Clancy - Polowanie na Czerwony Październik.doc

(2309 KB) Pobierz

Tom Clancy

 

 

 

Polowanie na „Czerwony Październik”

 

 

 

 

 

 

 

 

Ralphowi Chathamowi,

Kapitanowi okrętów podwodnych, który powiedział prawdę, oraz wszystkim

marynarzom spod znaku delfina.

 

 

 

 

 

 

 

Wszystkie postaci w tej książce, z wyjątkiem Siergieja Gorszkowa. Jurija Padorina, Olega Pieńkowskiego, Walerego Sablina, Hansa Toftego i Grenville'a Wynne'a, są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo do osób żyjących bądź zmarłych jest wyłącznie przypadkowe. Nazwiska, wydarzenia, dialogi i opinie są wytworem wyobraźni autora, który nie zamierzał prezentować poglądów Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych ani żadnej innej organizacji czy agendy jakiegokolwiek rządu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień pierwszy

 

PIĄTEK, 3 GRUDNIA

 

„Czerwony Październik”

 

Kapitan pierwszej rangi radzieckiej marynarki Marko Ramius ubrany był odpowiednio do arktycznych warunków, jakie panują zwykle w Polarnym - bazie okrętów podwodnych Floty Północnej. Miał na sobie pięć warstw wełnianej odzieży i sztormiak. Brudny holownik obrócił okręt na północ, dziobem do wyjścia. Hangar skrywający „Czerwony Październik” nie różnił się teraz niczym od wielu innych wypełnionych wodą betonowych gniazd, zbudowanych specjalnie po to, żeby zapewnić schronienie okrętom podwodnym wyposażonym w rakiety strategiczne. Na nabrzeżu grupa marynarzy i dokerów żegnała odpływających z typowo rosyjską powściągliwością - bez zbędnych gestów i wiwatów.

- Kamarow, mała naprzód! - polecił Ramius.

Holownik zszedł im z drogi i kapitan obejrzał się, by rzucić okiem na spienioną wodę, którą wprawiały w ruch dwie śruby z brązu. Dowódca holownika pomachał na pożegnanie. Ramius odpowiedział tym samym gestem. Holownik miał proste zadanie; wykonał je szybko i sprawnie. „Czerwony Październik”, okręt klasy Typhoon, o własnych siłach ruszył farwaterem w stronę Zatoki Kolskiej.

- Jest „Purga”, towarzyszu kapitanie.

Grigorij Kamarow wskazał na lodołamacz, który miał wyprowadzić ich na pełne morze. Ramius skinął głową. Dwie godziny potrzebne na przebycie zatoki wystawiały na próbę nie tyle jego umiejętności, co cierpliwość. Wiał zimny północny wiatr, jedyny rodzaj wiatru spotykany w tej części świata. Późna jesień okazała się zadziwiająco łagodna i w rejonie, gdzie pokrywę śnieżną zwykle mierzy się na metry, prawie nie padało. Jednakże przed tygodniem u wybrzeży Murmańska rozszalał się sztorm, który przyniósł krę z arktycznego paku. Obecność lodołamacza nie była więc tylko czczą formalnością. „Purga” miała oczyścić drogę z lodu, który mógł wpłynąć nocą do zatoki. Flocie radzieckiej nie wyszłoby na dobre, gdyby jej najnowszy rakietowy okręt podwodny został uszkodzony przez dryfującą bryłę zamarzniętej wody.

Chłostana przez wiatr woda przelewała się przez obły dziób okrętu, wdzierała na płaski pokład rakietowy przed strzelistym czarnym kioskiem. Powierzchnię morza pokrywała warstwa ścieków okrętowych, które nie mogąc wyparować w tak niskiej temperaturze, tworzyły czarny pierścień na skalnych ścianach zatoki przypominający ślad po kąpieli niechlujnego olbrzyma. Trafne porównanie, pomyślał Ramius. Radzieckiego olbrzyma też nie obchodzi, że kala powierzchnię ziemi. Ramius już jako chłopiec wyuczył się żeglarskiego fachu na przybrzeżnych łodziach rybackich i dobrze wiedział, na czym polega życie w harmonii z przyrodą.

