32
WPROWADZENIE
Czy istnieje takie zdanie, słowo, lub dźwięk, które miałoby magiczną moc otwierania świata pisma?
T a k. Takim słowem jest imię dziecka , które chcemy nauczyć czytać.
Dobrze wiadomo że nauka czytania bywa źródłem cierpienia wielu dzieci, a również ich nauczycieli. Wiele ku temu jest przyczyn, ale niewątpliwie niektóre z nich tkwią w samym systemie szkolnym i metodach nauczania. Nauka czytania została szalenie umetodyczniona. Spróbujmy sobie wyobrazić, jaki los czekałby ludzkość, gdyby od metodyków zależała nauka mowy. Z całą pewnością opracowaliby oni metodę przekazywania dzieciom kolejnych głosek według stopnia trudności i mogliby uznać, że na przykład do czterech lat dziecko nie powinno próbować wymawiać słów z r, rz, dź, itp. Również czasy poukładali by po kolei i być może kazaliby najpierw używać rzeczowników tylko w mianowniku, a potem kolejno w innych przypadkach. Ot tak, żeby było wszystko uporządkowane i po kolei i żeby dziecku było łatwiej nauczyć się mówić Na szczęście mowę otrzymujemy prosto od natury i mamy tę sprawę załatwioną na ogół około drugiego roku życia.
Tymczasem naukę czytania zadekretowano jako niezwykle trudną. Piszę zadekretowano, ponieważ uznano, że dziecko musi sprostać szczególnym wymogom i spełniać szczególne warunki dojrzałości , ażeby je można było do pisma dopuścić. O ile "ś" jest trudniejsze od "s" ? O cały rok, powiadają metodycy i zostawiają "ś" na następny rok.. Obowiązuje porządek, ścisły harmonogram, pozwalający dawkować informacje i oceniać wyniki dziecka.
W proponowanej przeze mnie metodzie również istnieje porządek, panują ustalone reguły. Ale jest to porządek równoczesności- porządek synchroniczny- w miejsce chronologicznego. Jednak aby móc zrozumieć moją propozycję zachęcam Państwa do spokojnego przestudiowania niniejszego podręcznika, którego treść udostępniam na swojej stronie internetowej.
NARODZINY POMYSŁU: UŚMIECH SIMONY
W 1982 roku zaproszono mnie do Meksyku, bym przygotowała studium na temat stanu oświaty wśród Indian. Przełomowym momentem było dla mnie spotkanie z ośmioletnią dziewczynką z meksykańskiej wsi Guaytalpa. Miała na imię Simona i chodziła do drugiej klasy szkoły podstawowej. Pewnego dnia poprosiła mnie, bym jej pomogła w przygotowaniu zadanej na następny dzień czytanki. Już po chwili okazało się, że dziewczynka kompletnie sobie nie radzi. Znała doskonale wszystkie litery alfabetu, umiała je rozpoznać i nazwać, ale nie była w stanie złożyć ich w słowa.
Poczułam się bezradna. Czego więcej niż znajomości liter potrzebuje człowiek, aby móc czytać?
I wtedy - niespodziewanie dla siebie samej - zapytałam ją, czy wie, jak się pisze jej imię. Nie wiedziała. Na kartce papieru napisałam:
S i m o n a
i powiedziałam: - Zobacz, tak wygląda twoje imię. Simona.
Twarz dziewczynki rozbłysła w nagłym uśmiechu. Nie było wątpliwości: po raz pierwszy ujrzała słowo, które miało dla niej znaczenie.
Potem, na oddzielnych karteczkach, napisałam wszystkie litery imienia Simony i poprosiłam, by je poskładała we właściwej kolejności. Zrobiła to wiele razy i była wyraźnie zafascynowana.
Po zdarzeniu z Simoną zaczęłam podejrzewać, że źródłem kłopotów związanych z nauką czytania bywają często błędne metody nauczania; metody kierujące uwagę dziecka na fonetyczne, nie zaś na znaczeniowe rozszyfrowanie słów. Dziecko zaczynające naukę nie ma przecież pojęcia, że słowo napisane z n a c z y to samo, co słowo mówione, i że kompozycja liter, składających się na dane słowo, zależy od brzmienia tego słowa w mowie. Posłużenie się imieniem dziecka pozwala mu błyskawicznie zdać sobie z tego sprawę. W ten sposób właśnie Simona pojęła, że to ona sama nadaje znaczenie napisanemu słowu, i że wyraz Simona ją właśnie oznacza.
Kiedy metody szkolne nie sprzyjają dokonaniu tego odkrycia; dziecko z wysiłkiem – zupełnie bezowocnym - uczy się na pamięć oddzielnie kształtu liter i brzmienia izolowanych głosek. Tak właśnie było w przypadku Simony. Dopiero wtedy, gdy jej imię, słowo, które przecież doskonale znała, otrzymało swój graficzny wyraz, litery: „s”, „i”, „m”, „o”, „n”, „a”, ujawniły swoje fonetyczne funkcje.
Teraz myślę, że zanim jeszcze uczeń pozna litery, potrzebuje wskazówki, jak – dzięki znajomości liter - odnajdywać zaszyfrowane w słowach znaczenia. Czytanie to umiejętność przywoływania na myśl rzeczy, zjawisk ukrytych za zasłoną liter. Czytanie to po prostu fascynująca zabawa w chowanego.
Tak narodził się pomysł, by imię ucznia uczynić słowem otwierającym świat pisma.
***
Po powrocie do Polski stwierdziłam, że również i u nas nauka czytania bywa źródłem cierpień i frustracji dla wielu dzieci i pedagogów. Niemal wszyscy nauczyciele, z którymi rozmawiałam, przyznawali, że bardzo często zdarza się, iż dziecko zna wszystkie litery alfabetu, ale nie umie zestawić ich w słowa.
Moje doświadczenia meksykańskie wzbudziły zainteresowanie fachowców. Opracowałam zatem polską wersję metody – czyli system posługiwania się polskimi imionami w nauczaniu reguł rządzących naszą pisownią. Od ponad dziesięciu lat opowiadam w publikacjach i podczas warsztatów z nauczycielami o spotkaniu z Simoną i o tym, co z tego spotkania wynikło. Doświadczenia polskie utwierdziły mnie w przekonaniu, że pomysł, który zrodził się w meksykańskiej wiosce nad meksykańskim elementarzem, może być pomocna również w innych krajach w opanowaniu sztuki czytania dzieciom mówiącym najróżniejszymi językami. I ja, i wielu polskich nauczycieli wielokrotnie widzieliśmy ten szczególny uśmiech dziecka na widok jego imienia, które zostało napisane przez dorosłego; uśmiech wyrażający zdumienie, radość, nagły błysk zrozumienia.
Książka ta przeznaczona jest zarówno dla pedagogów szkolnych i przedszkolnych, jak i dla rodziców, którzy zechcą być przewodnikami swoich dzieci w proponowanych przeze mnie ćwiczeniach. Wielokrotnie pytano mnie, czy dziecko można uczyć czytania w domu. Nie wątpię, że tak. Co więcej, wydaje mi się, że w rodzinie początek tego procesu przebiega w sposób najbardziej naturalny. Po prostu w jakimś momencie, na ogół wtedy, gdy dziecko ma dwa lub trzy lata, jeden z dorosłych krewnych pokazuje mu, jak się pisze jego imię. Zdarza się to najczęściej w czasie zabawy, łatwo więc zapomina się o tym zdarzeniu i mało kto uświadamia sobie, że oto stało się coś bardzo ważnego, co zaowocuje w przyszłości. Idea, aby imię ucznia uczynić słowem otwierającym świat pisma, powinna być rodzicom szczególnie bliska. To przecież oni nadają imię dziecku, to w kontaktach z rodzicami i rodzeństwem uczy się ono reagować, gdy tym imieniem się je przywołuje .
Warto może jeszcze wyjaśnić, że słowo „pismo” oznacza w tym tekście system znaków, dzięki któremu można język mówiony zastąpić zapisem. „Świat pisma” natomiast obejmuje wszystko, co gdziekolwiek i kiedykolwiek zostało napisane, i co możemy poznać tylko po opanowaniu reguł, które tym światem rządzą. W żadnym wypadku nie odnoszę tego określenia do pisania rozumianego jako umiejętność ręcznego zapisu słów lub liter.
Cała moja uwaga skierowana jest zatem na kształcenie sztuki czytania. Ze zrozumieniem od samego początku.
PIERWSZE KROKI W ŚWIECIE PISMA - INICJACJA
/Ćwiczenie /
Oto scenariusz rytuału, który nazwałam i n i c j a c j ą. Inicjacja, jak wiadomo, to wtajemniczenie - w naszym przypadku chodzi o szczególny sposób wprowadzenia dziecka w tajemniczy dlań świat pisma i w krąg ludzi umiejących się w tym świecie poruszać.
Wyobraźmy sobie małą dziewczynkę, która ma na imię Agnieszka. Sadzamy ją po naszej lewej stronie tak, by mogła śledzić ruchy naszej prawej ręki w której trzymamy kartkę /tzw. wizytówkę/. Kartka jest poliniowana, dzięki czemu dziecko zwróci uwagę na to, że każda litera ma swoją specyficzną pozycję na tej "czterolini". Linie są zaznaczone lekko, więc formy liter będą wyraźnie widoczne.
Mówimy:
- Agnieszko, pokażę ci, jak się pisze twoje imię. Popatrz. To jest litera "A", pierwsza litera Agnieszki, to jest "g", następna litera Agnieszki, a to jest "n" Agnieszki, "i" Agnieszki, "e" Agnieszki, "s" Agnieszki, "z" Agnieszki, "k" Agnieszki i jeszcze raz "a", ostatnia litera Agnieszki. Oto i cała Agnieszka. Tak wygląda napisane słowo „Agnieszka”. Jak ktoś zobaczy tę kartkę, to będzie wiedział, ze tu, wśród nas, jest dziewczynka, która ma na imię Agnieszka.
Pozwalamy dziecku uważnie, bez pośpiechu, przyjrzeć się zapisowi imienia. Pomagamy policzyć, ile to słowo ma liter. Kierujemy uwagę dziewczynki na to, że większość znaków wprawdzie plasuje się w środkowym rzędzie, ale jedna opada w dół, dwie inne zaś są „wyższe” niż pozostałe. Wskazujemy kropkę nad „i”. Uświadamiamy jej,, że pierwsza i ostatnia litera różnią się kształtem, ale w mowie brzmią tak samo. Zwracamy uwagę na charakterystyczny dźwięk "szszsz" i wskazujemy, że dźwięk ten zapisuje się dwoma znakami. Mówiąc o jakiejkolwiek literze i pokazując ją, staramy się wymawiać ją bardzo wyraźnie (wybrzmiewać), ale nie nakłaniamy Agnieszki, by to po nas powtarzała. Jej zadaniem jest wyłącznie słuchanie i przyglądanie się zapisowi imienia. Wskazujemy litery, o których mówimy – bo celem inicjacji jest to, by dziecko uważnie przyjrzało się charakterystycznej formie każdej kolejnej litery i rysunkowi całego imienia.
Potem pokazujemy dziecku wizytówkę ze swoim własnym imieniem - niech to będzie Irena - i mówimy:
- To jest moje imię. Irena. Przyjrzyj się.
Zachęcamy dziecko, by zastanowiło się, które imię ma więcej liter i czy mają one jakieś litery wspólne. Każda Agnieszka bez trudu zauważy, że ma więcej liter niż Irena, i że mają trzy litery takie same: "n", "e", "a". O "i" nie wspominamy, bo "i" Agnieszki wygląda inaczej niż "I" Ireny. Uświadamiamy tylko dziewczynce, że we wszystkich imionach pierwsza litera jest większa niż pozostałe. Ja lubię mówić:
- Ta litera rośnie, puchnie, z radości i dumy, że jest pierwsza w takim ważnym słowie, które jest imieniem Agnieszki albo Ireny.
Później na oddzielnych karteczkach piszemy wszystkie litery składające się na imię Agnieszki - stawiając jakiś znak który pozwoli dziecku odróżniać, gdzie litery mają dół, a gdzie górę - rozrzucamy te kartki i prosimy, by dziewczynka poskładała je w odpowiedniej kolejności. Pomagamy, gdy to konieczne, ale bez pośpiechu, nie dążymy też za wszelką cenę do osiągnięcia prawidłowego wyniku. W tym momencie bowiem najważniejsze jest to, by dziecko odczuło w z r u s z e n i e na widok graficznego symbolu samego siebie. Na koniec wręczamy dziecku jego wizytówkę i litery włożone do małej koperty.
Może kogoś dziwić, że w trakcie inicjacji każdą literę w imieniu dziewczynki nazywałam „literą Agnieszki”, choć przecież nie występują one tylko w tym jednym słowie. Chodzi jednak o to, by w czasie tej szczególnej chwili stworzyć silną i intymną więź między literami a dzieckiem - chcę, by odczuło, że te abstrakcyjne znaczki mogą stać mu się bliskie. Robię to, by dziecko odbierało naszą rozmowę jako dar. D a r p i s m. a. Dlatego o każdej literze imienia ucznia mówię: - J e s t t w o j a.
Tak samo, jak z Agnieszką, postępujemy z Piotrem, Karolem, Anią i z każdym innym dzieckiem. Z każdym siadamy oddzielnie, z każdym rozmawiamy intymnie, starając się, aby dziecko odczuło, że odbywa się bardzo ważna dlań ceremonia. Dzięki takiej atmosferze, prawie każdy podopieczny, nawet trzyletni, od razu rozpozna potem swoje imię pośród co najmniej czterech innych. Jego zainteresowanie rozmową, skupienie uwagi, powoduje, że bezbłędnie rejestruje najdrobniejsze szczegóły charakterystyczne dla zapisu „jego” słowa - bez trudu więc odróżni Agnieszka swoje imię od imion Piotra, Ewy, Elżbiety czy Ryszarda.
Gdy już wszystkie dzieci dostaną wizytówki, umieszczamy je na ścianach w sali przedszkolnej, nieco powyżej dziecięcych głów. Od tej pory powinien pojawić się nowy zwyczaj, nowy sposób sprawdzania listy obecności: codziennie rano każde z dzieci staje pod kartką ze swoim imieniem. Dzięki temu wszyscy wychowankowie prędko zauważą i „odczytają”, kogo brakuje.
„Dzieci zawsze szybko podbiegają do wizytówek kiedy usłyszą moje hasło, zostawiając swoje dotychczasowe czynności. Nie ma dziecka, które w tym czasie chciałoby robić co innego”, pisze Jolanta Postek nauczycielka z przedszkola 407 w Warszawie.
JESZCZE O INICJACJI /komentarz/
Nauczyciele pytają mnie często, kiedy dziecko jest dostatecznie dojrzałe do przeżycia aktu inicjacji. Odpowiedź może wydać się zaskakująca. Simona, jak pamiętamy, miała osiem lat. Późniejsze jednak doświadczenia, moje i cudze, udowodniły, że inicjację przeżywają ze wzruszeniem i zrozumieniem już dwuletnie dzieci. Taką próbę przeprowadziła dyrektorka żłobka w Warszawie, pani Grażyna Zając. Dzieci były zachwycone widokiem zapisu swoich imion, stosunkowo łatwo je rozpoznawały i bardzo chętnie wykonywały ćwiczenia uzupełniające. Powodzenie tej próby wywołało prawdziwe zdumienie wśród innych wychowawczyń - a także pewną konsternację; okazało się przecież, że nawet dzieci w żłobku doskonale sobie radzą bez tych wszystkich „znaków rozpoznawczych”, zajączków, wisienek czy grzybków, które tradycyjnie przydaje się małym podopiecznym.
W wyniku podobnych doświadczeń nauczyciele zaczynają wątpić, czy rzeczywiście wiedzą, co może, a czego nie może dziecko w wieku dwóch, trzech czy czterech lat. Przy ocenie „dojrzałości” małego ucznia – dojrzałości do kontaktu z językiem pisanym - często nie bierze się pod uwagę wpływu emocji na pobudzenie inteligencji. Dziecko, nawet dwuletnie, przygląda się swojemu imieniu z ogromną ciekawością i w skupieniu chłonie wszystkie informacje, które go dotyczą; obserwuje kształt i położenie „swoich” liter, porównuje je z literami w imionach kolegów, wyciąga uogólniające wnioski. Akt inicjacji przyspiesza rozwój inteligencji.
Dlatego proponuję, by inicjacja stała się formą powitania dziecka w przedszkolu – niezależnie od wieku, w jakim do nas przychodzi.
Trzylatki przeżywają inicjację głęboko i uroczyście, ale i ze starszymi wychowankami – nawet, jeśli już wiedzą co nieco o literach, lecz jeszcze nie czytają płynnie - warto przejść ćwiczenia związane z analizą imienia. Przyjrzenie się temu słowu, dostrzeżenie kompozycji jego składników, pomoże bowiem dziecku szybko uporządkować wcześniej poznane elementy pisma i zrozumieć jego reguły.
Nauczyciele często zastanawiają się: jak można zapewnić każdemu dziecku intymny kontakt z wychowawcą w czasie inicjacji, jeśli, na przykład, grupa liczy około dwudziestu wychowanków?
To całkiem łatwe. Przywołujemy do siebie któregoś z podopiecznych na przykład rano, kiedy dzieci się dopiero zbierają, lub przed wyjściem do domu, gdy ostatnia grupka czeka na swoich opiekunów, także w czasie leżakowania albo indywidualnych zabaw. Trzeba tylko uważać, by nie odrywać dziecka od jakiegoś zajęcia, którym akurat jest pochłonięte. Nie należy się obawiać, że inni wychowankowie mogą przeszkadzać - okazuje się, iż pozostałe dzieci zazwyczaj w milczeniu gromadzą się wokół stołu pani i czekają na swoją kolej.
W ciągu tygodnia wszystkie dzieci powinny już mieć swoje wizytówki.
Uczestnicy moich warsztatów zazwyczaj dziwią się, że podczas przeprowadzania aktu inicjacji nie cofam się przed tak zwanymi dwuznakami („rz”,cz”, itd.) ani przed zmiękczeniami ( „ń”, „ś”, itd), i że jako przykładu używam tak „trudnego” imienia, jak Agnieszka. Od wielu lat w polskim systemie nauczania obowiązuje bowiem rygorystyczna zasada, że słów, w których występują głoski zapisywane dwiema literami, unika się na początku nauki czytania. Uważam to za zupełnie bezzasadne. Kiedy używamy imion dzieci, ewentualne trudności związane takimi słowami, zostają przezwyciężone w sposób naturalny. Agnieszka wie, jak się wymawia jej imię, przecież słyszy je ciągle, od narodzin. Całą swoją strategię dydaktyczną buduję na fakcie, że dziecko zaczynające naukę wie doskonale, jak brzmi jego imię (nawet jeśli samo nie umie go jeszcze prawidłowo wymówić), nie wie natomiast, jak się je pisze. A zatem mu to pokazuję. Właśnie, p o k a z u j ę. Niczego nie trzeba tłumaczyć, ponieważ wszystko, co w momencie inicjacji jest ważne, dziecko może po prostu z o b a c z y ć. I Agnieszka widzi, że znany jej dźwięk „sz” wyrażany jest w piśmie literami „s” i „z”.
- Pokazuje pani Agnieszce także swoje własne imię. Czy to nie za wiele informacji na początek? – pytają mnie często słuchacze.
Proces przyswajania sobie wiedzy polega w dużej mierze na dostrzeganiu różnic. W tym przypadku chodzi o różnice kształtów różnych liter. Tak więc:
-To jest Agnieszka, a to nie jest Agnieszka. To jest Irena.
W ten sposób pomagam dziecku dostrzec specyficzny związek pomiędzy literą a dźwiękiem - znakiem graficznym a głoską. W imieniu Irena nie słychać „ a” na początku i łatwo dostrzec, że pierwsze litery tych dwóch imion mają odmienny kształt. Nie trzeba tego wszystkiego tłumaczyć, wystarczy pokazać. To, co się widzi, jest łatwe. Nie chcę przecież, żeby Agnieszka wszystko od razu zapamiętała i nie chcę jej z tego odpytywać. Pragnę tylko, by zauważyła różnicę, nic więcej.
IMIONA KOLEGÓW.
W czasie następnego etapu zajęć, po wręczeniu dzieciom wizytówek tym razem w formacie A-4 i zawieszeniu ich na ścianach, wychowankowie będą ćwiczyć rozpoznawanie i odnajdywanie swoich imion wśród imion pozostałych członków grupy, a potem – rozpoznawanie imion kolegów.
Kartki z imionami rozsypujemy na podłodze i prosimy dzieci o wyszukanie własnej wizytówki lub wizytówki wskazanego kolegi. Znakomite ćwiczenie wprowadziły nauczycielki z warszawskiego przedszkola nr 407: umocowały wizytówki na poręczach krzeseł. Rano wszystkie krzesełka stoją bezładnie na środku sali, a zadaniem dzieci jest odszukanie swojego i postawienie go na właściwym miejscu przy stole. Każda pomyłka dziecka jest sytuacją kształcącą. Obserwowałam scenę, gdy Marta i Marcin chcieli wziąć to samo krzesło. Wychowawczyni podeszła z obojgiem do wizytówek ściennych, zwróciła ich uwagę na „t” i „a” w imieniu Marta i na kropkę nad „i” u Marcina. Wątpliwości zostały rozstrzygnięte.
Takie samo ćwiczenie zastosowała Jolanta Postek: Dzieci już siedzą na swoich krzesełkach. Marrowa (imię małej Arabki) nie znajduje swojego. Okazuje się, że siedzi na nim Ola, która przytrzymuje je i mówi: - Puszczaj, ja pierwsza tu usiadłam. - Trzeba było interweniować. -Tak, tu rzeczywiście jest napisane Marrowa" - powiadam. Ola wstaje mówiąc: - "To gdzie jest moje krzesełko? - Tam, gdzie jest n a p. i s a n e Ola - odpowiedziałam.
Przy okazji takiego ćwiczenia dzieci uczą się wzajemnego szacunku dla swoich praw. Mogą uczyć się także uprzejmości, jeśli każde dziecko codziennie będzie szukać krzesełka dla któregoś z kolegów.
Oto inne zdarzenie, które uważam za wiele mówiące. Do sali najmłodszych wychowanków przyszła w odwiedziny wychowawczyni z sąsiedniej grupy. Podczas rozmowy z koleżanką poczuła, że ktoś delikatnie dotyka jej ramienia. Koło niej stał chłopczyk, który powiedział: - Ciociu, siedzisz na moim krzesełku. - Pani wstała, spojrzała na wizytówkę, umieszczoną na oparciu krzesła, i odparła: - Witaj, Karolu, przepraszam cię, a czy pozwolisz mi siedzieć na twoim krzesełku? - Tak, ciociu – odpowiedział chłopiec i pobiegł do swoich zajęć.
Wychowawczynie chętnie obmyślają rozmaite warianty ćwiczeń i zabaw, trzeba jednak pamiętać, że wszystkie te gry mają służyć w y ł ą c z n i e odszukaniu właściwej wizytówki. Kartki z imionami symbolizują dzieci i dlatego trzeba je traktować z najwyższą delikatnością. Pod żadnym pozorem nie wolno skreślać imienia dziecka! Jestem także przeciwna organizowaniu zawodów i nagradzaniu tych wychowanków, którzy najszybciej wykonają zadanie.
Opisane wyżej ćwiczenia w domu rodzinnym przeprowadza się w podobny sposób jak w przedszkolu. Członek rodziny albo dorosły przyjaciel domu pokazuje dziecku, jak się pisze jego imię, a potem pisze i przedstawia imiona krewnych dziecka. Powinny znaleźć się w tym zestawie ważne, łatwo przy tym rozpoznawalne wyrazy mama i tata. Późniejsze ćwiczenia będą zależały od warunków i obyczajów rodzinnych. Jeśli, na przykład, każdy członek rodziny zawsze siada w tym samym miejscu we wspólnym pokoju, można dać dziecku plik kartek z imionami i poprosić, żeby poukładało je odpowiednio: wizytówkę ojca na jego ulubionym fotelu, wizytówkę matki na jej miejscu przy stole, itd. Można też obmyślać ćwiczenia z zabawkami – dorosły w obecności dziecka przygotowuje wizytówki dla lalek, misiów czy innych zwierzaków, a potem prosi wychowanka, by usadził zabawki w kręgu i położył przy każdej z nich odpowiednią kartkę.
Ile czasu potrzeba, by dzieci nauczyły się rozpoznawać imiona wszystkich swoich kolegów albo krewnych czy zabawek? Tu nie ma reguły, u każdego dziecka przebiega to inaczej – jedno doskonale daje sobie radę już po kilku dniach, innemu zaś potrzeba nawet dwóch miesięcy. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, naukę zaczynamy tak wcześnie, że czas nas nie nagli. Zostawmy ten proces swojemu biegowi, codziennie dawajmy dzieciom nową szansę.
Umieszczamy na ścianie alfabet; wszystkie litery - duże, małe, pisane, drukowane. Małe powinny znaleźć się pod dużymi. Tak powstaje wizualny system dydaktyczny, który nazywam „ścianą pełną liter”. Składa się ona z liter alfabetu właśnie i z umieszczonych wcześniej na ścianach wizytówek z imionami w formacie A-4 wszystkich dzieci uczestniczących w zajęciach.
Aby lepiej przygotować się do czekającego nas teraz bloku ćwiczeń, przyjrzyjmy się imionom, z których większość znajdzie się najpewniej na ścianie w każdej przedszkolnej grupie. Wyobraźmy sobie, że dzieci o tych imionach są naszymi wychowankami.
Niech to będą dziewczynki:
Agnieszka, Ala, Basia, Bożena, Ela, Ewa, Hania, Cecylia, Danusia, Grażyna, Marysia, Marzena, Klaudia, Małgosia, Oleńka, Urszula, Zuzia.
I chłopcy:
Adaś, Bartek, Czarek, Darek, Edward, Franio, Grześ, Henryk, Ignaś, Jaś, Józio, Karol, Krzysztof, Lech, Maciej, Olek, Piotr, Paweł, Ryszard, Staszek, Tadzio, Władek, Zenon.
Przyjrzyjmy się tym imionom. Prawdziwy „wysyp” słów, które na ogół nie mają prawa wstępu na strony książek przeznaczonych do nauki czytania. Widzimy tu wszystkie możliwe dwuznaki i zmiękczenia - czyli zapisy uznawane za szczególnie trudne przez metodyków początkowego nauczania.
I o to właśnie chodzi. Imiona są nieocenioną pomocą przy przekazywaniu i przyswajaniu zasad polskiej pisowni. Dzięki wizytówkom dzieci zdają sobie sprawę ze związku, jaki łączy osobę, zapis jej imienia i brzmienie tego imienia . Powtórzę raz jeszcze to, co mówiłam przy inicjacji Agnieszki. Dzieci doskonale znają brzmienie nie tylko własnego imienia, ale również imion swoich kolegów, wymowa owych słów nie sprawia im żadnych kłopotów, a zatem przyswojenie sobie ortografii tych wyrazów wymaga od nich wyłącznie wizualnej – wzrokowej - spostrzegawczości. Dzieci z największą naturalnością uczą sie, jak się pisze to albo inne imię. Nie wiedzą, że Krzysztof czy Grześ są wyrazami trudnymi. Pisze się je tak, jak widzą, i żadne dziecko nie pomyśli, że jest w tym coś dziwnego, podobnie, jak nie zakwestionuje wymowy tych słów.
Naszym zadaniem będzie teraz takie pokierowanie uwagą dzieci , by uświadomiły sobie, że zawsze, gdy słyszy się w czyimś imieniu głoskę ”r”, to w zapisie widać literę „r”, a gdy słyszymy „n”, to w imieniu widnieje litera „n”. Niech więc Hania na przykład odnajdzie na ścianach wszystkie imiona, w których znajduje się „n” czy „i”, niech Henryk policzy wszystkie „r”, a Ludwik skupi się na literze „u” w imionach kolegów. Dzieci będą obchodzić salę dookoła, patrzeć na ścienne wizytówki, szukać, znajdować, liczyć, zwracając najpierw uwagę na litery, które mają we własnym imieniu, a potem na te, których nie mają. Każde dziecko zaczyna swoją drogę do opanowania reguł pisma od innego punktu, od innego słowa. Wzrok to przewodnik dziecka, ale podstawą rozumowania ucznia jest wcześniejsza wiedza o tym, jak brzmią imiona jego kolegów i koleżanek.
...
mkcaffe84