Opowiadania publikowane w miesięczniku "Nowa Fantastyka", rocznik 1992
Spis treści
MORROW JAMES
ABE LINCOLN U MCDONALDA
("NF" 3/92)
abelinco.txt
JAROSIŃSKI BOGUSŁAW
BAJKA
("NF" 5/92)
bajka.txt
BARRETT NEIL
CYRK OBJAZDOWY SŁODKOBIODREJ GINNY
("NF" 12/92)
cyrkobja.txt
KOŁODZIEJCZAK TOMASZ
CZASZKI PRZODKÓW
("NF" 6/92)
czaszki.txt
WYRZYKOWSKI ARKADIUSZ KRZYSZTOF
DRZEWO ŻYCIA
("NF" 1/92)
drzewozy.txt
CARD ORSON SCOTT
GDY BÓG GRA FAIR O JEDEN RAZ ZA WIELE
gdybog.txt
BARANIECKI MAREK
GŁOWA KASANDRY
("NF" 2/92)
glowakas.txt
GÓRSKI PIOTR
HORDA
("NF" 11/92)
horda.txt
RESNICK MIKE
JA I MÓJ CIEŃ
("NF" 10/92)
jaimoj.txt
MAYHAR ARDATH
KAMELEON
kameleon.txt
DOMARUS CEZARY
KONCERT W BOLONII
("NF" 8/92)
koncert.txt
ŻERDZIŃSKI MACIEJ
KREW I DESZCZ
krewides.txt
SZYMULA MARCIN
LEKCJA BEZPIECZNEGO SEKSU
lbseks.txt
ALDISS BRIAN W.
PRZEMIANA
leprzem.txt
SAPKOWSKI ANDRZEJ
MALADIE
maladie.txt
PELLEGRINO CHARLES
ZEBROWSKI GEORGE
OCH, MIRANDA!
("NF" 7/92)
miranda.txt
DICK PHILIP K.
MODEL NR 2
modelnr2.txt
BIDA MAREK
MUZYKA SŁOŃCA
("NF" 4/92)
muzykasl.txt
PRÓBUJĄC NAPISAĆ IMIĘ BOGA
("NF" )
napisac.txt
MORRESSY JOHN
NIC DO STRACENIA
nicdostr.txt
ROBERTSON R. GARCIA Y
NOT FADE AWAY
notfade.txt
OKRUCH LODU
okruch.txt
WOLSKI MARCIN
OMDLENIE
omdlenie.txt
WESSEL DEBORAH
,..I DOWIE SIĘ OSTATNIA
ostatnia.txt
WATSON IAN
PERUKA Z KRWI I KOŚCI
peruka.txt
RUSCH KRISTINE KATHRYN
POCIĄGI
("NF" 9/92)
pociagi.txt
SILVERBERG ROBERT
PODRÓŻ DO WNĘTRZA
podrdown.txt
POTWORY Z PLANETY NIEWDZIĘCZNOŚCI
potwory.txt
HUBERATH MAREK S.
ABSOLUTNY POWIERNIK ALFREDA DYJAKA
powiern.txt
MARTIN GEORGE R. R.
REPETA
repeta.txt
KOCHAŃSKI KRZYSZTOF
REX I WYŚCIGI PSÓW CZTEROKOŁOWYCH
rexiwysc.txt
SOBOTA JACEK
RÓWNOWAGA
rownowag.txt
CYRAN JANUSZ
SIEĆ I MŁOT
siec.txt
RYBARCZYK ZBIGNIEW
SPOTKANIE PRZY WIELKIM CZASIE
spotkani.txt
MCCAFFREY ANNE
STATEK, KTÓRY ŚPIEWAŁ
statek.txt
JABLOKOV ALEXANDER
STRAŻNIK ŚMIERCI
straznik.txt
ETCHEMENDY NANCY
ŚWIĄTYNIA NAD RZEKĄ
swiatyni.txt
TANCERZE JAK DZIECI
tanjakdz.txt
ORAMUS MAREK
UKRYTY W GWIAZDACH
ukrytywg.txt
GOULART RON
WSZYSCY MAMY COŚ NA SUMIENIU
wszyscym.txt
MURPHY PAT
ZNAĆ PRZYSZŁOŚĆ
znacprzy.txt
Autor: James Morrow
Tytul: Abe Lincoln u McDonalda
(Abe Lincoln in McDonald's)
Z "NF" 3/92
Złapał ostatni pociąg odjeżdżający z roku 1863 i wysiadł w
pochmurnym grudniu 2009, niedługo przed świętami, po czym
przeszedł przez przełom dekad i nie oglądając się za siebie
stanął piątego lipca, żeby się porządnie rozejrzeć. Nie
wystarczyło być zwyczajnym turystą; musi wniknąć w ten
czas i w to miejsce, ogarnąć wszystko swoją duszą.
W kieszeni kamizelki, przyciśnięta do trzepoczącego
rozpaczliwie serca, spoczywała ostateczna wersja straszliwego
Układu z Seward. Wystarczy, że złoży pod nim swój podpis -
Jefferson Davis już to uczynił w imieniu odłączonych stanów - i
rozbity naród ponownie się zjednoczy. Nic prostszego jak jeden
podpis: A. Lincoln.
Poprawiwszy wąski krawat zanurzył się w wypełniającym
Pennsylvania Avenue chaosie i zaczął szukać banku.
- Mam złe wiadomości - oznajmił Norman Grant, odkładając
słuchawkę telefonu jakby to był zatruty sztylet. - Badania
Jimmy'ego dały wynik pozytywny.
Obwisła, przypominająca dynię twarz Waltera Shermana
pobladła z przerażenia.
- Jesteś pewien? - "Pozytywny wynik", cóż za paradoksalne
określenie! Ileż ironii kryło się w jego klinicznych
znaczeniach: nicość, choroba, zagłada.
- Przeprowadziliśmy dwukrotnie badanie krwi, a potem
jeszcze test na obecność antyciał. Przykro mi. Jim ma gorączkę
Błękitnego Nilu.
Walter jęknął. Dzięki Bogu, że jego córka była akurat u
Sheridanów; przed trzema laty Tanya otrzymała Jimmy'ego pod
choinkę, z listem od Świętego Mikołaja, i od tego
czasu bardzo pokochała starego niewolnika. Nazywała go swoim
drugim ojcem. Walter nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego prosiła
akurat o sześćdziesięciolatka, a nie o szczenię, stanowiące
obiekt marzeń większości dzieci, ale z drugiej strony, czy
komuś udało się zgłębić meandry umysłu przedszkolaka?
Gdyby tylko tego cholernego wirusa złapał ktoś inny, a nie
akurat Jimmy! To nie był taki sobie, zwyczajny niewolnik.
Prawda, że jeśli chodziło o pielęgnowanie ogrodu, pranie
dywanów czy malowanie domu, to zawsze miał do wszystkiego dwie
lewe ręce, ale ten jego związek z Tanyą! Był jej opiekunem,
towarzyszem zabaw, powiernikiem, a nawet nauczycielem. Walter
wciąż jeszcze nie mógł wyjść z podziwu nad tym wielkim
odkryciem ubiegłego wieku: wystarczy przykuć do komputera
odpowiednio młode szczenię (najlepiej w wieku od dwóch do
sześciu lat), a ono wchłonie ogromne zasoby wiedzy i następnie
we wspaniały sposób przekaże ją dzieciom. Tylko dzięki
Jimmy'emu Tanya przyswoiła sobie znaczącą porcję informacji na
temat geometrii, teorii muzyki, historii Ameryki i Grecji, zanim
jeszcze pierwszy raz poszła do przedszkola.
- Jakie są prognozy?
Lekarz westchnął ciężko.
- Rozwój choroby przebiega zawsze w ten sam sposób. Mniej
więcej za rok dojdzie do drastycznego osłabienia odporności
jego organizmu, w wyniku czego zostanie wydany na pastwę setek
złośliwych infekcji. Jednak najbardziej, rzecz jasna, niepokoi
mnie ciąża Marge.
Blade ciało Waltera pokryło się gęsią skórką.
- Czy to znaczy, że... że to może zaszkodzić dziecku?
- Cóż, Ośrodek Kontroli Chorób zaleca natychmiastowe
usunięcie wszystkich zarażonych wirusem ruchomości z domów, w
których przebywają ciężarne kobiety.
- Usunięcie? - powtórzył z oburzeniem Walter. - Przecież
chyba istnieje coś takiego jak bariera pigmentacji?
- To prawda - odparł Grant, ściszając wyraźnie głos - ale
tu chodzi o z a r o d e k, Walterze, rozumiesz? Zarodki nie
mają rozwiniętego systemu odpornościowego. Nie wolno nam
ryzykować, szczególnie wtedy, kiedy mamy do czynienia z
retrowirusem.
- Boże, to okropne. Naprawdę sądzisz, że istnieje ryzyko?
- Powiem to inaczej: gdyby to moja żona była w ciąży...
- Dobrze, już dobrze.
- Przyprowadź Jimmy'ego w przyszłym tygodniu; wszystkim
się zajmiemy, szybko i bezboleśnie. Odpowiada ci wtorek, druga
trzydzieści?
Oczywiście, że odpowiadał. Walter zajął się ortodoncją
głównie ze względu na płynne godziny pracy i brak istotnie
poważnych przypadków, a także dlatego, że dzięki temu nie
musiał płacić za aparaciki swoich dzieci.
- W takim razie do wtorku - powiedział, kładąc dłoń na
zdruzgotanym sercu.
Prezydent wyszedł z siedziby Północnowschodniego Banku
Federalnego i ruszył dalej w kierunku zwieńczonego
dachem przypominającym melonik Kapitolu. Cóż za wspaniały
budynek; dzięki niemu w mieście było cokolwiek innego oprócz
szklanych wieżowców i smutnych, szarych banków.
- To byłaby całkiem normalna operacja, gdyby wciąż jeszcze
obowiązywał parytet złota - pisnął pełniący obowiązki zastępcy
dyrektora głupiec nazwiskiem Meade, kiedy Lincoln zażądał
wymiany swoich monet. A więc zrezygnowali ze złota! Nie ulegało
najmniejszej wątpliwości, że musieli maczać w tym palce
demokraci.
Na szczęście Aaron Green, Główny Wróżbiarz Prezydenta i
Doradca Do Spraw Podróży w Czasie, przygotował go na
zadziwiające potworności i pokrętne innowacje, które teraz
atakowały jego zmysły. Po wyłożonych czarnym kamieniem ulicach
pędziły pozbawione koni zaprzęgi, nad jego głową co chwila
przelatywały wielkie, metalowe ptaki, niosące podróżnych na
drugi koniec kraju z prędkością wieluset mil na godzinę, zaś
wszędzie wokół rozbrzmiewała kakofonia trąbnięć, zgrzytów i
mechanicznego warkotu.
Tak, Waszyngton najwyraźniej znajdował się w
najwłaściwszej dla siebie epoce, ale czy to samo można było
powiedzieć o całym narodzie?
Dwie grupy obnażonych do pasa niewolników pracowicie
przebudowywały Pennsylvania Avenue - pierwsza rozbijała asfalt
kilofami, zaś druga układała w wykopie grube rury. Na pokrytych
potem grzbietach nie było widać żadnych blizn, ale nie należało
się temu dziwić, jako że nadzorcy nie mieli biczy, tylko
dziwne, jednokomorowe pistolety i lekkie karabiny.
Na zatłoczonym skrzyżowaniu z Constitution Avenue -
ogromna liczba znaków, koszów na śmieci i małych, świecących
budek regulujących ruch powozów - uwagę Lincolna przykuły dwie
zielone strzałki. Na skierowanej na wschód widniał napis
"Kapitol", zaś na wskazującej przeciwny kierunek "Pomnik
Lincolna". Jego własny pomnik! A więc przyszłość, skryta w
złowieszczym cieniu Układu z Seward, okazała się dla niego
łaskawa.
Zatrzymał taksówkę i zdjąwszy cylinder wcisnął z trudem
swoje mierzące ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów ciało na
tylne siedzenie (nigdy nie należy siadać z przodu, ostrzegł go
Aaron Green).
- Dzień dobry - powiedział pogodnie.
Siedząca za kierownicą pulchna kobieta odwróciła się i
odsunęła fragment oddzielającej ich szyby.
- Lincoln, zgadza się? - zapytała przez otwór niczym
Pyram rozmawiający z Tysbe. - Masz wyglądać jak Lincoln, no
nie? Przebieraniec?
- Nie, republikanin.
- Dokąd?
- Do Bostonu. - Jeżeli jakiekolwiek miasto miało pozostać
zagrzebane w przeszłości, to mógł to być tylko Boston.
- Boston, Massachusetts?
- Zgadza się.
- Czyś ty oszalał, chłoptasiu? To co najmniej pięć godzin
jazdy, nawet jeśli stale będę przekraczała dozwoloną prędkość.
Będziesz musiał zapłacić też za drogę powrotną.
Prezydent wyjął z kieszeni płaszcza sakiewkę z pieniędzmi.
Chociaż ich wartość opierała się teraz wyłącznie na dobrych
intencjach, dwudziestowieczne pieniądze powinny okazać się
odpowiednie przynajmniej pod względem estetycznym: szlachetny
profil na jednocentówkach, przystojne oblicze na
pięciodolarówkach. Z tego, co się zorientował, wynikało, że
tylko on i Waszyngton zostali uhonorowani dwukrotnie.
- Ile to będzie razem?
- Serio? Jakieś czterysta dolarów.
Abe odliczył żądaną sumę i podał banknoty przez okienko.
- W takim razie proszę mnie zawieźć do Bostonu.
- Są takie ś l i c z n e ! - wykrzykiwała co chwilę
Tanya, wędrując u boku Waltera po Niewolniczym Supermarkecie
Sonny'ego, olbrzymim sklepie ustępującym rozmiarami jedynie
sklepowi z artykułami sportowymi. - Spójrz na tego, jakie ma
duże uszka! - W szklanych klatkach roiło się od dzieci,
ściskających w rączkach najróżniejsze zabawki i bezustannie
potykających się jedno o drugie. - Czy możemy kupić jednego,
tatusiu?
Serce Waltera ścisnęło się boleśnie, kiedy spojrzał w dół
i zobaczył rozpromienioną twarz córki.
- Tanya, mam złe wiadomości. Jimmy jest bardzo chory.
- Chory? Przecież dobrze wygląda.
- To Błękitny Nil, kochanie. Jimmy umrze.
- Umrze? - Tanya skrzywiła się rozpaczliwie, usiłując za
wszelką cenę powstrzymać napływające do anielskich oczu łzy;
dzielny berbeć, pomyślał Walter. - Niedługo?
- Niedługo. - Gardło bolało go jak zwichnięte kolano. -
Wiesz, co zrobimy? Kupimy zaraz małego szczeniaczka, ale nie
będziemy go używać, dopóki...
- Dopóki Jimmy... - stłumiony szloch - ... nie odejdzie?
- Uhm.
- Biedny Jimmy.
Kiedy zbliżyli się do lady, za którą stał szczupły, żółty
mężczyzna, z przyciśniętym do górnej wargi językiem ustawiający
metodycznie piramidę opakowań jednorazowych pieluszek, w
nozdrza Waltera uderzył słodki, ożywczy zapach nowo narodzonych
szczeniąt.
- Proszę, proszę, oto dziewczynka, która na pewno
potrzebuje przyjaciela! - powiedział śpiewnie Azjata,
obdarzając Tanyę sztucznym uśmiechem.
- Nasz najlepszy niewolnik zachorował na Błękitny Nil -
wyjaśnił Walter - więc chcielibyśmy...
- Proszę nic więcej nie mówić. - Sprzedawca uniósł obie
dłonie jakby kierował ruchem na skrzyżowaniu. - Możemy
zatrzymać dla pana wybrany egzemplarz aż do sierpnia.
- Obawiam się, że to potrwa znacznie krócej.
Sprzedawca zaprowadził ich do klatki, w której znajdowało
się samotne szczenię, ssące pracowicie małą, plastykową
kosiarkę do trawy. "Samiec, 3 mies., cena $399.95", głosiła
tabliczka.
- Dostaliśmy go dopiero wczoraj. Gwarantuję, że w ciągu
dwóch tygodni prze...
wenel