- Jedna trzecia naprzód - polecił.

Kamarow powtórzył rozkaz przez telefon na mostku. „Październik” zbliżył się do rufy „Purgi”, jeszcze bardziej wzburzając powierzchnię wody. Kapitan - porucznik Kamarow, nawigator, poprzednio służył jako pilot portowy, obsługując duże okręty cumujące po obu stronach zatoki. Dwaj oficerowie czujnie się przyglądali potężnemu lodołamaczowi trzysta metrów przed nimi. Na rufie „Purgi” stało kilku marynarzy, wśród nich nawet kuk w białym fartuchu. Przytupywali z zimna, ale chcieli zobaczyć, jak „Czerwony Październik” wypływa w swój pierwszy rejs bojowy. Zresztą marynarze zdobędą się na wszystko, byleby przerwać monotonię służby. W normalnych warunkach Ramius byłby wściekły na taką eskortę - zatoka była dostatecznie głęboka i szeroka - ale nie dzisiaj. Lodu nigdy nie można bagatelizować, a tym razem musiał pamiętać o ważniejszych sprawach.

- A więc, kapitanie, znów wypływamy w morze, by służyć rodinie i bronić jej przed wrogiem! - odezwał się kapitan drugiej rangi Iwan Jurijewicz Putin, jak zwykle bez pozwolenia wychylając głowę z włazu i niezgrabnie, niczym szczur lądowy, wspinając się po szczeblach.

Na mikroskopijnym mostku i tak ledwo starczało miejsca dla kapitana, nawigatora i milczącego obserwatora. Putin był zampolitem, oficerem politycznym. Wszystko, co robił, służyło rodinie, które to słowo ma dla każdego Rosjanina znaczenie mistyczne i, na równi z W. I. Leninem, zastępuje członkom partii komunistycznej Boga.

- Właśnie - odparł Ramius z udawanym entuzjazmem. - Dwa tygodnie na morzu. Jak dobrze nareszcie wyjść z doku. Miejsce marynarza jest tu, a nie na lądzie, wśród chmar biurokratów i robotników w brudnych buciorach. No i będzie nam ciepło.

- A jest wam zimno? - zapytał Putin z niedowierzaniem.

Ramius po raz setny pomyślał, że Putin to ideał oficera politycznego. Zawsze mówił za głośno, śmiał się zbyt sztucznie. Ani przez chwilę nie pozwalał nikomu zapomnieć, kim jest. Jako doskonały oficer polityczny łatwo wzbudzał strach.

- Zbyt długo pływam na okrętach podwodnych, przyjacielu. Przyzwyczaiłem się już do umiarkowanych temperatur i nieruchomego pokładu pod nogami.

Putin nie zauważył ukrytej ironii. Skierowano go do okrętów podwodnych po służbie na niszczycielach, skróconej ze względu na ciągłe napady choroby morskiej. No i pewnie dlatego, że nie przeszkadzała mu ciasnota panująca na okrętach podwodnych, której wielu nie wytrzymuje.

- Ależ Marku Aleksandrowiczu, w taki dzień jak dzisiaj w Gorkim kwitną kwiaty.

- Niby jakie, towarzyszu oficerze polityczny? - spytał Ramius, lustrując zatokę przez lornetkę.

Choć minęło południe, na południowym wschodzie słońce ledwo wystawało ponad horyzont, rzucając pomarańczowe światło i kładąc na wysokich skałach purpurowe cienie.

- Jak to jakie, te na szybach, malowane przez mróz - zarechotał Putin. - W taki dzień jak dzisiaj kobiety i dzieci mają rumiane twarze, para z ust ciągnie się ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin