Elliott Kate 01 - Królewski smok.rtf

(2038 KB) Pobierz

 

KATE ELLIOTT

KRÓLEWSKI SMOK

(KING’S DRAGON)

Tłumaczyła Joanna Wołyńska

Wydanie oryginalne 1997

Wydanie polskie 2000


Tę książkę z miłością dedykuję mojej siostrze,

Ann Marie Rasmussen


Od Autorki

Proszę, by podziękowania zechciały przyjąć następujące osoby:

Katharine Kerr za podsunięcie mi pomysłu na tytuł, kiedy wszystko zawiodło,

mój mąż, Jay Silverstein, za nieustanne wspieranie mnie, chociaż sam zaangażowany był w wielkie przedsięwzięcie,

wielebna Jeanne Reames Zimmerman OSL, za wielką pomoc na polu klasyki i lingwistyki,

moja siostra, dr Ann Marie Rasmussen, której wiedza na temat średniowiecza okazała się bezcenna,

dr John W. Bernhardt, którego wykład na temat podróżującego dworu królewskiego w Niemczech za czasów Ottonów zainspirował scenerię.

Widukind z Corvey, mnich i historyk, którego Historia Sasówdostępna mi w angielskim tłumaczeniu Raymunda F. Wooda z 1949 rokuprzemówiła do mnie poprzez tysiąclecia.

Ponieważ to jest fantastyka, wiele szczegółówmałych i dużychzapożyczonych z naszego średniowiecza zostało zmienionych, ale za wszystkie błędy sama ponoszę winę.


Prolog

Na wzgórzu otoczonym z trzech stron lasem, a z czwartej ruinami fortu, stał kamienny krąg. Był jak piękna, sztywna korona, jak kości zamku zagrzebanego tak głęboko, że tylko blanki najwyższej wieży wystawały z ziemi. Mówiono, że pod kręgiem znajdują się komnaty pełne skarbów, zjaw, stworów o nieludzkich kształtach. Mówiono, że z tych komnat, jak rzeki z podziemnego jeziora wybiegają korytarze wiodące ze wzgórza hen, daleko, aż do zimnego morza na północy, do wysokich gór na południu.

Trzeciego dnia miesiąca Avril, gdy popołudnie przeszło w zmierzch, a na ciemniejącym niebie zalśnił księżyc w pełni, samotna postać szła poprzez ruiny starej fortecy. Nosiła nogawice, prostą lnianą tunikę i sandały wiązane pod kolanami, ludzkie odzienie, do którego w obcym kraju przywykła, ale nie czuła się w nim wygodnie. Do pasa miała przytroczoną sakiewkę, w dłoni trzymała kij; poruszała się w kamiennym labiryncie, jakby go znała na pamięć.

Ruiny stały na łagodnym wzniesieniu, ciągnącym się od brzegów wąskiej rzeki do miejsca, w którym ostatnia ściana, nie wyższa od rocznego dziecka, leżała wśród trawy i błota. Za nią rósł las. Na drugim brzegu rzeki, za zwalonymi pniami i polami wypalonymi pod wiosenne uprawy, płonął samotny ogień, wskazując jedyną w zasięgu wzroku wieś.

Postać zatrzymała się, nim przekroczyła ostatnią ścianę. Odrzuciła kaptur. Jej włosy były tak jasne, że zdawały się świecić własnym blaskiem. Sięgnęła do sakiewki i wydobyła strzęp materiału poznaczony czerwienią. Krzywiąc się z obrzydzenia, rozwarła palce, jakby odrzucając materię, mogła zerwać wszystkie więzy, nim wkroczy pomiędzy majestatyczne kamienie.

Zamarła, przekrzywiając głowę, nasłuchując. Zaklęła. Zawahała się i ta chwila starczyła, aby dostrzegł ją pierwszy z jeźdźców.

Jej włosy lśniły nawet w ciemnościach, a jego oczy były roziskrzone: wszak jej szukał.

Alia!krzyknął.Ukochana!Bez zastanowienia pognał konia naprzód, pomiędzy kamienie. Za nim pojawili się inni; stanął, odwodząc wierzchowca w bok, aby piesi z pochodniami mogli podejść i poprowadzić go. Trzymał wodze w jednej ręce, drugą przyciskał do piersi zawiniątko.

Odwróciła wzrok od tego zawiniątka. Przysięga złożona, wedle ludzkiego czasu, lata temu, zdawała się teraz wstrętna i nieroztropna. Wtedy stała przed zgromadzonymi wyprostowana i mówiła odważnie, ale nie miała świadomości, co ją czekało wśród ludzi.

Jej wzrok przykuł sztandar. Do młodego księcia zbliżył się pokryty bliznami mężczyzna w czarno-złotym płaszczu; siedział w siodle pewnie i butnie, a w ręku trzymał drzewce sztandaru, symbolu elitarnej straży broniącej króla i królestwa, przedstawiającego zwiniętego czarnego smoka na złocistym tle. Nad jego głową widniało siedem błyszczących gwiazd. Patrzyła na konstelację, przypominając sobie, co oznaczała: Gwiaździstą Koronę noszoną przez władcę starego Imperium, na wpół zapomnianego już w ludzkim świecie, ale mającego powrócić. Dla niego się poświęciła.

Książę wykorzystał jej wahanie i zbliżył się. Języki światła tańczyły na ruinach, a gorąco buchające od pochodni otoczyło ją niby ogniste więzienie.

Dlaczego mnie śledziłeś?spytała.Wiedziałeś, że zamierzałam odejść.

Jak możesz odejść?żachnął się jak dziecko, które nie chce zostać samo. Był taki młody, miał ledwie osiemnaście lat wedle kalendarzy tego świata. Z wysiłkiem przybrał pyszną wzgardliwą minę i spróbował inaczej:Na pewno zostaniesz, dopóki dziecko nie skończy dwóch lat, żeby dowiedzieć się, czy przeżyje.

Żadna znana ci zaraza go nie tknie, żadna rana zadana przez samca czy samicę go nie zabijerzekła bez namysłu.

Wśród zgromadzonych żołnierzy poniósł się szept jak podmuch wiatru, stojący bliżej przekazywali innym słowa jej przepowiedni. Stary wojak pchnął swego wierzchowca ku księciu; smoczy sztandar załopotał i otarł się o ramię młodzieńca.

Zawiniątko zadrżało. Dziecko obudziło się i odrzuciło przykrycie. Ujrzała gąszcz czarnych włosów, małą twarzyczkę i wielkie oczy niby zielony jadeit; dziecko miało jej skórę, brązową jak miedź, w niczym nie przypominającą bladych lic księcia. Rączka zacisnęła się na rogu chorągwi i pociągnęła silnie. Przyboczni zakrzyknęli, widząc ten znak: bękart zrodzony z nieludzkiej kobiety już znał swe przeznaczenie, choć nie miał nawet dwóch miesięcy.

Książę odwrócił twarz. Wręczył dzieckojakże ostrożniestaremu, który oddał chorągiew towarzyszowi. Potem zsiadł, gestem odprawił ludzi i spojrzał na Alię.

Czy dziecko nic cię nie obchodzi?

Nie patrzyła na żołnierza, który odprowadzał konia w miejsce, gdzie nie było ostrych kamieni mogących poranić zwierzęciu pęciny.

Ono już nie jest moje.

Jak możesz tak mówić? To najpiękniejsze dziecko, jakie w życiu widziałem!

Tylko dlatego, że jest twoje!

Twoje też!

Moje nie! Nosiłam je w sobie, urodziłam, wylałam tyle krwi, że mogłaby pokryć pola mijanej wioski! Nigdy moje nie miało być. Zostaw mnie, Henrinie nauczyła się wschodniego akcentu i nadal wymawiała jego imię jak Salianka.Nigdy nie obiecałam ci niczego poza dzieckiem. Pozwól mi odejść w pokoju.

Młodzieniec długo nie mówił ani słowa. Miał jednak wyrazistą twarz i dopiero uczył się nad nią panować. Zastanawiała się, patrząc na niego, co chciał powiedzieć i co powie; gdy poznała go rok temu, gadał, co mu ślina na język przyniosła. Teraz, przez prawo spłodzenia potomka uczyniony następcą tronu, uczył się najpierw myśleć, a potem mówić.

Nie chcę, byś odchodziłarzekł w końcu.Na twoje imię zaklinam cię, Alio, zostań ze mną.

Alia to nie moje imię, Henri. To ty mnie tak nazwałeś.

Nie wydobrzałaś jeszcze. Byłaś taka chora po porodzie.

Już wyzdrowiałam.

Dlaczego więc do mnie przyszłaś? Czy ty mnie wcale nie kochasz?Głos mu się załamał, gdy wypowiadał ostatnie słowa, ale powstrzymał się, a twarz stężała mu na kształt kamiennej maski.

Tę maskę, pomyślała, będzie przybierał najczęściej, gdy zostanie królem.

Zastanawiała się, co mu powiedzieć, bo nie odstręczał jej; był młody, ciągle trochę niezdarny, ale też silny, ambitny, mądry i na ludzki sposób przystojny, dumny i elegancki.

Ale ani ona nie mogła prawdy powiedzieć, ani on jej poznać. Książę, choć stanie się królem, będzie tylko pionkiem w rękach potęgi większej niż przynależna jemu, władcy dwóch królestw. Oboje byli tylko pionkami i dlatego nieco mu współczuła.

Pochyliła się i pocałowała go w usta.

Nie jestem obojętna na ludzki urokskłamała.Ale mam inne obowiązki.Tym razem powiedziała prawdę.

Nie mogła już dłużej słuchać jego słów. Nie mogła zostać dłużej w tym świecie; przygniatał ją swym ciężarem, ukradł tyle cennej krwi. Zmięła strzęp zakrwawionej materii, oddarty z prześcieradeł, na których rodziła; ten strzępi symbolizowany przez niego związek z dzieckiembył ostatnią rzeczą, jaka ją tu trzymała. Puściła go.

Książę uklęknął, by podnieść materiał, a ona przekroczyła zwaloną ścianę. Wyprostował się, wołając za nią, ale nie ruszył się z miejsca. Ona już nie zwracała uwagi na jego głos, bo wyrosły przed nią kamienie i nareszcie usłyszała ich cichutki śpiew.

Obróciła ku nim wewnętrzny wzrok i dotknęła kamienia wiatru, kamienia światła, kamienia krwi, wody, ognia i innych, zgodnie z ich właściwościami. Tu, w świecie ludzi, aby dotknąć serca jakiegoś przedmiotu, odnaleźć i manipulować jego esencją, musiała najpierw podążać krętymi ścieżkami wokół zapór i ścian postawionych przez ludzkich magów, którzy woleli siłą panować nad tym, czego nie potrafili pojąć. Jednak tu, wśród głazów, zapory zniknęły. Podniosła dłoń. Mgła wstaje z połączenia wody i powietrza i teraz podniosła się wokół, gdy tego zażądała, ukrywając ją przed światem.

Nad nią, nie zatarte przez mgłę, świeciły gwiazdy. Odczytała ich ustawienie i wezwała śpiewającą w nich moc, włączyła ją do rzędu kamieni, aby chór poniósł pieśń ku niebiosom. Wezwała serce swej krainy i na ołtarzu z ognia i krwi otwarły się wrota.

Nie były ani drzwiami, ani złudzeniem, wyglądały jak złączone pnie drzew, wygięte w łuk, porośnięte kwitnącą winoroślą. Poczuła zapach śniegu i ukąszenie zimnego wiatru. Bez wahania przekroczyła bramę i porzuciła ludzki świat.

 

* * *

Książę Henryk, następca tronu królestw Wendaru i Varre, patrzył, jak Alia odchodziła od niego ku kręgowi. Zmienił w kamień swą twarz, swe serce, całe ciało, a gdy mgła się podniosła i ukryła Alię przed jego wzrokiem, po prostu zacisnął dłoń na szmatce, która zawierała wszystko, co pozostało: jej krew.

Obok stało trzech jego ludzi, wznosząc pochodnie, aby odpędzić mgłę, która się znienacka podniosła, nocny opar otaczający kamienie. W kręgu zabłysło światło, usta księcia ukąsił zimny wiatr. Doskonały kryształowy płatek śniegu przywiany wiatrem opadł na jego but i roztopił się. Mgła ciągle wisiała nad kręgiem.

Panie, czy mamy iść jej poszukać?zapytał jeden z ludzi.

Nie. Odeszła.

Zatknął szmatkę za pas i zawołał o swego konia. Dosiadł go, wziął dziecko na ręce i wraz ze świtą zaczął powoli zjeżdżać ze wzgórza. Dziecko nie płakało, ale miało otwarte oczy i patrzyło na niebo, na ojca albo na smoczy sztandar. Któż to wiedział?

Wiatr zawiał między kamieniami i mgła spłynęła na ruiny, spowiła je gęstym tumanem, zakryła księżyc. Mężczyźni ostrożnie wybierali drogę, piesi chwytali końskie uzdy, wołając do siebie, wyznaczając odległość.

Lepiej ci będzie bez takiej kobietyrzekł nagle stary żołnierz do księcia, tonem sugerującym, że miał prawo udzielania rad.Kościół nigdy by jej nie zaakceptował. Miała taką władzę nad siłami natury, z którą lepiej nie zadzierać.Smoczy sztandar zwisł, przemoczony przez mgłę, jakby nadnaturalny opar chciał obalić chorągiew.

Książę nie odpowiedział. Wpatrywał się w otaczające go pochodnie, strażnicze ognie rozniecone przeciw mrokom.

 

* * *

Krąg siedmiu świec, ognie rozniecone przeciw mrokom.

Strażnicy wpatrywali się we mgłę, która podniosła się z wielkiego obsydianu ustawionego pośrodku kręgu. Ciemność skrywała ich twarze.

We mgle widzieli małe figurki, młodego szlachcica niosącego dziecko, otoczonego wiernymi sługami. Figurki powoli przeszły przez fortecę, widzianą jednocześnie jako ruiny i duch niegdysiejszej strażnicy. Postacie przechodziły przez ściany jak przez powietrze. Tym też były: wspomnieniem ukrytym w pamięci kilku strażników, którzy stworzyli zjawy murów, odbudowali przeszłość.

Musimy zabić dzieckopowiedział jeden z nich, gdy mgła opadła, wsiąkając w czarny kamień. Obraz księcia i jego świty znikł.

Jest zbyt dobrze chronioneodparł drugi.

Musimy spróbować, bo zamierzają zniszczyć świat.

Pierwszy strażnik przesunął się, a inni, szepczący między sobą, zamilkli.

Niemądrze jest tylko niszczyćrzekła ta, która zasiadała na pierwszym miejscu. Jej głos był niezwykle głęboki.Na tej drodze ruina tylko. Na tej drodze ciemność.

Cóż więc?zapytał pierwszy, niecierpliwie wzruszając ramionami. Światło zalśniło na jego białych włosach.

Tak jak Wróg sprawia, że wierny zstępuje z Drogi Światła i zmierza ku Otchłani, tak i niewierzący mogą zostać nawróceni i ujrzeć obietnicę Komnaty Światła. Naszą własną siłę musimy przeciwstawić tej włożonej w ręce nieświadomego dziecka.

Jest pewna różnicaodezwał się drugi mówca.My wiemy o istnieniu naszych wrogów, oni o naszym nie.

Przynajmniej taką mamy nadziejępowiedział pierwszy. Siedział sztywno, jak ktoś nienawykły do długiego bezruchu.

Musimy zaufać Panu i Paniodparła kobieta, a reszta jej przytaknęła.

Jedynymi źródłami światła były płomienie świec, rzucające jasne ostre błyski na obsydianowy ołtarz, gwiazdy na niebie i okrągły księżyc. Otaczały ich bloki olbrzymiej szarości, zgromadzenie gigantów.

Za nimi wiatr hulał wśród ścian, niewidzialnych lecz wyczuwalnych, pozostałościach po wielkim imperium, dawno temu pochłoniętym przez ogień, stal, krew i magię. Ruiny kończyły się nad brzegiem morza jak ucięte nożem. Piana syczała i wylewała się na plażę; piasek niesiony wiatrem wpadał w krąg, osiadając na językach i w zagłębieniach ubrań.

Jedna ze strażniczek zadygotała i gwałtownym ruchem naciągnęła kaptur na włosy.

To szaleństwostwierdziła.I tu, i we własnym kraju są silniejsi od nas.

Musimy więc sięgnąć po moce jeszcze potężniejszerzekła ta, która zasiadała na pierwszym miejscu.

Zapadła pełna oczekiwania cisza.

Poświęcę sięciągnęła.Tylko ja. Oni chcą zniszczyć świat, podczas gdy my pragniemy przybliżyć go do Komnaty Światła, ku której dążą wszystkie dusze. Jeśli wydają na ten świat jeden element, my musimy wydać drugi. Sami ich nie pokonamy.

Skłaniali głowy, przystając na jej decyzję, aż tylko jeden pozostał wyprostowany. Położył dłoń na ramieniu kobiety i rzekł:

Nie będziesz sama.

Zaległa cisza. Wielkie ruiny stały wokół, odbijając echem ich milczenie; szkielet miasta, którego nie nawiedzały ani duchy murów, ani wspomnienia przeszłej świetności. Piasek sypał się po ulicach, spływał po kamieniach, ziarenko po ziarenku, ścierając freski zdobiące długie ściany. Ale tam, gdzie ruiny ginęły w morzu jak ucięte nożem, kształty dawnego miasta mieszały się z falami, wspomnienie tego, co całkowicie zniknęło.

W górze gwiazdy podążały po odwiecznych kręgach.

Światło świec odbijało się w błyszczącej powierzchni obsydianowego ołtarza. W jego głębi nadal tkwił obraz kamiennego kręgu daleko na północy, aż blask ostatnich pochodni niesionych przez orszak księcia rozpłynął się w nicości i zniknął.


CZĘŚĆ PIERWSZA

SIEROTA


Rozdział pierwszy

Sztorm

 

1.

Kiedy zima zmieniła się w wiosnę, a wioskowa diakonisa odśpiewała mszę za świętą Teklę obserwującą ekstazę błogosławionego Daisana, nadszedł czas, aby przygotować łodzie na sezon połowów i wypraw do innych portów.

Na jesieni Alain nasmołował ojcowską barkę; teraz sprawdzał poszycie, wpełznąwszy pod łódź, która zimowała na plaży, ułożona na belach. Stara krypa przetrzymała mrozy, ale jedna klepka się obluzowała. Przytwierdził ją wierzbowym gwoździem, przedtem wypychając dziurę nasmołowaną wełną; potem zabezpieczył gwóźdź filcem. Poza tym łódź była nietknięta. Po Wielkim Tygodniu ojciec załaduje ją beczułkami oliwy i kamieniami do żaren, wydobywanymi w pobliskich kamieniołomach i obrabianych w miejscowych warsztatach.

Alain nie popłynie z nim, chociaż błagał, aby dano mu szansę choć ten jeden raz.

Odwrócił się, słysząc śmiech dobiegający z nabrzeża, kończącego drogę do wioski. Wytarł dłonie w szmatę i poczekał, aż ojciec skończy rozmawiać z innymi osnańskimi kupcami, którzy też przyszli zrobić przegląd swych łodzi i przygotować je do wypłynięcia po Wielkim Tygodniu.

Chodź, synurzekł Henri, gdy sprawdził łódź.Twoja ciotka przygotowała porządną wieczerzę, a o północy pomodlimy się o dobrą pogodę.

W ciszy ruszyli ku Osnie. Henri był szerokim w barach, niewysokim mężczyzną o włosach poznaczonych srebrem. Większość roku spędzał na morzu, zawijając do portów na całym wybrzeżu, a zimą siadywał cicho w warsztacie swej siostry Bel, strugając krzesła, stoły i ławy. Mówił mało, a kiedy się odzywał, jego głos brzmiał miękko, w przeciwieństwie do głosu siostry, która, jak żartowali ludzie, nawet wilka potrafiłaby zaszczekać na śmierć.

Alain miał ciemniejsze włosy i był wyższy, a jego długie kończyny wskazywały, że jeszcze urośnie; było to pewne jak wiosenne burze. Jak zwykle nie za bardzo wiedział, co rzec ojcu, ale dziś, idąc z nim po piasku, spróbował raz jeszcze zmienić jego decyzję.

Julien popłynął z tobą, kiedy skończył szesnaście lat, zanim jeszcze odsłużył swój rok u hrabiego! Dlaczego ja nie mogę płynąć w tym roku?

Bo nie. Przyrzekłem diakonisie zamku Lavas, kiedyś był noworodkiem, że oddam cię kościołowi. Tylko dlatego pozwoliła mi cię wychować.

Jeśli muszę złożyć śluby i resztę moich dni spędzić w klasztornych murach, dlaczego nie mogę popłynąć z tobą na jeden sezon i zobaczyć trochę świata? Nie chcę być taki jak brat Gilles...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin