Antologia SF - Rok 1984.pdf

(1872 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Antologia współczesnej SF
Rok 1984
Wybór i opracowanie: Andrzej Szatkowski
W PROWADZENIE *
„To, co trzymasz w dłoniach, to więcej niż
książka. Jeśli mamy szczęście, to rewolucja.”
Harlan Ellison ze wstępu do antologii
„Niebezpieczne wizje” (Hollywood, styczeń
1967)
„Rok 1984” to książka rewolucyjna. Dla Polskiego Stowarzyszenia Miłośników Fantastyki.
Stanowi ukoronowanie jego kilkuletnich starań o wydawanie corocznej (oby!) antologii
opowiadań science fiction, autorów którzy… po prostu w danym roku na ich zamieszczenie w
niej zasłużyli,
1 nie są twórcami, którzy promocji już nie wymagają. Wśród początkujących na polu SF
pisarzy krąży teza, że łatwiej jest o debiut niż o wydrukowanie swojego drugiego, czy też
trzeciego opowiadania. Antologia ta daje im tą szansę. Ze względu na objętość, trwałe
zadomowienie się na polskim rynku SF, jak też i przez wzgląd na to co piszą, wielu autorów
zostało w niej pominiętych. Znaleźć natomiast w niej czytelnik może opowiadania debiutanckie.
Daliśmy szansę tym, którzy nie znaleźli się w wybranej czterdziestce (!) (jak szacuję) nowych
autorów, opowiadań opublikowanych w polskiej prasie w 1984 roku.
Książka ta w równym stopniu zdaje się być antologią, almanachem, i rocznikiem literackim.
Jest więc czymś zupełnie nowym na gruncie wydawniczym polskiej fantastyki naukowej. Obok
opowiadań zawiera również inne krótkie formy literackie, autorami których są reprezentatywni
dla nich twórcy. Drugą część „Roku 1984” otwiera bardzo interesująca dyskusja krytyków i
teoretyków gatunku nt. „Polska fantastyka naukowa w czterdziestoleciu Polski Ludowej”.
Pozostałe artykuły tej części dotyczą bezpośrednio wydarzeń omawianego roku. Czytelnik
znajdzie tu próbki publicystyki (również z elementami eseju), krytyki literackiej, polemiki oraz
tekstu z kręgu publicystyki fanowskiej, tak często spotykanej w wydawnictwach klubowych.
Zgromadzenie ich, wraz z opowiadaniami, pod okładką jednej książki spowodowane jest chęcią
zaprezentowania czytelnikowi rożnych nurtów i oblicz polskiej fantastyki.
Zebrane w pierwszej części książki opowiadania wskazują na poszukiwanie przez twórców
nowych sposobów kreowania świata, wkraczanie na nowe tereny. Jaki będzie dalszy przebieg
procesu poszerzania dotychczasowej formuły twórczości na polu science fiction w kierunku
szeroko rozumianej fantasy, pokażą najbliższe lata. Już w tej chwili mogę jednak stwierdzić
powolny zanik (?!) political fiction (stąd w antologii jej tak mało) i w mniejszym stopniu social
fiction.
Książka w sposób symboliczny pragnie również zaprezentować, na zasadzie „galerii”,
twórczość pozaliteracką. Bohaterem „Roku 1984” jest bardzo młody grafik z Warszawy, Robert
Hornik, którego prace eksponowane były dotychczas na wielu wystawach organizowanych przez
PSMF przy okazji imprez klubowych.
Z życzeniami, by to co Czytelniku trzymasz w dłoniach, było dla Ciebie czymś więcej niż
książką
pozostaje
Andrzej Szatkowski
C ZĘŚĆ I
Eugeniusz Dębski
P ASOŻYT
Oporna kuleczka za żadne skarby nie chciała wtoczyć się do środka labiryntu, co w myśl
umowy pomiędzy Kitem, Martinsonem i Babuschką, równało się zwolnieniu z przyrządzania
posiłków dla załogi. Niestety, po raz osiemnasty rozległa się syrena, ściany labiryntu wsiąkły w
podstawę, by po chwili ukazać się w zupełnie innym już układzie. Babuschką westchnął i
postanowił spróbować jeszcze dwa razy. Do pełnej dwudziestki.
Tym razem zastosował inną taktykę. Pchnął kulkę do przodu, a następnie puścił bezładną serię
uderzeń z prawej i lewej. Licznik błędów radośnie zapulsował przekroczonym limitem, a kulka i
ścianki rozpłynęły się. Babuschka pokazał wrednej maszynie język i już miał zacząć ostatnią grę,
gdy drzwi otworzyły się i do sali relaksu wszedł Kit.
Babuschką szybko odsunął się od manipoola w stronę regału z literaturą, odciągając niejako
komandora od labiryntu i zjadliwie pomarańczowej cyferki „19” w okienku licznika gier.
Manewr prawie się udał, Kit, nie patrząc na tablicę, przysiadł na płycie.
— Odbieramy bombę.
— O? O co chodzi? — Babuschką gorączkowo kombinował jak ściągnąć dowódcę na siebie.
— Jeszcze nie wiadomo. Zagramy? — Kit postukał palcem w skrzynię automatu, na którym
siedział.
Babuschka zebrał cały swój zapas woli i słabo zaprzeczył.
— Ale na innych warunkach — kusił Kit.
— Nieee… Nie! — stanowczo już zaprzeczył Babuschka. — Na jakich?
— Za trafienie — podwójna stawka. Znaczy — podwajamy stan aktualny. Pięć sekund na
wjazd do środka labiryntu. No?
„Pięć sekund? Chyba zwariował!” — przemknęło Babuschce przez głowę. — A jeżeli nie
wyrobisz się?
— Noo, też dwukrotnie. Będę ci winien… Ile tam? Dziesięć. I jak?
— Wal — Babuschka przysunął się bliżej.
Kit odwrócił się do manipoola. Odblokował start, zatarł ręce i wyprowadził kuleczkę z lejka.
Przez sekundę utrzymywał ją nieruchomo, a potem pchnął do przodu. Gdy wydawało się, że
kulka stuknie w ściankę, uderzył mocno kolanem w skrzynię. Posłuszna kulka przeleciała nad
ściankami lądując w centrum labiryntu. Cała operacja trwała niecałe trzy sekundy. Kit triumfalnie
uniósł brwi i rozłożył ręce, jakby demonstrując, że nie miał drugiej kulki w rękawie. Potem
pokazał Babuschce dziesięć palców i wyszedł.
Babuschka runął do maszyny. Trzęsącymi się rękoma wyprowadził kulkę, drżała lekko, ale
stała w miejscu. Oblizał wargi i walnął kolanem w skrzynię. Przeszywający ból rzucił go na
podłogę, jęczał i masował zdrętwiałą nogę, gdy nagle zauważył, że Kit przed wyjściem zdążył
zablokować amortyzatory manipoola.
— Idziesz do sterowni czy poleżysz jeszcze chwilę? — głos Martinsona poderwał Babuschkę
z podłogi. Stali obaj w drzwiach. Poważni.
— Idę, idę — Babuschka wyprostował się i prawie nie kulejąc podążył za kolegami.
Spokojna, zielona linia na jednym z ekranów pulpitu łączności wskazywała, że trwa właśnie
odbiór skondensowanej podstawowej informacji, a wskaźnik obok informował o przyjęciu już
danych niezbędnych do podjęcia pierwszych działań, zanim cały przekaz zostanie „rozciągnięty”
i zdeszyfrowany.
865951314.001.png
Martinson i Babuschka usiedli w fotelach, Kit wysłuchał tekstu oparty o stół.
— Do wszystkich statków znajdujących się w odległości trzech jednostek od regionu
Comoensa o ogranicznikach 17 i 264. Dotyczy statków: SP–122, SP–971, SP–886 i SP–349.
Stopień ograniczenia informacji: dwa — zabrzmiało w głośnikach.
Babuschka gwizdnął cichutko, nie odbierał dotychczas informacji o tym stopniu ograniczenia.
Że sprawa jest poważna — to wiadomo. Nie przysyła się bomby ot, tak sobie. Ale stopień dwa?!
— Szesnaście godzin temu zaginął SP–64. Okoliczności zaginięcia identyczne jak w
przypadku SP–187. Rozwinięcie danych — w informacji podstawowej. Zachować szczególną
ostrożność — głos umilkł.
— No i co? — Kit usiadł naprzeciwko Martinsona i Babuschki.
— Co: „No i co?” Nic. Lecimy tam i rozejrzymy się na miejscu.
— Co to za sprawa z zaginięciem SP–187? — Babuschka nie znał tej historii.
— Niewiele wiadomo. Zameldowali, że mają coś na kontaktowej. Potem to coś zaczęło
uciekać. Zaczęli je gonić, weszli w tunel i… cisza do dzisiaj.
— Kiedy to było?
— Ze dwa lata temu. Przesłuchasz bombę, to się dowiesz — Kit poinformował w ten sposób
pilota o czekającej go pracy. Na pewno będzie tam komplet informacji o obu zaginięciach.
Martin, my poprowadzimy statek do Comoensa.
Z jednej strony było to niesprawiedliwe, ponieważ to Babuschka był pilotem i on powinien
był wprowadzać statek w tunel. Z drugiej jednak — wiedział najmniej o tych zaginionych
statkach, potulnie poczekał więc na zakończenie seansu i zabrał się do czytania raportów. Po
godzinie mniej więcej dołączyli do niego pozostali, ale obaj wertowali tylko raport, koncentrując
się na wybranych fragmentach.
Po trzech godzinach Babuschka przetarł oczy, zgarnął notatki i wstał od stołu.
— Skończyłeś? — Kit od dłuższej już chwili krążył po pomieszczeniu. Martinsona nie było.
— Tak. Wynotowałem tu parę momentów. Gdzie Martin?
— Przegląda nasze uzbrojenie. Zaraz skończy, to pogadamy.
— To ja zrobię coś do jedzenia.
— Byle szybko. I myśl. Cały czas myśl.
— Myślę, myślę. — Babuschka pobiegł do jadalni. Porę minut później siedzieli w komplecie
przy stole.
— Zaczynaj — Kit łyknął ze szklanki.
— No więc tak. SP–187 zaginął dwa i pół roku temu… A może nie mówić o tym? Znacie tę
sprawę… — Babuschka spojrzał na kolegów.
— Mów. Może coś się skojarzy, przypomni…
— No dobrze. Trzyosobowa załoga, standardowy patrol. Spotkali coś, co nie dało się ubliżyć
do siebie, uciekało, aż weszli w tunel i urwała się łączność. Żadnych śladów awarii, nic nie
wskazuje na chorobę, halucyynacje… Po prostu zniknęli — Babuschka wzruszył ramionami.
— Albo gdzieś pędza… — mruknął Martinson.
— No tak. Albo gdzieś pędzą — zgodził się Babuschka.
— Dalej — pogonił Kit.
— Teraz ten SP–64. Tu jest trochę nietypowo. Załoga jednoosobowa, tylko pilot Kalet.
Martinson zacisnął pięści. Babuschka spojrzał na niego zdumiony.
— No? — Kit wyprostował się w fotelu.
— . Nawigator odwoził patroletką komandora do bazy. Był ranny po przypadkowym wybuchu
zbiornika tlenowego robota–spawacza. I miał wrócić za trzy dni z zastępcą. A w tym czasie Kalet
zameldował, że ma na optycznej gościa. Był taki sam, jak w przypadku SP–187. Nadał serię
865951314.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin