze skręciwszy nieco na wschód leciały dalej na poszukiwanie „Sów” wpatrując się w
niebo. Minęła minuta lub dwie. Wprawne oczy myśliwców wykryły na tle błękitnego nieba rój zbliżających
się punkcików. To „Sowy” groźnie sunęły na stolicę. Wokół dużych punktów lecących zwartym szykiem,
uwijały się dziesiątki małych. Myśliwcy z brygady pościgowej bronili dostępu do stolicy. Bój toczył się w
odległości dziesięciu do piętnastu kilometrów. Stało się, jasne, że „jedenastki” ze starymi wysłużonymi
silnikami, nawet na maksymalnej prędkości, nie dogonią niemieckich bombowców. Major miał zamiar
powiadomić o tym ziemię, ale nagle przyszło olśnienie: Niemcy mogą wracać do Prus Wschodnich tą samą
trasą. Więckowski zredukował prędkość, w jego ślady poszli pozostali. Gnanie na pełnym gazie było zbędne,
należało raczej krążyć w pobliżu czyhając na wracających Niemców. W tym momencie stało się coś
dziwnego. Walczące samoloty, zamiast się oddalać, jakby stanęły w powietrzu. Polscy myśliwcy nie
wiedzieli wtedy, że są świadkami wspaniałego zwycięstwa swych warszawskich kolegów. Pięćdziesięciu
dzielnych pilotów brygady pościgowej rozbiło zwarty szyk osiemdziesięciu niemieckich bombowców
osłanianych przez znakomite samoloty „Messerschmitty” Me-210 . Pomimo wysiłków niemieckich
dowódców nie udało się zebrać rozproszonych maszyn. Polacy, choć na przestarzałych, wolnych, słabo
uzbrojonych „jedenastkach” byli wszędzie. Granice Warszawy znajdowały się w zasięgu wzroku wrogich
załóg. Ale ani jednemu bombowcowi nie udało się tam dotrzeć a bombardierzy śmiercionośny ładunek
wyrzucali byle gdzie. Niemieccy piloci kładli samoloty w głębokie zakręty biorąc kurs na Prusy Wschodnie.
Piloci majora Więckowskiego jeszcze o tym nie wiedzieli, zdawali sobie jednak sprawę, że dzieje się coś
dziwnego. Podporucznik Anatol Piotrowski lecący na lewym skrzydle ugrupowanej rojem eskadry, rzucił
okiem na ziemię, by sprawdzić, gdzie się znajdują. Zdumiony zobaczył pomiędzy kępkami lasów czarne
wybuchy bomb. Spojrzał w górę. Nad nimi nikogo nie było. Skąd się one wobec tego wzięły? Skierował
wzrok jeszcze raz na ziemię. Teraz sprawa się wyjaśniła. Niżej, około tysiąca metrów, kursem północnym
leciał niemiecki bombowiec. Piotrowski nie miał możliwości podzielić się tym odkryciem z kolegami, nie
dysponował bowiem radiostacją. Przewrócił „jedenastkę” przez plecy. W prawo kotłowała się powietrzna
bitwa. Jego „jedenastka” jak strzała poszła w dół. Bombowiec na moment wleciał nad biały obłok. Polak
rozpoznał w nim Heinkla – gruby, pękaty z czarnymi krzyżami na kadłubie.
Wyrzucił bomby i zmyka do Prus – pomyślał Piotrowski.
Miał znaczną przewagę nad Niemcem. Zresztą Heinkel to nie to, co szybki Messerschmitt . Silnik
„jednastki” pracował na pełnej mocy nieco plując oliwą. Polak pod kątem trzydziestu stopni szybko zniżał
się do bombowca. Miał go już w celowniku. A może on jest uszkodzony? - pomyślał. Dlaczego wyrzucił
bomby?
Silniki jednak nie dymiły. Przeciwnie. Niemiec zobaczywszy polskiego myśliwca dał pełny gaz.
Szybkość zbliżania nieco zmalała, nie miało to jednak większego znaczenia. Piotrowski był już w zasięgu
skutecznego ognia. Naprowadził krzyż celownika na środek pękatego kadłuba. Nacisnął spusty obu
karabinów maszynowych. Ale na ułamek sekundy wcześniej zrobił to samo niemiecki strzelec samolotowy.
W powietrzu skrzyżowały się szare smugi. Coś zabębniło po skrzydle „jedenastki”. Piotrowski przemknął
nad Heinklem . Ściągnął drążek sterowy i wyskoczył w górę. Jego bombowiec leciał dalej. Ale z prawego
silnika wydobywała się smużka dymu. Polak zawrócił do następnego ataku. Znów niemiecki strzelec
usiłował się odgryźć. Kilka krótkich serii Piotrowskiego i zamilkł. Teraz nasz lotnik posłał długą serię
mierząc w kabinę pilota. Była skuteczna. Wroga maszyna przewróciła się przez skrzydło i
niekontrolowanym korkociągiem runęła w dół. Z samolotu wyskoczył jeden członek załogi. Reszta zginęła.
Piotrowski wykonał rundę nad szczątkami Heinkla . Rozejrzał się wokół jakby szukając następnego
kandydata do posłania na ziemię. Spojrzał na skrzydło. Było tam kilka dziur i zadr. Poruszył sterami.
Wszystko grało. Naraz zrobiło mu się zimno. Z góry na niego mknęły dwa groźne „Messerschmitty” Me-
210 . Polak instynktownie wykonał unik. Niemcy nie mieli zamiaru rezygnować ze zwycięstwa. Rozeszli się
w powietrzu i prawie jednocześnie zaatakowali samotną „jedenastkę” z przodu i z tyłu. Piotrowski zdany był
na siebie i sam musiał stoczyć walkę z obu samolotami. Usiłował unikami wydostać się z kleszczy. Ale
niewiele to pomogło. Celna seria spowodowała wybuch benzyny. Nie było rady. Polski lotnik odpiął pasy,
wykonał pół beczki, przeszedł na plecy i wypadł z kabiny. Otworzył spadochron. Udało się – przemknęła
myśl. Niestety, nie znał „rycerskich” metod walki hitlerowskich myśliwców. Niemcy zaatakowali wiszącego
na spadochronie bezbronnego pilota. Niczym nie ryzykując, podchodzili na małą odległość i strzelali ze
wszystkich karabinów, niczym do rękawa na poligonie. Piotrowski odruchowo skulił się, liczył jeszcze, że
może doleci do ziemi. Niestety kilka celnych pocisków przerwało życie młodego lotnika.
Czaple — rozpoznać wschodniopruskie pogranicze!
Od świtu 1 września trwał bój wzdłuż całej wschodniopruskiej granicy. Jego natężenie było różne.
Miejscami oddziały niemieckiego Grenzschutzu atakowały posterunki polskiej Straży Granicznej. Polacy,
wzmocnieni plutonami piechoty, bez trudu rozprawiali się z napastnikami. Główne, bardzo silne, uderzenie
w pasie działania armii „Modlin” wyszło na Mławę i Chorzele. Drugie ognisko walki rozgorzało pod
Myszyńcem i Kadzidłem w pasie działania SGO „Narew”.
Dowódców tych dwóch związków operacyjnych, generałów Przedrzymirskiego i Fijałkowskiego,
interesowało, co się dzieje po drugiej stronie granicy. Wprawdzie polski wywiad dość dobrze rozszyfrował
niemieckie ugrupowanie, mimo to możliwa była jednak niespodzianka. Sieć drogowa i kolejowa Prus
Wschodnich była gęsta i w ciągu nocy Niemcy mogli przerzucić nad granicę nowe jednostki. W powietrzu
wisiały również skrzydła obu ugrupowań. Czy Niemcy nie będą usiłowali tego wykorzystać?
Lewe skrzydło armii „Modlin” osłaniała Nowogródzka Brygada Kawalerii. Od świtu 1 września w jej
sztabie mieszczącym się w Lidzbarku przebywał kapitan obserwator Sawczyński, dowódca 1 plutonu 53
eskadry obserwacyjnej przydzielonego do dyspozycji dowódcy brygady.
Na odcinku brygady panował spokój. Około godziny siódmej nad Lidzbarkiem pojawił się niemiecki
samolot rozpoznawczy. Pluton działek przeciwlotniczych broniący dowództwa Nowogródzkiej Brygady
Kawalerii otworzył ogień. Niemiec wykonawszy kilka uników odleciał na południe. Z kierunku Mławy
dobiegało głuche dudnienie artylerii. Dowódca brygady po porozumieniu się z dowódcą armii, mimo
surowego zakazu, zdecydował się na przeprowadzenie rozpoznania lotniczego pogranicznych terenów.
Zdaniem dowódcy armii wojna już trwała, choć Niemcy jej nie wypowiedzieli.
— Na prawym skrzydle brygady — objaśniał szef sztabu — mamy jaki taki kontakt z 20 DP. Natomiast
na lewym rozciąga się spora luka. Dopiero bowiem w Brodnicy znajdują się oddziały generała Bołtucia. Nie
znamy ich zadań, bo pan, kapitan, rozumie.... tajemnica wojskowa.
— Rozumiem — odparł kapitan —- domyślam się, że mam rozpoznać obszar pomiędzy Lidzbarkiem a
Brodnicą oraz przygraniczne tereny wzdłuż pasa działania brygady.
— Zgadł pan. Proszę jednakże nie zapuszczać się w głąb obszaru Prus Wschodnich więcej jak
dwadzieścia do trzydziestu kilometrów.
— Tak jest. Odmeldowuję się.
W miasteczku wiedziano naturalnie o wybuchu wojny. Panował tu całkowity spokój. Żadnych objawów
paniki, żadnych kolejek przed sklepami. Na rynku stało kilka furmanek uciekinierów z nadgranicznych
wiosek. „Tam mogą się pojawić Niemcy. Dalej nasi ich nie puszczą” — takie były nastroje.
Kapitan ruszył szosą prowadzącą do Żuromina. Biegła ona starym wysokopiennym lasem. W miejscu,
gdzie on się kończył, należało skręcić w prawo na polną drogę. Terenowy fiacik dał radę piachom i po
dziesięciu minutach jazdy znaleźli się w niewielkim majątku Konopaty. Tu się znajdowało polowe lotnisko
plutonu. Personel latający oczekiwał na dowódcę we dworze.
— Fajka — zawołał kapitan od progu — zaraz lecimy, niech szef przygotuje samolot.
— Gdzie lecimy, panie kapitanie? — zapytał plutonowy pilot Fajka.
— A jak myślicie? Na spacer? Na zawody? Na rozpoznanie! Nie wiecie, że wybuchła wojna?
— Wiemy — odpowiedział porucznik obserwator Nowak. — Jakiaś dziesięć minut temu Warszawa
nadała komunikat specjalny informujący, iż w rejonie stolicy zakończyła się wielka bitwa powietrzna.
Niemcy usiłowali nadlecieć nad Warszawę, polscy myśliwcy nie dopuścili nad miasto ani jednego wrogiego
samolotu. Co pan na to, kapitanie?
— Skoro podało radio, pewnie tak było. Gdybym nie wrócił z lotu, to pan, poruczniku, obejmie
dowództwo plutonu.
— Dlaczego pan, kapitanie, miałby nie wrócić?
— Kochani! Toż Niemcy nie będą do nas rzucali zgniłymi jajami, a będą strzelali nabojami.
Pluton, tak jak i cała eskadra, posiadał na uzbrojeniu samoloty obserwacyjne typu RWD-14 „Czapla” ,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin